Usta Syriusza i jego gwałtowne uściski w połączeniu z kalejdoskopem
emocji, które nagle pojawiły się w mojej głowie, przyprawiły mnie o mdłości.
Świat wokół mnie oszalał, a ja sam nie potrafiłem odnaleźć pionu. Zacisnąłem
powieki, kiedy zaczęło robić się duszno i stanowczo odepchnąłem Syriusza.
– Przestań natychmiast –
powiedziałem, rzucając się na bok i usiłując uspokoić obraz przed oczami.
Syriusz zawisnął na mnie, wciąż powstrzymywany przez moje ramiona.
– Remus, daj spokój, przecież ja
widzę.
– Nic nie widzisz i nic nie
rozumiesz, jasne? – zwróciłem głowę w jego stronę, mierząc się z nim na
spojrzenia. Zobaczyłem jak mocno zaciska szczęki. Odepchnąłem go raz jeszcze,
tylko znacznie mocniej tak, że wylądował na plecach na materacu i ześlizgnąłem
się z łóżka, wkrótce zamykając się w łazience.
Dopiero teraz poczułem, że całą koszulę
mam mokrą od potu. Po moim ciele przeszedł dreszcz, bo w łazience było bardzo
zimno. Przez chwilę stałem oparty o drzwi, odliczając swoje głośne oddechy.
Zaraz jednak dopadłem do umywalki, by spłukać z twarzy i ust zapach ślicznej
Lily Evans.
Gdy wróciłem do sypialni, Syriusz leżał
odwrócony do mnie plecami i udawał, że śpi.
Rano wziąłem bardzo długi prysznic,
podczas którego zdobyłem się, bez większego zresztą wysiłku, na nie myślenie o
zupełnie niczym. Cały mój mózg pulsował, chyba buntując się przeciwko reszcie
organizmu. Jedynym sposobem spowolnienia szaleństwa, które mnie nieuchronnie
ogarniało była zupełna wegetacja i angażowanie się w każdą najmniejszą czynność
po drodze. Na przykład obserwowanie kropel spływających po ścianie prysznicowej
i czekanie aż połączą się w jedność z innymi. Było mi nieprzerwanie słabo,
jakby ktoś wlał mi do gardła syrop klonowy.
Mój zastój przerwało głośne pukanie do
drzwi. Bez sprzeciwu więc wyszedłem spod prysznica i zająłem się szybkim
ubieraniem połączonym z myciem zębów. Oczywiście skończyło się to wielkim
białym kleksem na koszulce. Wycierając niedbale włosy ręcznikiem, otworzyłem
drzwi łazienki, jednak nim zdążyłem się odezwać, zostałem wepchnięty z powrotem
do środka i uwięziony w spojrzeniu galaktycznych oczu Blacka.
– No cześć – stwierdziłem, nie mogąc
aktualnie wymyślić niczego bardziej kreatywnego. Syriusz uśmiechnął się krótko
tylko jedną częścią ust i zatrzasnął za nami drzwi.
– Remus, przepraszam. Zachowałem się
jak ostatnia świnia. Strasznie mi głupio za wczoraj – obrzucił mnie słowami bez
uprzedzenia, podczas kiedy ja nie zdążyłem jeszcze nawet się poruszyć.
Opuściłem dłonie, łapiąc za końce ręcznika zwisającego mi z ramion i uniosłem
brwi. – Czasem jestem totalnym kretynem, ale wiesz, że do niczego nigdy cię nie
zmuszę. Gdzież bym w ogóle śmiał – wymusił lekki uśmiech, który zdradził jego
zażenowanie. Wzruszyłem ramionami i odetchnąłem głębiej, ścierając stróżkę wody
ze swojej szyi.
– Wiem, że dla takiego… zaprawionego
w boju pieska to nic takiego – odchrząknąłem, bo zdałem sobie sprawę, jak
żałośnie to zabrzmiało – ale ja naprawdę z nikim wcześniej nie byłem bliżej –
spuściłem wzrok, starając się ograniczyć dopływ krwi do swojej twarzy siłą
woli. – Nie robiłem żadnej z rzeczy, o których tak mówiłeś. Byłeś też pierwszą
osobą, która mnie kiedykolwiek pocałowała, Syriusz. Chyba rozumiesz, co mam na
myśli? Ja nigdy nie… nie kochałem się z nikim i z nikim się nie… nie dotykałem,
tak? – mój głos przechodził coraz bardziej w żałosny szept dziecka, zmuszonego
do wyznania, że nigdy nie nauczyło się jeździć na rowerze. Przyjrzałem się
smutnej, mokrej plamie na swojej koszulce i cierpliwie czekałem, co Syriusz mi
może na to powiedzieć.
Złapał moje ramiona tak niespodziewanie,
że aż skuliłem się od ich opiekuńczego ciepła. Uniosłem spojrzenie na jego
wesoły uśmiech.
– Naprawdę myślisz, że miałem na to
wszystko czas? Kiedy mógłbym to zrobić? Kiedy opuściłem dom w wieku jedenastu
lat i podróżowałem po świecie? A może kiedy spędziłem dwa lata otoczony bardzo
męskimi i dość oschłymi w kontaktach międzyludzkich chłopcami z Durmstrangu?
Nie bądź niedorzeczny, Remus – Syriusz pozwolił sobie na westchnięcie i
przewrócenie oczami, które tylko upewniło mnie w przekonaniu, jak idiotyczna
wydała mu się moja przemowa. – Nie mam pojęcia, co się z nami stanie, ale wiem
na pewno – tutaj zajrzał mi głęboko w oczy, akcentując każde kolejne słowo – że
jesteś osobą, z którą chciałbym doświadczyć wszystkich pierwszych razów na
świecie. Obojętnie jak straszne by się z pozoru wydawały – przeniósł obie
dłonie z moich ramion na policzki i chwilę trzymał moją twarz bezpiecznie w
swoich rękach tak, że mdłości i migrena zupełnie minęły. – Tylko wczoraj nie
mogłem przestać myśleć o tych wszystkich twoich zbereźnych snach. A jak się
obudziłem z własnego, to usłyszałem jak wiercisz się w łóżku i dostałem czegoś
na kształt, jak to się mówi, białej gorączki, i chciałem zrobić wszystko to, o
czym myślałem, żeby ci zrobić. Chociaż okoliczności nie były jakoś szczególnie
sprzyjające i teraz wydaje mi się to szaleństwem. Ale mówię ci, jeśli tylko
kiedyś zdarzy się tak, że obu nam przyjdzie ochota na coś nowego, to nie będę
miał żadnych wątpliwości przed zerwaniem z ciebie ciuchów. Wszystko oczywiście
wedle twojej woli, dziecinko – zakończył uśmiechając się szeroko.
Podczas trwania jego przemowy przez moją
twarz przebiegła paleta emocji, a także na pewno barw. W końcu i tak stałem
przed nim niezdolny do jakiegokolwiek ruchu, jednocześnie będąc bardzo
poruszonym. Wziąłem głęboki wdech, wciągając do płuc dużo lawendowego
powietrza, które przyjemnie połaskotało mnie w lewą pierś.
– Jesteś jedyną osobą, która od
wstydliwych wyznań jest w stanie płynnie przejść do świńskich propozycji,
Syriusz – przyznałem, zasłaniając jego bezwstydną twarz dłonią. – Kiedyś ci
przyłożę, żeby ostudzić twój zapał i to nie będzie ani trochę przyjemne.
– Chyba rozumiem, co może chodzić ci
po głowie – powiedział umiejscawiając dłoń na swoim kroczu. Już chciałem
powiedzieć coś więcej, bo powoli moja cierpliwość się wyczerpywała, jednak
nagle drzwi do łazienki otworzyły się.
– Litości, gołodupce. Ja też chcę
dzisiaj umyć zęby – James zmierzył nas wzrokiem i pomachał na nas karcąco
palcem. Uniosłem dłonie w górę.
– Już wychodzę – oznajmiłem, a on
zniknął znów za drzwiami. Chwilę wpatrywałem się w szparę między nimi, a
framugą, marszcząc brwi, z powodu nagłego pytania, które zaświtało w mojej
głowie. – Syriusz, skoro ty nigdy nie byłeś z nikim bliżej to skąd u ciebie
tyle buzujących hormonów?
Syriusz uśmiechnął się, przesuwając dłonią
od swojego krocza po torsie, aż do karku.
– Jak podróżowałem to widziałem różne
rzeczy i poznałem wielu ciekawych ludzi. Do tego, żeby wkurzyć matkę po
powrocie, przynosiłem do domu świerszczyki. No wiesz, te gazetki dla mugoli z
nagimi panienkami. No i powiem ci, że czasem nawet do nich zaglądałem –
uśmiechnął się do mnie, mrużąc oczy, po czym ściągnął swoją koszulkę. –
Moglibyśmy je razem pooglądać u mnie, ale mamie chyba nie spodobałoby się, że
przyprowadzam jakichkolwiek kolegów z Gryffindoru.
– Syriusz, co ty robisz? – cofnąłem
się o krok, obejmując się ramionami. Mój wzrok utkwił w dłoniach Syriusza,
które złapały za krawędzie jego spodni. Uniósł brwi, udając zdziwienie, po czym
oderwał jedną dłoń od spodni i wskazał palcem na prysznic.
– Biorę prysznic. Mówiłeś, że
wychodzisz, nie?
– Tak, stanowczo tak! – wyplułem z
siebie znikając za drzwiami łazienki.
W wejściu do Wielkiej Sali wpadłem na
Shona, który wyraźnie zamyślony, prawie mnie nie zauważył.
– Shon! – krzyknąłem za nim, a on
obejrzał się i uniósł dłoń, wracając się o parę kroków.
– Hej, Remus, jak tam było u Ślimaka
na dywaniku?
– Raczej nijak – wzruszyłem
ramionami. – Jak z Poppy? – nie mogłem powstrzymać kąśliwego uśmiechu.
– W porządku, przygotowaliśmy projekt
i na tym nasza znajomość się zakończyła – rozłożył ręce, wyraźnie ignorując mój
ton. – Ale… napisałem co nieco.
– Naprawdę? – uniosłem brwi. – To
świetnie! W sumie nie spodziewałem się, że nadejdzie dzień, w którym ktoś
weźmie sobie moje rady do serca – pokręciłem głową, wciąż niedowierzając.
– Najwyraźniej nie każdy twój znajomy
jest zadufanym w sobie mądralą. A jeśli o tym mowa, Huncwoci siedzą w pełnym
składzie już przy stole. Znaczy tylko ciebie tam brakuje – mówiąc to wskazał
palcem w kierunku stołu Gryfonów. William siedział między chłopakami, słuchając
jakiejś dłuższej opowieści Jamesa.
– Boże, od kiedy ty używasz tej
durnej nazwy, Shon? – spytałem zniechęcony, wciąż wpatrując się w Willa.
– Od kiedy cała szkoła jej używa –
Shon lekko szturchnął mnie w ramię. – Idę. A ty śmigaj. Potter zdaje się
opowiada o tym, co ominęło Reagana, jak leżał w Skrzydle Szpitalnym. Pewnie
chciałbyś co nieco naprostować w międzyczasie. Uwierz mi.
– Mądre słowa – skinąłem głową i
poklepałem go po ramieniu, po czym szybkim krokiem udałem się w kierunku
chłopaków. – Już parę osób skarżyło mi się, że straszna z ciebie plotkara,
Potter – założyłem ręce przerywając mu wpół zdania. Przerwał swój wywód i
podniósł na mnie wzrok. Uniósł brew i teatralnym gestem złapał się za
podbródek.
– A któż tak o mnie mówi, Lupin? –
spytał, siadając okrakiem na ławie.
– Johnson z Ravenclawu, na przykład.
– Johnson? Przecież Johnson to dobrze
wszystkim znany plotkarz! Nie możesz słuchać wszystkiego, o czym mówią w
Hogwarcie. W odróżnieniu od tego, co rozsiewa ten cały Johnson, mój drogi
przyjacielu, informacje ode mnie są zawsze sprawdzone i oczyszczone ze
wszelkich fantazji. Ode mnie dowiesz się suchych faktów.
– Suchych faktów, mówisz? – wziąłem
się pod boki. – A kto opowiadał w poprzednim roku pierwszakom, że w
opuszczonej, damskiej łazience jest gigantycznych rozmiarów wąż, który razi
swoim spojrzeniem? – wymierzyłem palcami w swoje oczy, wybałuszając je na
Jamesa.
– Nikt do tej pory nie dowiódł,
kochany Remusie, że owego węża tam nie ma, czyż nie? Ja prawie go widziałem! –
James pokiwał skrupulatnie głową ze skupieniem wymalowanym na twarzy.
– Dobry pomysł, James – Syriusz
poklepał Pottera po ramieniu, uśmiechając się z podziwem.
– Dzięki, Syriusz. Improwizowałem,
ale pierwszoroczni wciąż niechętnie zapuszczają się w tamte okolice.
– Nie wątpię – Syriusz wyraźnie się
zamyślił, co nieco mnie zaniepokoiło.
– Syriusz, natychmiast przestań. Ja
już dobrze znam tę twoją minę!
– Panowie, czemu mielibyśmy nie
uczcić powrotu naszego zasłużonego w boju kamrata…
– Nie jesteś piratem, Black –
wycedziłem przez zęby.
– … jakąś dobrze wyważonym figlem? –
Syriusz uśmiechnął się szeroko, przygarniając mnie za biodro bliżej
siebie.
– Panie Black, sądzę że zignorowanie
takiej okazji mogłoby ugodzić Pana Reagana prosto w serce – James złapał się za
pierś i opadł teatralnie na stół przesuwając całą zastawę na bok.
– Nie mogę z wami – przysłoniłem oczy
dłonią, paląc się z irytacji i zażenowania.
– Cieszę się, że obaj panowie
pamiętają o mnie i moich potrzebach. Będę wielce zaszczycony stając się częścią
pańskiego planu, panie Black – William najwyraźniej także postanowił zniżyć się
do poziomu tej hałastry.
– Panie Pettegrew, a jak pan się na
ten plan zapatruje? – James podniósł się ze stołu i wyciągnął otwartą dłoń w
stronę rozbawionego Petera.
– Będę zobowiązany wobec każdego z
panów z osobna – odpowiedział, wstając i skłaniając się tak nisko, że nieomal
uderzył nosem w stół. Westchnąłem, kiedy wszystkie cztery pary oczu zwróciły
się w moją stronę.
– Skoro znowu wszyscy czterej macie
zamiar wpaść w jakieś tarapaty, lepiej żeby ktoś rozumny miał na was oko.
– Ani trochę mi się to nie podoba,
Will. Idę tam tylko dlatego, że jestem pewien, że znowu coś sobie zrobicie.
– Coś sobie zrobimy? – William uniósł
brew w rodzicielskim geście. – Nie licząc paru siniaków nigdy nic nam się nie
przytrafiło.
– Pomyślmy chwilę. A co z tym jednym
razem, kiedy chcieliście z jakiś powodów zaimprowizować eliksir wielosokowy i
Jamesowi z pępka wyrosła trzecia ręka. Z tego co pamiętam trzeba było ją
ukrywać przez dwa tygodnie, nim udało mi się jakoś temu zaradzić.
– No… – zaczął William, ale
ja nie ustąpiłem tak szybko.
– Och, chwila, Will, a pamiętasz tę
śmieszną historię, kiedy łajnobomba waszej własnoręcznej roboty wybuchła
znienacka w naszym pokoju i przez calutki miesiąc nie mogliśmy pozbyć się
stamtąd smrodu? – uniosłem palec, uciszając Willa, który chciał znów coś powiedzieć.
– Albo kiedy James wpadł na genialny pomysł i postanowił nauczyć się rzucania
zaklęć przez odbijanie ich od przedmiotów i zamiast w Malfoya trafił zaklęciem
Bracchium Emendo w Petera? Pete miał niesprawne nogi przez ładny tydzień, nie
mówiąc już o tej obrzydliwej kuracji! Nie, Will, dobrze wiesz, że mógłbym
kontynuować, bo ta lista jest pełna!
– Nawet jeśli to wszystko i wiele
więcej jest prawdą, prawdziwym powodem, dla którego idziesz z nami jest to, że
po prostu chcesz się zabawić. I ja to rozumiem. Myślę, że jeszcze nigdy nie
byliśmy tak blisko, jak teraz. A to dopiero początek, zobaczysz – powiedział,
unosząc palec i puszczając do mnie oczko. Przewróciłem oczami, nie chcąc już mu
niczego tłumaczyć, a już na pewno przyznać się do tego, że zupełnie mnie
przejrzał.
Znienacka na moje plecy coś wskoczyło, a
delikatna rumiankowa woń zawirowała gdzieś w okolicy mojego nosa. Dwie ciepłe
piersi przylgnęły do mnie i nagle znowu poczułem mdlącą słodycz na języku.
