18. Gra warta świeczki

Chwilę po usłyszeniu tych słów, zostałem schwycony za nadgarstki, które uniosłem w odruchu. Cofałem się, próbując wyrwać się z ramion lawendy, usypiającej mnie coraz bardziej, narkotyzującej. Wkrótce jednak wpadłem na ścianę. Oczy Blacka lśniły niesamowicie, uśmiech był tak agresywny, że w pierwszej chwili pomyślałem, że powinienem krzyczeć. Uchyliłem się, unikając pocałunku tych rozkosznych warg, rozchylonych, gotowych przywrzeć do moich z nieznoszącym sprzeciwu łakomstwem.
Chwilę trwał tak wpatrzony w błękitne kafelki. Cienka linia jego ust znowu wygięła się w zmysłowy łuk i popłynęła w ślad za mną. Powoli usuwałem się przed nią, osuwając się po zimnej ścianie, nie mogąc wyjść z tego nieśmiałego, a jednocześnie pełnego bezwstydności tempa. Nieświadomie udawałem, że chcę by mnie pocałował, bawiąc się jednocześnie w berka.
Dotarłem do ziemi. Poczułem jego kolano między nogami. Objął mnie teraz zręcznie dłońmi przyciskając do swojego torsu. Wbiłem paznokcie w materiał jego koszulki, zacisnąłem go w dłoniach. Gdy po raz kolejny schylił się, by mnie schwycić, schowałem twarz w jego piersi. Odetchnąłem głęboko, wiedząc, że pcham się w paszczę lwa. Lawenda mnie ukoiła, jednocześnie sprawiając pewnego rodzaju rozkosz i zapomnienie. Odsunąłem się po chwili, gotów toczyć dalszą namiętną walkę.
Opadłem na zimną podłogę, gdzie zaraz mnie odnalazł, pochylając się nade mną. Zobaczyłem jak jeden kącik jego ust unosi się do góry. To był niesamowicie podniecający uśmiech i widząc go teraz w połączeniu z ogniem, płonącym w jego oczach, poczułem dreszcze przechodzące przez moje ciało. Utonąłem, związał mnie, oślepił tak, żebym mógł tylko czuć ten zapach i nie reagować na żadne bodźce.
Jego twarz przysunęła się do mojej, poczułem jego słodki oddech. Zamknąłem oczy. Przypomniałem sobie, jak delikatne są jego usta, jak czułe jego pocałunki. Wspomniałem, jak było nam kiedyś dobrze, kiedy nie musieliśmy niczym się martwić, będąc przy sobie długimi minutami, godzinami. Jak ja umiałem wcześniej mu się opierać?
– Chcesz tego? No powiedz – usłyszałem nutę rozbawienia w jego głosie.
Otworzyłem oczy nagle, patrząc na niego zapewne całkowicie spąsowiały.
– J-ja?! Ja niczego od ciebie nie chcę! – usiadłem gwałtownie, zawstydzony swoją uległością. Potrząsnąłem głową, patrząc na niego spode łba. On śmiał się cicho, zasłaniając usta dłonią i patrząc na mnie z sympatią. I chyba po raz pierwszy nie miałem mu za złe tego śmiechu. Oczywiście duma dalej nakazywała mi nie być zachwyconym z jego słów, jednak nie nienawidziłem go, bo czułem, że wcale nie chce mnie wyśmiać. Byliśmy w pewnego rodzaju azylu, wolnego od innych, którzy by nas oceniali.
Ucałował lekko moje czoło i chyba trwał tak chwilę w bezruchu, chociaż mogłem to sobie uroić. Podniósł się i wyciągnął do mnie dłoń z uśmiechem. Wyglądał jak bandzior; z tą fryzurą, kolczykami, paskami sterczącymi u spodni, ciemnymi, ale jednocześnie płonącymi oczami. Tylko uśmiech miał taki szczery i promienny, nie wymuszony, delikatny, ciepły. I choćby tylko ze względu na ten uśmiech chwyciłem jego dłoń i pozwoliłem mu potrzymać ją chwilę, jak już staliśmy, zażenowany, ale jednocześnie szczęśliwy. Od paru, ładnych lat pierwszy raz naprawdę szczęśliwy.
Przeszedłem do sypialni, wymieniając z nim spojrzenia. Usiadłem na swoim łóżku, opierając ręce po dwóch stronach swojego ciała. Wsłuchiwałem się w swoje serce, które tłukło się w klatce piersiowej nieprzerwanie. Odliczałem sekundy, w których nie wychodził z łazienki, czując ciągle na sobie jego zapach. Odetchnąłem głęboko, nie mogąc w pierwszej chwili zebrać myśli, które miałyby jakikolwiek sens. Skupiony, sunąłem dłonią po materiale kołdry.
Sam już nie wiedziałem, jak powinienem się zachować. Czy złościć się na niego, czy pozwolić żeby to wszystko poszło w niepamięć i dać mu się przekonać. Nie chciałem oczywiście oddać się mu tak bezgranicznie – nie byłem tego typu człowiekiem, ale odkryłem, że jakkolwiek bliskie kontakty z nim sprawiają mi naprawdę dużą przyjemność, która nie jest ani trochę spowodowana swoim zadufaniem w sobie, ani chęcią podobania się i akceptacji. Przy nim czułem się jak osoba kochana i niebywale mnie to cieszyło. Jakbym mógł latać.
Zobaczyłem jak podchodzi do mnie i podnosi dłoń. Zamiast jednak ułożyć ją na mojej głowie, czy pogładzić policzek, oparł ja na ramie łóżka, po czym usiadł naprzeciw mnie na swoim materacu. Przełknąłem ślinę. Jego posunięcia w grze zmieniły się przez te lata. Nie był już tak agresywny i zachłanny. Wydawało mi się, że chciał bym to ja zrobił ruch, by wiedział, że nadal go chcę i potrafię oprzeć się swojej dumie.
Odwróciłem twarz, wpatrując się bezwiednie w przestrzeń.
– Nie lubię go.
Usłyszałem jak wolno wypuszcza powietrze z płuc, jak sprężyny materaca uginają się pod jego ciężarem.
– Zdaje się, że nie tak trudno to zauważyć. Jesteś zazdrosny – uśmiech na jego twarzy stanowczo zmienił ton jego głosu.
Westchnąłem, spoglądając w jego stronę. Siedział rozkraczony, rozciągnięty na materacu, podpierając się łokciami. Ta poza wyjątkowo pasowała do jego leniwego usposobienia, a jednocześnie oddawała charakter wiecznego buntownika.
– Nie jestem zazdrosny o ciebie, co insynuujesz. Raczej nie podoba mi się, że jest porównywany do mnie. I że mówicie o mnie jak o dziadku próbującym wcisnąć się w niemowlęce śpioszki.
Zaśmiał się głośno, zasłaniając usta dłonią, podniósł się do pozycji siedzącej. Pochylił się w moim kierunku, unosząc dłoń do mojego policzka, gładząc moją wargę.
– Nadal jesteś uroczy, dziecinko, nie musisz się martwić o swoje berło króla pieluchy.
Odepchnąłem jego dłoń, wywołując z jego strony kolejną salwę śmiechu. Splotłem ręce na piersi niezbyt zadowolony tym porównaniem. Nie uważam też, że powinien traktować mnie jak dziecko. Wystarczy żeby pozbył się tego blond – księcia, a będę naprawdę bardzo zadowolony.
– Gdybyś się go pozbył, na pewno bym się ucieszył – te słowa wywołały w Syriuszu ciszę. Przed chwilą jeszcze roześmiany, wpatrywał się teraz we mnie zaskoczony. Uśmiechnął się w końcu i oparł dłoń na swoim karku.
– Szykujesz jakiś zamach, Remi? Chcesz żebym wykończył jakiegoś dzieciaka? Myślałem, że się stęskniłeś.
Gwałtownie wciągnąłem powietrze w płuca, wzruszyłem ramionami, odwracając wzrok.
– Tego nie możesz wiedzieć – wstałem gwałtownie, nie chcąc dłużej o tym rozmawiać. Flirtowanie z nim jakoś kłóciło się z moim ja. Stanowczo nie mam ochoty próbować tego znowu. – Właściwie masz rację. Chodzi o pozbycie się ciebie.
Na ten atak Syriusz także się podniósł, stając tuż przede mną. Zamknąłem oczy, czekając aż coś zrobi, jednak długo to nie nastąpiło. Zerknąłem więc na niego niepewnie.
– Pełnia przypada na połowę września – jego dłoń wsunęła się powoli pod mój sweter, głaszcząc mnie swoją szorstkością po lędźwiach. Otworzyłem lekko usta, zupełnie zdezorientowany doborem słów do tak intymnych posunięć. Przypomniałem sobie jego plan, jakim niewątpliwie przeraził mnie kilka dni przed swoim wyjazdem. Chciał mi towarzyszyć podczas pełni. Nawet teraz, patrząc na to z perspektywy czasu, włos zjeżył mi się na karku. Pokręciłem głową odpychając jego dłoń.
– To nie twoja sprawa i masz się w to nie mieszać. Ja... mam już zapewnione bezpieczeństwo. Dumbledore się tym zajął i nie życzę sobie byś po raz kolejny wściubiał nos w ten problem – brzmiałem zadowalająco stanowczo, więc pojawił się we mnie płomyk nadziei, że Syriusz posłucha. Nie chcąc go zgasić, wyszedłem z pokoju, nie patrząc na jego reakcję.


Otworzyłem oczy, gotowy na kolejny dzień. Obok mnie chłopaki wciąż chrapali. Pomyślałem, że musi być wcześnie. Nabrałem powietrza w płuca i usiadłem na łóżku, masując swój kark. Mimochodem zerknąłem w stronę Syriusza. Głowę przygniotła mu poduszka, którą wciąż jeszcze trzymał ręką. Pościel zsunęła się z jego pleców. Dreszcz przeszedł po moim ciele, kiedy przyjrzałem się idealnie wykreślonym mięśniom, równym łopatkom, wygiętemu w łuk kręgosłupowi.
Odwróciłem wzrok zawstydzony, czując się trochę jak podglądacz. Podniosłem się, mając nadzieję nikogo nie obudzić. Podsunąłem się do swojej walizki i otworzyłem ją. Zastanawiałem się nad tym, co teraz będzie. Jaki będzie Syriusz i o co chodzi z Wolframem. Właściwie były to dwie najbardziej istotne kwestie w tym momencie. Czułem się zagubiony, nie znając finału tych dwóch wątków.
Wyjąłem świeże ubrania z walizki i ruszyłem w stronę łazienki. Korzystając z weekendu, powinienem zanieść szatę do prania.
– Remi...
Odwróciłem się w stronę rozwalonego na łóżku Williama. Długie włosy rozsypały się po poduszce, kołdra leżała na ziemi, strącona tam zapewne podczas snu. Patrzył na mnie, lekko mrużąc kocie oczy. Machnął lekko ręką, pozostawiając ją później zwisającą z materaca. Uśmiechnąłem się do niego lekko i podszedłem, nachylając się nad nim. Z niebywałą o tej porze szybkością schwycił ramieniem moją szyję, przyciągając mnie do siebie i wtulając w swój tors, zanurzył twarz w moich włosach i chwilę milczał. Dopiero, gdy zawstydzony zacząłem się wiercić, odsunął lekko twarz, zaglądając mi w oczy.
– Pomożesz mi dzisiaj coś załatwić? Potrzebna mi jest pewna receptura. Poszłoby mi szybciej, gdybyśmy poszukali razem w bibliotece.
Uniosłem lekko brwi, wyczuwając jakiś spisek. Will rzadko kiedy cokolwiek przede mną ukrywał, więc i tym razem uśmiechnął się w sposób, w który uśmiecha się zawsze, kiedy chce nabroić. Złapałem jego policzek, ciągnąc za niego ze skrzywioną miną.
– Zakały Gryfindoru...
Zaśmiał się lekko, mrużąc oko, delikatnie pogładził mój kark. Przymknąłem oczy na tę pieszczotę, jednak zaraz wstałem wyswobadzając się z jego uścisku.
– Po śniadaniu jestem umówiony z Shonem, ale możemy spotkać się jakoś o dwunastej w bibliotece.
– Świetnie – mruknął, przewracając się na drugi bok i wtulając policzek w poduszkę.


Właśnie objadałem się kiełbaskami z żółtym serem, kiedy Syriusz usiadł przy mnie. Spojrzałem na niego z wciąż jeszcze pełnymi ustami, zaciekawiony. Uśmiechnął się do mnie.
– Podobno masz dzisiaj strasznie napięty grafik. Najgorsze jest to, że chyba mnie w nim nie uwzględniłeś.
Nie mogłem powstrzymać kącików ust, które poszybowały w górę. Ignorując go, sięgnąłem po tosta. Zobaczyłem jak wierci się w miejscu niezadowolony. Westchnął i oparł twarz na dłoni, wpatrując się we mnie z tym samym wyrazem twarzy. Podobał mi się, och, jak bardzo mi się podobał! Postanowiłem jednak nadal milczeć i zająłem się smarowaniem pieczywa. Zerknąłem w stronę siedzącego obok Williama. Zdałem sobie sprawę, że ostatnio przyjął podobną postawę do mojej – nie gniewał się na Blacka, ale go tolerował. Wydawał się pogodzony z faktem, że wrócił i że się zmienił. Obu nam wydawał się obcy, zupełnie różny od tego Syriusza, którym był kiedyś. Jednak mogły to być pozory.
Poczułem jak ciepła dłoń wślizguje się na moje udo, gładząc je powoli, lekko ściskając. Podskoczyłem w miejscu, czując ogromne ciepło na twarzy. Spojrzałem na Syriusza, który co prawda nie zmienił swojej pozy, jednak wydawał się czymś bardzo zadowolony. Chwyciłem jego dłoń, zsuwając ją ze swojego ciała. Pochwycił ją, splatając nasze palce, przysunął się tak, bym czuł ciepło jego nogi przy swojej. Przełknąłem ślinę z trudem i starałem się uspokoić drżenie głosu.
– Black, w ten sposób podrywa się dziewczynę, wiesz? – wysunąłem dłoń z jego uścisku i chwyciłem nią szklankę.
– Ja o tym wiem, ale skąd ty wiesz? – uniósł jedną brew i przesunął palcem po kąciku moich ust, wsunął go między swoje wargi.
Drgnąłem, wstając w tym samym momencie.
– Czas na mnie. Do zobaczenia później, Will – klepnąłem chłopaka po ramieniu i zacząłem zmierzać w stronę wyjścia. Widząc mój ruch, Shon także wstał od stołu, uśmiechając się do mnie. Podszedł, ściskając w dłoni książkę od eliksirów.


Usiedliśmy na zewnątrz pod dachem przy szklarni. Słońce wychylało się co chwila zza chmur, pomimo wspomnień o wczorajszej ulewie. Dzień był ciepły i przyjemny, szkoda byłoby z niego nie skorzystać. Przez chwilę wpatrywałem się w stronę bijącej wierzby. Profesor Dumbledore zasadził ją rok temu specjalnie dla mnie. Broniła wejścia do długiego tunelu, prowadzącego do starego domu daleko za lasem nieopodal Hogsmeade. Na początku bałem się, że coś pójdzie nie tak, ale razem z profesorem Slughornem ulepszyliśmy też recepturę eliksiru tojadowego. Całą pełnię przesypiałem. Co prawda jako bestia, ale wierzba, będąca strażnikiem wyjścia, nie dałaby mi przejść obok. Pod wpływem tych myśli, wspomniałem słowa Syriusza. Drgnąłem niespokojnie.
– Zimno ci?
– Nie, to tylko przeczucie.
– Ostatnio jesteś strasznie zamyślony – Shon przyjrzał się mi uważnie, uśmiechając się lekko w niezwykle troskliwy sposób. Odetchnąłem głębiej. Nie chciałem z nim rozmawiać o Blacku. Właściwie to z nikim nie chciałem o nim rozmawiać. Zresztą w tym przypadku niezbędnym byłoby poznanie mojego problemu natury futerkowej, który stanowczo jest i pozostanie tematem tabu. Shonowi powiedziałbym wszystko, poza tym, co mogłoby źle o mnie świadczyć, co sprawiłoby, że by odszedł. Bałem się tego, chociaż wiedziałem, że taki brak zaufania z mojej strony jest zupełnie bezpodstawny. Nie znałem Shona co prawda długo, ale wielokrotnie wspierał mnie w trudnych chwilach. Rozumieliśmy się bez słów, więc nie musiałem mówić: „Już nie mogę bez Niego. Nie wiem co On ze mną zrobił”.
Tak, ciężko przeżywałem chwile bez Tej irytującej, bezczelnej kreatury. I Shon o tym widział.
– I jak z tym nowym? Widziałem, że ciągle się za wami ciągnie.
Skrzywiłem się na tę uwagę. Co prawda mało mnie już interesował ten mały książę, ale trzeba przyznać, że jeśli już żywiłem do niego jakieś emocje to głównie te negatywne. Nigdy nie lubiłem tak otwartego wywyższania się nad innych, tak wrednych istot, które czepiają się wszystkiego, byle tylko zwrócić na siebie uwagę. Na dodatek przecież Wolfram mnie nie lubił z jakiś nieznanych mi powodów.
– Daj spokój, nie chcę nawet o nim myśleć. Strasznie mnie nie lubi. I nawet nie wiem, czym sobie zasłużyłem.
Shon przyjrzał się mi, wyraźnie zastanawiając się nad czymś.
– Ostatnio z nim rozmawiałem. I sam nie wiem... Ma w sobie mnóstwo złości, która chyba nie jest spowodowana usposobieniem. Miałem wrażenie, że on kogoś udaje.
Uniosłem brwi zaskoczony, przyglądając się mu uważnie. Byłem ciekaw, co skłoniło Shona do porozmawiania z Wolframem, bo nie był on raczej rozmownym człowiekiem. Wydawało mi się, że najbardziej logicznym wytłumaczeniem było, że to właśnie książę go zaczepił. Pozostaje pytanie – dlaczego?
– Tam stoi Syriusz.
Oderwałem się od swoich rozmyślań, patrząc w stronę wskazaną przez Shona. Rzeczywiście Black stał przy wejściu na błonia, paląc papierosa i wpatrując się w nas otwarcie. Odetchnąłem głębiej i odwróciłem wzrok.
– Nieważne. Chciałeś, żebym pomógł ci z eliksirami.


Cały czas tam stał, od bitych dwóch godzin nie ruszył się z dziedzińca. Co jakiś czas tylko przespacerował się przed wysokimi drzwiami, nadal patrząc w naszym kierunku. Jasnym było dla mnie, że zamierza pilnować mnie przez cały dzień, dręczyć mnie swoim widokiem, jeśli nie obecnością. Było to niezbyt wygodne, bo wciąż zaprzątał moją głowę i nie mogąc wytrzymać, omiatałem go spojrzeniem co minutę, by zaraz odwrócić wzrok zawstydzony byciem przyłapanym.
– Wydaje mi się, że rozumiem – Shon rozproszył moje myśli, przyglądając się podręcznikowi z nutą niepewności. Uśmiechnąłem się do niego, ściskając jego ramię.
– Mogę powtórzyć wszystko jeśli chcesz, ale wydaje mi się, że wszystko jest w notatkach.
– Masz rację. Myślę, że sobie poradzę. Chociaż powinniśmy jeszcze chyba znaleźć jakiś eliksir, by unieszkodliwić pewnego osobnika.
Westchnąłem.
 Eliksir wiecznego snu wystarczy – zaśmialiśmy się obaj, zamykając książki i porządkując notatki. Tym czasem zza przeciwległego rogu wyszła postać i zaczęła zmierzać ku nam. Uniosłem brwi, poznając Regulusa od razu. Miał na sobie długi, czarny płaszcz. Minę miał nieprzeniknioną, oczy zimne. Wpatrywał się wprost we mnie.
– Muszę z tobą porozmawiać.
Znowu”, chciałem powiedzieć, ale powstrzymałem się od tego typu komentarza, widząc jego niezbyt wesołą minę. Mimochodem zerknąłem w stronę Syriusza, który zatrzymał się wpół kroku.
– Wiesz, musisz się pospieszyć, w innym przypadku Syriusz pomyśli, że przyszedłeś poflirtować – spojrzałem w jego ciemne oczy, zaraz jednak odwracając wzrok zupełnie onieśmielony.
– Daj sobie z nim spokój – wypalił nagle swoim nad wyraz spokojnym głosem, którym mógł przymusić człowieka do wszystkiego. Uniosłem brwi zbity z pantałyku. Shon gwizdnął cicho i ruszył w kierunku wejścia do szkoły, ściskając w ręce książkę i notatki. Zostaliśmy sami, a ja nie miałem zupełnie pomysłu, jak kontynuować tę rozmowę.
– Dlaczego niby miałbym...? Zresztą ja się wcale nie...! O co ci...? – zanim jednak zdołałem wydusić z siebie chociaż jedno, sensowne zdanie, Regulus stracił mną zainteresowanie, podchodząc do krzaków i wkładając w nie dłoń w czarnej, skórzanej rękawiczce. Jakie było moje zdziwienie, kiedy wyciągnął z nich Wolframa.
Chłopak wpatrzył się w niego z żalem i irytacją, odtrącił jego dłoń bez cienia strachu.
– Puszczaj mnie natychmiast – wylazł niezgrabnie z krzaków, otrzepując swoją kamizelkę i białą koszulkę. Wpatrzył się w Regulusa z lekkimi wypiekami na twarzy i nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że oni dwaj się znają.
Chłopiec wreszcie zwrócił swój wzrok na mnie i zacisnął pięści w istnie bojowym nastroju.
– A ty, co się gapisz?
– Jestem ciekaw, kiedy zaczniesz puchnąć, jak łajnobomba tuż przed wybuchem. Wlazłeś w trójskrzyn pstry.


Wyszedłem ze skrzydła szpitalnego wraz z Regulusem. Wolfram nieźle się załatwił, ale pani Collins powiedziała, że już jutro będzie w szczytowej formie. Jakoś nie mogłem w to uwierzyć, widząc napuchnięte, różowe poliki księcia i jego rozbiegane, łypiące groźnie oczy. Gdyby nie natłok myśli i problemów, które nagle spadły na mnie, pewnie śmiałbym się do rozpuku. Na pewno będzie to dobra historia do wspominania w smutnych chwilach...
Regulus przyjrzał mi się, gdy staliśmy na korytarzu. Otworzył usta, by coś powiedzieć, jednak nie zdołał wydobyć z siebie żadnego dźwięku, spostrzegając Syriusza, wspartego o ścianę. Odwróciłem się, patrząc na niego niezbyt zachwycony.
– Ty mnie śledzisz.
– Mówisz, jakby ci się to nie podobało – wyprostował się, jego wzrok spoczął na bracie. Podszedł do mnie i objął moje ciało ramieniem.
– Muszę pilnować twojego grafiku. Już powinieneś być z Williamem w bibliotece. Choćby minuta spóźnienia, zabiera nam wspólne minuty po całym zamieszaniu.
Skrzywiłem się lekko.
– Widzę, ze jak zwykle nie konsultujesz swoich planów ze mną – odepchnąłem jego rękę i ruszyłem w stronę biblioteki, nie chcąc marnować ani chwili dłużej. Nie miałem ochoty użerać się teraz z dwojgiem tych braci. Razem tworzyli wybuchową mieszankę.
Martwiłem się. Może to głupie, ale coś mi nie pasowało i stawałem się coraz bardziej podejrzliwy w stosunku do Wolframa. To nie mógł być przypadek, czułem to. Niemożliwe, żeby w tym samym momencie pojawił się on, Syriusz i tak troskliwy o mnie i moje życie towarzyskie Regulus. O nie, coś tu śmierdziało, a ja musiałem się dowiedzieć, co to takiego.
Wkrótce usłyszałem znajome kroki za sobą. Zawsze rozpoznam rytm, sposób, w jaki chodzi Syriusz. Pewne ruchy, sprawne i pospieszne, jakby zawsze znał cel swojej wędrówki. Odetchnąłem ciężko, nie odwracając się jednak. Pchnąłem drzwi do biblioteki i moim oczom ukazał się William, opierający się o stół naprzeciw biurka pani Swan. Dostrzegając Syriusza, idącego za mną wywrócił oczami i uśmiechnął się do mnie, rozbawiony. Podszedłem do niego, uśmiechając się lekko.
– No Remi, to kwadrans spóźnienia – postukał dłonią o swój nadgarstek unosząc brew.
– To przez to, że zastanawiałem się, o jaki eliksir ci chodzi i co wy znowu kombinujecie.
– Jeśli chcesz, możesz iść z nami.
Przyjrzałem się mu uważnie, zwłaszcza jego uśmieszkowi, który nie zapowiadał niczego dobrego.
– Chyba nie jestem aż tak ciekawy. Zresztą coś mi się zdaje, że niedługo i tak się o wszystkim dowiem.
Poczułem jego ciepłą, dużą dłoń na głowie. Poczochrał mnie, patrząc czule i przygarnął do siebie ramieniem, oplatając mój pas i prowadząc pomiędzy półki.
– To nie będzie nic trudnego.


Istotnie nie było trudno znaleźć odpowiednią recepturę. Był to dość prosty wywar, będący czymś w rodzaju barwnika, tyle że znacznie mocniejszego od tego mogolskiego. Nie byłem jednak zachwycony faktem, że nie zostałem dokładnie wprowadzony w plan Huncwotów. Otóż kiedy tylko znaleźliśmy odpowiedni przepis, zostałem wysłany do profesora Slughorna.
– Jak tylko coś przeskrobiecie od razu będzie na mnie. Przecież nie mogę go teraz poprosić o te składniki – mruczałem niezadowolony w drodze do pracowni profesora. William kręcił wciąż głową.
– Remi, obydwaj wiemy, jak ten Ślimak cię lubi. Nie zaryzykuje tego, że nie będziesz mógł się zjawiać na jego przyjęciach z powodu szlabanu.
Skrzywiłem się, twierdząc, że to wciąż nie jest zbyt dobry pomysł. Nie miałem teraz czasu na szlabany, William nawet nie raczył powiedzieć mi, co planują. Obejrzałem się dyskretnie przez ramię. Syriusz nadal ciągnął za nami. Szedł z rękami władowanymi w kieszenie, pogwizdując cicho z odchyloną w tył głową. Byłem pewien, że on też dołączy do paczki Huncwotów i narobi wszystkim kłopotu. To znaczyło, że chyba pogodzili się z Williamem...? Sam już nie wiem, co o nich myśleć. William był już zupełnie dla mnie dorosły (może nie licząc jego zamiłowania do owych niegrzecznych „schadzek”), więc wiedziałem, że on nie gniewa się tak, jak robię to ja. On nie wydyma policzków, nie patrzy złowrogo, nie pyskuje i nie wystawia języka. Więc teoretycznie nawet nie godząc się z Syriuszem mógłby uczestniczyć z nim w tej eskapadzie. Ale co ja tam wiem...
Zatrzymałem się przed drzwiami, prowadzącymi do sali od Eliksirów. Usłyszałem ciche chlupanie wydobywające się zza nich. Odetchnąłem głębiej każąc Williamowi i chcąc nie chcąc, Syriuszowi odsunąć się.Potulnie obrócili się na piętach i ukryli za rogiem, wystawiając tylko co jakiś czas głowy, by popatrzeć. Przymknąłem powieki jeszcze raz wszystko analizując i odważyłem się zapukać.
Chwilę nic, jednak wkrótce po kamiennej posadzce potoczyły się dość ociężałe kroki. Drzwi skrzypnęły i moim oczom ukazał się profesor Slughorn, we własnej osobie. Przyjrzał mi się, po czym uśmiechnięty, oparł obie dłonie na biodrach.
– No, no, panie Lupin, co pana tu sprowadza?
Uśmiechnąłem się lekko, starając się wyglądać na jak najbardziej zmieszanego. Oparłem dłoń na swoim karku.
– Przepraszam, że pana niepokoję, ale zastanawiam się... Czy mógłby pan udostępnić mi kilka składników?
Profesor uniósł brwi wysoko, uważnie badając mój wyraz twarzy. Nie byłem pewien, czy brzmiałem wystarczająco przekonywująco, ale pozostało mi wierzyć, że lubi mnie na tyle, żeby nie trzasnąć mi drzwiami przed nosem.
– Robi pan doświadczenia, panie Lupin?
– Ja... Tak właściwie chodzi o... Wie pan, Co... Chcę spróbować jeszcze To ulepszyć, ale zabrakło mi składników, no i potrzebne mi inne. Nie mam pomysłu, gdzie ich szukać. Wszystko panu oddam oczywiście, jak tylko będę mógł – rozłożyłem ręce, ściszając jednak głos.
Profesor rozejrzał się po korytarzu, na szczęście nie napotykając wzrokiem łbów tych matołów zza rogu, po czym zaprosił mnie gestem do środka.
– Trzeba było tak od razu, panie Lupin. Oczywiście. Proszę zajrzeć do mojej szafki, mam tam wszystko.
Zanim zamknęły się za nami drzwi, usłyszałem jeszcze klaśnięcie, spowodowane zapewne przybiciem piątki przez Huncwotów.


Musiałem przekonywać profesora Slughorna, że nie mam czasu teraz robić z nim owego eliksiru. Powtarzałem w kółko, że jestem gdzieś umówiony i wpadłem tu zupełnie przy okazji, podczas kiedy on nerwowo przemierzał salę, co jakiś czas mieszając w kociołku z jakimś nieznanym mi wywarem, pachnącym jednak niezbyt zachęcająco. Dopiero kiedy powiedziałem, że Lily na mnie czeka, profesor zamilkł na chwilę.
– Ach, teraz rozumiem, panie Lupin. No dobrze, w takim razie pana nie zatrzymuję.
Zaczerwieniłem się momentalnie, jasno odczytując intencje wypisane na jego twarzy. Nie chcąc jednak tłumaczyć się z tego teraz i w ogóle nigdy, zawiązałem tylko worek ze składnikami sznurkiem i chwyciłem go w dłoń.
– Do widzenia, panu. Na poniedziałek przyniosę ten referat – wyszedłem z sali, ledwo słysząc jego słowa pożegnania.
Podszedłem do chłopaków, siedzących pod ścianą i wyraźnie znużonych, czekaniem na mnie. William, uniósł wzrok i uśmiechnął się szeroko, wstając. Wyciągnął rękę po worek.
– No, no, brawo, panie Lupin – zaśmiał się, zaglądając do niego.
Westchnąłem lekko i wzruszyłem ramionami.


Pokój wspólny świecił pustkami. Tylko ja i Lily siedzieliśmy na dywanie przed wygaszonym kominkiem i przeglądaliśmy „Hogwart's News”. My no i może jeszcze Syriusz, który trzymał się jednak z boku, odrobinę znużony.
W tym roku Lily zaangażowała się w działalność gazetki szkolnej. Uważałem, że się do tego nadaje. Była sumienna, inteligentna i pojętna, a do tego nad wszystko kochała prawdę i zawzięcie do niej dążyła. Poza tym ambicja nie pozwalała jej tkwić w bezruchu. Lily zawsze musiała mieć jakieś zajęcie, które do końca zorganizowałoby jej dzień.
– Jutro są eliminacje do drużyny Quidditcha. W poprzednim roku odszedł McGee – pałkarz i ten ścigający – Gary, no i szukający – Bruce Woren.
– Nawet na mnie nie patrz – mruknąłem, wciąż przyglądając się ruchomym zdjęciom z gazety.
Lily zastanowiła się chwilę, po czym po raz kolejny zerknęła na Syriusza, który patrzył na nas z większym zainteresowaniem. Chyba go nie lubiła, chociaż nie mogłem być pewny. Tak właściwie to nigdy przy mnie ze sobą nie rozmawiali, co znaczyło, że nie zamienili ze sobą słowa nigdy. Byłem zdziwiony tym odkryciem.
Z drugiej strony istniała niewielka szansa, że by się polubili. Lily jest zupełnym przeciwieństwem Blacka. Pogardza lenistwem i lekkoduchami. Syriusz z kolei chyba nie przepadał za tak stanowczymi i nazbyt inteligentnymi dziewczynami, które do niego NIE wzdychają. Tak mi się wydaję, bo co ja mogę wiedzieć...
Zresztą myślę, że Lilianna była też odrobinę zła na Blacka, głównie przeze mnie. Nie wydaje mi się, żebym kiedyś mówił przy niej o jego zaletach, dodatkowo przecież jego ostatni czyn nie był godny pochwały. To mogło znaczyć, że wykreowałem w niej jego zły obraz, zupełnie zniekształcony i dostosowany do mojego odbierania jego osoby w czasie irytacji. Bo co tu dużo gadać – nie lubiłem mówić o Blacku, krępował mnie. Więc jeśli już coś nadmieniłem, musiałem być poruszony do granic.
– Będę przeprowadzała krótki wywiad z nowymi członkami zespołu. W sumie liczyłam na twoją pomoc.
Przyjrzałem się jej zaskoczony. Odchrząknąłem lekko, łapiąc się za kark.
– Ja... zupełnie się na tym nie znam. Nie Lubię Tego – podkreśliłem te słowa, zawiedziony. Ona uśmiechnęła się lekko i poprawiła spódnicę.
– No trudno. Będę musiała sama coś wymyślić. Może porozmawiam z kimś bardziej w temacie. No wiesz, zawsze mogę wypożyczyć jakieś książki, poprzeglądać stare gazety...
– To nie będzie konieczne, chyba że chcesz napisać najnudniejszy wywiad świata.
Odetchnąłem głębiej, patrząc na zbliżającego się Blacka z wyrzutem.
– Nie patrz tak na mnie, znudziło mi się bycie meblem – puścił mi oczko, po czym usiadł naprzeciw Lily, która poprawiła się, przybierając mniej wygodną, lecz bardziej reprezentacyjną pozę.
– Mogę ci pomóc, wiem co nieco.


Siedząc w Wielkiej sali, nie mogłem spuścić wzroku z Syriusza. Byłem zdziwiony i w pewien sposób zachwycony jego zaangażowaniem. Jasnym było, że nie pomógł Lily tylko ze względu na dobre serce, ale trzeba przyznać, że wydawał się w tamtej chwili zupełnie poważny i dojrzały. To było tak do niego niepodobne. Zaimponował mi tym i zaczynałem się bać do jakich zagrań jest jeszcze gotowa ta bestia.
Do moich ust przylgnęło coś zimnego. Ocknąłem się, wciąż mieszając widelcem w resztkach kurczaka na talerzu. Syriusz patrzył na mnie, uśmiechnięty, z łyżeczką galaretki wiśniowej wyciągniętą w moją stronę. Odwróciłem wzrok i wsunąłem łyżkę do ust, ściskając ją zębami i wyrywając z jego uścisku. Złapałem ją i połknąłem galaretkę. Oparłem twarz na dłoni, udając że wcale na niego nie patrzyłem, ani trochę.
– O tak, patrzyłeś. Przez cały obiad i caluuuuutki deser.
– Według ciebie może i tak było.
– Nie obchodzi mnie to. Dało mi wystarczająco dużo szczęścia.
– Jeszcze nigdy uszczęśliwianie kogoś nie było tak proste.
– Brzmisz jakby cię to nie obchodziło.
– Bo rzeczywiście to mało ważne – zerknąłem na niego kątem oka, po czym wróciłem do wpatrywania się w przestrzeń. Nie chciałem jeszcze tego przyznawać. Nie wiedziałem, czy cieszyłem się, że wrócił. To nie przychodzi tak szybko, nie po takim rozczarowaniu. Chyba go lubiłem – dopuszczałem do siebie tą myśl, ale wciąż nie wiedziałem, czy dobrze, że wrócił. To sprawiało, że musiałem być oschły, żeby się starał, a nie z góry zakładał, że ja go przyjmę z otwartymi ramionami, bo go chcę i potrzebuję.
– No dobrze – wstał nagle, a zaraz po nim powstała reszta uczniów. Wszyscy skierowali się do wyjścia. Chwilę jeszcze odprowadzałem jego smukłą sylwetkę wzrokiem. Tak po prostu wyszedł.


Wszedłem do Dormitorium, chcąc znaleźć któregokolwiek z Huncwotów. Tak, jak przypuszczałem – wyparowali i zapewne wkrótce pojawią się, oświadczając, że powrócili! To dość typowe. Zawsze na początku roku musieli zrobić jakiś psikus, żeby nikt nie miał wątpliwości, że rok szkolny z Idiotami się rozpoczął. Podejrzewałem też, że ich wybryki tylko zyskają teraz na sile. Wrócił Syriusz i wszystko będzie jak dawniej. Lub jeszcze gorzej.
Ze zrezygnowaniem, ale jednocześnie z jakimś ciepłem w sercu zacząłem wspinać się po schodach. Właściwie to cieszyłem się, wszystko wróciło do normy. Stare czasy, którymi kiedyś nie potrafiłem się cieszyć. Dobrze mieć przyjaciół i o jeden, OGROMNY problem mniej. Właściwie ten problem był raczej BRAKIEM PROBLEMU, który robił problemy. Głupota.
Wchodząc do sypialni, zobaczyłem swój płaszcz od mundurka, rzucony z rana na łóżko. No tak, miałem zanieść go do pralni. Jeszcze nie było na to za późno, więc wziąłem go i wróciłem na korytarz.
Właściwie to byłem ciekawy, gdzie oni teraz są i co zamierzają. W sumie odczuwałem niepokój. W pierwszym roku mojej nauki w Hogwarcie często służyłem jako wabik uwagi. Robiąc z siebie idiotę, dawałem Huncwotom wystarczająco dużo czasu, żeby mogli znienacka zaatakować. Nie odpowiadało mi to stanowczo, ale też nie wynikało to z mojej inicjatywy. Zazwyczaj o wszystkim dowiadywałem się ostatni, jak wtedy, gdy przebrano mnie za dziewczynę i kazano tańczyć po środku Wielkiej Sali w sukience. Obłęd, który nie powinien mieć miejsca.
Stanąłem przed wysokimi, dębowymi drzwiami i chwyciłem za klamkę. Nie zdążyłem jej jednak przekręcić, bo sama odskoczyła i moim oczom ukazał się Syriusz. Wyszedł z pralni, zmuszając mnie do cofnięcia się. Minę miał pogodną, nieprzeniknioną, a ja dobrze znałem ten lekko nerwowy uśmieszek.
– Co wy kombinujecie, gadaj zaraz – syknąłem jadowicie, wciskając palec w jego tors.
Zagryzł wargę, ale bynajmniej nie ze wstydu, a z uciechy. Stwierdził najwyraźniej, że zabawa go nie minie, a może nawet, że tu będzie się bawił znacznie lepiej niż w środku. Zacisnąłem wargi. Na pewno nie zamierzałem się tak szybko poddawać. Popchnąłem go lekko, odsuwając na bok. Nie dał mi przejść. Chwycił mnie za dłoń i przytrzymał przy sobie.
– Z łatwością mogę cię tu zatrzymać...
– Twoje niedoczekanie! – wyszarpałem się z jego uścisku, postąpił krok ku mnie.
– ...a ty znowu będziesz musiał udawać, że ci się to nie podoba...
– Wiesz, nie muszę cię słuchać, po prostu... – sięgnąłem dłonią do klamki.
Złapał ją i przycisnął mnie do ściany tuż obok drzwi. Zachłysnąłem się powietrzem, po czym spojrzałem na niego srogo, spomiędzy rozczochranych, w połowie wysuniętych ze wstążki włosów. Niedbale odgarnąłem je na ramie. Wpatrywałem się w niego, a on we mnie. Z tym błyskiem w oczach, blaskiem tej jedynej gwiazdy w ciemnej toni tęczówek, jednym kącikiem ust uniesionym, by ukazać biały kieł i czupryną zasłaniającą mu drugą połowę czoła, wyglądał jak zwykle w takich intymnych momentach. Po prostu nie wiem jak on to robi.
– Kocham cię.
Serce znów zabiło mocniej. On znowu z tym samym, niedobrym wyznaniem, od którego robiło mi się jakoś dziwnie. Wiele razy chciałem zapaść się pod ziemie, ale nigdy przekopać się na jej drugą stronę. Ale nie pozwoliłem sobie odwrócić wzroku, mięśnie twarzy też wciąż pozostawały spięte w niemiłym grymasie. Jednak nie mogłem sobie odpuścić. Przegryzając wargę, poczułem metaliczny posmak na języku. Nienawidziłem tego. Smak krwi przyprawiał mnie o mdłości.
Zauważył jak pojedyncza kropla formuje się na dolnej wardze. Powoli rozchylił usta, wpatrując się w nią uparcie, jak zahipnotyzowany. Pochylił się nade mną, nadając tej chwili wieczne trwanie. Naprawdę miałem wrażenie, że to się ciągnie od kwadransa. Zebrałem wszystkie siły, jakie jeszcze mi pozostały i odwróciłem twarz, rozluźniając wszystkie mięśnie. Zlizałem krew, powoli spływającą po ustach.
Zatrzymał się, tkwiąc w bezruchu przez kilka sekund. Drzwi otworzyły się i z pokoju wyszedł William, a za nim James i Peter. Uderzyłem pięścią w pierś Blacka, a ten odsunął się o krok tak, że nie dzieliła nas już ta nieznośna odległość dwóch centymetrów, a przyzwoity metr. Wsunął dłonie w kieszenie, uśmiechając się do siebie i unosząc oczy ku niebu. Wyglądał jakby miał zaraz zacząć gwizdać, jak postać z kreskówki, mówiąca: „ja nic nie zrobiłem!”.
Przenosiłem wzrok z jednego na drugiego Huncwota. Milczeli jak grób wyszczerzeni i nieskorzy do wyjaśnień.
– Ja już nie mam do was wszystkich siły – chwyciłem mocniej tobołek, który miałem przy boku i obróciłem się na pięcie, zmierzając ku dormitorium. Usłyszałem ich kroki za sobą. Po chwili James mnie dogonił i złapał moją dłoń. Dziś założył błękitne rękawiczki z grubej wełny, z obciętymi palcami oraz oczkami i różowym noskiem przyszytymi na zewnętrznej stronie. Drapały odrobinę, ale osobiście uważałem, że są urocze.
– Chcesz wiedzieć?
– Nie – odburknąłem. Była to prawda. Już niewiele mnie to obchodziło. Dość szybko się zniechęcałem, zwłaszcza poddany tak silnym emocjom, chwilę temu. Obojętnie co zrobili i tak prędzej, czy później się tego dowiem.
– Jutro idę się sprawdzić. Będę nowym szukającym, jeszcze zobaczysz – James uśmiechnął się wesoło i zaczął machać naszymi splecionymi dłońmi. Zerknąłem na niego, unosząc brwi.
– Zamierzasz się zgłosić? Nie wiedziałem, że to lubisz.
– W te wakacje dużo grywałem i byłem na paru meczach. Zawsze lubiłem latanie na miotle i Quidditch, ale teraz jestem w nim zakochany – przechylił lekko głowę, poprawiając okulary i puszczając do mnie oczko. Kiwnąłem głową z uznaniem.
– Więc przyjdę ci kibicować – uśmiechnąłem się. Przyjrzał mi się z wdzięcznością, po czym schwycił wstążkę, wiążącą już niewielką część moich włosów i zsunął ją. Zagryzłem wargę i syknąłem z bólu, przypominając sobie o wygryzionej ranie. Spuściłem wzrok i przeniosłem wszystkie włosy na jedno z ramion.
Nie lubiłem, jak były rozpuszczone. Wyglądałem wtedy zupełnie jak dziewczyna i myślałem o tym, że są za długie. Dla chłopaka z już i tak kobiecą sylwetką takie paradowanie na korytarzu mogło doprowadzić do nieporozumień. A ja może i nie gustowałem w kobietach, ale też nie chciałem być z nimi mylony.
– Tak będzie ci łatwiej go prowokować. W końcu on nie spuszcza z ciebie oka – James zupełnie bez krępacji ułożył dłonią moje przed chwilą zagarnięte włosy na ramionach i plecach. Odetchnąłem głębiej, patrząc na niego i krzywiąc się nieładnie.
– Wcale mi na tym nie zależy.
– Możesz mówić, co chcesz, ale jeśli dalej chcesz zgrywać niedostępnego, musisz bardziej się postarać – uśmiechnął się wesoło i uniósł wzrok. Często to robił i wydawało mi się, że widzi wtedy błękitne niebo. Oczy mrużył tak, jakby raziło go słońce.
– Wystarczy jak będę, kim jestem – mruknąłem, zastanawiając się w duchu, czy jest to prawda. I chyba była, mimo nieodpartej chęci pocałowania go. Obejrzałem się lekko, kątem oka widząc jak obserwuje dokładnie kaskadę włosów, spływającą po moich plecach. Odetchnąłem głębiej i spuściłem twarz, by nieuchronny uśmiech zniknął za ścianą loków.
– Gumowe precelki – powiedział wyraźnie James, wypinając pierś. Obraz z wejścia do dormitorium odskoczył, a my weszliśmy do środka.
– Dostanie wam się i pewnie mnie też – mruknąłem, zerkając na paru uczniów, którzy zauważyli nasz powrót. Kilka dziewczyn pod ścianą zachichotało, co sugerowało, że Syriusz już wkroczył do pokoju wspólnego. Westchnąłem lekko i pociągnąłem Jamesa za sobą do sypialni. Miałem już dość i chciałem wszystko dokładnie przemyśleć pod prysznicem, ale jednocześnie nie zostawać sam na sam z Blackiem. Najpierw myśl, później działaj – to moje nowe motto.
W połowie schodów usłyszeliśmy cienki, chłopięcy krzyk. Uniosłem brwi wysoko, widząc że drzwi do naszego pokoju są otwarte i sączy się z nich światło. James popchnął je, a naszym oczom ukazała się szara mgła, ułożona misternie w człowieczą sylwetkę. Cofnąłem się o krok, gdy zjawa rozbiła się o nasze ciała, wzbijając w powietrze tumany kurzu. Zasłoniłem usta, krztusząc się. Uchyliłem powieki, odgarniając pył ręką i wkroczyłem do pokoju, a za mną reszta Huncwotów.
Na podłodze siedział Wolfram, w szoku wpatrzony w moje łóżko. Drgnąłem lekko i przełknąłem ślinę, zbierając się przez chwilę na odwagę. William był szybszy. Stanął przy pościeli i ściągnął z niej jeden z białych kartoników.
– „Zostaw go” – przeczytał i pokazał mi liścik. Podszedłem do niego i schwyciłem go w dłoń. Był niechlujnie napisany czarnym atramentem. Całe łóżko było takimi usłane.


– Jakiego „go” musisz zostawić, Remi?
Siedziałem, przykryty kołdrą i zajmowałem się wycieraniem moich włosów ręcznikiem. Przede mną po turecku siedział James w swojej piżamie w żyrafy i wpatrywał się we mnie wyszczerzony, trzymając się za kostki i bujając na boki.
– Sam nie wiem. Może chodzić o każdego – zerknąłem spod przymkniętych powiek na oburzonego Syriusza, siedzącego także po turecku na swoim łóżku. Miał na sobie czarną, satynową piżamę złożoną z długich, luźnych spodni i rozpiętej koszuli. Nie mogłem patrzeć długo. Opadłem na poduszki i odetchnąłem głęboko.
– Bardziej jestem ciekaw co ten skrzat tu robił – syknąłem przez zaciśnięte zęby, nie panując nad tym do końca. Tak naprawdę to właśnie tym się przejąłem. Nie obchodziło mnie od kogo są liściki. Ostatecznie nie byłem darzony sympatią przez kilka osób. Zwłaszcza dziewczyny, które twierdziły, że zabieram im chłopaków. Nie robiłem tego do końca specjalnie, więc nie czułem się zbyt winny. Co prawda żadna nie posunęła się do mglistego straszyka, który muszę przyznać, był bardzo efektowny.
Czego szukał tu książę?
– Może William coś z niego wyciągnie – James wzruszył ramionami. Zerknął w moje oczy wyraźnie znudzony, po czym rzucił się na mnie, chcąc mnie poddać torturom łaskotek. Pisnąłem, próbując się wyrwać przy akompaniamencie chichotów Petera, który właśnie wyszedł z łazienki. Nagle usłyszeliśmy pukanie do drzwi. Chwilę później pojawił się w nich Shon. Nie lubiłem, gdy zastawał mnie w tego typu sytuacjach. Jak najszybciej wyrwałem się z ramion Jamesa i wysunąłem się spod kołdry.
– H-hej – mruknąłem, uśmiechając się lekko i podchodząc do niego. Odwzajemnił mój grymas, wpatrując się we mnie z troską.
– Wszystko w porządku? Słyszałem, że ktoś zrobił ci niemiły kawał.
– Nieważne. W sumie było całkiem ciekawie, bo wszystko przyjął na siebie pewien włamywacz – zerknąłem na Jamesa, który rozłożył ramiona z uśmiechem i ułożył się we własnym łóżku. Shon rozejrzał się po pokoju. Nie widziałem tego, ale miałem wrażenie, że przez chwilę zatrzymał się na Syriuszu. Wtedy spuścił wzrok i złapał się za kark skrępowany.
– Słuchaj, pomógłbyś mi trochę? Zrobiłem to zadanie domowe z eliksirów. Jakbyś mógł... – zająknął się, po czym uniósł na mnie wzrok. Kiwnąłem głową, właściwie ciesząc się, że nie muszę siedzieć w jednej komnacie z poirytowanym Blackiem. Wziąłem tylko swój płaszcz do okrycia i wyszedłem z nim do pokoju wspólnego.


Esej Shona był naprawdę dobry, a ja czułem jak duma ze mnie spływa. Świadczyło to przecież o tym, że moja pomoc rzeczywiście nie pozostała bez odzewu. W związku z tym wszystkim skończyliśmy dość szybko, wprowadzając tylko niewielkie poprawki. William jeszcze nie wrócił od księcia, którego zobowiązał się odprowadzić do pokoju. Nie wiem, czy będzie on skłonny, jak to ujął James, do wyciągnięcie z Wolframa informacji. Myślę że nie to mu w głowie...
Wspiąłem się więc do sypialni, machając na pożegnanie Shonowi i wszedłem do pokoju, w którym panowała zupełna ciemność. Ktoś zaciągnął zasłony w oknach, pewnie księżyc świeci dziś mocno. Odetchnąłem głębiej i na palcach przeszedłem do łóżka, potykając się jednak o części garderoby i szachy Jamesa. Czemu on zawsze zostawia je w przejściu?
Ściągnąłem z siebie płaszcz i wsunąłem się pod kołdrę. Wpatrzyłem się w sufit, powoli zaczynając odróżniać pojedyncze kształty. Z boku dochodziły mnie pochrapywania chłopaków i spokojny oddech Syriusza. Przymknąłem oczy. Nie myśląc wiele przewróciłem się na bok i wyciągnąłem szyję w jego kierunku. Nie poczułem lawendy, ale bałem się podnieść. Zresztą zbliżanie się do niego, kiedy jest półnagi było w moim mniemaniu szaleństwem. Ułożyłem się więc znów na plecach. „Kocham cię” – nieznośny szept przemknął przez moje myśli. Nabrałem gwałtownie powietrza i zakryłem twarz kołdrą zawstydzony.


2 komentarze:

  1. Całe opowiadanie bardzo mi się podoba, tylko czyta się ciężko ... Jeżeli opisujesz sytuacje związanie z postaciami, staraj się to napisać. Opisy z dialogami nie kończą się przypisem kto co mówi... Ciężko się domyślić

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czyta się ciężko?! To chyba jest najbardziej odprężające opowiadanie jaki kiedykolwiek czytałam! Jest przyjemne i lekkie bo właśnie taki jest styl autorki... Przepraszam bardzo, ale jak można się nie domyślić kto co mówi? Szczególnie, że mamy dwie osoby rozmawiające i o ile mi wiadomo jeżeli mówi jedna osoba (tu jest nawet użyte, że "powiedział") to racjonalnie rzecz biorąc druga osoba mu odpowiada i nie trzeba pisać, że mu odpowiedział.
      Pozdrawiam

      Usuń