29. Dzień zwierzeń

Usta Syriusza i jego gwałtowne uściski w połączeniu z kalejdoskopem emocji, które nagle pojawiły się w mojej głowie, przyprawiły mnie o mdłości. Świat wokół mnie oszalał, a ja sam nie potrafiłem odnaleźć pionu. Zacisnąłem powieki, kiedy zaczęło robić się duszno i stanowczo odepchnąłem Syriusza.
– Przestań natychmiast – powiedziałem, rzucając się na bok i usiłując uspokoić obraz przed oczami. Syriusz zawisnął na mnie, wciąż powstrzymywany przez moje ramiona.
– Remus, daj spokój, przecież ja widzę.
– Nic nie widzisz i nic nie rozumiesz, jasne? – zwróciłem głowę w jego stronę, mierząc się z nim na spojrzenia. Zobaczyłem jak mocno zaciska szczęki. Odepchnąłem go raz jeszcze, tylko znacznie mocniej tak, że wylądował na plecach na materacu i ześlizgnąłem się z łóżka, wkrótce zamykając się w łazience. 
Dopiero teraz poczułem, że całą koszulę mam mokrą od potu. Po moim ciele przeszedł dreszcz, bo w łazience było bardzo zimno. Przez chwilę stałem oparty o drzwi, odliczając swoje głośne oddechy. Zaraz jednak dopadłem do umywalki, by spłukać z twarzy i ust zapach ślicznej Lily Evans.
Gdy wróciłem do sypialni, Syriusz leżał odwrócony do mnie plecami i udawał, że śpi.

Rano wziąłem bardzo długi prysznic, podczas którego zdobyłem się, bez większego zresztą wysiłku, na nie myślenie o zupełnie niczym. Cały mój mózg pulsował, chyba buntując się przeciwko reszcie organizmu. Jedynym sposobem spowolnienia szaleństwa, które mnie nieuchronnie ogarniało była zupełna wegetacja i angażowanie się w każdą najmniejszą czynność po drodze. Na przykład obserwowanie kropel spływających po ścianie prysznicowej i czekanie aż połączą się w jedność z innymi. Było mi nieprzerwanie słabo, jakby ktoś wlał mi do gardła syrop klonowy.
Mój zastój przerwało głośne pukanie do drzwi. Bez sprzeciwu więc wyszedłem spod prysznica i zająłem się szybkim ubieraniem połączonym z myciem zębów. Oczywiście skończyło się to wielkim białym kleksem na koszulce. Wycierając niedbale włosy ręcznikiem, otworzyłem drzwi łazienki, jednak nim zdążyłem się odezwać, zostałem wepchnięty z powrotem do środka i uwięziony w spojrzeniu galaktycznych oczu Blacka.
– No cześć – stwierdziłem, nie mogąc aktualnie wymyślić niczego bardziej kreatywnego. Syriusz uśmiechnął się krótko tylko jedną częścią ust i zatrzasnął za nami drzwi.
– Remus, przepraszam. Zachowałem się jak ostatnia świnia. Strasznie mi głupio za wczoraj – obrzucił mnie słowami bez uprzedzenia, podczas kiedy ja nie zdążyłem jeszcze nawet się poruszyć. Opuściłem dłonie, łapiąc za końce ręcznika zwisającego mi z ramion i uniosłem brwi. – Czasem jestem totalnym kretynem, ale wiesz, że do niczego nigdy cię nie zmuszę. Gdzież bym w ogóle śmiał – wymusił lekki uśmiech, który zdradził jego zażenowanie. Wzruszyłem ramionami i odetchnąłem głębiej, ścierając stróżkę wody ze swojej szyi.
– Wiem, że dla takiego… zaprawionego w boju pieska to nic takiego – odchrząknąłem, bo zdałem sobie sprawę, jak żałośnie to zabrzmiało – ale ja naprawdę z nikim wcześniej nie byłem bliżej – spuściłem wzrok, starając się ograniczyć dopływ krwi do swojej twarzy siłą woli. – Nie robiłem żadnej z rzeczy, o których tak mówiłeś. Byłeś też pierwszą osobą, która mnie kiedykolwiek pocałowała, Syriusz. Chyba rozumiesz, co mam na myśli? Ja nigdy nie… nie kochałem się z nikim i z nikim się nie… nie dotykałem, tak? – mój głos przechodził coraz bardziej w żałosny szept dziecka, zmuszonego do wyznania, że nigdy nie nauczyło się jeździć na rowerze. Przyjrzałem się smutnej, mokrej plamie na swojej koszulce i cierpliwie czekałem, co Syriusz mi może na to powiedzieć. 
Złapał moje ramiona tak niespodziewanie, że aż skuliłem się od ich opiekuńczego ciepła. Uniosłem spojrzenie na jego wesoły uśmiech. 
– Naprawdę myślisz, że miałem na to wszystko czas? Kiedy mógłbym to zrobić? Kiedy opuściłem dom w wieku jedenastu lat i podróżowałem po świecie? A może kiedy spędziłem dwa lata otoczony bardzo męskimi i dość oschłymi w kontaktach międzyludzkich chłopcami z Durmstrangu? Nie bądź niedorzeczny, Remus – Syriusz pozwolił sobie na westchnięcie i przewrócenie oczami, które tylko upewniło mnie w przekonaniu, jak idiotyczna wydała mu się moja przemowa. – Nie mam pojęcia, co się z nami stanie, ale wiem na pewno – tutaj zajrzał mi głęboko w oczy, akcentując każde kolejne słowo – że jesteś osobą, z którą chciałbym doświadczyć wszystkich pierwszych razów na świecie. Obojętnie jak straszne by się z pozoru wydawały – przeniósł obie dłonie z moich ramion na policzki i chwilę trzymał moją twarz bezpiecznie w swoich rękach tak, że mdłości i migrena zupełnie minęły. – Tylko wczoraj nie mogłem przestać myśleć o tych wszystkich twoich zbereźnych snach. A jak się obudziłem z własnego, to usłyszałem jak wiercisz się w łóżku i dostałem czegoś na kształt, jak to się mówi, białej gorączki, i chciałem zrobić wszystko to, o czym myślałem, żeby ci zrobić. Chociaż okoliczności nie były jakoś szczególnie sprzyjające i teraz wydaje mi się to szaleństwem. Ale mówię ci, jeśli tylko kiedyś zdarzy się tak, że obu nam przyjdzie ochota na coś nowego, to nie będę miał żadnych wątpliwości przed zerwaniem z ciebie ciuchów. Wszystko oczywiście wedle twojej woli, dziecinko – zakończył uśmiechając się szeroko. 
Podczas trwania jego przemowy przez moją twarz przebiegła paleta emocji, a także na pewno barw. W końcu i tak stałem przed nim niezdolny do jakiegokolwiek ruchu, jednocześnie będąc bardzo poruszonym. Wziąłem głęboki  wdech, wciągając do płuc dużo lawendowego powietrza, które przyjemnie połaskotało mnie w lewą pierś. 
– Jesteś jedyną osobą, która od wstydliwych wyznań jest w stanie płynnie przejść do świńskich propozycji, Syriusz – przyznałem, zasłaniając jego bezwstydną twarz dłonią. – Kiedyś ci przyłożę, żeby ostudzić twój zapał i to nie będzie ani trochę przyjemne.
– Chyba rozumiem, co może chodzić ci po głowie – powiedział umiejscawiając dłoń na swoim kroczu. Już chciałem powiedzieć coś więcej, bo powoli moja cierpliwość się wyczerpywała, jednak nagle drzwi do łazienki otworzyły się.
– Litości, gołodupce. Ja też chcę dzisiaj umyć zęby – James zmierzył nas wzrokiem i pomachał na nas karcąco palcem. Uniosłem dłonie w górę.
– Już wychodzę – oznajmiłem, a on zniknął znów za drzwiami. Chwilę wpatrywałem się w szparę między nimi, a framugą, marszcząc brwi, z powodu nagłego pytania, które zaświtało w mojej głowie. – Syriusz, skoro ty nigdy nie byłeś z nikim bliżej to skąd u ciebie tyle buzujących hormonów?
Syriusz uśmiechnął się, przesuwając dłonią od swojego krocza po torsie, aż do karku.
– Jak podróżowałem to widziałem różne rzeczy i poznałem wielu ciekawych ludzi. Do tego, żeby wkurzyć matkę po powrocie, przynosiłem do domu świerszczyki. No wiesz, te gazetki dla mugoli z nagimi panienkami. No i powiem ci, że czasem nawet do nich zaglądałem – uśmiechnął się do mnie, mrużąc oczy, po czym ściągnął swoją koszulkę. – Moglibyśmy je razem pooglądać u mnie, ale mamie chyba nie spodobałoby się, że przyprowadzam jakichkolwiek kolegów z Gryffindoru.
– Syriusz, co ty robisz? – cofnąłem się o krok, obejmując się ramionami. Mój wzrok utkwił w dłoniach Syriusza, które złapały za krawędzie jego spodni. Uniósł brwi, udając zdziwienie, po czym oderwał jedną dłoń od spodni i wskazał palcem na prysznic.
– Biorę prysznic. Mówiłeś, że wychodzisz, nie?
– Tak, stanowczo tak! – wyplułem z siebie znikając za drzwiami łazienki.

W wejściu do Wielkiej Sali wpadłem na Shona, który wyraźnie zamyślony, prawie mnie nie zauważył. 
– Shon! – krzyknąłem za nim, a on obejrzał się i uniósł dłoń, wracając się o parę kroków.
– Hej, Remus, jak tam było u Ślimaka na dywaniku?
– Raczej nijak – wzruszyłem ramionami. – Jak z Poppy? – nie mogłem powstrzymać kąśliwego uśmiechu.
– W porządku, przygotowaliśmy projekt i na tym nasza znajomość się zakończyła – rozłożył ręce, wyraźnie ignorując mój ton. – Ale… napisałem co nieco.
– Naprawdę? – uniosłem brwi. – To świetnie! W sumie nie spodziewałem się, że nadejdzie dzień, w którym ktoś weźmie sobie moje rady do serca – pokręciłem głową, wciąż niedowierzając.
– Najwyraźniej nie każdy twój znajomy jest zadufanym w sobie mądralą. A jeśli o tym mowa, Huncwoci siedzą w pełnym składzie już przy stole. Znaczy tylko ciebie tam brakuje – mówiąc to wskazał palcem w kierunku stołu Gryfonów. William siedział między chłopakami, słuchając jakiejś dłuższej opowieści Jamesa. 
– Boże, od kiedy ty używasz tej durnej nazwy, Shon? – spytałem zniechęcony, wciąż wpatrując się w Willa.
– Od kiedy cała szkoła jej używa – Shon lekko szturchnął mnie w ramię. – Idę. A ty śmigaj. Potter zdaje się opowiada o tym, co ominęło Reagana, jak leżał w Skrzydle Szpitalnym. Pewnie chciałbyś co nieco naprostować w międzyczasie. Uwierz mi.
