Tonąłem w oceanie nieświadomości, kołysany przez rozkoszną
ciemność. Błogi spokój napawał mnie niesłychaną radością. Nie chciałem się
budzić, mimo że ktoś co chwila wymawiał moje imię. Mruczałem, chcąc zagłuszyć
irytujący szept. Nagle ból przeszył mój brzuch. Zachłysnąłem się powietrzem,
otwierając szeroko oczy. Na moim pasie siedział James, pochylając się nade mną
z radosnym uśmiechem. Zacisnąłem zęby, mierząc go wzrokiem. Lecz nim zdążyłem
wyrazić swoją niechęć do brutalnych pobudek, zatkał mi usta dłonią.
– Ciii, Remi. Idziemy do
sowiarni – wyszczerzył się. Zmarszczyłem brwi. Nie miałem ochoty
podnosić się z ciepłego posłania. Odwróciłem twarz, wciskając policzek w
poduszkę i zamykając oczy. Chłopak wypuścił powietrze z płuc ze świstem, po czym chwycił
mnie za ramiona, potrząsając mocno moim ciałem. Jęknąłem.
– Tak, tak, już. – Usiadłem
przecierając oczy, podczas gdy jego ręce zacisnęły się na moim pasie.
Odchyliłem się lekko w tył, przytomniejąc.
Miał na sobie długi, powyciągany sweter w niebiesko-czerwone pasy i kremowy
bezrękawnik. Do tego ciemne dżinsy i urocze, czerwone trampki z
porozwiązywanymi sznurówkami. Niesamowite, jak on to wszystko kompletował.
– Wczoraj gadaliśmy z
Blackiem. – Zerknął w stronę rozłożonego wygodnie
chłopaka. – Fajny gość. W naszym stylu. – Podwinął moją
koszulkę i nim zdążyłem zaprotestować, ściągnął ją. Objąłem się ramionami,
czerwieniejąc po uszy. Uniósł brew. – O co chodzi? Ubieraj
się! – Zsunął się z mojego pasa i podszedł do kufra. Po minucie
przetrząsania mojej walizki, wyjął z niej zielony golf i jasne
dżinsy. – Masz, jesteś taki wątły, że pewno często chorujesz.
Miał zupełną rację, ale w głębi ducha
dziękowałem, że nie domyślał się mojej „choroby”, której nie mogły przebić
kaszelek, ani nawet zapalenie oskrzeli. Zebrałem ubrania i sięgnąłem do kufra.
Ręka Jamesa powstrzymała mnie jednak.
– Jeszcze to. – Wręczył mi bokserki. Spłonąłem rumieńcem i odwróciłem się, spiesząc do łazienki.
Czemu oni wszyscy są tak cholernie śmiali?!
Szliśmy przez budzący się do życia
korytarz. Kobiety na obrazach odsłaniały namalowane zasłony, a pyzate dzieciaki
przecierały oczy niezadowolone. Rozglądałem się łapczywie chłonąc te dziwności,
z którymi nie było mi dane często obcować. James wyglądał przez duże okna,
patrząc na oblane promieniami jesiennego słońca błonia. Dzień zapowiadał się
pięknie.
Zastanawiałem się, skąd chłopak znał tak
dobrze zamek. Nie zawahał się ani na chwilę przy żadnym zakręcie. Śledziłem więc
także mijane korytarze, starając się zapamiętać jak najwięcej z tej wycieczki.
James otworzył drzwi, wyprowadzając nas na
zewnątrz. Mroźny wiatr uderzył w moją twarz. Było na tyle wcześnie, że
temperatura nie pasowała do słonecznego poranka. Ruszyłem po kamiennych,
krętych schodach. Wkrótce jednak dotarliśmy do drewnianych drzwi, za którymi co
i raz pohukiwały sowy. Gdy James wszedł do środka, uderzyły nas także smród
ptasich odchodów i wszechobecna wilgoć. Nic przyjemnego.
Chłopak natychmiast podleciał do niemal
złotej sowy ze śmiesznym puszkiem na czubku głowy. Wyglądała trochę jak
przerośnięty kanarek. Zachichotałem, zbliżając się do niej. Kolega uśmiechnął
się do mnie.
– To Frany. Oryginał z niej,
co? – Pogładził puszystego koguta. Pokiwałem tylko głową,
przyglądając się zmrużonym ślepiom zwierzęcia. Po chwili Frany wzleciała w
powietrze z niebieską kopertą w żółte kropki. Nie powiem, James też nie był
jednym z wielu.
Westchnąłem, wyciągając z kieszeni list
napisany wczoraj przed kominkiem. Nic takiego, krótkie „dojechałem
szczęśliwie”, „jestem w Gryffindorze”, „znalazłem
kolegów” i „przesyłam całusy”. Wręczyłem kopertę brązowej sówce
siedzącej na drewnianym drągu. Zapiszczała i wyfrunęła przez okno. Patrzyłem,
jak powoli znika na linii horyzontu.
– Głodny? – James
uśmiechnął się do mnie i pociągnął za rękę w stronę wyjścia. Rzeczywiście, czułem jak żołądek domaga się posiłku. Bez sprzeciwów więc szedłem za
chłopakiem, oglądając się jeszcze na witające mnie słońce.
Wkrótce wkroczyliśmy do sali, przebrani
już w szaty. Chłopcy siedzieli przy stole, śmiejąc się razem z… z Blackiem,
oczywiście. Skrzywiłem się, zatrzymując. James obejrzał się za mną.
– No chodź, nie jest taki zły.
Zresztą, nie musicie rozmawiać. – Chwycił mnie za rękaw i mimo oporu,
jaki stawiałem, dociągnął mnie do ławy. Pokonany, usiadłem obok Petera i
skupiłem się na smakołykach spoczywających na stole. Kiełbaski, jajka, tosty i
naleśniki. Czasem wydaje mi się, że żołądek nigdy nie wraca po przemianie do
normy. Sięgnąłem więc po najbliższy półmisek.
– Hej, dzieciaki, gdzieście tak nagle
zniknęli? – William odwrócił się do mnie. Wzruszyłem ramionami,
łykając pomidora.
– Wysłaliśmy listy.
Black wychylił się zza sylwetki chłopaka i
oparł głowę na dłoni. Znowu nie miał szaty… Czyż on nie jest irytujący?!
– Może jesteś jeszcze za mały na
szkołę z internatem, co, dziecino?
Jest, jest, jest cholernie irytujący!
Zacisnąłem dłoń na widelcu.
– Nie mów tak do
mnie. – Zmierzyłem go wzrokiem, ale mimo to uśmiechnął się szeroko,
przewracając oczami. Odwróciłem twarz, zajmując się jedzeniem. Zatłukę go… Słyszysz?! Zadźgam cię tym widelcem, Black!
Pierwszy dzień zajęć powoli chylił się ku końcowi,
a ja już miałem okazję zabić Blacka w myślach z miliard razy. Zawsze siadał za
mną razem z Jamesem albo Peterem. Szczerzył się, gdy tylko dawałem mu do
zrozumienia, że jest dla mnie pasożytem. Nie myślałem nawet, że tego dnia może
stać się coś gorszego.
Jakże fatalnie się pomyliłem.
Ostatnia lekcja dobiegła końca, więc
wracałem na czele śmiejącej się grupy kolegów. Ignorowałem Blacka, jak tylko
umiałem najlepiej. Będąc tym tak pochłonięty, nawet nie zauważyłem postaci
przechodzącej przede mną. Tak doszło do nagłej stłuczki. Uniosłem wzrok
przepraszając, tym mocniej, gdy okazało się, że potrąconą osobą był nauczyciel.
Rozwarłem szeroko powieki, nie wierząc własnym oczom.
Przede mną stała profesor
Trelawney – moja… Ciotka.
– Remi? No coś
takiego! – Objęła dłońmi swoją twarz, zaskoczona tylko trochę bardziej
ode mnie. Głosy za mną ucichły. – Moja siostra nic nie mówiła. Och,
cóż za zbieg okoliczności! – Klasnęła w dłonie, uśmiechając
się. – A to twoi koledzy?
Drgnąłem, wiedziony jakimś niepokojącym
przeczuciem. Przywitała się z każdym z nich, na co oni wyszczerzyli się jeszcze
bardziej. Między nimi powstała niezobowiązująca pogawędka i emocje we mnie
powoli opadły, gdy …
– A jak znosicie jego humorki? Te
comiesięczne bóle doprowa …
– Ciociu, no zobacz, jak późno. Chyba
gdzieś szłaś, prawda?! – Przycisnąłem dłonie do
swoich policzków, cały w nerwach.
– A tak, racja… – mówiła
coś jeszcze, ale ja ciągnąłem już Williama i Jamesa za ręce w bliżej
nieokreślonym kierunku. Ta szalona baba właśnie prawie wszystko popsuła.
Cholera, cholera, cho…!
– Hej, dziecino, mogę pomóc ci w
twoich problemach miesiączkowych? – za mną wybuchły śmiechy.
Zaczerwieniłem się, unosząc brwi. Odwróciłem do nich twarz. Black zwisał z
ramienia Willa, rycząc z rozbawienia wraz z nim. James dostał poważnej czkawki,
podtrzymując Petera. Spaliłem się ze wstydu. Po raz kolejny.
Zacisnąłem wargi i odwróciłem się na
pięcie. Mrucząc pod nosem przekleństwa, ruszyłem do wnętrza zamku, pragnąc tylko
zagrzebać się w książkach. Mimo nawoływania nie do końca jeszcze opanowanych
chłopaków, ani myślałem zawrócić. Niemalże wbiegłem po schodach, przepychając
się między uczniami. Prawie czułem przytłaczającą bezsilność, która z każdą
minutą wciskała mnie coraz bardziej w ziemię. Żałosne. Uch, dlaczego ja?!
Po wyposażeniu się w książki, usiadłem w fotelu
w pokoju wspólnym. Otworzyłem Historię magii na pierwszym rozdziale i zacząłem
chłonąć wiedzę. Starałem się wypaść z rytmu rzeczywistości. Gdy zaczęło już mi
się to udawać, chłopaki wparowali do pomieszczenia. Cicho szeptali coś w kącie,
a ja wydąłem wargi zdegustowany.
William kucnął przy mnie. Mówił coś o
kumplowaniu się, głupich żartach i tym podobnych. Siedziałem nadal
niewzruszony, więc z nieporadną miną wrócił do grupki. Chciałem być sam, a ta
cała przyjaźń zaczynała mnie poważnie nudzić. Nie jestem jakąś
atrakcją turystyczną!
Przetarłem oczy, wykończony. Niemalże
ślepłem już od tych małych literek. Zerknąłem na zegar. Jedenasta trzydzieści.
Czułem, że mój organizm wyraźnie protestuje. Zebrałem więc swoje rzeczy i
wspiąłem się po schodach do sypialni. Księżyc skrył się za chmurami, wszędzie
panowały ciemność i chrapanie. Z westchnieniem zdjąłem sweter i spodnie, i
wciągnąłem na siebie piżamę. Padłem jak długi na pościel. Zmrużyłem oczy. Jak
długo tak będzie? Czego chce Black i o co w tym wszystkim chodzi?!
Srebrny blask zza okna oświetlił sylwetkę
chłopaka siedzącego na parapecie. Zamrugałem kilka razy. O wilku mowa.
– Hej.
Nie odpowiedziałem.
– Słuchaj, mały, to bez sensu.
Spróbuj nie zachowywać się jak dzieciak.
– A co ty o mnie
wiesz? – syknąłem, zaciskając dłonie na prześcieradle. Usiadłem na
piętach, wpatrując się w niego.
Miał na sobie tylko ciemne spodnie od
dresu i ten błysk w oku. Pokręcił głową z rozbawieniem.
– Jesteś śmieszny, dziecino.
Zadrżałem.
– Nie mów tak do
mnie! – zaraz zniżyłem głos, rozglądając się niepewnie po pokoju.
Black podniósł się, a jego włosy zsunęły się z ramion na
plecy. Stanął przede mną, splatając ręce na piersi.
– O co chodziło tej babce?
Cholerny, wścibski Black. Nienawidzę cię,
nienawidzę, nienawidzę! Nim zdążyłem się zorientować, wbiłem pięści w jego tors, stojąc naprzeciw niego, na co nawet nie drgnął.
– Nie twoja
sprawa – usłyszałem własny głos, który nagle stał się ochrypnięty. Do
nozdrzy wdarł się jakiś zapach. Słodki i rozkoszny. Co to?
Tymczasem on chwycił moje nadgarstki i
przeszedł ze mną krok do przodu. Konstrukcja baldachimu wbijała mi się w plecy.
Znowu zadrżałem.
– Naprawdę jesteś, jak
dziewczyna. – Przekrzywił lekko głowę, uśmiechając się kokieteryjnie.
Odwróciłem twarz. Spokojnie puścił moje dłonie, przyglądając mi się nadal.
Nagle rozczochrał moje włosy.
– Śpij już, dziecino.
Tylko jedno cisnęło mi się teraz na usta.
– Lawenda…
Naprawdę, tak świetnie przedstawiłaś tu Syriusza, no i oczywiście komiczność całej sytuacji, że miałam ochotę ryczeć ze śmiechu, ale w pokoju byli rodzice i bałam się, że wyjdzie nieco dziwnie xd. Cudne opowiadanie, uciekam czytać dalej *^^*
OdpowiedzUsuńOstatnio zauważyłam, że Polacy bardzo często boją się głośno śmiać. To takie przykre. Ale cieszę się, że Syriusz przypadł ci do gustu. Zbierałam już o nim różne opinie :)
UsuńGenialne... właśnie płaczę ze śmiechu i szczerze się do siebie jak głupia, ale raczej to ostatnie to nie nowość :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam