Dwa lata
później
On jest po prostu zły, a ty… Ty jesteś za
dobry dla niego.
Ciągle kołatało mi się w głowie
wspomnienie ostatniej nocy, kiedy zamknięty w ramionach Williama, odliczałem
jego głośne oddechy. Nie wiem, na co liczył, ale chyba planował rozmowę ze mną
od dawna. Zapewne było to spowodowane jego ciągłą chęcią zmiany świata, a już
na pewno wywołania mojego naturalnego uśmiechu, o którego istnieniu nie
chciałem nawet myśleć. Byłem tym wszystkim zmęczony.
Niemniej jednak, zaskoczył mnie słowami wypowiedzianymi już dość późno, kiedy spał u mnie w noc
poprzedzającą podróż do Hogwartu. Na początku właściwie nie wiedziałem, co
powiedzieć, a tym bardziej nie chciałem znowu wracać do przeszłości, która
szybko stała się nieaktualna i zamknięta głęboko w moim
umyśle.
Na propozycję jego przyjazdu zgodziłem się
chętnie. Był zawsze miły i nie zadawał głupich pytań. Nie starał się też wszystkiego komplikować, więc spędzanie z nim czasu było jak… jedzenie lodów
czekoladowych. Wiedziałem co prawda, że ma do mnie słabość i wydawało mi się to
zupełnie bezwstydne i żałosne, że potrafię wprost to sobie powiedzieć. A
przecież niezbyt długo się nad tym zastanawiałem. W każdym razie czułem, że
potrzebuję kogoś, kto mnie przytuli bez zbędnych słów i nadziei.
Nie widziałem Go od dwóch lat.
Urosłem przez to lato, a mama powoli zaczynała widzieć we mnie mężczyznę. Zmężniałem tylko w połowie przez hormony, reszta to pewnie cechy wilcze. Nosiłem spleciony wstążką warkocz, za który czasem ciągnęli
śmielsi chłopcy. Właściwie nawet mi to nie przeszkadzało. Jak również fakt, że
nadal w szkole uchodziłem za osobę publiczną, znaną jako „wyrośnięty Mały Remi”. Ale
nie byłem już naiwny i nie dawałem nikomu się zbliżyć, tak jak…
Byłem nielogicznie wciąż Mu wierny.
Przemiany szły gładko. Blizny szybko się
goiły. Złe sny niemal mnie już opuściły. Za to pojawiły się nowe, które
niewątpliwie też burzyły mój spokój. Sama myśl o nich wydawała się szaleństwem. Czasem słyszałem ten niski szept, którego szczerze powiedziawszy, nie mogłem jakoś
specjalnie z nikim utożsamić.
Uświadomiłem sobie, że chciałbym kochać
się z mężczyzną.
– Pewnie, siadaj. – Dłoń
Jamesa uderzyła w siedzenie obok mnie.
Mrugnąłem, przestając przyglądać się
drzewom za oknem pociągu. Z westchnieniem zerknąłem na niewysokiego blondynka,
wchodzącego ochoczo do przedziału. Jego oczy też na mnie patrzyły.
Nienaturalnie szmaragdowe, jak u obcokrajowca z Holandii. Przez marną posturę, wyglądał jak chłopiec powoli wyrastający z wieku
dziecięcego. Zarumieniłem się, zdając sobie sprawę, że właściwie to opisuję samego siebie sprzed paru lat.
Przedstawił się jako Wolfram, a mnie od
razu skojarzyło się to ze średniowiecznym księciem z bajki. Niemal się zaśmiałem, wyobrażając sobie go w eleganckim mundurze i z szablą przy boku. I chyba to
zauważył, bo spojrzał na mnie z lekką irytacją, kpiący i lekceważący.
Wyniosłość miał na pewno królewską.
– Ty jesteś tym gejem. No, tym – od
Syriusza Blacka.
Zadrżałem, słysząc te słowa po tysiąckroć
głośniej. Na chwilę coś się we mnie zawiesiło, a gorący płyn rozlał się w mojej
czaszce, jak zupa przecierkowa. Nabrałem powietrza w płuca, oddychając ciężko,
jak po wynurzeniu się z ciemnych głębin oceanu. Wreszcie udało mi się poruszyć.
– Byłem. To przeszłość. Nieistotna.
Dobitnie, pewnie, krótko, ze złością –
często tak o Nim mówiłem, jeśli już w ogóle. Wzbudzało to wrażenie chłodu i
ludziom wydawało się, że taki jest też mój stosunek do Niego. Wolfram jednak
nie patrzył na mnie tak, jakby wystarczało mu to zapewnienie. Raczej przyglądał
mi się z lekkim uśmieszkiem i przez chwilę miałem wrażenie, że ta rozmowa
sprawia mu jakąś przyjemność.
Wstałem, gdy wyczytałem z jego oczu to, co
chciał mi przekazać. Opanował mnie dreszcz wściekłości, który zdusiłem w sobie
skutecznie. Byłem w tym dobry. Praktykowałem to od dwóch długich lat, często
płacząc z bezsilności nad pułapką własnych myśli. I próbowałem uciekać od
siebie, czego szybko musiałem się oduczyć. Doprowadziłoby mnie to tylko do szaleństwa.
