Uczta trwała już od jakiegoś czasu. Siedziałem między Jamesem a
Williamem, wcinając pączka ze znużeniem. Byłem zmęczony, a ciepło sali powoli
kołysało mnie do snu. Dzisiejszy dzień wykończył mnie zupełnie i marzyłem
jedynie o położeniu się do łóżka. Tymczasem wokół mnie panował harmider. Nikt
najwyraźniej nie podzielał mojego zdania.
William nieprzerwanie błądził dłonią w
mojej czuprynie, łapczywie, ale i spokojnie, troskliwie. Lubiłem, gdy ktoś bawił się moimi włosami, dlatego były takie zadbane. Może i upodobniały mnie do
dziewczyny? Nie obchodziłoby mnie to, gdyby Black nagle się do mnie nie
przyczepił. Irytowałmnie od początku naszej znajomości. Z takim darem trzeba
się urodzić.
– Ciągle się
gapi.
Skuliłem się, słysząc szept Williama przy uchu. Zamrugałem kilka razy, wracając do rzeczywistości. Odwróciłem twarz w stronę jego pochylonej sylwetki.
Skuliłem się, słysząc szept Williama przy uchu. Zamrugałem kilka razy, wracając do rzeczywistości. Odwróciłem twarz w stronę jego pochylonej sylwetki.
– Myślisz, że jest
zazdrosny? – Chłopak przesunął dłonią po moim policzku. Odsunąłem
się gwałtownie, czując gorąco na twarzy.
– Przestań, to, co mówicie, jest bez
sensu. Każdy mógłby… – Przygryzłem wargę. – To
idiota. – Splotłem ręce na piersi i wpatrzyłem się w stół.
Chłopak roześmiał się przyjacielsko i
wytarmosił mnie czule za włosy.
– Jutro znajdziemy sobie inną
sensację. Nie bierz tego do siebie, Remi.
Brałem, cholera, teraz będę widział w
sobie dziewczynę do końca życia. Ten facet był chyba stworzony do uczynienia mojej egzystencji nędzną. Zaczynam szkołę, a Black już sprawia, że znajomi się ze mnie
śmieją. Staram się nawiązać nowe znajomości, a Black robi ze mnie jakąś sierotę
lub co gorsza transseksualistę. Denerwuję się na Ceremonii Przydziału, a
Black… Black to, Black tamto! Czemu ciągle wracam do tego Blacka?!
Odszukałem go wzrokiem pełnym furii.
Siedział w tym samym miejscu, podparty ze znużeniem na dłoni. Wpatrywał się w
rozgrzebywane przez siebie ciastko z kremem. Wyglądał pięknie. Włosy opadające
ciemną kurtyną z ramienia na stół. Zamyślone oczy, zamknięte w swoim bezkresnym
kosmosie. Kolczyki w uchu zabłysły, gdy lekko obrócił głowę, spoglądając w
moją twarz. Moje nagłe zburaczenie – bezcenne.
Jego ślepia zaśmiały się, podczas gdy
kącik ust uniósł się figlarnie w górę. I ta chora, nie wiadomo czym wywołana,
satysfakcja. Zadrżałem, naburmuszając się. Odwróciłem się od niego, zapewne nie
tak dumnie, jak bym chciał. James także na mnie patrzył. Uniosłem brwi. Nim
zdążyłem się zorientować, wcisnął mi palec w policzek.
– Nie patrz na niego,
głuptasie. – Podparł głowę na dłoni i uśmiechnął
wesoło. – Tylko go prowokujesz, by dalej się
gapił. – Przewrócił oczyma.
– Przestań, przecież w końcu się
znudzi. – Spuściłem wzrok.
– Możliwe. Ale wyraźnie bawią go
twoje reakcje. Będzie cię dręczył, póki nie
przestaniesz – zaśmiał się serdecznie, co zupełnie nie pasowało
do sytuacji. Opadły mi ręce, wpatrzyłem się w niego z konsternacją. Intuicja podpowiadała mi, że wielokrotnie był dręczycielem. Jęknąłem w duchu.
– Taaak, może masz rację. Oleję go, w
końcu nie muszę zwracać na niego uwagi na zajęciach.