– Mądre słowa – skinąłem głową i poklepałem go po ramieniu, po czym szybkim krokiem udałem się w kierunku chłopaków. – Już parę osób skarżyło mi się, że straszna z ciebie plotkara, Potter – założyłem ręce przerywając mu wpół zdania. Przerwał swój wywód i podniósł na mnie wzrok. Uniósł brew i teatralnym gestem złapał się za podbródek. 
– A któż tak o mnie mówi, Lupin? – spytał, siadając okrakiem na ławie. 
– Johnson z Ravenclawu, na przykład.
– Johnson? Przecież Johnson to dobrze wszystkim znany plotkarz! Nie możesz słuchać wszystkiego, o czym mówią w Hogwarcie. W odróżnieniu od tego, co rozsiewa ten cały Johnson, mój drogi przyjacielu, informacje ode mnie są zawsze sprawdzone i oczyszczone ze wszelkich fantazji. Ode mnie dowiesz się suchych faktów.
– Suchych faktów, mówisz? – wziąłem się pod boki. – A kto opowiadał w poprzednim roku pierwszakom, że w opuszczonej, damskiej łazience jest gigantycznych rozmiarów wąż, który razi swoim spojrzeniem? – wymierzyłem palcami w swoje oczy, wybałuszając je na Jamesa.
– Nikt do tej pory nie dowiódł, kochany Remusie, że owego węża tam nie ma, czyż nie? Ja prawie go widziałem! – James pokiwał skrupulatnie głową ze skupieniem wymalowanym na twarzy.
– Dobry pomysł, James – Syriusz poklepał Pottera po ramieniu, uśmiechając się z podziwem.
– Dzięki, Syriusz. Improwizowałem, ale pierwszoroczni wciąż niechętnie zapuszczają się w tamte okolice. 
– Nie wątpię – Syriusz wyraźnie się zamyślił, co nieco mnie zaniepokoiło. 
– Syriusz, natychmiast przestań. Ja już dobrze znam tę twoją minę! 
– Panowie, czemu mielibyśmy nie uczcić powrotu naszego zasłużonego w boju kamrata…
– Nie jesteś piratem, Black – wycedziłem przez zęby.
– … jakąś dobrze wyważonym figlem? – Syriusz uśmiechnął się szeroko, przygarniając mnie za biodro bliżej siebie. 
– Panie Black, sądzę że zignorowanie takiej okazji mogłoby ugodzić Pana Reagana prosto w serce – James złapał się za pierś i opadł teatralnie na stół przesuwając całą zastawę na bok.
– Nie mogę z wami – przysłoniłem oczy dłonią, paląc się z irytacji i zażenowania.
– Cieszę się, że obaj panowie pamiętają o mnie i moich potrzebach. Będę wielce zaszczycony stając się częścią pańskiego planu, panie Black – William najwyraźniej także postanowił zniżyć się do poziomu tej hałastry. 
– Panie Pettegrew, a jak pan się na ten plan zapatruje? – James podniósł się ze stołu i wyciągnął otwartą dłoń w stronę rozbawionego Petera.
– Będę zobowiązany wobec każdego z panów z osobna – odpowiedział, wstając i skłaniając się tak nisko, że nieomal uderzył nosem w stół. Westchnąłem, kiedy wszystkie cztery pary oczu zwróciły się w moją stronę.
– Skoro znowu wszyscy czterej macie zamiar wpaść w jakieś tarapaty, lepiej żeby ktoś rozumny miał na was oko.

– Ani trochę mi się to nie podoba, Will. Idę tam tylko dlatego, że jestem pewien, że znowu coś sobie zrobicie.
– Coś sobie zrobimy? – William uniósł brew w rodzicielskim geście. – Nie licząc paru siniaków nigdy nic nam się nie przytrafiło. 
– Pomyślmy chwilę. A co z tym jednym razem, kiedy chcieliście z jakiś powodów zaimprowizować eliksir wielosokowy i Jamesowi z pępka wyrosła trzecia ręka. Z tego co pamiętam trzeba było ją ukrywać przez dwa tygodnie, nim udało mi się jakoś temu zaradzić. 
– No… – zaczął William, ale ja nie ustąpiłem tak szybko.
– Och, chwila, Will, a pamiętasz tę śmieszną historię, kiedy łajnobomba waszej własnoręcznej roboty wybuchła znienacka w naszym pokoju i przez calutki miesiąc nie mogliśmy pozbyć się stamtąd smrodu? – uniosłem palec, uciszając Willa, który chciał znów coś powiedzieć. – Albo kiedy James wpadł na genialny pomysł i postanowił nauczyć się rzucania zaklęć przez odbijanie ich od przedmiotów i zamiast w Malfoya trafił zaklęciem Bracchium Emendo w Petera? Pete miał niesprawne nogi przez ładny tydzień, nie mówiąc już o tej obrzydliwej kuracji! Nie, Will, dobrze wiesz, że mógłbym kontynuować, bo ta lista jest pełna!
– Nawet jeśli to wszystko i wiele więcej jest prawdą, prawdziwym powodem, dla którego idziesz z nami jest to, że po prostu chcesz się zabawić. I ja to rozumiem. Myślę, że jeszcze nigdy nie byliśmy tak blisko, jak teraz. A to dopiero początek, zobaczysz – powiedział, unosząc palec i puszczając do mnie oczko. Przewróciłem oczami, nie chcąc już mu niczego tłumaczyć, a już na pewno przyznać się do tego, że zupełnie mnie przejrzał.
Znienacka na moje plecy coś wskoczyło, a delikatna rumiankowa woń zawirowała gdzieś w okolicy mojego nosa. Dwie ciepłe piersi przylgnęły do mnie i nagle znowu poczułem mdlącą słodycz na języku. Zobaczyłem jeszcze uśmiech majaczący w kąciku ust Williama, i cały mój świat skupił się na Lily Evans. 
– Hej, Remus! Przeczytałam cały tom o smokach. Mówię ci, nie mogłam się wczoraj oderwać. Poszłam spać po drugiej. Jestem wykończona – rudowłose Słońce oparło swoją promienistą głowę na moim ramieniu. Poczułem ciepły oddech na policzku. Zamarłem i sam nie wiedziałem, co powiedzieć.
– W porządku, Remus? – William zakrył usta dłonią, hamując śmiech.
– Tak – odchrząknąłem, czując jak klatka piersiowa Lily odlepia się od moich pleców. Dziewczyna stanęła obok mnie. – Wiesz co, Lily? Chętnie pożyczyłbym od ciebie ten tom o mrocznych stworach. Wiesz, że szybko go przeczytam, a ty najlepsze zostawisz na koniec. Co ty na to? – spytałem, starając się skupić na czymkolwiek innym poza rumiankiem. Lily zacisnęła wargi i w skupieniu zaczęła oglądać jedną z książek, które trzymała w rękach. 
– No… no dobra. Ale nie mogłam się doczekać tego tomu, Remus!
– Mam w dormitorium coś nowego. Ojciec sprowadził mi za pośrednictwem Ministerstwa antyczne runy. Chyba nie pogardzisz, co? – oglądałem, jak w jej oczach zapalają się zielone ogniki ekscytacji. 
– Naprawdę mogłabym?
– Jasne, że tak. To rzadkie wydanie, ale nie jakieś ściśle tajne. Przeprowadzimy małą wymianę.
– W takim razie zgoda. Póki zapewnisz mi lekturę zastępczą, możesz trzymać tę książkę – zmrużyła oczy i pochyliła się w moim kierunku, przyglądając się mi podejrzliwie. Wyglądała ślicznie z piegami rozsypanymi na swojej białej twarzy, jednak coś nieprzyjemnie zakręciło się w moim żołądku.
– Umowa stoi – wyciągnąłem do niej rękę. Odsunęła się ode mnie i uścisnęła ją, po czym przekazała mi książkę.
– Do końca dnia twoje runy mają znaleźć się w moich chciwych rączkach – powiedziała pokazując mi rozczapierzone palce. Zdobyłem się na uśmiech i skinięcie głową. Obserwowałem jak swoim skocznym krokiem oddala się korytarzem. Przytknąłem książkę do piersi i westchnąłem przeciągle.
– Okej… więc o co tutaj chodziło? – dopiero wtedy przypomniałem sobie, że obok mnie stał William i aktualnie przypatrywał się mi z mieszaniną ciekawości i rozbawienia, wymalowanymi na twarzy.
– Nic takiego. Takie tam kujońskie układy. Myślałem, że nie interesujesz się takimi rzeczami – pomachałem mu książką przed nosem i ruszyłem w dalszą drogę.
– Remus, nawet nie próbuj mi ściemniać. Gadaj zaraz, czemu zrobiłeś się blady jak tyłek Prawie Bezgłowego Nicka – zaraz zrównał ze mną krok. Przewróciłem oczami.
– Gdyby Sir Nicholas cię teraz słyszał, zobaczyłbyś to, o co tak prosisz i zapewne jeszcze znacznie, znacznie więcej.
– Nie zmieniaj tematu – Will chwycił mnie za ramię i zatrzymał. – Remus, dobrze wiesz, że prędzej, czy później to z ciebie wyciągnę. Zaoszczędziłbyś mi tylko kłopotu.
– Słowo daję, ja… – westchnąłem i spojrzałem na książkę od Lily, a w mojej głowie zaświtała jedna myśl, której chwyciłem się, jak koła ratunkowego. – Chodzi o tę książkę, Will – otworzyłem tom na stronie tytułowej. – Książka o mrocznych stworach – ściszyłem głos. – Wiesz, co zalicza się do mrocznych stworów, Will? – wpatrzyłem się w niego, wyczekująco. William uniósł brwi i wyprostował się. Wydał z siebie nieco ściszony okrzyk zrozumienia. – Nie mogę pozwolić jej tego przeczytać. Ona jest zbyt dociekliwa i zbyt się mną interesuje, żeby tego nie zauważyć. 
– I co zamierzasz zrobić? Zneutralizować ją jakoś? Co później powiesz rudej? – wsunął dłonie w kieszenie,
– Co myślisz, że powinienem zrobić? – spytałem, wciąż nie wierząc, że to podziałało. William zamyślił się, wędrując spojrzeniem po suficie. W końcu po kilku moich kontrolnych oddechach, odezwał się.
– Myślę, że musisz załatwić to jakoś inaczej, Remi. Jeśli nie ta książka, znajdzie jakąś inną i z niej się dowie. Zabranie jej tej tylko lekko odwlecze problemy, które mogą wyniknąć z jej nieprzeciętnego rozumku. 
– Czasem nie podoba mi się fakt, że jesteś taki nieomylny, mądralo – skrzywiłem się, co skwitował śmiechem.
– Hej, z drugiej strony, musiałaby być nieźle postrzelona, żeby zacząć podejrzewać cię o bycie wilkołakiem z powodu jakiejś książki. Myślę, że popadasz w lekką paranoję. A na dodatek teraz musisz zrezygnować z lektury swoich szaleńczo ciekawych antycznych run, na rzecz tego chudziutkiego tomiszcza. 
– Runy przeczytałem już dwa razy na początku roku, kiedy wciąż złościłem się na Blacka – machnąłem na to ręką. – Swoją drogą, nie powinieneś być teraz na zajęciach?
– No tak. Ja tu skręcam – zatrzymał się, a ja minąłem go i zamierzałem już odejść, kiedy odezwał się znowu. – Remus, czy ty się zakochałeś w Lily? 
Nogi wrosły mi w ziemię, a ramiona nagle stały się ciężkie i niezdolne do jakiegokolwiek ruchu. W mojej głowie wyrósł wielki nierówny napis krzyczący: Jak mogłeś myśleć, że to z nim przejdzie? Sam nie wiem, jak mogłem. Przecież to William, a nie którykolwiek z moich naiwnych przyjaciół. Obróciłem się na pięcie i wbiłem w niego wzrok.
– Nie. Nie wiem. Raczej chodzi tu o coś zupełnie innego.
– A dokładniej?
– Jestem przerażony jej obecnością.
– Łazienkowy wąż w twoich spodniach nie wyglądał na przerażonego. 
– Bez takich uwag, ty białasie.
– Łał – William uniósł dłonie na wysokość głowy. – Teraz przesadziłeś.
Uderzyłem dłonią w swoje czoło i nabrałem więcej powietrza w płuca, następnie wypuszczając je powoli, by nieco ograniczyć paniczny strach, który nagle mnie opanował.
– Nie chcę o tym mówić. Za bardzo się wstydzę, Will. Nie jestem na to gotowy. Sam ledwo to rozumiem. Spytaj mnie kiedy indziej. I na pewno nie przy Syriuszu – rozmasowałem swoje skronie, bo migrena znów wróciła. Czułem, jak William wwierca się wzrokiem w moją osobę, jakby chciał w jakiś sposób wyczytać ze mnie, co się dzieje.
– Czyli nie zakochałeś się w niej.
– Na odwagę Godryka Gryffindora, uczciwość Helgi Huffelpuff, mądrość Roweny Ravenclaw i upierdliwość tej dupy, nie założyciela Salazara Slytherina, nie! – pokręciłem stanowczo głową, dodatkowo krzyżując ręce. – Bardzo ją lubię, ale to na pewno nie jest miłość.
– Dobrze – William westchnął z wyraźną ulgą, po czym podrapał się po karku. – I nie zdradzasz Syriusza, tak?
– Nie! No co ty, Will? – rozłożyłem ręce, patrząc na niego zupełnie nie wierząc, że mógł coś takiego zasugerować.
– W takim razie to może zaczekać. Chociaż domyślam się już, że coś w soczystej piersi panny Evans działa na naszego węża z łazienki na pierwszym piętrze.
– Czy mógłbyś…? – wycedziłem przez zaciśnięte zęby. William jedynie wzruszył ramionami uśmiechnięty i zaczął schodzić po schodach.
– Ej, w sumie dobrze wiedzieć, że mieszkam pod jednym dachem z chodzącym libido. Szkoda by kiedyś nie skorzystać.
– Will, złapię cię i wypróbuję na tobie wszystkie nowe zaklęcia, których nauczyłem się z piątego tomu „Standardowej Księgi Zaklęć”! Śmiej się póki możesz i przebieraj tymi swoimi chudymi nóżkami, póki ci ich nie powyrywałem! – puściłem się za nim biegiem schodami, przeszukując kieszenie w poszukiwaniu różdżki. Chwyciłem ją w momencie, gdy Will zbiegł ze schodów i skrył się w bocznym korytarzu. Ruszyłem za nim, wyciągając różdżkę przed siebie.
– Tarantallegra! – krzyknąłem wyskakując zza rogu. 
– Protego! – Regulus, machnął różdżką od niechcenia. Z jego ciemnych oczu sypały się iskry, a cienka linia jego ust była zaciśnięta. Jak się okazało przede mną stał zupełnie nie William i to nie w niego posłałem zaklęcie. Zamarłem, wpatrując się w dumną sylwetkę młodszego Blacka, z której emanowała wściekłość. Dłoń Regulusa przesunęła się gwałtownie, a on wycelował we mnie różdżką, stając w pozie przypominającej szermierza, który szykuje się do pchnięcia. Przełknąłem ślinę, nie będąc pewnym, co się zaraz stanie.
Intensywność sceny przerwał nagły śmiech, dobiegający zza Regulusa. Obaj odwróciliśmy się, by zobaczyć Williama, który nie mogąc się uspokoić, osuwał się po ścianie coraz to niżej. Pokręciłem głową, tracąc już zupełnie cierpliwość i stanąłem obok Regulusa, który wyraźnie też nie był zachwycony.
– Tarantallegra? Coś takiego chciałbym zobaczyć! Chociaż raz sprawiałbyś wrażenie mniej ponurego, Regi! – zakrzyknął Will, ocierając łzy z kącików oczu. Regulus uniósł rękę z różdżką gwałtownie, wymierzając nią w chłopaka. Szybko oceniłem poziom jego zagniewania i podjąłem próbę uratowania sytuacji. Znienacka chwyciłem jego różdżkę i wyrwałem mu ją z ręki, chowając za sobą. Regulus spojrzał na mnie zaskoczony.
– Lupin!
– Jeśli chcesz się z nim rozprawić, zrób to, jak ty to zwykłeś mówić, „po mugolsku” – cofnąłem się dla pewności o parę kroków. Regulus westchnął, spuszczając wzrok, po czym nagle ruszył się z miejsca, idąc w szybszym niż zazwyczaj tempie. W ciszy obserwowałem, jak chwyta Williama za kołnierz. Chłopak był jednak najwyraźniej na to przygotowany, bo w jednej chwili spoważniał i chwycił Regulusa za poły szaty przyciskając go do najbliższej ściany. Z wrażenia różdżka wypadła mi z dłoni i potoczyła się po czerwonym dywanie w stronę schodów. Zaraz pobiegłem, żeby ją podnieść.