Ale on naprawdę chciał, żebym zdał sobie
sprawę, że On mnie zostawił jak starą szmatę.
Odgarnąłem włosy z twarzy, dotknięty do
żywego. Opuściłem przedział, zanim temperatura we mnie osiągnęła poziom
wrzenia. Irytujący gnojek. Otworzyłem okno i oparłem się o nie, wyglądając na
zewnątrz. Zmierzchało, a ja poczułem się nagle zupełnie zagubiony. Wspomnienia
odżyły we mnie.
Dwa lata temu stał w tym miejscu. Taki
piękny, owiany dymem papierosowym i tym słodkim zapachem, którego teraz
wystrzegałem się jak ognia, który sama Jego osoba rozpalała we mnie. Byłem
żałosny wtedy, podczas naszego pierwszego spotkania. Cały czerwony patrzyłem na
Niego ze złością, oczekując z cichą ciekawością kolejnej irytującej
wypowiedzi. Wmawiałem sobie już na początku, że jest dupkiem.
I był. Był zupełnym idiotą, którego
potajemnie kochałem.
Westchnąłem ciężko. To była przeszłość, na którą nie miałem już wpływu. Regulus pozbył się Go szybciej, niż mogłem to sobie nawet wyobrazić. Widać jednak, że bracia byli dla siebie wrogami, mimo dystyngowanych pozdrowień na korytarzach. Od
tamtego czasu, rozmawiałem ze Ślizgonem tylko raz i nie powiem, by było to dla
mnie miłym doświadczeniem. Pełne brutalnych słów, których się wtedy
przestraszyłem. Więc przyrzekłem mu milczenie. Nikt już nie dowiedział się o
tym pocałunku zdziałanym, teraz wiem, w akcie gwałtu na moją przestrzeń osobistą.
– Cześć.
Drgnąłem lekko, poznając znajomy głos.
Shon uśmiechnął się do mnie ciepło i oparł o ścianę obok. On nie urósł tak
bardzo, może tylko o kilka cali. Czułem się przy nim jak nieproporcjonalna
kukła z badyli. On był wciąż człowieczy, z dziecięcą skórą i dużymi, słodkimi
oczami. Włosy nadal wiązał luźno fioletową kokardą, która zawsze powiewała
podczas gry na fortepianie. Uśmiechnąłem się na sam jego widok – taki
niezmieniony. Po prostu mój Shon.
– Jak ci minęły wakacje?
Dobrze. Właściwie to czytałem dużo
książek. Czasem spotykałem się z Jamesem i Peterem. Bywało też, że Will dzwonił
i godzinami opowiadał, wypominał i pytał. Pojechałem nawet z rodzicami do
Norwegii. Tata zawsze chciał obejrzeć smoki z bliska.
Natomiast Shon podobno był w Niemczech, głównie ze względu na liczne koncerty fortepianowe i jego częste lekcje gry. Obserwowałem jak z biegiem lat nauczył się wydobywać z
fortepianu najbardziej żałosne melodie. Nie mogłem wyjść z podziwu dla jego niesamowitych umiejętności i byłem pewien, że dojdzie do czegoś wielkiego. To była jego pasja.
Moją była namiętność.
– Co jest z tamtym gościem?
Przymknąłem powieki, zniesmaczony, wciąż z
dziecięcą złością, której nie umiałem się wyzbyć.
– Jakiś nowy. Słyszałeś o nim?
Mogłem tylko przypuszczać, że wszyscy już
wiedzieli. Tylko ja podchodziłem obojętnie do wiadomości z życia szkoły. Może
dlatego, że w większości były to głupie plotki, zrodzone w rozmowach łakomych
na nowinki dziewcząt. Zresztą, chyba zraziłem się do tej formy gazetki szkolnej przez mój pierwszy, pechowy rok.
– Raczej niewiele. Z tego, co wiem, to jakiś bogaty dzieciak. Chociaż nie trudno się domyślić, patrząc na sposób, w
jaki się nosi.
Skinąłem lekko głową, zaciskając wargi.
Tak, z pewnością był rozpieszczonym arystokratą. I pasował do Slytherinu, jak
nikt inny… Nie, Lucjusz pasował bardziej.
A co do niego – ostatnio puszył się
bardziej niż zwykle. Stał się śmietanką towarzyską, od kiedy Blackowie zaczęli
wyprawiać dzikie harce na tle społecznym. Syriusz nie był pierwszym buntownikiem w rodzinie i wcale mu się nie dziwiłem, od kiedy pierwszy raz zobaczyłem Walburgę Black na korytarzu. Matka
Regulusa i Syriusza była przerażająca. Sprawiała wrażenie opanowanej i eleganckiej.
Cały jej czar jednak pryskał, kiedy darła się na przechodniów z szaleństwem w
oczach, bryzgając na wszystko śliną, jak jadem. Wzdrygnąłem się.
Tak, zadufany w sobie Malfoy zachowywał się jak paw,
stroszący ogon w pokazie swojej nonszalancji i piękna. Aż mnie skręcało, kiedy
przechadzał się korytarzami, przewracając innych uczniów jak domki z kart. W
tym roku został prefektem, jak William, co dodatkowo tylko wzmogło jego
zadowolenie sobą i z pewnością ułatwiło mu pomiatanie innymi. Ja się go nie
bałem, zwłaszcza gdy zerkał na mnie łakomym spojrzeniem.
A, tak. Czułem się jak panienka na wydaniu.
Czyż to nie złośliwość losu? Zabolało bardziej, kiedy zdałem sobie sprawę z
faktu, że tak naprawdę mi to nie przeszkadza. Właściwie nikt mi się nie narzucał,
nikt mnie nie dręczył. Byłem jakby zawieszonym na ścianie obrazem – obliczem
jakiegoś bóstwa piękności, które z czasem zaczęło mnie przytłaczać i trochę
zawstydzać.
I zastanawiałem się, czy gdyby Ktoś im nie
pomógł, to czy widzieli by teraz we mnie kogoś godnego pożądania?
W Wielkiej Sali jak zwykle panował
harmider. Wszyscy byli wyraźnie podnieceni powrotem do szkoły i spotkaniem z przyjaciółmi. Ja też nie mogłem narzekać, jako że Hogwart stał się właściwie moim
drugim domem. Na to miano nie zasłużyła żadna z mugolskich szkół, do których wcześniej uczęszczałem. Byłem czarodziejem i sama
myśl o tych wszystkich zaklęciach, które miałem poznać na zajęciach, przyprawiała mnie
o ekscytujące dreszcze.
William obok mnie rozmawiał wciąż z tym
blond-dupkiem, który śmiał się szczerze, jak dziecko z jego żartów. Nie były aż
tak śmieszne, a on robił z siebie uroczego, słodkiego aniołka! Wredny, mały,
fałszywy… Sam już nie wiedziałem, o co mu chodzi. Czułem przy nim niepokój, bo
miał w sobie coś, czego z całą pewnością nie lubiłem. Nie mogłem jednak z nikim podzielić się moimi spostrzeżeniami. Chłopcy byli nim zachwyceni. Jakby dostali
nową zabawkę. Nie trudno było nawet wyczytać z oczu Williama, że zamierza
rzucić tę wysoką Krukonkę z szóstego roku.
Nic nie obchodził mnie fakt, że
byłem zazdrosny! To ja, do cholery, byłem maskotką!
Snułem się po korytarzu razem z kolegami,
wiedząc już, co mnie czeka. To nieme pytanie i proszące spojrzenia chłopców były nie
do zniesienia. Już spoglądali na mnie w przerwach od śmiechu z opowieści
zniewieściałego lorda. Pokazywałem im swoje niezadowolenie z
powstałej sytuacji, ale oni chyba podjęli już decyzję. Nie pozostało
mi nic innego od jak najdłuższego trwania przy swoim.
Zostałem osaczony już w pokoju wspólnym, kiedy to wszyscy trzej odwrócili się do mnie i
uśmiechnęli się szeroko. Splotłem ramiona na piersi i
przyjrzałem się chłopcom krytycznym okiem. Moja poza jak zwykle ich zmiękczyła i
widziałem, że blondas stojący z boku przygląda się temu w zaciekawieniu.
– Czy to źle, że będzie z nami
mieszkał?
Westchnąłem, wciągając się na górę za
pomocą poręczy.
– Wybijcie sobie to z głowy. Nie mam
zamiaru dzielić pokoju z kimś obcym. Ma własne łóżko. Nawet go nie
lubię. – Obejrzałem się na nich, idących za mną krok w krok i
stojących głupie miny.
Znowu westchnąłem i pchnąłem drzwi, łapiąc
się ostatniego koła ratunku.
– Na dodatek… – zacząłem,
ale coś stanęło mi w gardle, więżąc głos i uniemożliwiając
zaczerpnięcie powietrza.
I przez chwilę nawet w to nie uwierzyłem, uwięziony w czerni spojrzenia, o którym chciałem zapomnieć.
– …Na dodatek to przecież moje łóżko,
a ja nigdzie się stąd nie wybieram.
Dwa lata bez Syriusza, biedny Remus, ale widać, że zmężniał, już nie jest tym samym niewinnym chłopcem. Podoba mi się taki, a Wolframa nie lubię. Coś czuję, że dzieciak nieźle mi jeszcze zagra na nerwach -,- I mam nadzieję, że nie zajmie łóżka Syriusza. W ogóle gdzie on się podziewa? Ma tu wrócić, natychmiast! ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Oj nie, Remus przeżywa zupełną transformację, która chyba do tej pory (41. rozdziału) się nie skończyła. Dorasta nam chłopiec <3
UsuńA i zapomniałabym dodać - tytuł intrygujący i niezwykle zabawny :D "Cholerny lord z Ponylandu". Masz, kobieto, poczucie humoru! :D
OdpowiedzUsuń