– I tym oto akcentem kończymy naszą
wielką ucztę! – Dyrektor stał już na katedrze, uśmiechając do nas
szeroko. – Prefekci zaprowadzą was do dormitoriów, gdzie czekają już wasze
kufry. Pragnę życzyć wszystkim dobrej nocy. – Rozłożył ręce, jakby
gotowy objąć wszystkich. Chwilę później zapanował chaos. Uczniowie zerwali się
ze swoich miejsc. Gdzieniegdzie słychać było krzyki prefektów wzywających
pierwszorocznych.
Podniosłem się razem z Jamesem. Chwyciłem
się rąbka jego szaty i wniknąłem wraz z nim w tłum. Wkrótce dotarliśmy do
wyjścia z Wielkiej Sali, gdzie powitał nas wysoki, rudowłosy
chłopak –prefekt. Bez żadnych wyjaśnień poprowadził nas
schodami w górę. Kamienne ściany wznosiły się w nieskończoność. Co kilka
centymetrów wisiały obrazy, umieszczone w grubych, ciężkich ramach. Malowane
postaci przyglądały się nam jak największej w tym roku rozrywce. Machały i
szczerzyły swoje zęby.
– Ze schodami nie ma żartów. Często
robią nieciekawe numery – głos prefekta rozdarł
gwar podnieconych szeptów. Nad nami ciągnęły się długie schody, co chwilę
zmieniające swoje położenie. Na sam widok ciarki przeszły mi po plecach. Z
pewnością kapryśna natura zamku nie dostarczy mi takiej frajdy, jak Jamesowi.
Wreszcie weszliśmy w długi, ale szeroki korytarz. Na samym jego końcu wisiał wielki obraz, przedstawiający grubą
kobietę.
– To Gruba Dama. – Cóż za
zaskoczenie. – By wejść do
pokoju wspólnego, musicie podać jej hasło, które będzie zmieniało się raz w
tygodniu. Karmazynowy król.
Obraz odskoczył od ściany, otwierając się
jak drzwi. Po chwili już staliśmy w ciepłym saloniku. Na jednej ze ścian palił się kamienny kominek, przed którym ustawione były kanapa i dwa czerwone
fotele, obrabiane złotą nicią. W rogu stały dwa stoliki i rząd krzeseł. Po obu
stronach kominka wznosiły się schody. Od razu to miejsce przypadło mi do gustu.
– Po lewej stronie sypialnie
chłopców, po prawej – dziewcząt. Kufry już na was czekają. Jeśli nie ma więcej pytań, można się rozejść.
Uczniowie rozpierzchli się po sypialniach, chcąc jak najszybciej zobaczyć swoje lokum na następne kilka lat.
Poczułem ciepłą dłoń na ramieniu. William uśmiechnął się do mnie, gdy się
odwróciłem.
– No, załatwione. Brat Klausa w tym
roku doszedł do szkoły, więc zajmie moje miejsce. Ja za to ułożę się przy
naszej księżniczce.
Zacisnąłem wargi i ruszyłem ku schodom.
Łóżko, łóżko, łóżko i błogi sen. Lecz gdy tylko otworzyłem drzwi, szczęka
opadła mi aż do samej ziemi. Na jednej z pościeli leżał rozłożony Black,
przyglądając mi się z satysfakcją. A miało go tu nie być, cholera
jasna! Zamrugałem kilkukrotnie, ale jak na złość ciągle tam tkwił. Poczułem
oddechy reszty na karku. Więc byli tak samo zdziwieni, jak ja.
Will odchrząknął i wepchnął mnie lekko do
pomieszczenia, przechodząc obok i siadając na jednym z materacy. Reszta do
niego dołączyła. Zerkali na Blacka, zaskoczeni, po chwili nawet lekko
rozbawieni. Wszystko szło nie tak, jak powinno. To miał być nowy, lepszy rozdział w moim życiu, a ja tymczasem nie przewiduję nawet małego plusa w tym
morzu wad. Przeniosłem wzrok z niego na chłopaków.