Gdy wstałem, William mierzył różdżką w krtań Regulusa, uśmiechając się przy tym pod nosem z nutką złośliwości w oczach, którą nieczęsto zdarzało mi się widzieć. Zmrużyłem oczy, nie wierząc w to, co widzę. Co za tchórz!
– Expelliarmus! – krzyknąłem i poczułem, jak przez moją dłoń od różdżki, aż po bark przechodzi krótki impuls elektryczny. Mrugnąłem kilkukrotnie, czując nagły zastrzyk energii, rozchodzący się po całym moim ciele. Krótko zerknąłem na różdżkę Regulusa. Jeszcze nigdy nie posługiwałem się cudzą różdżką.
Zaraz jednak uniosłem wzrok, patrząc na skutki mojego zaklęcia. Na szczęście zadziałało poprawnie, bo różdżka Williama uleciała w powietrze i upadła aż pod przeciwległą ścianą. Will natomiast patrzył na mnie zaskoczony. Regulus korzystając z okazji, wymierzył przeciwnikowi porządnego kuksańca w brzuch. William zgiął się w pół, osuwając się na bok.
Zasłoniłem usta dłonią słysząc jego stłumiony jęk. Black natomiast wyprostował się dumnie i swoim naturalnym, wzniosłym krokiem podszedł do mnie. Wyglądał na powrót jakby nic nie mogło zmącić jego spokoju. Wyciągnął dłoń w moim kierunku, a ja wręczyłem mu różdżkę, przyglądając się jej jeszcze uważnie. 
– Następnym razem, Lupin, uważaj z kim chcesz tańczyć.
–  Wezmę sobie tę radę do serca – oznajmiłem, odsuwając się o krok. Regulus odwrócił się jeszcze, obserwując wspartego o pobliską zbroję Williama, próbującego wyrównać oddech i mógłbym przysiąc, że pozwolił sobie na złośliwy uśmiech. Za szybko jednak mnie minął, żebym mógł być pewny. 
Podszedłem do Willa, który zdaje się odzyskiwał już pełną świadomość. Poklepał zbroję, o którą się opierał, po metalowym ramieniu i wyprostował się z wolna.
– Dzięki, stary. Tylko na ciebie zawsze można liczyć – stwierdził, zezując na mnie z wyrzutem.
– Historię waszej przyjaźni powinni opiewać w pieśniach – stwierdziłem, wręczając mu jego różdżkę.
– Nic nie poradzę, że koleś mnie tak kocha. 
– Ta… Jak twój splot słoneczny?
– Miewał lepsze dni.
– Wyliżesz się – poklepałem go po ramieniu i ruszyłem w stronę schodów. – Lecę na zajęcia. Tobie też radzę.

– Witam wszystkich panów serdecznie na kolejnym już w tym roku spotkaniu elity Hogwartu, najwybitniejszych wśród dowcipnisiów, najchytrzejszych z kuglarzy i największych…
– Litości, Syriusz – ukryłem twarz w dłoniach, nie mogąc już znieść zażenowania, które mnie opanowało.
– … Huncwotów! Największych Huncwotów! – dokończył Black na wydechu, po czym wymienił się uśmiechem z Jamesem. – Spotykamy się tu, żeby przedyskutować nasze najnowsze przedsięwzięcie świętujące powrót naszego brata w psikusach, niezastąpionego Williama – tutaj Syriusz wstał i skłonił się Willowi godnie, na co on oddał ukłon w równie dystyngowany sposób. 
– Do tego, nie możemy zapomnieć o oficjalnym powitaniu naszego nowego współbuntownika, Remusa Lupina – James wstał i skłonił się mi uroczyście. Zmierzyłem ich wszystkich spojrzeniem od stóp do głów.
– Możemy sobie darować ten cały cyrk?
– Nie psuj zabawy, ponuraku – James przysiadł na łóżku obok mnie i wziął mnie w ramiona, klepiąc po plecach.
– No to co zamierzacie tym razem wywinąć? – spytałem, przewracając oczami.
– My zamierzamy – poprawił mnie William.
– Co my zamierzamy tym razem wywinąć? – wydobyłem z siebie głośne westchnięcie.
– A tutaj, panie Lupin, proszę się przygotować na coś niezwykłego. Coś, co zostanie w pana pamięci jeszcze przez długi czas. Zresztą nie tylko pana! Pamięci całego Hogwartu! Już wkrótce będą nosić nas na rękach i może nawet walną nam portrecik w gabinecie dyrektora, co chłopaki? – James rozłożył ręce podekscytowany.
– Bez dwóch zdań – Peter przysunął się do kolegi i przesunął dłonią wzdłuż horyzontu. – Już to widzę.
Uśmiechnąłem się, widząc życzliwość w jego spojrzeniu. Odetchnąłem z ulgą. Już myślałem, że z tego całego wielokąta miłosnego będzie więcej ofiar niż zwycięzców. Oczywiście byłem przygotowany na to, że konflikt nie został jeszcze zażegnany, jednak póki co wolałem go odwlekać.
Wciąż miałem własne problemy. Sądziłem, że w trójkącie między mną, Lily i Syriuszem, to Lily będzie miała największe trudności z zapanowaniem nad emocjami. I pewnie by tak było, gdyby nie ten idiotyczny sen, który pojawił się zupełnie znikąd i właściwie nie powinien nic znaczyć. 
Tylko co, jeśli znaczył? Co jeżeli rzeczywiście coś we mnie pękło, kiedy Lily wprost powiedziała mi, że nie jest mną zupełnie zainteresowana? Oczywiście to jedna z bardziej idiotycznych i nielogicznych teorii, jakie miałem, jednak coś mówiło mi, że nocne fantazjowanie o płci, która do tej pory nie bywała moim obiektem zainteresowań, jest bezsprzecznie niepokojące. Zresztą nie była to przypadkowa osoba. Była to Lily, z którą wielokrotnie byliśmy bliżej, trzymaliśmy się za ręce, w drugiej klasie poprosiła mnie nawet, żebym pokazał jej, jak się całować. Była to Lily, do której pociąg seksualny mogłem poczuć w każdym momencie naszej znajomości, ale nie wtedy, kiedy mój chłopak wrócił z kraju walecznych mężczyzn, a ona szaleńczo się w nim zakochała. 
– Zupełnie nas nie słuchasz, dziecinko – materac po mojej lewej stronie ugiął się, a ciepły, lawendowy oddech owionął moją twarz. Podniosłem oczy, widząc zniecierpliwioną twarz Jamesa.
– Czuję się skrajnie zignorowany przez naszego nowicjusza – wymamrotał, po czym złapał się za głowę i osunął się na materac Williama, wspierając się na jego ramieniu. – Co zrobiłem źle? Czym sobie zasłużyłem?
– Być może twój geniusz wyprzedził czasy – Will wsunął dłoń na potylicę Jamesa i pogładził go po głowie. – Albo też Remus jak zwykle buja w obłokach, jak na naszego wilczka przystało – wbił we mnie wzrok, świdrując mnie nim na wylot. 
– Przepraszam, James, właśnie przypomniałem sobie, że muszę zanieść komuś książki, które obiecałem. Może przejdziesz się ze mną? – podniosłem się i podszedłem do mojej szafki nocnej. Wyciągnąłem z niej cztery tomy antycznych runów. Kiedy się odwróciłem, James stał już przy drzwiach, gotowy do wyjścia.
– Zwykle nie przerywamy naszego posiedzenia, ale dla ciebie i tak mam specjalne zadanie. Możemy przedyskutować to w cztery oczy – otworzył drzwi, zachęcając mnie gestem do wyjścia. Zacisnąłem palce na skórzanej okładce księgi i zszedłem na dół do pokoju wspólnego.
U dołu schodów zaczepiłem Dorcas Meadowes – jedną z koleżanek Lily.
– Hej, mogłabyś przekazać to Lily? – wyciągnąłem w jej kierunku książki, a ona przyjęła je z uśmiechem. Przez chwilę patrzyłem jak oddala się schodami. Coś kazało mi twierdzić, że spodobałaby się Syriuszowi ze swoimi mahoniowymi włosami i czekoladowymi oczami.
– I co? To tyle? – James splótł ręce na piersi i wbił we mnie wzrok. Uśmiechnąłem się lekko.
– Nie do końca. Chciałem pogadać z tobą na osobności. Przejdźmy się, może na wieżę z zegarem?
– Ale od tego chyba nie zachodzi się w ciąże, co? – James objął się ramionami, wybałuszając na mnie oczy. Westchnąłem, kierując się w stronę korytarza. Wkrótce usłyszałem jego kroki za sobą. – Co to były za książki dla Lily? – spytał, gdy oddaliliśmy się już od pokoju wspólnego.
– Antyczne runy. Chciała je przeczytać.
– Ale nudy – wyraźnie zmarkotniał i zrównał ze mną krok. Dłonie wcisnął w kieszenie i lekko się zgarbił, wpatrując się w czubki swoich butów. Przyjrzałem się uważnie jego zmarszczonemu nosowi i oczom, które nagle straciły coś ze swojego zwykłego blasku.
– Co jest, James? – zwolniłem nieco kroku. Wzruszył ramionami, po czym przystanął.
– Czemu chcesz iść na wieżę z zegarem? – spytał, unosząc na mnie wzrok.
– Nie wiem, tak po prostu o niej pomyślałem – uniosłem brwi, nie wiedząc do końca, o co może mu chodzić. Przez chwilę milczał, wpatrując się we mnie intensywnie, po czym na nowo ruszył w kierunku schodów. Zaraz zrównałem z nim krok.
– Czemu pytasz? – postanowiłem, że mu nie odpuszczę.
– Zawsze namawiasz mnie na takie męczące rozmowy, Remus – James uśmiechnął się pod nosem, na powrót wpatrzony w czubki swoich butów.
– Możemy pomilczeć, jeśli chcesz – zerknąłem na niego z ukosa i schowałem dłonie za sobą. Zaczęliśmy wspinać się po schodach. Odliczałem w myślach nasze kroki, odbijające się echem od kamiennych ścian. Całą wspinaczkę spędziliśmy w ciszy, ale gdy tylko moja noga stanęła na najwyższym stopniu, James zatrzymał się.
– Lily zawsze siedzi tutaj z książkami w piątki. Siada na barierce tuż przy zegarze i czyta całymi godzinami. Czasem boję się, że spadnie, więc czekam na końcu korytarza w ukryciu, aż się zbierze i wróci do dormitorium – powiedział, wpatrując się w wielką tarczę zegara.
Zobaczyłem przed sobą przez chwilę zupełnie dojrzałego Jamesa, któremu powagi nie ujmowała nawet różowa kamizelka i seria kolczyków w uchu. Przez chwilę straciłem równowagę i musiałem złapać się barierki, by nie stoczyć się na sam dół schodami. James podtrzymał mój łokieć.
– Boziu najukochańsza, Remus, co ty wyrabiasz? – spytał, wciągając mnie wgłąb korytarza.
– Nie wiem, jakoś mi się zakołowało w głowie – stwierdziłem opierając się o poręcz naprzeciw zegara. James po chwili stanął obok mnie. – Strasznie ci się podoba, nie?
– Wiesz, sam jeszcze nie wiem. Z buzi tak, ale ona tak strasznie mnie nie cierpi, że nie wierzę, że kiedyś w ogóle da mi się poznać.
– Pewnie, że da. I na pewno cię polubi. Nie znam osoby, która by cię nie lubiła. Nawet Regulus nie pała do ciebie jakąś wielką niechęcią.
– Bo równy ze mnie gość – James puścił do mnie oczko i uśmiechnął się wesoło.
– Więc czym się tak martwisz? Po prostu – westchnąłem – postaraj się zachowywać w jej towarzystwie naturalnie.
– Łatwo ci mówić. Ty na pierwszym roku w obecności Syriusza byłeś w stanie wymawiać tylko przeciągnięte samogłoski.
– Że niby ja? – uniosłem brwi. – Coś ci się chyba pomyliło.
– Cały zamierałeś, jak tylko podchodził bliżej. Starałeś się upodobnić do padliny, mając nadzieję, że cię nie zauważy – chłopak roześmiał się, roztaczając echo po całej wieży.
– James, no błagam! – rozłożyłem ręce. – Jestem pewien, że tak nie było. Inaczej nie szalałby tak za mną.
– W sumie racja. Tylko, że ja nie umiem jej zaczarować tak, jak Syriusz zaczarował ciebie – złapał się za kark i wpatrzył się strapiony w przepaść rozciągającą się pod nami. W jakiś sposób jego uwaga była nieprzyjemnie trafna i przez chwilę nie potrafiłem skupić się na czymkolwiek poza wyznaniem Lily sprzed kilku dni.
– James – położyłem dłoń na jego ramieniu, skupiając jego wzrok na sobie – jesteś wyjątkowy, jesteś najlepszym przyjacielem, jakiego można sobie wymarzyć. Do tego jesteś całkiem przystojny. Jak na chłopaka – dodałem, co skwitował uśmiechem i lekką nutą rozczulenia w oczach. – Dużo dziewczyn się za tobą ogląda. Więcej niż myślisz. To ty pozostajesz zupełnie nieczuły na niewieście serca.
James roześmiał się i szybkim ruchem dłoni rozczochrał swoje włosy, wyraźnie lekko skrępowany.
– Wiesz, może to trochę niemiłe, ale żadna dziewczyna mnie nie interesuje. Tylko ta ruda namieszała mi w głowie.
– To nie jest niemiłe, James. Nie musisz spełniać oczekiwań każdego napotkanego na swojej drodze człowieka – szturchnąłem go w ramię.
– Już nie opowiadaj, Remi – chłopak podniósł rękę i objął mnie za szyję, przyciągając do siebie. – Dzięki. Wiem, że jestem marudą, ale sam się prosisz.
Skinąłem tylko głową, uśmiechając się i przypatrując się sowom latającym za oknem. Chwilę trwaliśmy w ciszy. Czułem na swojej łopatce miarowe uderzenia serca Jamesa, który przylgnął do mnie klatką piersiową i oparł brodę na moim ramieniu. Zaciągnąłem się jego zapachem, który zawsze starałem się sobie dawkować. Czasem miałem wrażenie, że gdybym pochłonął go zbyt wiele zupełnie zakochałbym się w Jamesie.
James pachniał jak absolut z irysa – najdroższa substancja zapachowa na świecie.
– No to, o czym chciałeś ze mną porozmawiać?
Nagle ze słodkich ramion irysa wyrwał mnie nagły dreszcz przechodzący mi po plecach. Spojrzałem na Jamesa, który przypatrywał mi się zaciekawiony. To był fatalny moment na tę rozmowę. Jednocześnie bałem się trzymać ten konflikt pod kloszem podejrzewając, że im szybciej wybuchnie, tym mniejsze będą straty w ludziach. Wziąłem głębszy wdech.
– Chodzi o coś, co powinieneś wiedzieć a propos Lily – całą siłą woli zmusiłem się do tego, by nie odwrócić wzroku. Oczy Jamesa więziły mnie w swojej pułapce. Nie mogłem się już wycofać. – Jest jeszcze ktoś inny, kto się nią interesuje.
– Tak? – James wyraźnie się rozluźnił i zdobył się nawet na lekki uśmiech. – Z wzajemnością?
– Nie, ale to jest bardziej skomplikowane, niż myślisz.
– Daj spokój, czemu miałbym się przejmować kimś, kogo ona olewa w równym stopniu jak mnie? – rozłożył ręce i odwrócił się do mnie, znowu świdrując mnie spojrzeniem.
– Bo – przełknąłem ślinę i przez chwilę poczułem, że moje nogi rwą się do ucieczki – bo to Peter, James. Peter się w niej zakochał – wyrzuciłem z siebie, łapiąc się za pierś, by serce z niej nie uciekło.
Przez twarz Jamesa przeleciała paleta emocji. Na początku chyba nawet myślał, że żartuję, ale na końcu jego oczy wydały mi się wręcz nieco przestraszone.
– James... – odezwałem się niepewnie, łapiąc jego ramię.
– Remus, przecież to straszne – powiedział, wciąż wpatrując się gdzieś daleko w horyzont coraz bardziej przerażony.

* * *

Rozdział dedykuję TeTe, która dzielnie promowała moją stronę na konwentach wraz z moim menadżerem. Bardzo dziękuję.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz