27. Awantura o Lily

James stał w drzwiach, patrząc to na mnie, to na Syriusza, który chyba był tak samo zszokowany jak ja, bo zdołał jedynie podnieść się na łokciach i mrugać na nas niezrozumiale.
– No więc? Gdzie byliście? – padło pytanie. Peter położył dłoń na ramieniu kolegi, a ten jakby się opamiętał, bo spuścił wzrok i zacisnął bezsilnie ręce w pięści. 
– James, co się stało? – podniosłem się z łóżka i nieśmiało do niego podszedłem. – Czemu płaczesz?
James uniósł na mnie wzrok i wziął głębszy wdech, zanim się odezwał:
– Już mam dość tych waszych ciągłych porachunków ze Ślizgonami. Wiecznie są przez to kłopoty. Jakbyście nie mogli odpuścić, zanim coś się stanie!
– Co się stało? – widząc minę Jamesa, zerknąłem na Petera, który wciąż ściskał jego ramię, chyba w nadziei, że to go nieco uspokoi.
– William pobił się z Regulusem i obaj są w Skrzydle Szpitalnym – powiedział Pete i spojrzał na mnie smutno.
– Prawie spadł z Wieży Astronomicznej! Wszystko przez twojego brata! – James wytknął Syriusza palcem. – Mam już tego wszystkiego szczerze dosyć! – przeszedł przez pokój i rzucił się na swoje łóżko, układając tyłem do nas. Skulił się i zamilkł. Wpatrywałem się w niego przez chwilę, po czym wymieniłem z Syriuszem spojrzenia. Wyglądał na dość skołowanego, ale przede wszystkim zmartwionego. Peter zasugerował gestem, żebyśmy wyszli.
– Jak to się stało? – spytałem, kiedy szliśmy korytarzem w kierunku Skrzydła Szpitalnego. 
– Zaczęli się pojedynkować, a wiecie jaka jest Trelawney, nie umie zapanować nawet nad sobą, a co dopiero uspokoić uczniów – Peter zerknął na mnie przepraszająco. – Musisz przyznać mi rację.
– No, ale dlaczego? – w głowie mi się to wszystko nie mieściło.
– Zdaje się, że William pozwolił sobie na parę komentarzy, które nie przypadły Regulusowi do gustu – Pete westchnął. – Na początku rzucali zaklęciami w klasie, ale później wyszli na dach i zaczęło się robić nieciekawie. Podobno Regulus chciał zepchnąć Willa.
– Niemożliwe – Syriusz uciął wywód Petera, mierząc go spojrzeniem. Ten lekko się wzdrygnął i spuścił wzrok, zawstydzony.
– Syriuszu... – zacząłem.
– Nie, Remus, nie pozwolę plotkować w ten sposób o moim bracie – powiedział, zaciskając pięści i wpatrzył się w koniec korytarza. Resztę drogi przeszliśmy w ciszy.
Zatrzymaliśmy się tuż przed otwartymi drzwiami Skrzydła Szpitalnego. Z wewnątrz dochodził stanowczy głos profesor McGonagall.
– Nie mogę uwierzyć, jak mogliście zachować się tak nieodpowiedzialnie. Macie szczęście, że skończyło się tylko na złamaniach! Któryś z was mógł zginąć, gdyby nie interwencja profesora Flitwicka! Czy zdaje pan sobie z tego sprawę, panie Reagan?
– Tak, pani profesor – usłyszeliśmy głos Willa. Na szczęście nie brzmiał, jakby były to jego ostatnie słowa.
– Nie udaję, że bardzo się na panu zawiodłem, panie Black – najwyraźniej w sali był także profesor Slughorn. – Z mojej strony mogę jedynie przeprosić cię, Minerwo i obiecać, że pan Black dostanie zasłużoną karę.
– Ja także się do tego zobowiązuję, Horacy. A wy! – aż podskoczyłem na tą nagłą zmianę tonu. – Jeśli tylko będziecie sprawiać jakieś problemy, jeśli tylko coś się tu wydarzy, to obiecuję, że dołożę wszelkich starań, żeby wydalono was ze szkoły. Nie będziemy tolerować tego rodzaju zachowania w Hogwarcie. Niech pan tak nie patrzy, panie Black. Miarka się przebrała! – zamilkła na chwilę, zapewne po to, by popatrzeć srogo na jednego i drugiego. – Może wreszcie powiecie nam, o co poszło?
W sali zapadła cisza. Wymieniłem się z Peterem spojrzeniami.
– Świetnie. Jak tylko zostaniecie wypisani, obaj macie stawić się u dyrektora.
Odsunęliśmy się od drzwi, słysząc jej zbliżające się kroki. Była wyraźnie strapiona, ale gdy tylko nas zobaczyła, jej twarz na powrót przybrała surowy wyraz. Wymieniliśmy się grzecznościowymi formułkami z nią i Slughornem. Minęli nas, by wrócić do swoich obowiązków.
– A pan, panie Lupin, nie zjawił się na dzisiejszych zajęciach, czyż nie? – nagle nauczycielka zatrzymała się i odwróciła na pięcie, wwiercając we mnie swoje piorunujące spojrzenie. Przełknąłem ślinę, nim zdołałem się odezwać.
– Źle się poczułem, pani profesor. Syriusz Black musiał odprowadzić mnie do dormitorium.
– Następnym razem zanim do dormitorium, proponuję zgłosić się do pani Collins, panie Lupin. Pani Collins ma za sobą szkołę medyczną dla czarownic, w przeciwieństwie do pana Blacka, jeśli się nie mylę. Dzisiaj panu odpuszczę, bo szczerze powiedziawszy, mam już was wszystkich dosyć – odwróciła się i nieco ciężej niż zwykle, zaczęła kroczyć w stronę swojego gabinetu. Profesor Slughorn przyjrzał się nam, rozkładając ramiona z uśmiechem, po czym ruszył w jej ślady. Wszyscy pozwoliliśmy sobie na głośne westchnienie ulgi. Syriusz pierwszy wszedł do sali.
Tuż obok drzwi w łóżku leżał Regulus, żłopiący coś z kubka pod czujnym okiem pani Collins. Na nasz widok duszkiem wypił lekarstwo, po czym odwrócił twarz, zaciskając szczęki. Chyba miał złamaną rękę i wyglądał na nieco poobijanego. Gdy przechodziliśmy obok niego, poczułem też swąd spalonych włosów. Przeniosłem wzrok na Williama, który leżał po drugiej stronie sali, zaraz przy oknie. Zamarłem, przykładając dłonie do ust.
– Co mu jest? – udało mi się wydukać, chociaż mój głos brzmiał bardziej jak pisk myszy. Syriusz oparł dłoń na moich plecach i popchnął mnie lekko w stronę łóżka. Stanąłem nad Willem.
– Hej, dzieciaki – stwierdził, uśmiechając się lekko. Jego głowa owinięta była bandażem tak, by zasłaniać oczy, a ramiona wyglądały, jakby napadł na niego jakiś drapieżny kocur. – Nie martw się, Remi, to tylko od zaklęcia oślepienia – wskazał na swoją twarz. – Czuję się dobrze.
Jego ton rzeczywiście na to wskazywał, ale żal było patrzeć na to, w jakim był stanie. Nagle poczułem beznadziejną bezsilność i zrozumiałem, co James miał na myśli. Pewnie poszło im o tę Krukonkę lub coś równie nieważnego, a wyglądali, jakby wpadli na jakiegoś trolla w łazience.
– Co ci odbiło, Will? – szepnąłem, siadając obok niego na materacu. – Zupełnie postradałeś zmysły.
– Daj spokój, Remi, było całkiem śmiesznie.
– Podobno prawie spadłeś z dachu – Syriusz nagle się odezwał. Jego głos był zimny i oschły. Kiedy na niego spojrzałem, zauważyłem że dłonie trzyma ściśnięte w pięści i wpatruje się w Williama intensywnie.
– Podobno tak. Nic dziwnego, skoro nic nie widziałem – zaśmiał się gorzko, wyczuwając najwyraźniej zagęszczającą się atmosferę.
– William, opowiedz nam, jak to było – chciałem załagodzić sytuację, zanim wymknie się ona spod kontroli. Will westchnął, po czym wzruszył ramionami.
– Sprowokowałem go, rzuciliśmy się na siebie, trochę się poobijaliśmy...
– To jak znaleźliście się na tym dachu? – spytał Peter, nieco zniecierpliwiony. Obejrzałem się przez ramię. Regulus przysłuchiwał się nam wyraźnie spięty.
– Wyszliśmy popodziwiać widoki.
– Mój brat cię zrzucił? – wypalił nagle Syriusz, stając bokiem do Willa i wpatrując się w brata. William roześmiał się.
– Jasne, że nie. On mnie złapał.


Wracając do dormitorium, wszyscy byliśmy nieco skołowani. Pomimo tego, jak paskudnie wyglądała cała ta sytuacja, obaj – Regulus i Will – nie wyglądali, jakby chowali do siebie urazę, ani nawet jakby przejęli się całym zajściem. Ja cieszyłem się tym, że James nie poszedł jednak z nami. Wściekłby się tylko jeszcze bardziej postawą Williama. Najważniejsze chyba jednak było to, że nikt nie chciał nikogo zabić.
– Remus, uważaj – odezwał się Syriusz, ale było już za późno, bo z rozpędu grzmotnąłem w kogoś, wywracając go.
– Przepraszam – rzuciłem, otrząsając się z zamyślenia i wyciągnąłem dłoń do poszkodowanego. Był to młody Ślizgon. Na oko wyglądał na pierwszoklasistę. Uniósł na mnie twarz i skrzywił się, patrząc na moją dłoń z niesmakiem. Zaczął zbierać swoje notatki.
– Łał, no dobra – wzruszyłem ramionami, przechodząc obok. Syriusz obejrzał się jeszcze na chłopaka.
– Nowa zabawka Lucjusza – mruknął pod nosem.
– Skąd wiesz? – spytałem, także odwracając się i patrząc na chłopaka z większym zaciekawieniem.
– Wszędzie go ze sobą ciąga. Podobno jest dobry w eliksirach. Do tego ma pociąg do czarnej magii.
– Może wreszcie nauczy tego szczura czarować – przewróciłem oczami.
– Póki co, Lucjusz wyraźnie nauczył dzieciaka, jak powinno się traktować Gryfonów.
– Myślicie, że się tam nie pozabijają? – spytał nagle Peter.
– Nasi mistrzowie pojedynku? Raczej nie. Wyglądają na trochę zmieszanych – stwierdziłem. Zresztą przecież nie mieli zbyt wielu powodów do nienawiści. Właściwie to William zszokował mnie swoim zachowaniem. Zawsze uważałem, że raczej unika konfliktów. Bynajmniej nie ze strachu, a bardziej z lenistwa, ale jednak. To, że rzucił się na Regulusa zupełnie do niego nie pasowało. Powinienem z nim o tym później porozmawiać.
– No to gdzie wy dzisiaj tak zniknęliście? – Peter zerknął na nas z ukosa.
– Wagarowaliśmy – wzruszyłem ramionami, wywołując tym śmiech Syriusza. – No co?
– Nic, to nadal brzmi śmiesznie w twoich ustach, dziecinko – uśmiechnął się, obejmując mnie ramieniem. Chwyciłem się rąbka jego koszuli.
Przy portrecie grubej damy przypomniałem sobie, że byłem umówiony z Shonem. Trochę nie chciało mi się męczyć dzisiaj przy pianinie, ale rano obiecałem mu, że przyjdę, więc moja nieobecność byłaby bardzo niegrzeczna. Wytłumaczyłem się chłopakom i zostawiłem ich przy wejściu, sam kierując się na wschodni korytarz. Miałem chwilę dla siebie i swoich rozmyślań.
Nie wiem dlaczego, ale do głowy wpadło mi stwierdzenie: zbyt frywolny. Trzeba przyznać, że ostatnio pozwalam sobie na znacznie więcej. Miałem też pełną świadomość, że powodem tego jest zachłyśnięcie się obecnością Syriusza. Nie mogłem przestać sobie niczego odmawiać, kiedy był w pobliżu. Chyba bałem się, że jeśli nie wykorzystam okazji, to on znowu zniknie i być może nigdy nie wróci. To skutkowało tymi moimi ciągłymi kłopotami z asertywnością. Byłem odrobinę sobą zawiedziony.
Bo przecież Syriusz obiecał mi już, że nigdy nie zniknie, a ja bezgranicznie mu wierzyłem. Opowiedział mi o sobie tyle rzeczy, o których pewnie nikt inny nigdy nie słyszał. Najzwyczajniej w świecie on nie mógł mi kłamać. Nie  po tym wszystkim.
Ktoś wypowiedział moje imię, więc uniosłem wzrok i napotkałem zielone jak wodorosty oczy Lily. Uśmiechnęła się do mnie i poprawiła niesforny kosmyk opadający jej na twarz.
– Hej, Lily.
– Wszystko w porządku? – spytała. Musiałem wyglądać na zmartwionego. – To przez wypadek twojego kolegi? Jak się czuje?
– Wszystko z nim w porządku. Głupi jest i tyle. Tak samo Regulus – pokręciłem głową, wzdychając. – Ładnie dziś wyglądasz – zmarszczyłem brwi. 
Naprawdę wyglądała jakoś niecodziennie. Zwykle się nie malowała, a tym razem jej oko podkreślone było cienką, czarną linią, usta też były czerwieńsze niż zwykle. Do tego założyła na siebie sweter z nieco większym dekoltem. Jej reakcja dodatkowo wzmocniła moje podejrzenia, bo na jej policzki wpłynął uroczy rumieniec. Machnęła ręką.
– Zniknąłeś wczoraj wieczorem i pomyślałam, że dzisiaj znowu spłatacie w szkole jakiegoś figla. A tu takie zaskoczenie – zmieniła temat, zaciskając mocniej palce na książkach, które trzymała.
– Tym razem nie poszło o to. Co tam masz? – skinąłem w stronę grubych woluminów.
– Udało mi się znaleźć dość obszerną serię książek o magicznych stworach. Jest tu znacznie więcej niż w naszym podręczniku do Obrony przed Czarną Magią. Jest tu wszystko. Cały jeden tom poświęcony jest smokom. Ale tutaj akurat mam ten o mrocznych stworach. Nie uczymy się o nich dużo, więc myślałam nad poszerzeniem swoich horyzontów – wyszczerzyła się, ale mnie wcale nie było do śmiechu. Może dlatego, że na liście „mrocznych stworów” znajdowały się też wilkołaki. Bardzo cieszyłem się, jak profesor Simmons temat wilkołaków ledwo liznął i przeszedł do czerwonych kapturków. I tak było to najbardziej stresujące dziesięć minut mojego życia. Nie podobało mi się ani to, że Lily dostała tę książkę, ani to, że jest tak skrupulatna, że na pamięć wyuczy się każdego wersu. Była mądra i czasem także wścibska. Aż mdliło mnie na myśl, że pewnego dnia mogłaby domyślić się, kim jestem.
– Zmieniłeś fryzurę – stwierdziła nagle, a gdy spojrzałem na nią zaskoczony, odgarnęła włosy za ucho, czerwieniąc się uroczo.
– Tak jakoś wyszło – skinąłem głową i wzruszyłem ramionami.
– Zupełnie inaczej wyglądasz, ciągle ciężko mi się przyzwyczaić.
– Tak, mi też – uśmiechnąłem się niewyraźnie. – Trochę się śpieszę, ale później do ciebie wpadnę i pogadamy?
– Jasne – dziewczyna pokiwała głową, po czym spuściła wzrok i przeszła obok mnie. Obserwowałem ją jeszcze aż do momentu, jak zniknęła za rogiem. Trochę dziwnie się dziś zachowywała.
Niestety, kiedy dotarłem do klasy muzycznej, okazało się, że drzwi są zamknięte. Byłem pewien, że było już sporo po siedemnastej, a Shon zwykle przychodził wcześniej, żeby poćwiczyć przed naszą lekcją. Shon nigdy się nie spóźniał. Podczas tych dwóch lat, kiedy uczyłem się od niego, zawsze wbiegałem do pokoju spóźniony, a on uśmiechał się do mnie tylko i kazał mi szybko siadać i zaczynać.
Przekonany o tym, że kiedyś zawsze musi być ten pierwszy raz, przysiadłem na kamiennej ławie w korytarzu i wpatrzyłem się w sufit. Swoją drogą Huncwoci dawno nie spłatali nikomu figla. Aż dziw, że nie rwą się do nowych dowcipów. Co prawda, ostatnio aura nie była zbyt sprzyjająca. Najpierw Syriusz, teraz William. Będzie dobrze, jak dożyjemy końca tej szkoły.
– Jednak przyszedłeś? – Shon stanął przede mną szczerze zdziwiony. – Myślałem, że dzisiaj nie jesteś w nastroju. Najpierw nie było cię na zajęciach, później ten wypadek Reagana.
– Przecież obiecałem, że przyjdę – podniosłem się i wzruszyłem ramionami, uśmiechając się lekko.
– Sam nie wiem, już nie nadążam nad tymi twoimi tajemniczymi zniknięciami.
– Tajemniczymi zniknięciami? – powtórzyłem. Shon skinął tylko głową, śmiejąc się krótko. Przekręcił klucz w zamku, po czym wszedł do sali, zostawiając mnie zupełnie zaskoczonego na środku korytarza.
– Co masz na myśli? – spytałem, zamykając za sobą drzwi.
– Siadaj – powiedział tylko, rozkładając nuty.
– Shon! – rozłożyłem ręce, patrząc na niego z nieukrywanym niezadowoleniem – co masz na myśli? – powtórzyłem.
– Naprawdę mnie o to pytasz? – uśmiechnął się półgębkiem i uderzył dłonią w siedzenie obok siebie. 
– Tak, właśnie, pytam – podszedłem do niego, splatając ręce na piersi.
Shon westchnął, otwierając klapę fortepianu.
– Kto, jak kto, ale ty, Remus, masz niesamowicie dużo sekretów. Człowiek-zagadka – spojrzał na mnie przez ramię, uśmiechając się.
– Czy ja wiem? – odchrząknąłem – Każdy ma jakiś sekret, o którym nie chce mówić.
– Jeden tak, może nawet ze dwa albo trzy, ale ty, Remus, jesteś w porównaniu z tymi ludźmi i tak bardzo małomówny – ponowił gest ręką i tym razem opadłem na ławę obok niego.
– Przesadzasz – skomentowałem niechętnie, delikatnie opierając palce na klawiaturze.
– Możesz próbować, ale mnie nigdy nie oszukasz.
– Dlaczego niby? – posłałem mu zaczepne spojrzenie.
– Bo musiałbyś najpierw okłamać siebie samego, a do tego zupełnie się nie nadajesz – Shon uniósł dłoń i dał mi pstryczka w nos.
– No wiesz co? – skrzywiłem się.
– A-dur – przewrócił oczami i zniecierpliwiony stuknął palcami w bok fortepianu.
– Twierdzisz, że coś przed tobą ukrywam? – po namyśle wcisnąłem właściwe klawisze, a muzyka uniosła się nad nami i zaczęła tam wirować.
– Nawet nie waż się sugerować, że niczego przede mną nie ukrywasz.
Skrzywiłem się lekko i skuliłem z zażenowania. Przez chwilę nie odzywaliśmy się do siebie.
– Nigdy nie zdradzałeś zainteresowania moimi tajemnicami.
– To nie tak, że mnie one nie interesują – Shon zaśmiał się i uniósł lekko mój podbródek, żebym się wyprostował. – Po prostu nigdy nie wyglądałeś, jakbyś chciał się nimi ze mną podzielić.
– Mam swoje powody – po namyśle dodałem – Ale to nie twoja wina. Chyba potrzebuje kogoś, kto nie jest zamieszany w to całe gówno i będzie moim mostem łączącym z rzeczywistością.
– Nie uważam, że twoje problemy nie mają związku z rzeczywistością. Myślę, że tutaj właśnie chodzi o ucieczkę od rzeczywistości.
Przerwałem grę, unosząc na niego wzrok.
– Nie chcę, żebyś źle o mnie myślał.
– Wiem, że nie jesteś święty, Remus. Nawet ślepy by to zauważył – zaśmiał się, opierając dłonie na ławie za sobą. – Nie zniósłbym cię takiego zupełnie bez skazy. Byłbyś bardzo nudny. A ty bardzo mnie interesujesz, Remus. I tylko dlatego się przyjaźnimy – wbił swoje kocie tęczówki w moje oczy i zamknął mnie na dłuższy moment w tym spojrzeniu. Dopiero po chwili zdobyłem się na skinięcie głową. Chyba rozumiałem.
– Są wciąż sekrety, o których nikt nie powinien się dowiedzieć – przełknąłem ślinę, wracając do grania.
– Nie ufasz mi?
– Nie ufam sobie, Shon. Poza tym, ty nigdy nie będziesz, jak inni.
– Jak Syriusz? Nie chcę być, jak on – usłyszałem w jego tonie, że się uśmiecha. Pozostawiłem tą wypowiedź bez komentarza, odchrząkując tylko. – No dobra, teraz spróbuj trochę wyżej – przechylił głowę, wpatrując się w klawiaturę. – To jak z drugim Blackiem? I z Reaganem?
– Wyliżą się. Bardziej martwię się Jamesem. Muszę z nim pogadać. Ostatnio chyba coś go dręczy.
– Myślisz, że chodzi o Lily?
– Nie wiem, możliwe. Niespokojny James denerwuje się z byle powodu. A jeśli chodzi o Lily, nie ma pojęcia, co robić. Może go to frustruje.
– Myślę, że z nią nie będzie tak prosto – Shon zaśmiał się lekko, wzbudzając tym moje zainteresowanie. Zmarszczył brwi, gdy fortepian wydał z siebie fałszowany dźwięk i bez słowa przesunął moją dłoń na właściwy klawisz.
– Coś ci mówiła?
– Co nieco – pokiwał głową. – Obawiam się, że ktoś inny zaprząta teraz jej myśli.
– Peter też ją lubi. Martwię się, co z tego wyniknie.
– Nie chodzi mi o Petera – Shon stanowczo pokręcił głową.
Przerwałem grę i odwróciłem się do niego, marszcząc brwi.
– Jak tak o niej mówisz, nie uważasz, że ostatnio bardziej się maluje? – spytałem. Pokiwał głową, milcząc jednak.
– To ktoś kogo znam?
Kolejne skinienie.
– Powie mi, jak spytam?
– Jak chcesz, ja ci mogę powiedzieć.
Dokładnie przyjrzałem się jego minie. Wyrażała mieszaninę rozbawienia i politowania. Nie często tak na mnie patrzył. Tylko jeśli popełniałem jakieś kardynalne błędy logiczne. Zwykle kiedy nazywałem fortepian pianinem. To wyjątkowo go irytowało, chociaż miał przecież nerwy ze stali.
Niepewnie uniosłem kciuk, po czym wycelowałem nim w siebie, unosząc brwi. Shon uśmiechnął się półgębkiem i wzruszył ramionami.
– No to się wpakowałem – głośno wypuściłem całe powietrze z płuc i potarłem dłońmi o uda.


Wchodząc do pokoju wspólnego pozdrowiłem Lily machnięciem ręki. Nie wiem, dlaczego, ale nagle wywołało to we mnie uczucie zażenowania, więc spuściłem wzrok i szybko ruszyłem w kierunku sypialni. Póki co, musiałem porozmawiać z Jamesem. Nie byłem jeszcze gotów na konfrontacje z Lily. 
W pokoju zastałem jednak tylko Petera, który widząc mnie, przerwał pisanie i uśmiechnął się niewyraźnie.
– Hej, Pete. Widziałeś Jamesa? – rozejrzałem się dla pewności.
– Tak, wyszedł zobaczyć się z Williamem. Chyba chciał z nim pogadać na osobności. 
– A Syriusz?
– Nie wiem, nic nie powiedział, jak wychodził. Remus...
– Tak? – spytałem, koncentrując na nim wzrok.
– Możemy pogadać? – zmieszał się wyraźnie. Przełknąłem ślinę domyślając się powodów jego rozterki.
– Jasne – uśmiechnąłem się, zamykając za sobą drzwi. Podszedłem do niego i przysiadłem na brzegu jego łóżka. Odłożył pergamin i pióro, po czym przez chwilę układał wszystko, co chciał powiedzieć, w głowie.
– Chyba odpuszczę sobie Lily – zaczął, a mnie zamiast kamień spaść z serca, brwi ściągnęły się, będąc odzwierciedleniem zalążka buntu, który nagle we mnie wykiełkował.
– Dlaczego? – przerwałem mu. – Ze względu na Jamesa? Albo może na jej brak odpowiedzi?
– Remus, spójrz tylko na mnie. Jestem nikim, jakimś szaraczkiem, którym jakimś cudem zamiast do Huffelpuffu, trafił do Gryfindoru. A Lily jest zupełnie inna. Mądra i dzielna, ma tyle do powiedzenia na każdy temat. Ona mnie najzwyczajniej w świecie peszy. Nie mam pojęcia, o czym z nią rozmawiać – wyrzucił wszystko z siebie jednym tchem, po czym westchnął i spuścił wzrok.
– Słuchaj, Pete...
– Nie, Remus. James jest zdesperowany. Widzę jak na nią patrzy. Nie dałbym rady mu jej odebrać. Zresztą wydaje mi się, że zainteresowałem się nią przede wszystkim dlatego, że była pierwszą dziewczyną, która tak swobodnie potrafiła ze mną rozmawiać. I wcale nie nudziło ją moje towarzystwo.
– I co? Pozwolisz, żeby James ci ją sprzątnął sprzed nosa?
– Tak, właśnie. On ma przynajmniej jakieś szanse na powodzenie – mruknął od niechcenia. Coś aż się we mnie gotowało. – Nie patrz tak, Remus. Zdecydowałem. I potrzebowałem komuś powiedzieć. Bo w jakiś sposób...
– ...cię to dręczy? Czy tak? 
– Tak. Gdyby Lily porównać do ciastka, byłaby tą najmniejszą, najbardziej udekorowaną czekoladką. Taką do której się długo przygotowujesz, zjadasz ją za jednym kęsem, a ona powoli rozpływa ci się w ustach. I później ciągle wracasz do niej pamięcią. Ale ja nie jestem na tyle odważny, żeby choćby spróbować czegoś tak dobrego i później długo przeżywać rozczarowanie.
Wpatrywałem się w niego zupełnie oniemiały, co zauważyłem dopiero, kiedy zawstydzony spuścił wzrok.
– To było... bardzo ładne porównanie, Pete.


Kiedy szedłem w stronę Skrzydła Szpitalnego, wciąż nie mogłem oprzeć się temu poczuciu niesprawiedliwości, które wierciło mi dziurę w brzuchu. Nie rozumiałem, czemu Peter się tak po prostu poddał. Oczywiście jego argumenty do mnie przemawiały, ale na szczęście nie zwracałem uwagi tylko na słowa, ale też na to, jak wyglądał. Nie było mu łatwo i pewnie jednak wciąż mu na niej zależało. Nie rozumiałem jednak, czy zniechęcił się przez dziwne przekonanie, że James jest od niego lepszy, czy może zrezygnował z niej, bo chce, żeby James był szczęśliwy. Mimo nalegań, nie byłem w stanie dowiedzieć się prawdy. Zdecydowałem się zasiać w nim więc tylko ziarno buntu i dać mu czas do namysłu. Biedny Peter.
Co do Jamesa, zastałem go przy łóżku Williama z tą samą, ponurą miną, której na pewno wcześniej jeszcze nie widziałem. Will próbował go jakoś rozruszać, ale jego starania spełzły na niczym i wkrótce opuściliśmy salę w ciszy. Nie ukrywam, że nie wiedziałem, od czego powinienem zacząć. W połowie drogi do dormitorium spanikowałem i najzwyczajniej w świecie zagrodziłem mu drogę. Uniósł na mnie nieprzytomne spojrzenie i lekko potrząsnął głową, próbując chyba otrząsnąć się z odrętwienia.
– Mówiłeś coś? – spytał.
– Nie. Ale powinienem. Usiądźmy tu – wskazałem na jedną z ław pod ścianą.
Obaj usiedliśmy i poczęliśmy rozglądać się na boki. Jego lekkie zakłopotanie nieco mnie ośmieliło.
– James, o co chodzi? Rozumiem, że zmartwiłeś się tym, co stało się między Williamem a Regulusem, ale nie jesteś sobą.
– Remus, to jest bardzo poważna sprawa – wbił we mnie wzrok. Brzmiał zupełnie jak nie on i musiałem zdusić w sobie lekkie rozbawienie tym zupełnie niepasującym do niego zdaniem.
– Wiem.
– Nie wydaje mi się. Obaj z Syriuszem łazicie wiecznie z głową w chmurach. Ta cała miłość sprawiła, że nie widzicie nic poza własnymi sprawami – James potrząsnął gwałtownie głową, nagle rozgniewany. Zamurowało mnie, a on widząc moją reakcję, westchnął głęboko, zdjął okulary i przesunął dłońmi po twarzy. – Nie to chciałem powiedzieć. Cieszę się z waszego szczęścia. Ale zrozum, Remus. Gdyby to Syriusz prawie spadł z Wieży Astronomicznej wcale nie traktowałbyś tego tak lekko. Wściekłbyś się i zapewne zatłukł Regulusa własnymi pięściami.
Zrobiło mi się bardzo głupio. Spuściłem wzrok, starając się przełknąć gorzką ślinę, która nie chciała mi przejść przez ściśnięte gardło. Miał zupełną rację i byłem wściekły na siebie za to, jak potraktowałem Williama.
– Przepraszam, James.
– Nie przepraszaj mnie. Po prostu zrozum, że mam pełne prawo do wściekania się na całą tę sytuację. Wszystko ostatnio jest nie tak.
– Wszystko? – spytałem, wzdychając. Oparłem się o zimny mur i wpatrzyłem się w sufit.
– Nic mi nie wychodzi. Jakoś ciężko mi się skupić. No i ta ruda dziewczyna.
– Lily?
– Sam już nie wiem, co o tym myśleć, Remi. Świat stanął na głowie, bo ja zupełnie nie wiem, jak gadać z dziewczynami, jak ona. Poza tym ona zawsze zachowuje się, jakby się mnie bała. Sytuacja wydaje się opłakana.
Skrzywiłem się na to stwierdzenie i przechyliłem lekko głowę, próbując wypatrzyć coś więcej z jego twarzy. Wyglądał, jakby znowu miał się rozpłakać. Brwi miał uniesione i ściągnięte, a twarz wsparł na dłoniach. Taki przygarbiony i mizerny zupełnie nie pasował do Jamesa, jakiego znałem.
– Przestań się nad sobą użalać. Przecież ty jako jedyny jesteś w stanie wybrnąć nawet z najgorszej sytuacji. Ostatni wojownik brnący przez to całe bagno, żeby dosięgnąć celu. Bla, bla, bla. Ładnie cię opisałem? – uniosłem lekko brwi, nie mogąc powstrzymać lekkiego uśmiechu, gdy zobaczyłem, jak jego twarz rozjaśnia się.
– Dzięki, Remi.


Tego dnia została mi do przeprowadzenia jeszcze tylko jedna rozmowa. I okazało się, że jest ona nieunikniona i tak naprawdę nawet gdybym chciał, nie mógłbym odłożyć jej na później, bo wracając razem z nieco radośniejszym i bardziej normalnym Jamesem do dormitorium, w ostatnim korytarzu, na ostatniej prostej do pokoju wspólnego przed nami znikąd wyrosła burza ognisto czerwonych loków.
Zatrzymaliśmy się i Lily też przystanęła. Zobaczyłam, jak przez ułamek sekundy spojrzenia jej i Jamesa się spotykają, by później umknąć gdzieś na boki.
– Hej, Lil – uśmiechnąłem się lekko. Sądząc po uśmiechu, jaki mi oddała, moja mina wcale nie była zbyt tęga. – Pogadamy?
– Jasne – uniosła brwi i jeszcze na chwilę zerknęła na Jamesa, nim znowu zawstydzona uciekła spojrzeniem w dywan.
– To ja idę dokończyć tę pracę z Historii Magii – wydukał James, mijając nas. Dwa razy obejrzał się przez ramię, zanim zniknął za obrazem. Oparłem się o ścianę i wsunąłem dłonie w kieszenie, bo nagle wydały mi się zupełnie niepotrzebne, jakbym nie mógł z nimi nic innego zrobić. Lily wsunęła włosy za uszy i cierpliwie czekała.
– No więc...
– No więc? – powtórzyła, pochylając się i zajrzała w moją twarz z uśmiechem. Przygryzłem wargę i zakryłem twarz dłońmi, które nagle zaczęły się trząść. Wiedziałem, że mnie zdradzą. – Remus, wszystko w porządku?
– Lily, ja słyszałem, że ostatnio bardzo kogoś polubiłaś i sam nie wiem, jak z tobą o tym rozmawiać – uniosłem dłonie w zupełnej kapitulacji. – Przepraszam, jestem zupełnie niedelikatny, ale to zupełnie nowa dla mnie sytuacja.
Mina jej zrzedła i zobaczyłem, jak nagle prostuje się jak struna.
– O Boże, Remus – przytknęła dłonie do swoich ust i wpatrywała się we mnie zupełnie spanikowana. – Przepraszam, ja sama nie wiem, jak to wyszło.
– Co? Nie, nie musisz mnie przepraszać. Tu nie o to chodzi. Jesteś niesamowita, tylko że chyba rozumiesz...?
– Ależ oczywiście, że rozumiem! Dlatego jest mi tak głupio! Ja sama nie wiem, czego oczekiwałam. Przysięgam ci, że nie zamierzałam nic z tym zrobić. Nigdy nie zrobiłabym ci takiego świństwa!
– Jakiego znowu świństwa? To mi bardzo schlebia... – zawahałem się, widząc jej nagle zaskoczony wyraz twarzy. – Poczekaj, Lil, czy my mówimy o tym samym, że... że ty mnie... i... – zacząłem bezmyślnie machać palcem w przestrzeni między nami, a im dłużej nim machałem, tym bardziej byłem pewny, że wcale nie mówimy o tej samej rzeczy.
– Myślałeś, że...
– Tak. Ale to nie ważne – pokręciłem głową, wypuszczając powietrze z płuc. Fala zażenowania już kolejny raz dzisiaj mnie porządnie podtopiła. – To znaczy, że ty miałaś na myśli...?
Lily spojrzała na mnie z mieszaniną żalu i zakłopotania. Westchnęła lekko, jak to ona tylko miała w zwyczaju i oparła się o ścianę tuż obok mnie. Wpatrzyła się w sufit i splotła za sobą dłonie, obciągając swoją spódniczkę.
– Chciałam ci powiedzieć, ale zupełnie nie wiedziałam, jak. Od jakiegoś czasu czułam do niego sympatię. Kiedyś za nim nie przepadałam, przez to jak źle cię parę razy potraktował. Ale w miarę jak coraz więcej czasu spędzaliśmy razem, zaczęłam go lubić i nim się obejrzałam byłam już nim zupełnie oczarowana.
Spojrzałem na nią, dokładnie wiedząc, o kogo jej chodzi, ale nie dopuszczając do siebie tej myśli, póki jego imię nie zostało wypowiedziane na głos.
– Lil...
– Remus, chyba kocham się w twoim chłopaku.

* * *


Dla Martynki, która na początku była moją pierwszą i jedyną czytelniczką, a teraz wciąż mi obiecuje, że kiedyś nadrobi wszystkie te rozdziały.

6 komentarzy:

  1. Specjalnie mnie torturujesz moim pięknym shipem, Zły Człowieku. >:C
    Kocham Cię za wszystko, co tu zrobiłaś. Tak całkiem za wszystko. Bo ten rozdział jest zwyczajnie cudny. <3 Zapas remusowości aż do następnego razu :D

    OdpowiedzUsuń
  2. O
    Kurczę
    Ja
    Nie
    Mogę
    Co
    To
    Ma
    Być
    Coś
    Ty
    Narobiła
    A tak serio to rozdział super, tylko strasznie, strasznie, strasznie wszystko zapętliłaś! No i jak ja mam teraz wytrzymać do następnej notki, no jak? Przecież się nie da! Zaiste, Zły Człowiek, rację ma Pirat. xD rozdział cudny, James cudny < *-* >, Syriusz i Remi cudni x2, ale ciągle nie mogę uwierzyć w to co zrobiłaś! Czekam mocno na następny, może przeżyję do tego czasu ;DDD
    buźki :*
    panna Valdez

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. okej, trochę ochłonęłam, mogę skomentować po raz kolejny ;) ciężko mi ciągle uwierzyć w ten wypadek Williama... zaklęcia na dachu? zawsze spoko ;3 podczas czytania bloga po raz kolejny odniosłam wrażenie, że Will coś udaje, mam na myśli, że ich oszukuje do swoich prawdziwych intencji... tak, wiem, teorie spiskowe, ale odniosłam takie wrażenie w jednym z poprzednich rozdziałów jak Remi stwierdził, że krok Willa zupełnie nie pasuje do jego charakteru, tak samo jak przy tym wierszyku o kolorach, "fiolet coś knuje". Teorie spiskowe na maxa, ale co poradzę, tak mi przyszło do głowy ;D a tak oprócz tego... biedna Lily ;c to chyba od początku jedna z moich ulubionych postaci, mam tylko nadzieję, że ta rzekoma nadchodząca katastrofa nie będzie jej dotyczyła ;) ciekawi mnie, jak się w końcu zejdą (Lily i James), chyba że w twoim opowiadaniu nie będą razem... :D jeszcze raz powtarzam, że czekam wytrwale na następny ;3
      panna Valdez

      PS. poprzedni komentarz pisałam na kilka minut przed wyjściem z domu, mam nadzieję, że nic w nim nie zabrzmiało dziwnie lub niezrozumiale... ;)

      Usuń
    2. Witamy w ociekającym remusowością piekle, krainie nieustającego słodkiego bólu! <3 ;D

      Usuń
  3. Holy shit myslam że już mnie nic nie zaskoczy. What the fuuuuuuck Lily. Jak zawsze lektura wywoła u mnie uśmiech na twarzy, więc czekam na więcej <3

    OdpowiedzUsuń
  4. O matko, tu dużo wydarzyło się w tym rozdziale, a końcówka mnie po prostu rozbroiła xD Świetnie się czytało, mimo, że bałam się po dłuuugim czasie trudno będzie wrócić do bieżących wydarzeń.
    W sumie w tym rozdziale każdy ma jakiś problem, ale najbardziej żal mi było Petera. Nie przepadam za nim, ale nooooooo.... To jak powiedział "Jestem nikim, jakimś szaraczkiem, którym jakimś cudem zamiast do Huffelpuffu, trafił do Gryfindoru." To było takie przykre i tak tragicznie mocno wpisało się w prawdopodobny kanon.

    A jeszcze nawiązując do przytoczonego cytatu, to strasznie coś tu nieładnie pachnie huffelpuffową dyskryminacją ;d

    OdpowiedzUsuń