– Idę do
sowiarni. – Obróciłem się na pięcie i mimo ich nawoływania, wkrótce wyszedłem
z pokoju wspólnego. Odetchnąłem głębiej sunąc na oślep ciemnymi już
korytarzami. Dopiero po kilkunastu krokach zebrałem w sobie myśli, stwierdzając, że nie mam pojęcia gdzie znajduje się sowiarnia. Jęknąłem, spuszczając luźno
ręce. Nie chciałem tam wracać. Wolałbym zwinąć się gdzieś w kącie i znowu
odseparować. Już zaczynałem tęsknić za swoją samotnością. Wróciłem do
pokoju, obserwowany krzywo przez Grubą Damę.
Słyszałem śmiechy i rozmowy dobiegające z
sypialni. Och, na pewno wszyscy bawili się lepiej ode mnie. Usiadłem w fotelu i
przeniosłem udręczony wzrok na ogień. Chwila dla mnie i obezwładniającej
ciemności. Nic nie mogło nam teraz przeszkodzić.
Ciekawe, co u rodziców.
Pewnie mama z przyzwyczajenia weszła do
mojego pokoju, chcąc sprawdzić czy już śpię. Jest taka roztrzepana. Obiecałem
sobie, że jutro wyślę jej pierwszy list. „Kochana mamo, już na samym początku trafiłem na kogoś, kto zdaje się być moim fatum. Nie dość, że uważa
mnie za dziewczynę, to obawiam się jego zamiarów względem mnie, gdy zgaśnie
światło…”. No, to wstęp już mamy.
Z trudem otworzyłem oczy, rozglądając się
po pokoju. Ogień w kominku już się wypalił, a ja z niechęcią stwierdziłem, że w
pomieszczeniu jest strasznie zimno. Objąłem się ramionami i nie do końca
przytomny, zacząłem wspinać po schodach. Z niepokojem otworzyłem drzwi,
zaglądając do środka. Niepotrzebnie, bo zewsząd dochodziło donośne
chrapanie. Cicho wsunąłem się do środka i na palcach podszedłem do swojego
łóżka. Zerknąłem na Blacka leżącego obok. Jego włosy rozsypały się po poduszce,
kołdra zsunęła się z jego ciała, odsłaniając tors.
Odwróciłem wzrok i ściągnąłem z siebie
szatę. Wsunąłem się pod ciepłą pierzynę i przymknąłem powieki, wdychając
przyjemny zapach proszku do prania.
W ciemności zalśniły ciemne ślepia, odbijając blask księżyca.
Ciemnowłosy uśmiechnął się obejmując poduszkę.
– Dobranoc, dziecino…
uwielbiam to, co piszesz. będę czytał dalej !
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo i życzę miłej lektury :)
Usuń"Nie dość, że uważa mnie za dziewczynę, to obawiam się jego zamiarów względem mnie, gdy zgaśnie światło"
OdpowiedzUsuńTeż bym się bała xD
Genialne :D
Właśnie zaczynam czytać i...wow, po prostu wow, dawno nie czytałam fanfika, który od samego początku tak by mnie zaintrygował. Tyle tylko, że jakoś nie przemawia do mnie wiek bohaterów :|
OdpowiedzUsuńRozumiem to w zupełności. W sumie na początku starałam się ignorować ten wiek i jakoś zawsze wyobrażałam sobie ich wszystkich jako znacznie starszych niż w rzeczywistości byli. Wiąże się to oczywiście z tym, że naukę w Hogwarcie zaczyna się w wieku 11 lat, tego nie mogłam przeskoczyć. Z perspektywy czasu wiem, że dziwnie to wygląda, ale uhh... Nie wiem, nic nie poradzę już w tym momencie.
UsuńMam nadzieję, że się nie zrazisz do czytania. No i dziękuję za komentarz - bardzo bardzo :)
Pozdrawiam,
M.P.
Bez dwóch zdań - Syriusz to moja ulubiona postać. Kolejny genialny post lecę czytac dalej
OdpowiedzUsuń"Dobranoc, dziecino..." - mnie rozczuliło. Nie wiem co mam powiedzieć po tym rozdziale, bo znowu jestem pod wrażeniem.
OdpowiedzUsuńI rozbawił mnie prawdopodobny list do mamy Lupina, jestem ciekawa co by mu na to odpisała...
Pozdrawiam ;)
Znając mamę Lupin zapewne zabrałaby go ze szkoły i zamknęła pod swoim troskliwym kloszem. Chyba, że wcześniej powstrzymałby ją tata Lupin.
Usuń