Zobaczyłem jeszcze uśmiech majaczący w kąciku ust Williama, i cały mój świat
skupił się na Lily Evans.
– Hej, Remus! Przeczytałam cały tom o
smokach. Mówię ci, nie mogłam się wczoraj oderwać. Poszłam spać po drugiej.
Jestem wykończona – rudowłose Słońce oparło swoją promienistą głowę na moim ramieniu.
Poczułem ciepły oddech na policzku. Zamarłem i sam nie wiedziałem, co
powiedzieć.
– W porządku, Remus? – William zakrył
usta dłonią, hamując śmiech.
– Tak – odchrząknąłem, czując jak
klatka piersiowa Lily odlepia się od moich pleców. Dziewczyna stanęła obok
mnie. – Wiesz co, Lily? Chętnie pożyczyłbym od ciebie ten tom o mrocznych
stworach. Wiesz, że szybko go przeczytam, a ty najlepsze zostawisz na koniec.
Co ty na to? – spytałem, starając się skupić na czymkolwiek innym poza
rumiankiem. Lily zacisnęła wargi i w skupieniu zaczęła oglądać jedną z książek,
które trzymała w rękach.
– No… no dobra. Ale nie mogłam się
doczekać tego tomu, Remus!
– Mam w dormitorium coś nowego.
Ojciec sprowadził mi za pośrednictwem Ministerstwa antyczne runy. Chyba nie
pogardzisz, co? – oglądałem, jak w jej oczach zapalają się zielone ogniki
ekscytacji.
– Naprawdę mogłabym?
– Jasne, że tak. To rzadkie wydanie,
ale nie jakieś ściśle tajne. Przeprowadzimy małą wymianę.
– W takim razie zgoda. Póki zapewnisz
mi lekturę zastępczą, możesz trzymać tę książkę – zmrużyła oczy i pochyliła się
w moim kierunku, przyglądając się mi podejrzliwie. Wyglądała ślicznie z piegami
rozsypanymi na swojej białej twarzy, jednak coś nieprzyjemnie zakręciło się w
moim żołądku.
– Umowa stoi – wyciągnąłem do niej
rękę. Odsunęła się ode mnie i uścisnęła ją, po czym przekazała mi książkę.
– Do końca dnia twoje runy mają
znaleźć się w moich chciwych rączkach – powiedziała pokazując mi rozczapierzone
palce. Zdobyłem się na uśmiech i skinięcie głową. Obserwowałem jak swoim
skocznym krokiem oddala się korytarzem. Przytknąłem książkę do piersi i
westchnąłem przeciągle.
– Okej… więc o co tutaj chodziło? –
dopiero wtedy przypomniałem sobie, że obok mnie stał William i aktualnie
przypatrywał się mi z mieszaniną ciekawości i rozbawienia, wymalowanymi na
twarzy.
– Nic takiego. Takie tam kujońskie
układy. Myślałem, że nie interesujesz się takimi rzeczami – pomachałem mu
książką przed nosem i ruszyłem w dalszą drogę.
– Remus, nawet nie próbuj mi ściemniać.
Gadaj zaraz, czemu zrobiłeś się blady jak tyłek Prawie Bezgłowego Nicka – zaraz
zrównał ze mną krok. Przewróciłem oczami.
– Gdyby Sir Nicholas cię teraz
słyszał, zobaczyłbyś to, o co tak prosisz i zapewne jeszcze znacznie, znacznie
więcej.
– Nie zmieniaj tematu – Will chwycił mnie
za ramię i zatrzymał. – Remus, dobrze wiesz, że prędzej, czy później to z
ciebie wyciągnę. Zaoszczędziłbyś mi tylko kłopotu.
– Słowo daję,
ja… – westchnąłem i spojrzałem na książkę od Lily, a w mojej głowie
zaświtała jedna myśl, której chwyciłem się, jak koła
ratunkowego. – Chodzi o tę książkę, Will – otworzyłem tom na
stronie tytułowej. – Książka o mrocznych stworach – ściszyłem głos. – Wiesz, co
zalicza się do mrocznych stworów, Will? – wpatrzyłem się w niego, wyczekująco.
William uniósł brwi i wyprostował się. Wydał z siebie nieco ściszony okrzyk
zrozumienia. – Nie mogę pozwolić jej tego przeczytać. Ona jest zbyt dociekliwa
i zbyt się mną interesuje, żeby tego nie zauważyć.
– I co zamierzasz zrobić?
Zneutralizować ją jakoś? Co później powiesz rudej? – wsunął dłonie w kieszenie,
– Co myślisz, że powinienem zrobić? –
spytałem, wciąż nie wierząc, że to podziałało. William zamyślił się, wędrując
spojrzeniem po suficie. W końcu po kilku moich kontrolnych oddechach, odezwał
się.
– Myślę, że musisz załatwić to jakoś
inaczej, Remi. Jeśli nie ta książka, znajdzie jakąś inną i z niej się dowie.
Zabranie jej tej tylko lekko odwlecze problemy, które mogą wyniknąć z jej
nieprzeciętnego rozumku.
– Czasem nie podoba mi się fakt, że
jesteś taki nieomylny, mądralo – skrzywiłem się, co skwitował śmiechem.
– Hej, z drugiej strony, musiałaby
być nieźle postrzelona, żeby zacząć podejrzewać cię o bycie wilkołakiem z
powodu jakiejś książki. Myślę, że popadasz w lekką paranoję. A na dodatek teraz
musisz zrezygnować z lektury swoich szaleńczo ciekawych antycznych run, na
rzecz tego chudziutkiego tomiszcza.
– Runy przeczytałem już dwa razy na
początku roku, kiedy wciąż złościłem się na Blacka – machnąłem na to ręką. –
Swoją drogą, nie powinieneś być teraz na zajęciach?
