Chwilę po usłyszeniu tych słów, zostałem schwycony za nadgarstki,
które uniosłem w odruchu. Cofałem się, próbując wyrwać się z ramion lawendy,
usypiającej mnie coraz bardziej, narkotyzującej. Wkrótce jednak wpadłem na
ścianę. Oczy Blacka lśniły niesamowicie, uśmiech był tak agresywny, że w
pierwszej chwili pomyślałem, że powinienem krzyczeć. Uchyliłem się, unikając
pocałunku tych rozkosznych warg, rozchylonych, gotowych przywrzeć do moich z
nieznoszącym sprzeciwu łakomstwem.
Chwilę trwał tak wpatrzony w błękitne
kafelki. Cienka linia jego ust znowu wygięła się w zmysłowy łuk i popłynęła w
ślad za mną. Powoli usuwałem się przed nią, osuwając się po zimnej ścianie, nie
mogąc wyjść z tego nieśmiałego, a jednocześnie pełnego bezwstydności tempa.
Nieświadomie udawałem, że chcę by mnie pocałował, bawiąc się jednocześnie w
berka.
Dotarłem do ziemi. Poczułem jego kolano
między nogami. Objął mnie teraz zręcznie dłońmi przyciskając do swojego torsu.
Wbiłem paznokcie w materiał jego koszulki, zacisnąłem go w dłoniach. Gdy po raz
kolejny schylił się, by mnie schwycić, schowałem twarz w jego piersi.
Odetchnąłem głęboko, wiedząc, że pcham się w paszczę lwa. Lawenda mnie ukoiła,
jednocześnie sprawiając pewnego rodzaju rozkosz i zapomnienie. Odsunąłem się po
chwili, gotów toczyć dalszą namiętną walkę.
Opadłem na zimną podłogę, gdzie zaraz mnie
odnalazł, pochylając się nade mną. Zobaczyłem jak jeden kącik jego ust unosi
się do góry. To był niesamowicie podniecający uśmiech i widząc go teraz w
połączeniu z ogniem, płonącym w jego oczach, poczułem dreszcze przechodzące
przez moje ciało. Utonąłem, związał mnie, oślepił tak, żebym mógł tylko czuć
ten zapach i nie reagować na żadne bodźce.
Jego twarz przysunęła się do mojej,
poczułem jego słodki oddech. Zamknąłem oczy. Przypomniałem sobie, jak delikatne
są jego usta, jak czułe jego pocałunki. Wspomniałem, jak było nam kiedyś
dobrze, kiedy nie musieliśmy niczym się martwić, będąc przy sobie długimi
minutami, godzinami. Jak ja umiałem wcześniej mu się opierać?
– Chcesz tego? No powiedz – usłyszałem
nutę rozbawienia w jego głosie.
Otworzyłem oczy nagle, patrząc na niego
zapewne całkowicie spąsowiały.
– J-ja?! Ja niczego od ciebie nie
chcę! – usiadłem gwałtownie, zawstydzony swoją
uległością. Potrząsnąłem głową, patrząc na niego spode łba. On śmiał się
cicho, zasłaniając usta dłonią i patrząc na mnie z sympatią. I chyba po raz
pierwszy nie miałem mu za złe tego śmiechu. Oczywiście duma dalej nakazywała mi
nie być zachwyconym z jego słów, jednak nie nienawidziłem go, bo czułem, że
wcale nie chce mnie wyśmiać. Byliśmy w pewnego rodzaju azylu, wolnego od
innych, którzy by nas oceniali.
Ucałował lekko moje czoło i chyba trwał
tak chwilę w bezruchu, chociaż mogłem to sobie uroić. Podniósł się i wyciągnął
do mnie dłoń z uśmiechem. Wyglądał jak bandzior; z tą fryzurą, kolczykami,
paskami sterczącymi u spodni, ciemnymi, ale jednocześnie płonącymi oczami.
Tylko uśmiech miał taki szczery i promienny, nie wymuszony, delikatny, ciepły.
I choćby tylko ze względu na ten uśmiech chwyciłem jego dłoń i pozwoliłem mu
potrzymać ją chwilę, jak już staliśmy, zażenowany, ale jednocześnie szczęśliwy.
Od paru, ładnych lat pierwszy raz naprawdę szczęśliwy.
Przeszedłem do sypialni, wymieniając z nim
spojrzenia. Usiadłem na swoim łóżku, opierając ręce po dwóch stronach swojego
ciała. Wsłuchiwałem się w swoje serce, które tłukło się w klatce piersiowej
nieprzerwanie. Odliczałem sekundy, w których nie wychodził z łazienki, czując
ciągle na sobie jego zapach. Odetchnąłem głęboko, nie mogąc w pierwszej chwili
zebrać myśli, które miałyby jakikolwiek sens. Skupiony, sunąłem dłonią po
materiale kołdry.
Sam już nie wiedziałem, jak powinienem się
zachować. Czy złościć się na niego, czy pozwolić żeby to wszystko poszło w
niepamięć i dać mu się przekonać. Nie chciałem oczywiście oddać się mu tak
bezgranicznie – nie byłem tego typu człowiekiem, ale odkryłem, że
jakkolwiek bliskie kontakty z nim sprawiają mi naprawdę dużą przyjemność,
która nie jest ani trochę spowodowana swoim zadufaniem w sobie, ani chęcią
podobania się i akceptacji. Przy nim czułem się jak osoba kochana i niebywale
mnie to cieszyło. Jakbym mógł latać.
Zobaczyłem jak podchodzi do mnie i podnosi
dłoń. Zamiast jednak ułożyć ją na mojej głowie, czy pogładzić policzek, oparł
ja na ramie łóżka, po czym usiadł naprzeciw mnie na swoim materacu. Przełknąłem
ślinę. Jego posunięcia w grze zmieniły się przez te lata. Nie był już tak
agresywny i zachłanny. Wydawało mi się, że chciał bym to ja zrobił ruch, by
wiedział, że nadal go chcę i potrafię oprzeć się swojej dumie.
Odwróciłem twarz, wpatrując się bezwiednie
w przestrzeń.
– Nie lubię go.
Usłyszałem jak wolno wypuszcza powietrze z
płuc, jak sprężyny materaca uginają się pod jego ciężarem.
– Zdaje się, że nie tak trudno to
zauważyć. Jesteś zazdrosny – uśmiech na jego twarzy
stanowczo zmienił ton jego głosu.
Westchnąłem, spoglądając w jego stronę.
Siedział rozkraczony, rozciągnięty na materacu, podpierając się łokciami. Ta
poza wyjątkowo pasowała do jego leniwego usposobienia, a jednocześnie oddawała
charakter wiecznego buntownika.
– Nie jestem zazdrosny o ciebie, co
insynuujesz. Raczej nie podoba mi się, że jest porównywany do mnie. I że
mówicie o mnie jak o dziadku próbującym wcisnąć się w niemowlęce śpioszki.
Zaśmiał się głośno, zasłaniając usta
dłonią, podniósł się do pozycji siedzącej. Pochylił się w moim kierunku,
unosząc dłoń do mojego policzka, gładząc moją wargę.
– Nadal jesteś uroczy, dziecinko, nie
musisz się martwić o swoje berło króla pieluchy.
Odepchnąłem jego dłoń, wywołując z jego
strony kolejną salwę śmiechu. Splotłem ręce na piersi niezbyt zadowolony tym
porównaniem. Nie uważam też, że powinien traktować mnie jak dziecko. Wystarczy
żeby pozbył się tego blond – księcia, a będę naprawdę bardzo
zadowolony.
– Gdybyś się go pozbył, na pewno bym
się ucieszył – te słowa wywołały w Syriuszu ciszę. Przed chwilą
jeszcze roześmiany, wpatrywał się teraz we mnie zaskoczony. Uśmiechnął się w
końcu i oparł dłoń na swoim karku.
– Szykujesz jakiś zamach, Remi?
Chcesz żebym wykończył jakiegoś dzieciaka? Myślałem, że się stęskniłeś.
Gwałtownie wciągnąłem powietrze w płuca,
wzruszyłem ramionami, odwracając wzrok.
– Tego nie możesz
wiedzieć – wstałem gwałtownie, nie chcąc dłużej o tym rozmawiać.
Flirtowanie z nim jakoś kłóciło się z moim ja. Stanowczo nie mam ochoty
próbować tego znowu. – Właściwie masz rację. Chodzi o pozbycie
się ciebie.
Na ten atak Syriusz także się podniósł,
stając tuż przede mną. Zamknąłem oczy, czekając aż coś zrobi, jednak długo to
nie nastąpiło. Zerknąłem więc na niego niepewnie.
– Pełnia przypada na połowę
września – jego dłoń wsunęła się powoli pod mój sweter, głaszcząc
mnie swoją szorstkością po lędźwiach. Otworzyłem lekko usta, zupełnie
zdezorientowany doborem słów do tak intymnych posunięć. Przypomniałem sobie
jego plan, jakim niewątpliwie przeraził mnie kilka dni przed swoim wyjazdem.
Chciał mi towarzyszyć podczas pełni. Nawet teraz, patrząc na to z perspektywy
czasu, włos zjeżył mi się na karku. Pokręciłem głową odpychając jego dłoń.
– To nie twoja sprawa i masz się w to
nie mieszać. Ja... mam już zapewnione bezpieczeństwo. Dumbledore się tym zajął
i nie życzę sobie byś po raz kolejny wściubiał nos w ten
problem – brzmiałem zadowalająco stanowczo, więc pojawił się we mnie
płomyk nadziei, że Syriusz posłucha. Nie chcąc go zgasić, wyszedłem z
pokoju, nie patrząc na jego reakcję.
Otworzyłem oczy, gotowy na kolejny dzień.
Obok mnie chłopaki wciąż chrapali. Pomyślałem, że musi być wcześnie. Nabrałem
powietrza w płuca i usiadłem na łóżku, masując swój kark. Mimochodem zerknąłem
w stronę Syriusza. Głowę przygniotła mu poduszka, którą wciąż jeszcze trzymał
ręką. Pościel zsunęła się z jego pleców. Dreszcz przeszedł po moim ciele, kiedy
przyjrzałem się idealnie wykreślonym mięśniom, równym łopatkom, wygiętemu w łuk
kręgosłupowi.
Odwróciłem wzrok zawstydzony, czując się
trochę jak podglądacz. Podniosłem się, mając nadzieję nikogo nie obudzić.
Podsunąłem się do swojej walizki i otworzyłem ją. Zastanawiałem się nad tym, co
teraz będzie. Jaki będzie Syriusz i o co chodzi z Wolframem. Właściwie były to
dwie najbardziej istotne kwestie w tym momencie. Czułem się zagubiony, nie
znając finału tych dwóch wątków.
Wyjąłem świeże ubrania z walizki i
ruszyłem w stronę łazienki. Korzystając z weekendu, powinienem zanieść szatę do
prania.
– Remi...
Odwróciłem się w stronę rozwalonego na
łóżku Williama. Długie włosy rozsypały się po poduszce, kołdra leżała na ziemi,
strącona tam zapewne podczas snu. Patrzył na mnie, lekko mrużąc kocie oczy. Machnął
lekko ręką, pozostawiając ją później zwisającą z materaca. Uśmiechnąłem się do
niego lekko i podszedłem, nachylając się nad nim. Z niebywałą o tej porze
szybkością schwycił ramieniem moją szyję, przyciągając mnie do siebie i
wtulając w swój tors, zanurzył twarz w moich włosach i chwilę milczał. Dopiero,
gdy zawstydzony zacząłem się wiercić, odsunął lekko twarz, zaglądając mi w
oczy.
– Pomożesz mi dzisiaj coś załatwić?
Potrzebna mi jest pewna receptura. Poszłoby mi szybciej, gdybyśmy poszukali
razem w bibliotece.
Uniosłem lekko brwi, wyczuwając jakiś
spisek. Will rzadko kiedy cokolwiek przede mną ukrywał, więc i tym razem
uśmiechnął się w sposób, w który uśmiecha się zawsze, kiedy chce nabroić.
Złapałem jego policzek, ciągnąc za niego ze skrzywioną miną.
– Zakały Gryfindoru...
Zaśmiał się lekko, mrużąc oko, delikatnie
pogładził mój kark. Przymknąłem oczy na tę pieszczotę, jednak zaraz wstałem
wyswobadzając się z jego uścisku.
– Po śniadaniu jestem umówiony z
Shonem, ale możemy spotkać się jakoś o dwunastej w bibliotece.
– Świetnie – mruknął,
przewracając się na drugi bok i wtulając policzek w poduszkę.
Właśnie objadałem się kiełbaskami z żółtym
serem, kiedy Syriusz usiadł przy mnie. Spojrzałem na niego z wciąż jeszcze
pełnymi ustami, zaciekawiony. Uśmiechnął się do mnie.
– Podobno masz dzisiaj strasznie
napięty grafik. Najgorsze jest to, że chyba mnie w nim nie uwzględniłeś.
Nie mogłem powstrzymać kącików ust, które
poszybowały w górę. Ignorując go, sięgnąłem po tosta. Zobaczyłem jak wierci się
w miejscu niezadowolony. Westchnął i oparł twarz na dłoni, wpatrując się we
mnie z tym samym wyrazem twarzy. Podobał mi się, och, jak bardzo mi się
podobał! Postanowiłem jednak nadal milczeć i zająłem się smarowaniem pieczywa.
Zerknąłem w stronę siedzącego obok Williama. Zdałem sobie sprawę, że ostatnio
przyjął podobną postawę do mojej – nie gniewał się na Blacka,
ale go tolerował. Wydawał się pogodzony z faktem, że wrócił i że się zmienił.
Obu nam wydawał się obcy, zupełnie różny od tego Syriusza, którym był kiedyś.
Jednak mogły to być pozory.
Poczułem jak ciepła dłoń wślizguje się na
moje udo, gładząc je powoli, lekko ściskając. Podskoczyłem w miejscu, czując
ogromne ciepło na twarzy. Spojrzałem na Syriusza, który co prawda nie zmienił
swojej pozy, jednak wydawał się czymś bardzo zadowolony. Chwyciłem jego dłoń,
zsuwając ją ze swojego ciała. Pochwycił ją, splatając nasze palce, przysunął
się tak, bym czuł ciepło jego nogi przy swojej. Przełknąłem ślinę z trudem i
starałem się uspokoić drżenie głosu.
– Black, w ten sposób podrywa się
dziewczynę, wiesz? – wysunąłem dłoń z jego uścisku i
chwyciłem nią szklankę.
– Ja o tym wiem, ale skąd ty
wiesz? – uniósł jedną brew i przesunął palcem po kąciku moich ust,
wsunął go między swoje wargi.
Drgnąłem, wstając w tym samym momencie.
– Czas na mnie. Do zobaczenia
później, Will – klepnąłem chłopaka po ramieniu i zacząłem zmierzać
w stronę wyjścia. Widząc mój ruch, Shon także wstał od stołu, uśmiechając
się do mnie. Podszedł, ściskając w dłoni książkę od eliksirów.
Usiedliśmy na zewnątrz pod dachem przy
szklarni. Słońce wychylało się co chwila zza chmur, pomimo wspomnień o
wczorajszej ulewie. Dzień był ciepły i przyjemny, szkoda byłoby z niego nie
skorzystać. Przez chwilę wpatrywałem się w stronę bijącej wierzby. Profesor
Dumbledore zasadził ją rok temu specjalnie dla mnie. Broniła wejścia do
długiego tunelu, prowadzącego do starego domu daleko za lasem nieopodal
Hogsmeade. Na początku bałem się, że coś pójdzie nie tak, ale razem z
profesorem Slughornem ulepszyliśmy też recepturę eliksiru tojadowego. Całą
pełnię przesypiałem. Co prawda jako bestia, ale wierzba, będąca strażnikiem
wyjścia, nie dałaby mi przejść obok. Pod wpływem tych myśli, wspomniałem słowa
Syriusza. Drgnąłem niespokojnie.
– Zimno ci?
– Nie, to tylko przeczucie.
– Ostatnio jesteś strasznie
zamyślony – Shon przyjrzał się mi uważnie, uśmiechając się lekko
w niezwykle troskliwy sposób. Odetchnąłem głębiej. Nie chciałem z nim
rozmawiać o Blacku. Właściwie to z nikim nie chciałem o nim rozmawiać. Zresztą
w tym przypadku niezbędnym byłoby poznanie mojego problemu natury futerkowej,
który stanowczo jest i pozostanie tematem tabu. Shonowi powiedziałbym wszystko,
poza tym, co mogłoby źle o mnie świadczyć, co sprawiłoby, że by odszedł. Bałem
się tego, chociaż wiedziałem, że taki brak zaufania z mojej strony jest
zupełnie bezpodstawny. Nie znałem Shona co prawda długo, ale wielokrotnie
wspierał mnie w trudnych chwilach. Rozumieliśmy się bez słów, więc nie musiałem
mówić: „Już nie mogę bez Niego. Nie wiem co On ze mną zrobił”.
Tak, ciężko przeżywałem chwile bez Tej
irytującej, bezczelnej kreatury. I Shon o tym widział.
– I jak z tym nowym? Widziałem, że
ciągle się za wami ciągnie.
Skrzywiłem się na tę uwagę. Co prawda mało
mnie już interesował ten mały książę, ale trzeba przyznać, że jeśli już żywiłem
do niego jakieś emocje to głównie te negatywne. Nigdy nie lubiłem tak otwartego
wywyższania się nad innych, tak wrednych istot, które czepiają się wszystkiego,
byle tylko zwrócić na siebie uwagę. Na dodatek przecież Wolfram mnie nie lubił
z jakiś nieznanych mi powodów.
– Daj spokój, nie chcę nawet o nim
myśleć. Strasznie mnie nie lubi. I nawet nie wiem, czym sobie zasłużyłem.
Shon przyjrzał się mi, wyraźnie
zastanawiając się nad czymś.
– Ostatnio z nim rozmawiałem. I sam
nie wiem... Ma w sobie mnóstwo złości, która chyba nie jest spowodowana
usposobieniem. Miałem wrażenie, że on kogoś udaje.
Uniosłem brwi zaskoczony, przyglądając się
mu uważnie. Byłem ciekaw, co skłoniło Shona do porozmawiania z Wolframem, bo
nie był on raczej rozmownym człowiekiem. Wydawało mi się, że najbardziej
logicznym wytłumaczeniem było, że to właśnie książę go zaczepił. Pozostaje
pytanie – dlaczego?
– Tam stoi Syriusz.
Oderwałem się od swoich rozmyślań, patrząc
w stronę wskazaną przez Shona. Rzeczywiście Black stał przy wejściu na błonia,
paląc papierosa i wpatrując się w nas otwarcie. Odetchnąłem głębiej i
odwróciłem wzrok.
– Nieważne. Chciałeś, żebym pomógł ci
z eliksirami.
Cały czas tam stał, od bitych dwóch godzin
nie ruszył się z dziedzińca. Co jakiś czas tylko przespacerował się przed
wysokimi drzwiami, nadal patrząc w naszym kierunku. Jasnym było dla mnie, że zamierza
pilnować mnie przez cały dzień, dręczyć mnie swoim widokiem, jeśli nie
obecnością. Było to niezbyt wygodne, bo wciąż zaprzątał moją głowę i nie mogąc
wytrzymać, omiatałem go spojrzeniem co minutę, by zaraz odwrócić wzrok
zawstydzony byciem przyłapanym.
– Wydaje mi się, że
rozumiem – Shon rozproszył moje myśli, przyglądając się podręcznikowi
z nutą niepewności. Uśmiechnąłem się do niego, ściskając jego ramię.
– Mogę powtórzyć wszystko jeśli
chcesz, ale wydaje mi się, że wszystko jest w notatkach.
– Masz rację. Myślę, że sobie
poradzę. Chociaż powinniśmy jeszcze chyba znaleźć jakiś eliksir, by
unieszkodliwić pewnego osobnika.
Westchnąłem.
– Eliksir wiecznego snu
wystarczy – zaśmialiśmy się obaj, zamykając książki i porządkując
notatki. Tym czasem zza przeciwległego rogu wyszła postać i zaczęła
zmierzać ku nam. Uniosłem brwi, poznając Regulusa od razu. Miał na sobie długi,
czarny płaszcz. Minę miał nieprzeniknioną, oczy zimne. Wpatrywał się wprost we
mnie.
– Muszę z tobą porozmawiać.
„Znowu”, chciałem powiedzieć,
ale powstrzymałem się od tego typu komentarza, widząc jego niezbyt wesołą minę.
Mimochodem zerknąłem w stronę Syriusza, który zatrzymał się wpół kroku.
– Wiesz, musisz się pospieszyć, w
innym przypadku Syriusz pomyśli, że przyszedłeś poflirtować – spojrzałem
w jego ciemne oczy, zaraz jednak odwracając wzrok zupełnie onieśmielony.
– Daj sobie z nim
spokój – wypalił nagle swoim nad wyraz spokojnym głosem, którym mógł
przymusić człowieka do wszystkiego. Uniosłem brwi zbity z pantałyku. Shon
gwizdnął cicho i ruszył w kierunku wejścia do szkoły, ściskając w ręce książkę
i notatki. Zostaliśmy sami, a ja nie miałem zupełnie pomysłu, jak kontynuować
tę rozmowę.
– Dlaczego niby miałbym...? Zresztą
ja się wcale nie...! O co ci...? – zanim jednak zdołałem wydusić
z siebie chociaż jedno, sensowne zdanie, Regulus stracił mną
zainteresowanie, podchodząc do krzaków i wkładając w nie dłoń w czarnej,
skórzanej rękawiczce. Jakie było moje zdziwienie, kiedy wyciągnął z nich
Wolframa.
Chłopak wpatrzył się w niego z żalem i
irytacją, odtrącił jego dłoń bez cienia strachu.
– Puszczaj mnie
natychmiast – wylazł niezgrabnie z krzaków, otrzepując swoją
kamizelkę i białą koszulkę. Wpatrzył się w Regulusa z lekkimi wypiekami na
twarzy i nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że oni dwaj się znają.
Chłopiec wreszcie zwrócił swój wzrok na
mnie i zacisnął pięści w istnie bojowym nastroju.
– A ty, co się gapisz?
– Jestem ciekaw, kiedy zaczniesz
puchnąć, jak łajnobomba tuż przed wybuchem. Wlazłeś w trójskrzyn pstry.
Wyszedłem ze skrzydła szpitalnego wraz z
Regulusem. Wolfram nieźle się załatwił, ale pani Collins powiedziała, że już
jutro będzie w szczytowej formie. Jakoś nie mogłem w to uwierzyć, widząc
napuchnięte, różowe poliki księcia i jego rozbiegane, łypiące groźnie oczy.
Gdyby nie natłok myśli i problemów, które nagle spadły na mnie, pewnie śmiałbym
się do rozpuku. Na pewno będzie to dobra historia do wspominania w smutnych
chwilach...
Regulus przyjrzał mi się, gdy staliśmy na
korytarzu. Otworzył usta, by coś powiedzieć, jednak nie zdołał wydobyć z siebie
żadnego dźwięku, spostrzegając Syriusza, wspartego o ścianę. Odwróciłem się,
patrząc na niego niezbyt zachwycony.
– Ty mnie śledzisz.
– Mówisz, jakby ci się to nie
podobało – wyprostował się, jego wzrok spoczął na bracie. Podszedł do mnie
i objął moje ciało ramieniem.
– Muszę pilnować twojego grafiku. Już
powinieneś być z Williamem w bibliotece. Choćby minuta spóźnienia, zabiera nam
wspólne minuty po całym zamieszaniu.
Skrzywiłem się lekko.
– Widzę, ze jak zwykle nie
konsultujesz swoich planów ze mną – odepchnąłem jego rękę i ruszyłem
w stronę biblioteki, nie chcąc marnować ani chwili dłużej. Nie miałem
ochoty użerać się teraz z dwojgiem tych braci. Razem tworzyli wybuchową mieszankę.
Martwiłem się. Może to głupie, ale coś mi
nie pasowało i stawałem się coraz bardziej podejrzliwy w stosunku do Wolframa.
To nie mógł być przypadek, czułem to. Niemożliwe, żeby w tym samym momencie
pojawił się on, Syriusz i tak troskliwy o mnie i moje życie towarzyskie
Regulus. O nie, coś tu śmierdziało, a ja musiałem się dowiedzieć, co to
takiego.
Wkrótce usłyszałem znajome kroki za sobą.
Zawsze rozpoznam rytm, sposób, w jaki chodzi Syriusz. Pewne ruchy, sprawne i
pospieszne, jakby zawsze znał cel swojej wędrówki. Odetchnąłem ciężko, nie
odwracając się jednak. Pchnąłem drzwi do biblioteki i moim oczom ukazał się
William, opierający się o stół naprzeciw biurka pani Swan. Dostrzegając
Syriusza, idącego za mną wywrócił oczami i uśmiechnął się do mnie, rozbawiony.
Podszedłem do niego, uśmiechając się lekko.
– No Remi, to kwadrans
spóźnienia – postukał dłonią o swój nadgarstek unosząc brew.
– To przez to, że zastanawiałem się,
o jaki eliksir ci chodzi i co wy znowu kombinujecie.
– Jeśli chcesz, możesz iść z nami.
Przyjrzałem się mu uważnie, zwłaszcza jego
uśmieszkowi, który nie zapowiadał niczego dobrego.
– Chyba nie jestem aż tak ciekawy.
Zresztą coś mi się zdaje, że niedługo i tak się o wszystkim dowiem.
Poczułem jego ciepłą, dużą dłoń na głowie.
Poczochrał mnie, patrząc czule i przygarnął do siebie ramieniem, oplatając mój
pas i prowadząc pomiędzy półki.
– To nie będzie nic trudnego.
Istotnie nie było trudno znaleźć
odpowiednią recepturę. Był to dość prosty wywar, będący czymś w rodzaju
barwnika, tyle że znacznie mocniejszego od tego mogolskiego. Nie byłem jednak
zachwycony faktem, że nie zostałem dokładnie wprowadzony w plan Huncwotów. Otóż
kiedy tylko znaleźliśmy odpowiedni przepis, zostałem wysłany do profesora
Slughorna.
– Jak tylko coś przeskrobiecie od
razu będzie na mnie. Przecież nie mogę go teraz poprosić o te
składniki – mruczałem niezadowolony w drodze do pracowni profesora.
William kręcił wciąż głową.
– Remi, obydwaj wiemy, jak ten Ślimak
cię lubi. Nie zaryzykuje tego, że nie będziesz mógł się zjawiać na jego
przyjęciach z powodu szlabanu.
Skrzywiłem się, twierdząc, że to wciąż nie
jest zbyt dobry pomysł. Nie miałem teraz czasu na szlabany, William nawet nie
raczył powiedzieć mi, co planują. Obejrzałem się dyskretnie przez ramię.
Syriusz nadal ciągnął za nami. Szedł z rękami władowanymi w kieszenie,
pogwizdując cicho z odchyloną w tył głową. Byłem pewien, że on też dołączy do
paczki Huncwotów i narobi wszystkim kłopotu. To znaczyło, że chyba pogodzili
się z Williamem...? Sam już nie wiem, co o nich myśleć. William był już
zupełnie dla mnie dorosły (może nie licząc jego zamiłowania do owych
niegrzecznych „schadzek”), więc wiedziałem, że on nie gniewa się tak,
jak robię to ja. On nie wydyma policzków, nie patrzy złowrogo, nie pyskuje i
nie wystawia języka. Więc teoretycznie nawet nie godząc się z Syriuszem mógłby
uczestniczyć z nim w tej eskapadzie. Ale co ja tam wiem...
Zatrzymałem się przed drzwiami,
prowadzącymi do sali od Eliksirów. Usłyszałem ciche chlupanie wydobywające się
zza nich. Odetchnąłem głębiej każąc Williamowi i chcąc nie chcąc, Syriuszowi
odsunąć się.Potulnie obrócili się na piętach i ukryli za rogiem, wystawiając
tylko co jakiś czas głowy, by popatrzeć. Przymknąłem powieki jeszcze raz
wszystko analizując i odważyłem się zapukać.
Chwilę nic, jednak wkrótce po kamiennej
posadzce potoczyły się dość ociężałe kroki. Drzwi skrzypnęły i moim oczom
ukazał się profesor Slughorn, we własnej osobie. Przyjrzał mi się, po czym
uśmiechnięty, oparł obie dłonie na biodrach.
– No, no, panie Lupin, co pana tu
sprowadza?
Uśmiechnąłem się lekko, starając się
wyglądać na jak najbardziej zmieszanego. Oparłem dłoń na swoim karku.
– Przepraszam, że pana niepokoję, ale
zastanawiam się... Czy mógłby pan udostępnić mi kilka składników?
Profesor uniósł brwi wysoko, uważnie badając
mój wyraz twarzy. Nie byłem pewien, czy brzmiałem wystarczająco przekonywująco,
ale pozostało mi wierzyć, że lubi mnie na tyle, żeby nie trzasnąć mi drzwiami
przed nosem.
– Robi pan doświadczenia, panie
Lupin?
– Ja... Tak właściwie chodzi o... Wie
pan, Co... Chcę spróbować jeszcze To ulepszyć, ale zabrakło mi składników, no i
potrzebne mi inne. Nie mam pomysłu, gdzie ich szukać. Wszystko panu oddam
oczywiście, jak tylko będę mógł – rozłożyłem ręce, ściszając jednak
głos.
Profesor rozejrzał się po korytarzu, na
szczęście nie napotykając wzrokiem łbów tych matołów zza rogu, po czym zaprosił
mnie gestem do środka.
– Trzeba było tak od razu, panie
Lupin. Oczywiście. Proszę zajrzeć do mojej szafki, mam tam wszystko.
Zanim zamknęły się za nami drzwi,
usłyszałem jeszcze klaśnięcie, spowodowane zapewne przybiciem piątki przez
Huncwotów.
Musiałem przekonywać profesora Slughorna,
że nie mam czasu teraz robić z nim owego eliksiru. Powtarzałem w kółko, że
jestem gdzieś umówiony i wpadłem tu zupełnie przy okazji, podczas kiedy on
nerwowo przemierzał salę, co jakiś czas mieszając w kociołku z jakimś nieznanym
mi wywarem, pachnącym jednak niezbyt zachęcająco. Dopiero kiedy powiedziałem,
że Lily na mnie czeka, profesor zamilkł na chwilę.
– Ach, teraz rozumiem, panie Lupin.
No dobrze, w takim razie pana nie zatrzymuję.
Zaczerwieniłem się momentalnie, jasno
odczytując intencje wypisane na jego twarzy. Nie chcąc jednak tłumaczyć się z
tego teraz i w ogóle nigdy, zawiązałem tylko worek ze składnikami sznurkiem i
chwyciłem go w dłoń.
– Do widzenia, panu. Na poniedziałek
przyniosę ten referat – wyszedłem z sali, ledwo słysząc
jego słowa pożegnania.
Podszedłem do chłopaków, siedzących pod
ścianą i wyraźnie znużonych, czekaniem na mnie. William, uniósł wzrok i
uśmiechnął się szeroko, wstając. Wyciągnął rękę po worek.
– No, no, brawo, panie
Lupin – zaśmiał się, zaglądając do niego.
Westchnąłem lekko i wzruszyłem ramionami.
Pokój wspólny świecił pustkami. Tylko ja i
Lily siedzieliśmy na dywanie przed wygaszonym kominkiem i przeglądaliśmy „Hogwart's News”. My no i może jeszcze Syriusz, który trzymał się jednak z boku, odrobinę znużony.
W tym roku Lily zaangażowała się w
działalność gazetki szkolnej. Uważałem, że się do tego nadaje. Była sumienna,
inteligentna i pojętna, a do tego nad wszystko kochała prawdę i zawzięcie do
niej dążyła. Poza tym ambicja nie pozwalała jej tkwić w bezruchu. Lily zawsze
musiała mieć jakieś zajęcie, które do końca zorganizowałoby jej dzień.
– Jutro są eliminacje do drużyny
Quidditcha. W poprzednim roku odszedł McGee – pałkarz i
ten ścigający – Gary, no i szukający – Bruce Woren.
– Nawet na mnie nie
patrz – mruknąłem, wciąż przyglądając się ruchomym zdjęciom z gazety.
Lily zastanowiła się chwilę, po czym po
raz kolejny zerknęła na Syriusza, który patrzył na nas z większym
zainteresowaniem. Chyba go nie lubiła, chociaż nie mogłem być pewny. Tak
właściwie to nigdy przy mnie ze sobą nie rozmawiali, co znaczyło, że nie
zamienili ze sobą słowa nigdy. Byłem zdziwiony tym odkryciem.
Z drugiej strony istniała niewielka
szansa, że by się polubili. Lily jest zupełnym przeciwieństwem Blacka. Pogardza
lenistwem i lekkoduchami. Syriusz z kolei chyba nie przepadał za tak
stanowczymi i nazbyt inteligentnymi dziewczynami, które do niego NIE wzdychają.
Tak mi się wydaję, bo co ja mogę wiedzieć...
Zresztą myślę, że Lilianna była też
odrobinę zła na Blacka, głównie przeze mnie. Nie wydaje mi się, żebym kiedyś
mówił przy niej o jego zaletach, dodatkowo przecież jego ostatni czyn nie był
godny pochwały. To mogło znaczyć, że wykreowałem w niej jego zły obraz,
zupełnie zniekształcony i dostosowany do mojego odbierania jego osoby w czasie
irytacji. Bo co tu dużo gadać – nie lubiłem mówić o Blacku,
krępował mnie. Więc jeśli już coś nadmieniłem, musiałem być poruszony do
granic.
– Będę przeprowadzała krótki wywiad z
nowymi członkami zespołu. W sumie liczyłam na twoją pomoc.
Przyjrzałem się jej zaskoczony.
Odchrząknąłem lekko, łapiąc się za kark.
– Ja... zupełnie się na tym nie znam.
Nie Lubię Tego – podkreśliłem te słowa, zawiedziony.
Ona uśmiechnęła się lekko i poprawiła spódnicę.
– No trudno. Będę musiała sama coś
wymyślić. Może porozmawiam z kimś bardziej w temacie. No wiesz, zawsze mogę
wypożyczyć jakieś książki, poprzeglądać stare gazety...
– To nie będzie konieczne, chyba że
chcesz napisać najnudniejszy wywiad świata.
Odetchnąłem głębiej, patrząc na
zbliżającego się Blacka z wyrzutem.
– Nie patrz tak na mnie, znudziło mi
się bycie meblem – puścił mi oczko, po czym usiadł
naprzeciw Lily, która poprawiła się, przybierając mniej wygodną, lecz
bardziej reprezentacyjną pozę.
– Mogę ci pomóc, wiem co nieco.
Siedząc w Wielkiej sali, nie mogłem
spuścić wzroku z Syriusza. Byłem zdziwiony i w pewien sposób zachwycony jego
zaangażowaniem. Jasnym było, że nie pomógł Lily tylko ze względu na dobre
serce, ale trzeba przyznać, że wydawał się w tamtej chwili zupełnie poważny i
dojrzały. To było tak do niego niepodobne. Zaimponował mi tym i zaczynałem się
bać do jakich zagrań jest jeszcze gotowa ta bestia.
Do moich ust przylgnęło coś zimnego.
Ocknąłem się, wciąż mieszając widelcem w resztkach kurczaka na talerzu. Syriusz
patrzył na mnie, uśmiechnięty, z łyżeczką galaretki wiśniowej wyciągniętą w
moją stronę. Odwróciłem wzrok i wsunąłem łyżkę do ust, ściskając ją zębami i
wyrywając z jego uścisku. Złapałem ją i połknąłem galaretkę. Oparłem twarz na
dłoni, udając że wcale na niego nie patrzyłem, ani trochę.
– O tak, patrzyłeś. Przez cały obiad
i caluuuuutki deser.
– Według ciebie może i tak było.
– Nie obchodzi mnie to. Dało mi
wystarczająco dużo szczęścia.
– Jeszcze nigdy uszczęśliwianie kogoś
nie było tak proste.
– Brzmisz jakby cię to nie
obchodziło.
– Bo rzeczywiście to mało
ważne – zerknąłem na niego kątem oka, po czym wróciłem do
wpatrywania się w przestrzeń. Nie chciałem jeszcze tego przyznawać. Nie
wiedziałem, czy cieszyłem się, że wrócił. To nie przychodzi tak szybko, nie po
takim rozczarowaniu. Chyba go lubiłem – dopuszczałem do siebie tą
myśl, ale wciąż nie wiedziałem, czy dobrze, że wrócił. To sprawiało, że
musiałem być oschły, żeby się starał, a nie z góry zakładał, że ja go przyjmę z
otwartymi ramionami, bo go chcę i potrzebuję.
– No dobrze – wstał nagle,
a zaraz po nim powstała reszta uczniów. Wszyscy skierowali się do
wyjścia. Chwilę jeszcze odprowadzałem jego smukłą sylwetkę wzrokiem. Tak
po prostu wyszedł.
Wszedłem do Dormitorium, chcąc znaleźć
któregokolwiek z Huncwotów. Tak, jak przypuszczałem – wyparowali i
zapewne wkrótce pojawią się, oświadczając, że powrócili! To dość typowe.
Zawsze na początku roku musieli zrobić jakiś psikus, żeby nikt nie miał
wątpliwości, że rok szkolny z Idiotami się rozpoczął. Podejrzewałem też, że ich
wybryki tylko zyskają teraz na sile. Wrócił Syriusz i wszystko będzie jak
dawniej. Lub jeszcze gorzej.
Ze zrezygnowaniem, ale jednocześnie z
jakimś ciepłem w sercu zacząłem wspinać się po schodach. Właściwie to cieszyłem
się, wszystko wróciło do normy. Stare czasy, którymi kiedyś nie potrafiłem się
cieszyć. Dobrze mieć przyjaciół i o jeden, OGROMNY problem mniej. Właściwie ten
problem był raczej BRAKIEM PROBLEMU, który robił problemy. Głupota.
Wchodząc do sypialni, zobaczyłem swój płaszcz
od mundurka, rzucony z rana na łóżko. No tak, miałem zanieść go do pralni.
Jeszcze nie było na to za późno, więc wziąłem go i wróciłem na korytarz.
Właściwie to byłem ciekawy, gdzie oni
teraz są i co zamierzają. W sumie odczuwałem niepokój. W pierwszym roku mojej
nauki w Hogwarcie często służyłem jako wabik uwagi. Robiąc z siebie idiotę,
dawałem Huncwotom wystarczająco dużo czasu, żeby mogli znienacka zaatakować.
Nie odpowiadało mi to stanowczo, ale też nie wynikało to z mojej inicjatywy.
Zazwyczaj o wszystkim dowiadywałem się ostatni, jak wtedy, gdy przebrano mnie
za dziewczynę i kazano tańczyć po środku Wielkiej Sali w sukience. Obłęd, który
nie powinien mieć miejsca.
Stanąłem przed wysokimi, dębowymi drzwiami
i chwyciłem za klamkę. Nie zdążyłem jej jednak przekręcić, bo sama odskoczyła i
moim oczom ukazał się Syriusz. Wyszedł z pralni, zmuszając mnie do cofnięcia
się. Minę miał pogodną, nieprzeniknioną, a ja dobrze znałem ten lekko nerwowy
uśmieszek.
– Co wy kombinujecie, gadaj
zaraz – syknąłem jadowicie, wciskając palec w jego tors.
Zagryzł wargę, ale bynajmniej nie ze
wstydu, a z uciechy. Stwierdził najwyraźniej, że zabawa go nie minie, a może
nawet, że tu będzie się bawił znacznie lepiej niż w środku. Zacisnąłem wargi.
Na pewno nie zamierzałem się tak szybko poddawać. Popchnąłem go lekko,
odsuwając na bok. Nie dał mi przejść. Chwycił mnie za dłoń i przytrzymał przy
sobie.
– Z łatwością mogę cię tu
zatrzymać...
– Twoje
niedoczekanie! – wyszarpałem się z jego uścisku, postąpił krok ku
mnie.
– ...a ty znowu będziesz musiał
udawać, że ci się to nie podoba...
– Wiesz, nie muszę cię słuchać, po
prostu... – sięgnąłem dłonią do klamki.
Złapał ją i przycisnął mnie do ściany tuż
obok drzwi. Zachłysnąłem się powietrzem, po czym spojrzałem na niego srogo,
spomiędzy rozczochranych, w połowie wysuniętych ze wstążki włosów. Niedbale
odgarnąłem je na ramie. Wpatrywałem się w niego, a on we mnie. Z tym błyskiem w
oczach, blaskiem tej jedynej gwiazdy w ciemnej toni tęczówek, jednym kącikiem
ust uniesionym, by ukazać biały kieł i czupryną zasłaniającą mu drugą połowę
czoła, wyglądał jak zwykle w takich intymnych momentach. Po prostu nie wiem jak
on to robi.
– Kocham cię.
Serce znów zabiło mocniej. On znowu z tym
samym, niedobrym wyznaniem, od którego robiło mi się jakoś dziwnie. Wiele razy
chciałem zapaść się pod ziemie, ale nigdy przekopać się na jej drugą stronę.
Ale nie pozwoliłem sobie odwrócić wzroku, mięśnie twarzy też wciąż pozostawały
spięte w niemiłym grymasie. Jednak nie mogłem sobie odpuścić. Przegryzając wargę,
poczułem metaliczny posmak na języku. Nienawidziłem tego. Smak krwi przyprawiał
mnie o mdłości.
Zauważył jak pojedyncza kropla formuje się
na dolnej wardze. Powoli rozchylił usta, wpatrując się w nią uparcie, jak
zahipnotyzowany. Pochylił się nade mną, nadając tej chwili wieczne trwanie.
Naprawdę miałem wrażenie, że to się ciągnie od kwadransa. Zebrałem wszystkie
siły, jakie jeszcze mi pozostały i odwróciłem twarz, rozluźniając wszystkie
mięśnie. Zlizałem krew, powoli spływającą po ustach.
Zatrzymał się, tkwiąc w bezruchu przez
kilka sekund. Drzwi otworzyły się i z pokoju wyszedł William, a za nim James i
Peter. Uderzyłem pięścią w pierś Blacka, a ten odsunął się o krok tak, że nie
dzieliła nas już ta nieznośna odległość dwóch centymetrów, a przyzwoity metr.
Wsunął dłonie w kieszenie, uśmiechając się do siebie i unosząc oczy ku niebu.
Wyglądał jakby miał zaraz zacząć gwizdać, jak postać z kreskówki, mówiąca: „ja nic nie zrobiłem!”.
Przenosiłem wzrok z jednego na drugiego
Huncwota. Milczeli jak grób wyszczerzeni i nieskorzy do wyjaśnień.
– Ja już nie mam do was wszystkich
siły – chwyciłem mocniej tobołek, który miałem przy boku
i obróciłem się na pięcie, zmierzając ku dormitorium. Usłyszałem ich kroki
za sobą. Po chwili James mnie dogonił i złapał moją dłoń. Dziś założył błękitne
rękawiczki z grubej wełny, z obciętymi palcami oraz oczkami i różowym noskiem
przyszytymi na zewnętrznej stronie. Drapały odrobinę, ale osobiście uważałem, że
są urocze.
– Chcesz wiedzieć?
– Nie – odburknąłem. Była
to prawda. Już niewiele mnie to obchodziło. Dość szybko się
zniechęcałem, zwłaszcza poddany tak silnym emocjom, chwilę temu. Obojętnie
co zrobili i tak prędzej, czy później się tego dowiem.
– Jutro idę się sprawdzić. Będę nowym
szukającym, jeszcze zobaczysz – James uśmiechnął się wesoło
i zaczął machać naszymi splecionymi dłońmi. Zerknąłem na niego, unosząc
brwi.
– Zamierzasz się zgłosić? Nie
wiedziałem, że to lubisz.
– W te wakacje dużo grywałem i byłem
na paru meczach. Zawsze lubiłem latanie na miotle i Quidditch, ale teraz jestem
w nim zakochany – przechylił lekko głowę, poprawiając okulary
i puszczając do mnie oczko. Kiwnąłem głową z uznaniem.
– Więc przyjdę ci
kibicować – uśmiechnąłem się. Przyjrzał mi się z wdzięcznością, po
czym schwycił wstążkę, wiążącą już niewielką część moich włosów i zsunął
ją. Zagryzłem wargę i syknąłem z bólu, przypominając sobie o wygryzionej ranie.
Spuściłem wzrok i przeniosłem wszystkie włosy na jedno z ramion.
Nie lubiłem, jak były rozpuszczone.
Wyglądałem wtedy zupełnie jak dziewczyna i myślałem o tym, że są za długie. Dla
chłopaka z już i tak kobiecą sylwetką takie paradowanie na korytarzu mogło
doprowadzić do nieporozumień. A ja może i nie gustowałem w kobietach, ale też
nie chciałem być z nimi mylony.
– Tak będzie ci łatwiej go
prowokować. W końcu on nie spuszcza z ciebie oka – James zupełnie
bez krępacji ułożył dłonią moje przed chwilą zagarnięte włosy na ramionach
i plecach. Odetchnąłem głębiej, patrząc na niego i krzywiąc się nieładnie.
– Wcale mi na tym nie zależy.
– Możesz mówić, co chcesz, ale jeśli
dalej chcesz zgrywać niedostępnego, musisz bardziej się
postarać – uśmiechnął się wesoło i uniósł wzrok. Często to robił i
wydawało mi się, że widzi wtedy błękitne niebo. Oczy mrużył tak, jakby
raziło go słońce.
– Wystarczy jak będę, kim
jestem – mruknąłem, zastanawiając się w duchu, czy jest to prawda. I
chyba była, mimo nieodpartej chęci pocałowania go. Obejrzałem się lekko,
kątem oka widząc jak obserwuje dokładnie kaskadę włosów, spływającą po moich
plecach. Odetchnąłem głębiej i spuściłem twarz, by nieuchronny uśmiech zniknął
za ścianą loków.
– Gumowe
precelki – powiedział wyraźnie James, wypinając pierś. Obraz z
wejścia do dormitorium odskoczył, a my weszliśmy do środka.
– Dostanie wam się i pewnie mnie
też – mruknąłem, zerkając na paru uczniów, którzy zauważyli
nasz powrót. Kilka dziewczyn pod ścianą zachichotało, co sugerowało, że
Syriusz już wkroczył do pokoju wspólnego. Westchnąłem lekko i pociągnąłem
Jamesa za sobą do sypialni. Miałem już dość i chciałem wszystko dokładnie
przemyśleć pod prysznicem, ale jednocześnie nie zostawać sam na sam z Blackiem.
Najpierw myśl, później działaj – to moje nowe motto.
W połowie schodów usłyszeliśmy cienki,
chłopięcy krzyk. Uniosłem brwi wysoko, widząc że drzwi do naszego pokoju są
otwarte i sączy się z nich światło. James popchnął je, a naszym oczom ukazała
się szara mgła, ułożona misternie w człowieczą sylwetkę. Cofnąłem się
o krok, gdy zjawa rozbiła się o nasze ciała, wzbijając w powietrze tumany
kurzu. Zasłoniłem usta, krztusząc się. Uchyliłem powieki, odgarniając pył ręką
i wkroczyłem do pokoju, a za mną reszta Huncwotów.
Na podłodze siedział Wolfram, w szoku
wpatrzony w moje łóżko. Drgnąłem lekko i przełknąłem ślinę, zbierając się przez
chwilę na odwagę. William był szybszy. Stanął przy pościeli i ściągnął z niej
jeden z białych kartoników.
– „Zostaw
go” – przeczytał i pokazał mi liścik. Podszedłem do niego i
schwyciłem go w dłoń. Był niechlujnie napisany czarnym atramentem. Całe
łóżko było takimi usłane.
– Jakiego „go” musisz
zostawić, Remi?
Siedziałem, przykryty kołdrą i zajmowałem
się wycieraniem moich włosów ręcznikiem. Przede mną po turecku siedział James w
swojej piżamie w żyrafy i wpatrywał się we mnie wyszczerzony, trzymając się za
kostki i bujając na boki.
– Sam nie wiem. Może chodzić o
każdego – zerknąłem spod przymkniętych powiek na
oburzonego Syriusza, siedzącego także po turecku na swoim łóżku. Miał na
sobie czarną, satynową piżamę złożoną z długich, luźnych spodni i rozpiętej
koszuli. Nie mogłem patrzeć długo. Opadłem na poduszki i odetchnąłem głęboko.
– Bardziej jestem ciekaw co ten
skrzat tu robił – syknąłem przez zaciśnięte zęby, nie panując nad tym
do końca. Tak naprawdę to właśnie tym się przejąłem. Nie obchodziło mnie
od kogo są liściki. Ostatecznie nie byłem darzony sympatią przez kilka osób.
Zwłaszcza dziewczyny, które twierdziły, że zabieram im chłopaków. Nie robiłem
tego do końca specjalnie, więc nie czułem się zbyt winny. Co prawda żadna nie
posunęła się do mglistego straszyka, który muszę przyznać, był bardzo
efektowny.
Czego szukał tu książę?
– Może William coś z niego
wyciągnie – James wzruszył ramionami. Zerknął w moje oczy
wyraźnie znudzony, po czym rzucił się na mnie, chcąc mnie poddać torturom
łaskotek. Pisnąłem, próbując się wyrwać przy akompaniamencie chichotów Petera,
który właśnie wyszedł z łazienki. Nagle usłyszeliśmy pukanie do drzwi. Chwilę
później pojawił się w nich Shon. Nie lubiłem, gdy zastawał mnie w tego typu
sytuacjach. Jak najszybciej wyrwałem się z ramion Jamesa i wysunąłem się spod
kołdry.
– H-hej – mruknąłem,
uśmiechając się lekko i podchodząc do niego. Odwzajemnił mój
grymas, wpatrując się we mnie z troską.
– Wszystko w porządku? Słyszałem, że
ktoś zrobił ci niemiły kawał.
– Nieważne. W sumie było całkiem
ciekawie, bo wszystko przyjął na siebie pewien włamywacz – zerknąłem
na Jamesa, który rozłożył ramiona z uśmiechem i ułożył się we własnym łóżku.
Shon rozejrzał się po pokoju. Nie widziałem tego, ale miałem wrażenie, że przez
chwilę zatrzymał się na Syriuszu. Wtedy spuścił wzrok i złapał się za kark
skrępowany.
– Słuchaj, pomógłbyś mi trochę?
Zrobiłem to zadanie domowe z eliksirów. Jakbyś
mógł... – zająknął się, po czym uniósł na mnie wzrok. Kiwnąłem
głową, właściwie ciesząc się, że nie muszę siedzieć w jednej komnacie z
poirytowanym Blackiem. Wziąłem tylko swój płaszcz do okrycia i wyszedłem z nim
do pokoju wspólnego.
Esej Shona był naprawdę dobry, a ja czułem
jak duma ze mnie spływa. Świadczyło to przecież o tym, że moja pomoc
rzeczywiście nie pozostała bez odzewu. W związku z tym wszystkim skończyliśmy
dość szybko, wprowadzając tylko niewielkie poprawki. William jeszcze nie wrócił
od księcia, którego zobowiązał się odprowadzić do pokoju. Nie wiem, czy będzie
on skłonny, jak to ujął James, do wyciągnięcie z Wolframa informacji. Myślę że
nie to mu w głowie...
Wspiąłem się więc do sypialni, machając na
pożegnanie Shonowi i wszedłem do pokoju, w którym panowała zupełna ciemność.
Ktoś zaciągnął zasłony w oknach, pewnie księżyc świeci dziś mocno. Odetchnąłem
głębiej i na palcach przeszedłem do łóżka, potykając się jednak o części
garderoby i szachy Jamesa. Czemu on zawsze zostawia je w przejściu?
Ściągnąłem z siebie płaszcz i wsunąłem się
pod kołdrę. Wpatrzyłem się w sufit, powoli zaczynając odróżniać pojedyncze
kształty. Z boku dochodziły mnie pochrapywania chłopaków i spokojny oddech
Syriusza. Przymknąłem oczy. Nie myśląc wiele przewróciłem się na bok i
wyciągnąłem szyję w jego kierunku. Nie poczułem lawendy, ale bałem się podnieść.
Zresztą zbliżanie się do niego, kiedy jest półnagi było w moim mniemaniu
szaleństwem. Ułożyłem się więc znów na plecach. „Kocham
cię” – nieznośny szept przemknął przez moje myśli. Nabrałem
gwałtownie powietrza i zakryłem twarz kołdrą zawstydzony.
Całe opowiadanie bardzo mi się podoba, tylko czyta się ciężko ... Jeżeli opisujesz sytuacje związanie z postaciami, staraj się to napisać. Opisy z dialogami nie kończą się przypisem kto co mówi... Ciężko się domyślić
OdpowiedzUsuńCzyta się ciężko?! To chyba jest najbardziej odprężające opowiadanie jaki kiedykolwiek czytałam! Jest przyjemne i lekkie bo właśnie taki jest styl autorki... Przepraszam bardzo, ale jak można się nie domyślić kto co mówi? Szczególnie, że mamy dwie osoby rozmawiające i o ile mi wiadomo jeżeli mówi jedna osoba (tu jest nawet użyte, że "powiedział") to racjonalnie rzecz biorąc druga osoba mu odpowiada i nie trzeba pisać, że mu odpowiedział.
UsuńPozdrawiam