– No tak. Ja tu skręcam – zatrzymał
się, a ja minąłem go i zamierzałem już odejść, kiedy odezwał się
znowu. – Remus, czy ty się zakochałeś w Lily?
Nogi wrosły mi w ziemię, a ramiona nagle
stały się ciężkie i niezdolne do jakiegokolwiek ruchu. W mojej głowie wyrósł
wielki nierówny napis krzyczący: Jak mogłeś myśleć, że to z nim przejdzie? Sam
nie wiem, jak mogłem. Przecież to William, a nie którykolwiek z moich naiwnych
przyjaciół. Obróciłem się na pięcie i wbiłem w niego wzrok.
– Nie. Nie wiem. Raczej chodzi tu o
coś zupełnie innego.
– A dokładniej?
– Jestem przerażony jej obecnością.
– Łazienkowy wąż w twoich spodniach
nie wyglądał na przerażonego.
– Bez takich uwag, ty białasie.
– Łał – William uniósł dłonie na
wysokość głowy. – Teraz przesadziłeś.
Uderzyłem dłonią w swoje czoło i nabrałem
więcej powietrza w płuca, następnie wypuszczając je powoli, by nieco ograniczyć
paniczny strach, który nagle mnie opanował.
– Nie chcę o tym mówić. Za bardzo się
wstydzę, Will. Nie jestem na to gotowy. Sam ledwo to rozumiem. Spytaj mnie
kiedy indziej. I na pewno nie przy Syriuszu – rozmasowałem swoje skronie, bo
migrena znów wróciła. Czułem, jak William wwierca się wzrokiem w moją osobę,
jakby chciał w jakiś sposób wyczytać ze mnie, co się dzieje.
– Czyli nie zakochałeś się w niej.
– Na odwagę Godryka Gryffindora,
uczciwość Helgi Huffelpuff, mądrość Roweny Ravenclaw i upierdliwość tej dupy,
nie założyciela Salazara Slytherina, nie! – pokręciłem stanowczo głową,
dodatkowo krzyżując ręce. – Bardzo ją lubię, ale to na pewno nie jest miłość.
– Dobrze – William westchnął z
wyraźną ulgą, po czym podrapał się po karku. – I nie zdradzasz Syriusza, tak?
– Nie! No co ty, Will? – rozłożyłem
ręce, patrząc na niego zupełnie nie wierząc, że mógł coś takiego zasugerować.
– W takim razie to może zaczekać.
Chociaż domyślam się już, że coś w soczystej piersi panny Evans działa na
naszego węża z łazienki na pierwszym piętrze.
– Czy mógłbyś…? – wycedziłem przez
zaciśnięte zęby. William jedynie wzruszył ramionami uśmiechnięty i zaczął schodzić
po schodach.
– Ej, w sumie dobrze wiedzieć, że
mieszkam pod jednym dachem z chodzącym libido. Szkoda by kiedyś nie skorzystać.
– Will, złapię cię i wypróbuję na
tobie wszystkie nowe zaklęcia, których nauczyłem się z piątego tomu
„Standardowej Księgi Zaklęć”! Śmiej się póki możesz i przebieraj tymi swoimi
chudymi nóżkami, póki ci ich nie powyrywałem! – puściłem się za nim biegiem
schodami, przeszukując kieszenie w poszukiwaniu różdżki. Chwyciłem ją w
momencie, gdy Will zbiegł ze schodów i skrył się w bocznym korytarzu. Ruszyłem
za nim, wyciągając różdżkę przed siebie.
– Tarantallegra! – krzyknąłem
wyskakując zza rogu.
– Protego! – Regulus, machnął
różdżką od niechcenia. Z jego ciemnych oczu sypały się iskry, a cienka linia
jego ust była zaciśnięta. Jak się okazało przede mną stał zupełnie nie William
i to nie w niego posłałem zaklęcie. Zamarłem, wpatrując się w dumną sylwetkę
młodszego Blacka, z której emanowała wściekłość. Dłoń Regulusa przesunęła się
gwałtownie, a on wycelował we mnie różdżką, stając w pozie przypominającej
szermierza, który szykuje się do pchnięcia. Przełknąłem ślinę, nie będąc
pewnym, co się zaraz stanie.
Intensywność sceny przerwał nagły śmiech,
dobiegający zza Regulusa. Obaj odwróciliśmy się, by zobaczyć Williama, który
nie mogąc się uspokoić, osuwał się po ścianie coraz to niżej. Pokręciłem głową,
tracąc już zupełnie cierpliwość i stanąłem obok Regulusa, który wyraźnie też
nie był zachwycony.
– Tarantallegra? Coś takiego
chciałbym zobaczyć! Chociaż raz sprawiałbyś wrażenie mniej ponurego, Regi! –
zakrzyknął Will, ocierając łzy z kącików oczu. Regulus uniósł rękę z różdżką
gwałtownie, wymierzając nią w chłopaka. Szybko oceniłem poziom jego zagniewania
i podjąłem próbę uratowania sytuacji. Znienacka chwyciłem jego różdżkę i
wyrwałem mu ją z ręki, chowając za sobą. Regulus spojrzał na mnie zaskoczony.
– Lupin!
– Jeśli chcesz się z nim rozprawić,
zrób to, jak ty to zwykłeś mówić, „po mugolsku” – cofnąłem się dla
pewności o parę kroków. Regulus westchnął, spuszczając wzrok, po czym nagle ruszył
się z miejsca, idąc w szybszym niż zazwyczaj tempie. W ciszy obserwowałem, jak
chwyta Williama za kołnierz. Chłopak był jednak najwyraźniej na to
przygotowany, bo w jednej chwili spoważniał i chwycił Regulusa za poły szaty
przyciskając go do najbliższej ściany. Z wrażenia różdżka wypadła mi z dłoni i
potoczyła się po czerwonym dywanie w stronę schodów. Zaraz pobiegłem, żeby ją
podnieść.
Gdy wstałem, William mierzył różdżką w
krtań Regulusa, uśmiechając się przy tym pod nosem z nutką złośliwości w oczach,
którą nieczęsto zdarzało mi się widzieć. Zmrużyłem oczy, nie wierząc w to, co
widzę. Co za tchórz!
– Expelliarmus! – krzyknąłem i
poczułem, jak przez moją dłoń od różdżki, aż po bark przechodzi krótki impuls
elektryczny. Mrugnąłem kilkukrotnie, czując nagły zastrzyk energii, rozchodzący
się po całym moim ciele. Krótko zerknąłem na różdżkę Regulusa. Jeszcze nigdy
nie posługiwałem się cudzą różdżką.
Zaraz jednak uniosłem wzrok, patrząc na
skutki mojego zaklęcia. Na szczęście zadziałało poprawnie, bo różdżka Williama
uleciała w powietrze i upadła aż pod przeciwległą ścianą. Will natomiast
patrzył na mnie zaskoczony. Regulus korzystając z okazji, wymierzył
przeciwnikowi porządnego kuksańca w brzuch. William zgiął się w pół, osuwając
się na bok.
Zasłoniłem usta dłonią słysząc jego
stłumiony jęk. Black natomiast wyprostował się dumnie i swoim naturalnym,
wzniosłym krokiem podszedł do mnie. Wyglądał na powrót jakby nic nie mogło
zmącić jego spokoju. Wyciągnął dłoń w moim kierunku, a ja wręczyłem mu różdżkę,
przyglądając się jej jeszcze uważnie.
– Następnym razem, Lupin, uważaj z
kim chcesz tańczyć.
– Wezmę sobie tę radę do serca
– oznajmiłem, odsuwając się o krok. Regulus odwrócił się jeszcze, obserwując
wspartego o pobliską zbroję Williama, próbującego wyrównać oddech i mógłbym
przysiąc, że pozwolił sobie na złośliwy uśmiech. Za szybko jednak mnie minął,
żebym mógł być pewny.
Podszedłem do Willa, który zdaje się
odzyskiwał już pełną świadomość. Poklepał zbroję, o którą się opierał, po
metalowym ramieniu i wyprostował się z wolna.
– Dzięki, stary. Tylko na ciebie
zawsze można liczyć – stwierdził, zezując na mnie z wyrzutem.
– Historię waszej przyjaźni powinni
opiewać w pieśniach – stwierdziłem, wręczając mu jego różdżkę.
– Nic nie poradzę, że koleś mnie tak
kocha.
– Ta… Jak twój splot słoneczny?
– Miewał lepsze dni.
– Wyliżesz się – poklepałem go po
ramieniu i ruszyłem w stronę schodów. – Lecę na zajęcia. Tobie też radzę.
– Witam wszystkich panów serdecznie
na kolejnym już w tym roku spotkaniu elity Hogwartu, najwybitniejszych wśród
dowcipnisiów, najchytrzejszych z kuglarzy i największych…
– Litości, Syriusz – ukryłem twarz w
dłoniach, nie mogąc już znieść zażenowania, które mnie opanowało.
– … Huncwotów! Największych Huncwotów!
– dokończył Black na wydechu, po czym wymienił się uśmiechem z Jamesem. –
Spotykamy się tu, żeby przedyskutować nasze najnowsze przedsięwzięcie
świętujące powrót naszego brata w psikusach, niezastąpionego Williama – tutaj
Syriusz wstał i skłonił się Willowi godnie, na co on oddał ukłon w równie
dystyngowany sposób.
– Do tego, nie możemy zapomnieć o
oficjalnym powitaniu naszego nowego współbuntownika, Remusa Lupina – James
wstał i skłonił się mi uroczyście. Zmierzyłem ich wszystkich spojrzeniem od stóp
do głów.
– Możemy sobie darować ten cały cyrk?
– Nie psuj zabawy, ponuraku – James
przysiadł na łóżku obok mnie i wziął mnie w ramiona, klepiąc po plecach.
– No to co zamierzacie tym razem
wywinąć? – spytałem, przewracając oczami.
– My zamierzamy – poprawił mnie
William.
– Co my zamierzamy tym razem wywinąć?
– wydobyłem z siebie głośne westchnięcie.
– A tutaj, panie Lupin, proszę się
przygotować na coś niezwykłego. Coś, co zostanie w pana pamięci jeszcze przez
długi czas. Zresztą nie tylko pana! Pamięci całego Hogwartu! Już wkrótce będą
nosić nas na rękach i może nawet walną nam portrecik w gabinecie dyrektora, co
chłopaki? – James rozłożył ręce podekscytowany.
– Bez dwóch zdań – Peter przysunął
się do kolegi i przesunął dłonią wzdłuż horyzontu. – Już to widzę.
Uśmiechnąłem się, widząc życzliwość w jego
spojrzeniu. Odetchnąłem z ulgą. Już myślałem, że z tego całego wielokąta
miłosnego będzie więcej ofiar niż zwycięzców. Oczywiście byłem przygotowany na
to, że konflikt nie został jeszcze zażegnany, jednak póki co wolałem go
odwlekać.
Wciąż miałem własne problemy. Sądziłem, że
w trójkącie między mną, Lily i Syriuszem, to Lily będzie miała największe
trudności z zapanowaniem nad emocjami. I pewnie by tak było, gdyby nie ten
idiotyczny sen, który pojawił się zupełnie znikąd i właściwie nie powinien nic
znaczyć.
Tylko co, jeśli znaczył? Co jeżeli
rzeczywiście coś we mnie pękło, kiedy Lily wprost powiedziała mi, że nie jest
mną zupełnie zainteresowana? Oczywiście to jedna z bardziej idiotycznych i
nielogicznych teorii, jakie miałem, jednak coś mówiło mi, że nocne
fantazjowanie o płci, która do tej pory nie bywała moim obiektem zainteresowań,
jest bezsprzecznie niepokojące. Zresztą nie była to przypadkowa osoba. Była to
Lily, z którą wielokrotnie byliśmy bliżej, trzymaliśmy się za ręce, w drugiej
klasie poprosiła mnie nawet, żebym pokazał jej, jak się całować. Była to Lily,
do której pociąg seksualny mogłem poczuć w każdym momencie naszej znajomości,
ale nie wtedy, kiedy mój chłopak wrócił z kraju walecznych mężczyzn, a ona
szaleńczo się w nim zakochała.
– Zupełnie nas nie słuchasz,
dziecinko – materac po mojej lewej stronie ugiął się, a ciepły,
lawendowy oddech owionął moją twarz. Podniosłem oczy, widząc
zniecierpliwioną twarz Jamesa.
– Czuję się skrajnie zignorowany
przez naszego nowicjusza – wymamrotał, po czym złapał się za głowę i osunął się
na materac Williama, wspierając się na jego ramieniu. – Co zrobiłem źle? Czym
sobie zasłużyłem?
– Być może twój geniusz wyprzedził
czasy – Will wsunął dłoń na potylicę Jamesa i pogładził go po głowie. – Albo
też Remus jak zwykle buja w obłokach, jak na naszego wilczka przystało – wbił
we mnie wzrok, świdrując mnie nim na wylot.
– Przepraszam, James, właśnie
przypomniałem sobie, że muszę zanieść komuś książki, które obiecałem. Może
przejdziesz się ze mną? – podniosłem się i podszedłem do mojej szafki nocnej.
Wyciągnąłem z niej cztery tomy antycznych runów. Kiedy się odwróciłem, James
stał już przy drzwiach, gotowy do wyjścia.
– Zwykle nie przerywamy naszego
posiedzenia, ale dla ciebie i tak mam specjalne zadanie. Możemy przedyskutować
to w cztery oczy – otworzył drzwi, zachęcając mnie gestem do wyjścia.
Zacisnąłem palce na skórzanej okładce księgi i zszedłem na dół do pokoju wspólnego.
U dołu schodów zaczepiłem Dorcas Meadowes – jedną
z koleżanek Lily.
– Hej, mogłabyś przekazać to
Lily? – wyciągnąłem w jej kierunku książki, a ona przyjęła je
z uśmiechem. Przez chwilę patrzyłem jak oddala się schodami. Coś kazało mi
twierdzić, że spodobałaby się Syriuszowi ze swoimi mahoniowymi włosami i
czekoladowymi oczami.
– I co? To tyle? – James
splótł ręce na piersi i wbił we mnie wzrok. Uśmiechnąłem się lekko.
– Nie do końca. Chciałem pogadać z
tobą na osobności. Przejdźmy się, może na wieżę z zegarem?
– Ale od tego chyba nie zachodzi się
w ciąże, co? – James objął się ramionami, wybałuszając na
mnie oczy. Westchnąłem, kierując się w stronę korytarza. Wkrótce
usłyszałem jego kroki za sobą. – Co to były za książki dla Lily? – spytał,
gdy oddaliliśmy się już od pokoju wspólnego.
– Antyczne runy. Chciała je
przeczytać.
– Ale nudy – wyraźnie
zmarkotniał i zrównał ze mną krok. Dłonie wcisnął w kieszenie i lekko
się zgarbił, wpatrując się w czubki swoich butów. Przyjrzałem się uważnie
jego zmarszczonemu nosowi i oczom, które nagle straciły coś ze swojego zwykłego
blasku.
– Co jest,
James? – zwolniłem nieco kroku. Wzruszył ramionami, po czym
przystanął.
– Czemu chcesz iść na wieżę z
zegarem? – spytał, unosząc na mnie wzrok.
– Nie wiem, tak po prostu o niej
pomyślałem – uniosłem brwi, nie wiedząc do końca, o co może
mu chodzić. Przez chwilę milczał, wpatrując się we mnie intensywnie, po
czym na nowo ruszył w kierunku schodów. Zaraz zrównałem z nim krok.
– Czemu
pytasz? – postanowiłem, że mu nie odpuszczę.
– Zawsze namawiasz mnie na takie
męczące rozmowy, Remus – James uśmiechnął się pod nosem,
na powrót wpatrzony w czubki swoich butów.
– Możemy pomilczeć, jeśli
chcesz – zerknąłem na niego z ukosa i schowałem dłonie za
sobą. Zaczęliśmy wspinać się po schodach. Odliczałem w myślach nasze
kroki, odbijające się echem od kamiennych ścian. Całą wspinaczkę spędziliśmy w
ciszy, ale gdy tylko moja noga stanęła na najwyższym stopniu, James zatrzymał
się.
– Lily zawsze siedzi tutaj z
książkami w piątki. Siada na barierce tuż przy zegarze i czyta całymi
godzinami. Czasem boję się, że spadnie, więc czekam na końcu korytarza w
ukryciu, aż się zbierze i wróci do dormitorium – powiedział,
wpatrując się w wielką tarczę zegara.
Zobaczyłem przed sobą przez chwilę
zupełnie dojrzałego Jamesa, któremu powagi nie ujmowała nawet różowa kamizelka
i seria kolczyków w uchu. Przez chwilę straciłem równowagę i musiałem złapać
się barierki, by nie stoczyć się na sam dół schodami. James podtrzymał mój
łokieć.
– Boziu najukochańsza, Remus, co ty
wyrabiasz? – spytał, wciągając mnie wgłąb korytarza.
– Nie wiem, jakoś mi się zakołowało w
głowie – stwierdziłem opierając się o poręcz naprzeciw
zegara. James po chwili stanął obok mnie. – Strasznie ci się
podoba, nie?
– Wiesz, sam jeszcze nie wiem. Z buzi
tak, ale ona tak strasznie mnie nie cierpi, że nie wierzę, że kiedyś w ogóle da
mi się poznać.
– Pewnie, że da. I na pewno cię
polubi. Nie znam osoby, która by cię nie lubiła. Nawet Regulus nie pała do
ciebie jakąś wielką niechęcią.
– Bo równy ze mnie gość – James
puścił do mnie oczko i uśmiechnął się wesoło.
– Więc czym się tak martwisz? Po
prostu – westchnąłem – postaraj się zachowywać w
jej towarzystwie naturalnie.
– Łatwo ci mówić. Ty na pierwszym
roku w obecności Syriusza byłeś w stanie wymawiać tylko przeciągnięte
samogłoski.
– Że niby ja? – uniosłem
brwi. – Coś ci się chyba pomyliło.
– Cały zamierałeś, jak tylko
podchodził bliżej. Starałeś się upodobnić do padliny, mając nadzieję, że cię
nie zauważy – chłopak roześmiał się, roztaczając echo po całej wieży.
– James, no
błagam! – rozłożyłem ręce. – Jestem pewien, że tak nie
było. Inaczej nie szalałby tak za mną.
– W sumie racja. Tylko, że ja nie
umiem jej zaczarować tak, jak Syriusz zaczarował ciebie – złapał
się za kark i wpatrzył się strapiony w przepaść rozciągającą się pod nami.
W jakiś sposób jego uwaga była nieprzyjemnie trafna i przez chwilę nie
potrafiłem skupić się na czymkolwiek poza wyznaniem Lily sprzed kilku dni.
– James – położyłem dłoń na
jego ramieniu, skupiając jego wzrok na sobie – jesteś wyjątkowy, jesteś najlepszym
przyjacielem, jakiego można sobie wymarzyć. Do tego jesteś całkiem przystojny.
Jak na chłopaka – dodałem, co skwitował uśmiechem i lekką nutą
rozczulenia w oczach. – Dużo dziewczyn się za tobą ogląda.
Więcej niż myślisz. To ty pozostajesz zupełnie nieczuły na niewieście serca.
James roześmiał się i szybkim ruchem dłoni
rozczochrał swoje włosy, wyraźnie lekko skrępowany.
– Wiesz, może to trochę niemiłe, ale
żadna dziewczyna mnie nie interesuje. Tylko ta ruda namieszała mi w głowie.
– To nie jest niemiłe, James. Nie
musisz spełniać oczekiwań każdego napotkanego na swojej drodze
człowieka – szturchnąłem go w ramię.
– Już nie opowiadaj,
Remi – chłopak podniósł rękę i objął mnie za szyję, przyciągając do
siebie. – Dzięki. Wiem, że jestem marudą, ale sam się prosisz.
Skinąłem tylko głową, uśmiechając się i
przypatrując się sowom latającym za oknem. Chwilę trwaliśmy w ciszy. Czułem na
swojej łopatce miarowe uderzenia serca Jamesa, który przylgnął do mnie klatką
piersiową i oparł brodę na moim ramieniu. Zaciągnąłem się jego zapachem, który
zawsze starałem się sobie dawkować. Czasem miałem wrażenie, że gdybym pochłonął
go zbyt wiele zupełnie zakochałbym się w Jamesie.
James pachniał jak absolut z
irysa – najdroższa substancja zapachowa na świecie.
– No to, o czym chciałeś ze mną
porozmawiać?
Nagle ze słodkich ramion irysa wyrwał mnie
nagły dreszcz przechodzący mi po plecach. Spojrzałem na Jamesa, który
przypatrywał mi się zaciekawiony. To był fatalny moment na tę rozmowę.
Jednocześnie bałem się trzymać ten konflikt pod kloszem podejrzewając, że im
szybciej wybuchnie, tym mniejsze będą straty w ludziach. Wziąłem głębszy wdech.
– Chodzi o coś, co powinieneś
wiedzieć a propos Lily – całą siłą woli zmusiłem się do tego, by
nie odwrócić wzroku. Oczy Jamesa więziły mnie w swojej pułapce. Nie mogłem
się już wycofać. – Jest jeszcze ktoś inny, kto się nią
interesuje.
– Tak? – James wyraźnie się
rozluźnił i zdobył się nawet na lekki uśmiech. – Z wzajemnością?
– Nie, ale to jest bardziej
skomplikowane, niż myślisz.
– Daj spokój, czemu miałbym się
przejmować kimś, kogo ona olewa w równym stopniu jak mnie? – rozłożył
ręce i odwrócił się do mnie, znowu świdrując mnie spojrzeniem.
– Bo – przełknąłem ślinę i
przez chwilę poczułem, że moje nogi rwą się do ucieczki – bo to
Peter, James. Peter się w niej zakochał – wyrzuciłem z
siebie, łapiąc się za pierś, by serce z niej nie uciekło.
Przez twarz Jamesa przeleciała paleta
emocji. Na początku chyba nawet myślał, że żartuję, ale na końcu jego oczy
wydały mi się wręcz nieco przestraszone.
– James... – odezwałem się
niepewnie, łapiąc jego ramię.
– Remus, przecież to
straszne – powiedział, wciąż wpatrując się gdzieś daleko w horyzont
coraz bardziej przerażony.
* * *
Rozdział dedykuję TeTe, która dzielnie promowała moją stronę na konwentach wraz z moim menadżerem. Bardzo dziękuję.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz