James stał w drzwiach, patrząc to na mnie, to na Syriusza, który
chyba był tak samo zszokowany jak ja, bo zdołał jedynie podnieść się na
łokciach i mrugać na nas niezrozumiale.
– No więc? Gdzie
byliście? – padło pytanie. Peter położył dłoń na ramieniu kolegi, a
ten jakby się opamiętał, bo spuścił wzrok i zacisnął bezsilnie ręce w
pięści.
– James, co się
stało? – podniosłem się z łóżka i nieśmiało do niego
podszedłem. – Czemu płaczesz?
James uniósł na mnie wzrok i wziął głębszy
wdech, zanim się odezwał:
– Już mam dość tych waszych ciągłych
porachunków ze Ślizgonami. Wiecznie są przez to kłopoty. Jakbyście nie mogli
odpuścić, zanim coś się stanie!
– Co się stało? – widząc
minę Jamesa, zerknąłem na Petera, który wciąż ściskał jego ramię, chyba
w nadziei, że to go nieco uspokoi.
– William pobił się z Regulusem i
obaj są w Skrzydle Szpitalnym – powiedział Pete i spojrzał na
mnie smutno.
– Prawie spadł z Wieży
Astronomicznej! Wszystko przez twojego brata! – James wytknął
Syriusza palcem. – Mam już tego wszystkiego szczerze
dosyć! – przeszedł przez pokój i rzucił się na swoje łóżko,
układając tyłem do nas. Skulił się i zamilkł. Wpatrywałem się w niego przez
chwilę, po czym wymieniłem z Syriuszem spojrzenia. Wyglądał na dość
skołowanego, ale przede wszystkim zmartwionego. Peter zasugerował gestem, żebyśmy
wyszli.
– Jak to się
stało? – spytałem, kiedy szliśmy korytarzem w kierunku Skrzydła
Szpitalnego.
– Zaczęli się pojedynkować, a wiecie
jaka jest Trelawney, nie umie zapanować nawet nad sobą, a co dopiero uspokoić
uczniów – Peter zerknął na mnie przepraszająco. – Musisz
przyznać mi rację.
– No, ale dlaczego? – w
głowie mi się to wszystko nie mieściło.
– Zdaje się, że William pozwolił
sobie na parę komentarzy, które nie przypadły Regulusowi do
gustu – Pete westchnął. – Na początku rzucali zaklęciami w
klasie, ale później wyszli na dach i zaczęło się robić nieciekawie.
Podobno Regulus chciał zepchnąć Willa.
– Niemożliwe – Syriusz
uciął wywód Petera, mierząc go spojrzeniem. Ten lekko się wzdrygnął i
spuścił wzrok, zawstydzony.
– Syriuszu... – zacząłem.
– Nie, Remus, nie pozwolę plotkować w
ten sposób o moim bracie – powiedział, zaciskając pięści
i wpatrzył się w koniec korytarza. Resztę drogi przeszliśmy w ciszy.
Zatrzymaliśmy się tuż przed otwartymi
drzwiami Skrzydła Szpitalnego. Z wewnątrz dochodził stanowczy głos profesor
McGonagall.
– Nie mogę uwierzyć, jak mogliście
zachować się tak nieodpowiedzialnie. Macie szczęście, że skończyło się tylko na
złamaniach! Któryś z was mógł zginąć, gdyby nie interwencja profesora
Flitwicka! Czy zdaje pan sobie z tego sprawę, panie Reagan?
– Tak, pani
profesor – usłyszeliśmy głos Willa. Na szczęście nie brzmiał, jakby
były to jego ostatnie słowa.
– Nie udaję, że bardzo się na panu
zawiodłem, panie Black – najwyraźniej w sali był także
profesor Slughorn. – Z mojej strony mogę jedynie przeprosić cię,
Minerwo i obiecać, że pan Black dostanie zasłużoną karę.
– Ja także się do tego zobowiązuję,
Horacy. A wy! – aż podskoczyłem na tą nagłą zmianę
tonu. – Jeśli tylko będziecie sprawiać jakieś problemy, jeśli
tylko coś się tu wydarzy, to obiecuję, że dołożę wszelkich starań, żeby
wydalono was ze szkoły. Nie będziemy tolerować tego rodzaju zachowania w
Hogwarcie. Niech pan tak nie patrzy, panie Black. Miarka się
przebrała! – zamilkła na chwilę, zapewne po to, by popatrzeć
srogo na jednego i drugiego. – Może wreszcie powiecie nam, o co
poszło?
W sali zapadła cisza. Wymieniłem się z
Peterem spojrzeniami.
– Świetnie. Jak tylko zostaniecie
wypisani, obaj macie stawić się u dyrektora.
Odsunęliśmy się od drzwi, słysząc jej
zbliżające się kroki. Była wyraźnie strapiona, ale gdy tylko nas zobaczyła, jej
twarz na powrót przybrała surowy wyraz. Wymieniliśmy się grzecznościowymi
formułkami z nią i Slughornem. Minęli nas, by wrócić do swoich obowiązków.
– A pan, panie Lupin, nie zjawił się
na dzisiejszych zajęciach, czyż nie? – nagle
nauczycielka zatrzymała się i odwróciła na pięcie, wwiercając we mnie
swoje piorunujące spojrzenie. Przełknąłem ślinę, nim zdołałem się odezwać.
– Źle się poczułem, pani profesor.
Syriusz Black musiał odprowadzić mnie do dormitorium.
– Następnym razem zanim do
dormitorium, proponuję zgłosić się do pani Collins, panie Lupin. Pani Collins
ma za sobą szkołę medyczną dla czarownic, w przeciwieństwie do pana Blacka,
jeśli się nie mylę. Dzisiaj panu odpuszczę, bo szczerze powiedziawszy, mam już
was wszystkich dosyć – odwróciła się i nieco ciężej niż zwykle,
zaczęła kroczyć w stronę swojego gabinetu. Profesor Slughorn przyjrzał się nam,
rozkładając ramiona z uśmiechem, po czym ruszył w jej ślady. Wszyscy
pozwoliliśmy sobie na głośne westchnienie ulgi. Syriusz pierwszy wszedł do
sali.
Tuż obok drzwi w łóżku leżał Regulus,
żłopiący coś z kubka pod czujnym okiem pani Collins. Na nasz widok duszkiem
wypił lekarstwo, po czym odwrócił twarz, zaciskając szczęki. Chyba miał złamaną
rękę i wyglądał na nieco poobijanego. Gdy przechodziliśmy obok niego, poczułem
też swąd spalonych włosów. Przeniosłem wzrok na Williama, który leżał po
drugiej stronie sali, zaraz przy oknie. Zamarłem, przykładając dłonie do ust.
– Co mu jest? – udało mi
się wydukać, chociaż mój głos brzmiał bardziej jak pisk myszy. Syriusz
oparł dłoń na moich plecach i popchnął mnie lekko w stronę łóżka. Stanąłem
nad Willem.
– Hej,
dzieciaki – stwierdził, uśmiechając się lekko. Jego głowa owinięta
była bandażem tak, by zasłaniać oczy, a ramiona wyglądały, jakby napadł na
niego jakiś drapieżny kocur. – Nie martw się, Remi, to tylko od
zaklęcia oślepienia – wskazał na swoją twarz. – Czuję się
dobrze.
Jego ton rzeczywiście na to wskazywał, ale
żal było patrzeć na to, w jakim był stanie. Nagle poczułem beznadziejną
bezsilność i zrozumiałem, co James miał na myśli. Pewnie poszło im o tę
Krukonkę lub coś równie nieważnego, a wyglądali, jakby wpadli na jakiegoś
trolla w łazience.
– Co ci odbiło,
Will? – szepnąłem, siadając obok niego na
materacu. – Zupełnie postradałeś zmysły.
– Daj spokój, Remi, było całkiem
śmiesznie.
– Podobno prawie spadłeś z
dachu – Syriusz nagle się odezwał. Jego głos był zimny i oschły.
Kiedy na niego spojrzałem, zauważyłem że dłonie trzyma ściśnięte w pięści
i wpatruje się w Williama intensywnie.
– Podobno tak. Nic dziwnego, skoro
nic nie widziałem – zaśmiał się gorzko, wyczuwając
najwyraźniej zagęszczającą się atmosferę.
– William, opowiedz nam, jak to
było – chciałem załagodzić sytuację, zanim wymknie się ona
spod kontroli. Will westchnął, po czym wzruszył ramionami.
– Sprowokowałem go, rzuciliśmy się na
siebie, trochę się poobijaliśmy...
– To jak znaleźliście się na tym
dachu? – spytał Peter, nieco zniecierpliwiony. Obejrzałem się
przez ramię. Regulus przysłuchiwał się nam wyraźnie spięty.
– Wyszliśmy popodziwiać widoki.
– Mój brat cię
zrzucił? – wypalił nagle Syriusz, stając bokiem do Willa i wpatrując
się w brata. William roześmiał się.
– Jasne, że nie. On mnie złapał.
Wracając do dormitorium, wszyscy byliśmy
nieco skołowani. Pomimo tego, jak paskudnie wyglądała cała ta sytuacja,
obaj – Regulus i Will – nie wyglądali, jakby chowali do
siebie urazę, ani nawet jakby przejęli się całym zajściem. Ja cieszyłem
się tym, że James nie poszedł jednak z nami. Wściekłby się tylko jeszcze
bardziej postawą Williama. Najważniejsze chyba jednak było to, że nikt nie
chciał nikogo zabić.
– Remus, uważaj – odezwał
się Syriusz, ale było już za późno, bo z rozpędu grzmotnąłem w
kogoś, wywracając go.
– Przepraszam – rzuciłem,
otrząsając się z zamyślenia i wyciągnąłem dłoń do poszkodowanego. Był
to młody Ślizgon. Na oko wyglądał na pierwszoklasistę. Uniósł na mnie
twarz i skrzywił się, patrząc na moją dłoń z niesmakiem. Zaczął zbierać swoje
notatki.
– Łał, no
dobra – wzruszyłem ramionami, przechodząc obok. Syriusz obejrzał się
jeszcze na chłopaka.
– Nowa zabawka
Lucjusza – mruknął pod nosem.
– Skąd wiesz? – spytałem,
także odwracając się i patrząc na chłopaka z większym zaciekawieniem.
– Wszędzie go ze sobą ciąga. Podobno
jest dobry w eliksirach. Do tego ma pociąg do czarnej magii.
– Może wreszcie nauczy tego szczura
czarować – przewróciłem oczami.
– Póki co, Lucjusz wyraźnie nauczył
dzieciaka, jak powinno się traktować Gryfonów.
– Myślicie, że się tam nie
pozabijają? – spytał nagle Peter.
– Nasi mistrzowie pojedynku? Raczej
nie. Wyglądają na trochę zmieszanych – stwierdziłem.
Zresztą przecież nie mieli zbyt wielu powodów do nienawiści. Właściwie to
William zszokował mnie swoim zachowaniem. Zawsze uważałem, że raczej unika
konfliktów. Bynajmniej nie ze strachu, a bardziej z lenistwa, ale jednak. To,
że rzucił się na Regulusa zupełnie do niego nie pasowało. Powinienem z nim o
tym później porozmawiać.
– No to gdzie wy dzisiaj tak
zniknęliście? – Peter zerknął na nas z ukosa.
– Wagarowaliśmy – wzruszyłem
ramionami, wywołując tym śmiech Syriusza. – No co?
– Nic, to nadal brzmi śmiesznie w
twoich ustach, dziecinko – uśmiechnął się, obejmując
mnie ramieniem. Chwyciłem się rąbka jego koszuli.
Przy portrecie grubej damy przypomniałem
sobie, że byłem umówiony z Shonem. Trochę nie chciało mi się męczyć dzisiaj
przy pianinie, ale rano obiecałem mu, że przyjdę, więc moja nieobecność byłaby
bardzo niegrzeczna. Wytłumaczyłem się chłopakom i zostawiłem ich przy wejściu,
sam kierując się na wschodni korytarz. Miałem chwilę dla siebie i swoich
rozmyślań.
Nie wiem dlaczego, ale do głowy wpadło mi
stwierdzenie: zbyt frywolny. Trzeba przyznać, że ostatnio pozwalam sobie na
znacznie więcej. Miałem też pełną świadomość, że powodem tego jest
zachłyśnięcie się obecnością Syriusza. Nie mogłem przestać sobie niczego
odmawiać, kiedy był w pobliżu. Chyba bałem się, że jeśli nie wykorzystam
okazji, to on znowu zniknie i być może nigdy nie wróci. To skutkowało tymi
moimi ciągłymi kłopotami z asertywnością. Byłem odrobinę sobą zawiedziony.
Bo przecież Syriusz obiecał mi już, że
nigdy nie zniknie, a ja bezgranicznie mu wierzyłem. Opowiedział mi o sobie tyle
rzeczy, o których pewnie nikt inny nigdy nie słyszał. Najzwyczajniej w świecie
on nie mógł mi kłamać. Nie po tym wszystkim.
Ktoś wypowiedział moje imię, więc uniosłem
wzrok i napotkałem zielone jak wodorosty oczy Lily. Uśmiechnęła się do mnie i
poprawiła niesforny kosmyk opadający jej na twarz.
– Hej, Lily.
– Wszystko w
porządku? – spytała. Musiałem wyglądać na zmartwionego. – To
przez wypadek twojego kolegi? Jak się czuje?
– Wszystko z nim w porządku. Głupi
jest i tyle. Tak samo Regulus – pokręciłem głową,
wzdychając. – Ładnie dziś wyglądasz – zmarszczyłem
brwi.
Naprawdę wyglądała jakoś niecodziennie.
Zwykle się nie malowała, a tym razem jej oko podkreślone było cienką, czarną
linią, usta też były czerwieńsze niż zwykle. Do tego założyła na siebie sweter
z nieco większym dekoltem. Jej reakcja dodatkowo wzmocniła moje podejrzenia, bo
na jej policzki wpłynął uroczy rumieniec. Machnęła ręką.
– Zniknąłeś wczoraj wieczorem i
pomyślałam, że dzisiaj znowu spłatacie w szkole jakiegoś figla. A tu takie
zaskoczenie – zmieniła temat, zaciskając mocniej palce na książkach,
które trzymała.
– Tym razem nie poszło o to. Co tam
masz? – skinąłem w stronę grubych woluminów.
– Udało mi się znaleźć dość obszerną
serię książek o magicznych stworach. Jest tu znacznie więcej niż w naszym
podręczniku do Obrony przed Czarną Magią. Jest tu wszystko. Cały jeden tom
poświęcony jest smokom. Ale tutaj akurat mam ten o mrocznych stworach. Nie
uczymy się o nich dużo, więc myślałam nad poszerzeniem swoich
horyzontów – wyszczerzyła się, ale mnie wcale nie było do
śmiechu. Może dlatego, że na liście „mrocznych stworów” znajdowały
się też wilkołaki. Bardzo cieszyłem się, jak profesor Simmons temat wilkołaków
ledwo liznął i przeszedł do czerwonych kapturków. I tak było to najbardziej
stresujące dziesięć minut mojego życia. Nie podobało mi się ani to, że Lily
dostała tę książkę, ani to, że jest tak skrupulatna, że na pamięć wyuczy się
każdego wersu. Była mądra i czasem także wścibska. Aż mdliło mnie na myśl,
że pewnego dnia mogłaby domyślić się, kim jestem.
– Zmieniłeś
fryzurę – stwierdziła nagle, a gdy spojrzałem na nią zaskoczony,
odgarnęła włosy za ucho, czerwieniąc się uroczo.
– Tak jakoś
wyszło – skinąłem głową i wzruszyłem ramionami.
– Zupełnie inaczej wyglądasz, ciągle
ciężko mi się przyzwyczaić.
– Tak, mi
też – uśmiechnąłem się niewyraźnie. – Trochę się śpieszę,
ale później do ciebie wpadnę i pogadamy?
– Jasne – dziewczyna
pokiwała głową, po czym spuściła wzrok i przeszła obok mnie. Obserwowałem
ją jeszcze aż do momentu, jak zniknęła za rogiem. Trochę dziwnie się dziś
zachowywała.
Niestety, kiedy dotarłem do klasy
muzycznej, okazało się, że drzwi są zamknięte. Byłem pewien, że było już sporo
po siedemnastej, a Shon zwykle przychodził wcześniej, żeby poćwiczyć przed
naszą lekcją. Shon nigdy się nie spóźniał. Podczas tych dwóch lat, kiedy
uczyłem się od niego, zawsze wbiegałem do pokoju spóźniony, a on uśmiechał się do
mnie tylko i kazał mi szybko siadać i zaczynać.
Przekonany o tym, że kiedyś zawsze musi
być ten pierwszy raz, przysiadłem na kamiennej ławie w korytarzu i wpatrzyłem
się w sufit. Swoją drogą Huncwoci dawno nie spłatali nikomu figla. Aż dziw, że
nie rwą się do nowych dowcipów. Co prawda, ostatnio aura nie była zbyt
sprzyjająca. Najpierw Syriusz, teraz William. Będzie dobrze, jak dożyjemy końca
tej szkoły.
– Jednak
przyszedłeś? – Shon stanął przede mną szczerze
zdziwiony. – Myślałem, że dzisiaj nie jesteś w nastroju.
Najpierw nie było cię na zajęciach, później ten wypadek Reagana.
– Przecież obiecałem, że przyjdę
– podniosłem się i wzruszyłem ramionami, uśmiechając się lekko.
– Sam nie wiem, już nie nadążam nad
tymi twoimi tajemniczymi zniknięciami.
– Tajemniczymi
zniknięciami? – powtórzyłem. Shon skinął tylko głową, śmiejąc się
krótko. Przekręcił klucz w zamku, po czym wszedł do sali, zostawiając mnie
zupełnie zaskoczonego na środku korytarza.
– Co masz na
myśli? – spytałem, zamykając za sobą drzwi.
– Siadaj – powiedział
tylko, rozkładając nuty.
– Shon! – rozłożyłem ręce, patrząc na
niego z nieukrywanym niezadowoleniem – co masz na
myśli? – powtórzyłem.
– Naprawdę mnie o to pytasz? –
uśmiechnął się półgębkiem i uderzył dłonią w siedzenie obok siebie.
– Tak, właśnie, pytam – podszedłem do
niego, splatając ręce na piersi.
Shon westchnął, otwierając klapę
fortepianu.
– Kto, jak kto, ale ty, Remus, masz
niesamowicie dużo sekretów. Człowiek-zagadka – spojrzał na mnie przez ramię,
uśmiechając się.
– Czy ja wiem? – odchrząknąłem –
Każdy ma jakiś sekret, o którym nie chce mówić.
– Jeden tak, może nawet ze dwa albo
trzy, ale ty, Remus, jesteś w porównaniu z tymi ludźmi i tak bardzo małomówny –
ponowił gest ręką i tym razem opadłem na ławę obok niego.
– Przesadzasz – skomentowałem
niechętnie, delikatnie opierając palce na klawiaturze.
– Możesz próbować, ale mnie nigdy nie
oszukasz.
– Dlaczego niby? – posłałem mu
zaczepne spojrzenie.
– Bo musiałbyś najpierw okłamać
siebie samego, a do tego zupełnie się nie nadajesz – Shon uniósł dłoń i dał mi
pstryczka w nos.
– No wiesz co? – skrzywiłem się.
– A-dur – przewrócił oczami i
zniecierpliwiony stuknął palcami w bok fortepianu.
– Twierdzisz, że coś przed tobą
ukrywam? – po namyśle wcisnąłem właściwe klawisze, a muzyka uniosła się nad
nami i zaczęła tam wirować.
– Nawet nie waż się sugerować, że
niczego przede mną nie ukrywasz.
Skrzywiłem się lekko i skuliłem z
zażenowania. Przez chwilę nie odzywaliśmy się do siebie.
– Nigdy nie zdradzałeś
zainteresowania moimi tajemnicami.
– To nie tak, że mnie one nie
interesują – Shon zaśmiał się i uniósł lekko mój podbródek, żebym się
wyprostował. – Po prostu nigdy nie wyglądałeś, jakbyś chciał się nimi ze mną
podzielić.
– Mam swoje powody – po namyśle
dodałem – Ale to nie twoja wina. Chyba potrzebuje kogoś, kto nie jest
zamieszany w to całe gówno i będzie moim mostem łączącym z rzeczywistością.
– Nie uważam, że twoje problemy nie
mają związku z rzeczywistością. Myślę, że tutaj właśnie chodzi o ucieczkę od
rzeczywistości.
Przerwałem grę, unosząc na niego wzrok.
– Nie chcę, żebyś źle o mnie myślał.
– Wiem, że nie jesteś święty, Remus.
Nawet ślepy by to zauważył – zaśmiał się, opierając dłonie na ławie za sobą. –
Nie zniósłbym cię takiego zupełnie bez skazy. Byłbyś bardzo nudny. A ty bardzo mnie
interesujesz, Remus. I tylko dlatego się przyjaźnimy – wbił swoje kocie
tęczówki w moje oczy i zamknął mnie na dłuższy moment w tym spojrzeniu. Dopiero
po chwili zdobyłem się na skinięcie głową. Chyba rozumiałem.
– Są wciąż sekrety, o których nikt
nie powinien się dowiedzieć – przełknąłem ślinę, wracając do grania.
– Nie ufasz mi?
– Nie ufam sobie, Shon. Poza tym, ty
nigdy nie będziesz, jak inni.
– Jak Syriusz? Nie chcę być, jak on –
usłyszałem w jego tonie, że się uśmiecha. Pozostawiłem tą wypowiedź bez
komentarza, odchrząkując tylko. – No dobra, teraz spróbuj trochę
wyżej – przechylił głowę, wpatrując się w klawiaturę. – To jak z drugim
Blackiem? I z Reaganem?
– Myślisz, że chodzi o Lily?
– Nie wiem, możliwe. Niespokojny
James denerwuje się z byle powodu. A jeśli chodzi o Lily, nie ma pojęcia, co
robić. Może go to frustruje.
– Myślę, że z nią nie będzie tak
prosto – Shon zaśmiał się lekko, wzbudzając tym moje zainteresowanie.
Zmarszczył brwi, gdy fortepian wydał z siebie fałszowany dźwięk i bez słowa
przesunął moją dłoń na właściwy klawisz.
– Coś ci mówiła?
– Co nieco – pokiwał głową. – Obawiam
się, że ktoś inny zaprząta teraz jej myśli.
– Peter też ją lubi. Martwię się, co
z tego wyniknie.
– Nie chodzi mi o Petera – Shon
stanowczo pokręcił głową.
Przerwałem grę i odwróciłem się do niego,
marszcząc brwi.
– Jak tak o niej mówisz, nie uważasz,
że ostatnio bardziej się maluje? – spytałem. Pokiwał głową, milcząc jednak.
– To ktoś kogo znam?
Kolejne skinienie.
– Powie mi, jak spytam?
– Jak chcesz, ja ci mogę powiedzieć.
Dokładnie przyjrzałem się jego minie. Wyrażała
mieszaninę rozbawienia i politowania. Nie często tak na mnie patrzył. Tylko
jeśli popełniałem jakieś kardynalne błędy logiczne. Zwykle kiedy nazywałem
fortepian pianinem. To wyjątkowo go irytowało, chociaż miał przecież nerwy ze
stali.
Niepewnie uniosłem kciuk, po czym
wycelowałem nim w siebie, unosząc brwi. Shon uśmiechnął się półgębkiem i
wzruszył ramionami.
– No to się wpakowałem – głośno
wypuściłem całe powietrze z płuc i potarłem dłońmi o uda.
Wpatrywałem się w niego zupełnie
oniemiały, co zauważyłem dopiero, kiedy zawstydzony spuścił wzrok.
– To było... bardzo ładne porównanie,
Pete.
Kiedy szedłem w stronę Skrzydła
Szpitalnego, wciąż nie mogłem oprzeć się temu poczuciu niesprawiedliwości,
które wierciło mi dziurę w brzuchu. Nie rozumiałem, czemu Peter się tak po
prostu poddał. Oczywiście jego argumenty do mnie przemawiały, ale na szczęście
nie zwracałem uwagi tylko na słowa, ale też na to, jak wyglądał. Nie było mu
łatwo i pewnie jednak wciąż mu na niej zależało. Nie rozumiałem jednak, czy
zniechęcił się przez dziwne przekonanie, że James jest od niego lepszy, czy
może zrezygnował z niej, bo chce, żeby James był szczęśliwy. Mimo nalegań, nie
byłem w stanie dowiedzieć się prawdy. Zdecydowałem się zasiać w nim więc tylko
ziarno buntu i dać mu czas do namysłu. Biedny Peter.
Co do Jamesa, zastałem go przy łóżku
Williama z tą samą, ponurą miną, której na pewno wcześniej jeszcze nie
widziałem. Will próbował go jakoś rozruszać, ale jego starania spełzły na
niczym i wkrótce opuściliśmy salę w ciszy. Nie ukrywam, że nie wiedziałem, od
czego powinienem zacząć. W połowie drogi do dormitorium spanikowałem i
najzwyczajniej w świecie zagrodziłem mu drogę. Uniósł na mnie nieprzytomne
spojrzenie i lekko potrząsnął głową, próbując chyba otrząsnąć się z
odrętwienia.
– Mówiłeś coś? – spytał.
– Nie. Ale powinienem. Usiądźmy
tu – wskazałem na jedną z ław pod ścianą.
Obaj usiedliśmy i poczęliśmy rozglądać się
na boki. Jego lekkie zakłopotanie nieco mnie ośmieliło.
– James, o co chodzi? Rozumiem, że
zmartwiłeś się tym, co stało się między Williamem a Regulusem, ale nie jesteś
sobą.
– Remus, to jest bardzo poważna
sprawa – wbił we mnie wzrok. Brzmiał zupełnie jak nie on i
musiałem zdusić w sobie lekkie rozbawienie tym zupełnie niepasującym do
niego zdaniem.
– Wiem.
– Nie wydaje mi się. Obaj z Syriuszem
łazicie wiecznie z głową w chmurach. Ta cała miłość sprawiła, że nie widzicie
nic poza własnymi sprawami – James potrząsnął gwałtownie głową,
nagle rozgniewany. Zamurowało mnie, a on widząc moją reakcję, westchnął
głęboko, zdjął okulary i przesunął dłońmi po twarzy. – Nie to
chciałem powiedzieć. Cieszę się z waszego szczęścia. Ale zrozum, Remus.
Gdyby to Syriusz prawie spadł z Wieży Astronomicznej wcale nie traktowałbyś
tego tak lekko. Wściekłbyś się i zapewne zatłukł Regulusa własnymi pięściami.
Zrobiło mi się bardzo głupio. Spuściłem
wzrok, starając się przełknąć gorzką ślinę, która nie chciała mi przejść przez
ściśnięte gardło. Miał zupełną rację i byłem wściekły na siebie za to, jak
potraktowałem Williama.
– Przepraszam, James.
– Nie przepraszaj mnie. Po prostu
zrozum, że mam pełne prawo do wściekania się na całą tę sytuację. Wszystko
ostatnio jest nie tak.
– Wszystko? – spytałem,
wzdychając. Oparłem się o zimny mur i wpatrzyłem się w sufit.
– Nic mi nie wychodzi. Jakoś ciężko
mi się skupić. No i ta ruda dziewczyna.
– Lily?
– Sam już nie wiem, co o tym myśleć,
Remi. Świat stanął na głowie, bo ja zupełnie nie wiem, jak gadać z
dziewczynami, jak ona. Poza tym ona zawsze zachowuje się, jakby się mnie bała.
Sytuacja wydaje się opłakana.
Skrzywiłem się na to stwierdzenie i
przechyliłem lekko głowę, próbując wypatrzyć coś więcej z jego twarzy.
Wyglądał, jakby znowu miał się rozpłakać. Brwi miał uniesione i ściągnięte, a
twarz wsparł na dłoniach. Taki przygarbiony i mizerny zupełnie nie pasował do
Jamesa, jakiego znałem.
– Przestań się nad sobą użalać.
Przecież ty jako jedyny jesteś w stanie wybrnąć nawet z najgorszej sytuacji.
Ostatni wojownik brnący przez to całe bagno, żeby dosięgnąć celu. Bla, bla,
bla. Ładnie cię opisałem? – uniosłem lekko brwi, nie mogąc
powstrzymać lekkiego uśmiechu, gdy zobaczyłem, jak jego twarz rozjaśnia
się.
– Dzięki, Remi.
Tego dnia została mi do przeprowadzenia
jeszcze tylko jedna rozmowa. I okazało się, że jest ona nieunikniona i tak
naprawdę nawet gdybym chciał, nie mógłbym odłożyć jej na później, bo wracając
razem z nieco radośniejszym i bardziej normalnym Jamesem do dormitorium, w
ostatnim korytarzu, na ostatniej prostej do pokoju wspólnego przed nami znikąd
wyrosła burza ognisto czerwonych loków.
Zatrzymaliśmy się i Lily też przystanęła.
Zobaczyłam, jak przez ułamek sekundy spojrzenia jej i Jamesa się spotykają, by
później umknąć gdzieś na boki.
– Hej, Lil – uśmiechnąłem
się lekko. Sądząc po uśmiechu, jaki mi oddała, moja mina wcale nie
była zbyt tęga. – Pogadamy?
– Jasne – uniosła brwi i
jeszcze na chwilę zerknęła na Jamesa, nim znowu zawstydzona
uciekła spojrzeniem w dywan.
– To ja idę dokończyć tę pracę z
Historii Magii – wydukał James, mijając nas. Dwa razy obejrzał
się przez ramię, zanim zniknął za obrazem. Oparłem się o ścianę i wsunąłem
dłonie w kieszenie, bo nagle wydały mi się zupełnie niepotrzebne, jakbym nie
mógł z nimi nic innego zrobić. Lily wsunęła włosy za uszy i cierpliwie czekała.
– No więc...
– No więc? – powtórzyła,
pochylając się i zajrzała w moją twarz z uśmiechem. Przygryzłem wargę
i zakryłem twarz dłońmi, które nagle zaczęły się trząść. Wiedziałem, że
mnie zdradzą. – Remus, wszystko w porządku?
– Lily, ja słyszałem, że ostatnio
bardzo kogoś polubiłaś i sam nie wiem, jak z tobą o tym
rozmawiać – uniosłem dłonie w zupełnej kapitulacji. – Przepraszam,
jestem zupełnie niedelikatny, ale to zupełnie nowa dla mnie sytuacja.
Mina jej zrzedła i zobaczyłem, jak nagle
prostuje się jak struna.
– O Boże,
Remus – przytknęła dłonie do swoich ust i wpatrywała się we mnie
zupełnie spanikowana. – Przepraszam, ja sama nie wiem, jak to wyszło.
– Co? Nie, nie musisz mnie
przepraszać. Tu nie o to chodzi. Jesteś niesamowita, tylko że chyba
rozumiesz...?
– Ależ oczywiście, że rozumiem!
Dlatego jest mi tak głupio! Ja sama nie wiem, czego oczekiwałam. Przysięgam ci,
że nie zamierzałam nic z tym zrobić. Nigdy nie zrobiłabym ci takiego świństwa!
– Jakiego znowu świństwa? To mi
bardzo schlebia... – zawahałem się, widząc jej nagle
zaskoczony wyraz twarzy. – Poczekaj, Lil, czy my mówimy o tym
samym, że... że ty mnie... i... – zacząłem bezmyślnie machać palcem w
przestrzeni między nami, a im dłużej nim machałem, tym bardziej byłem
pewny, że wcale nie mówimy o tej samej rzeczy.
– Myślałeś, że...
– Tak. Ale to nie
ważne – pokręciłem głową, wypuszczając powietrze z płuc. Fala
zażenowania już kolejny raz dzisiaj mnie porządnie
podtopiła. – To znaczy, że ty miałaś na myśli...?
Lily spojrzała na mnie z mieszaniną żalu i
zakłopotania. Westchnęła lekko, jak to ona tylko miała w zwyczaju i oparła się
o ścianę tuż obok mnie. Wpatrzyła się w sufit i splotła za sobą dłonie,
obciągając swoją spódniczkę.
– Chciałam ci powiedzieć, ale
zupełnie nie wiedziałam, jak. Od jakiegoś czasu czułam do niego sympatię.
Kiedyś za nim nie przepadałam, przez to jak źle cię parę razy potraktował. Ale
w miarę jak coraz więcej czasu spędzaliśmy razem, zaczęłam go lubić i nim się
obejrzałam byłam już nim zupełnie oczarowana.
Spojrzałem na nią, dokładnie wiedząc, o
kogo jej chodzi, ale nie dopuszczając do siebie tej myśli, póki jego imię nie
zostało wypowiedziane na głos.
– Lil...
– Remus, chyba kocham się w twoim
chłopaku.
* * *
Dla Martynki, która na początku była moją pierwszą i jedyną czytelniczką, a teraz wciąż mi obiecuje, że kiedyś nadrobi wszystkie te rozdziały.
Specjalnie mnie torturujesz moim pięknym shipem, Zły Człowieku. >:C
OdpowiedzUsuńKocham Cię za wszystko, co tu zrobiłaś. Tak całkiem za wszystko. Bo ten rozdział jest zwyczajnie cudny. <3 Zapas remusowości aż do następnego razu :D
O
OdpowiedzUsuńKurczę
Ja
Nie
Mogę
Co
To
Ma
Być
Coś
Ty
Narobiła
A tak serio to rozdział super, tylko strasznie, strasznie, strasznie wszystko zapętliłaś! No i jak ja mam teraz wytrzymać do następnej notki, no jak? Przecież się nie da! Zaiste, Zły Człowiek, rację ma Pirat. xD rozdział cudny, James cudny < *-* >, Syriusz i Remi cudni x2, ale ciągle nie mogę uwierzyć w to co zrobiłaś! Czekam mocno na następny, może przeżyję do tego czasu ;DDD
buźki :*
panna Valdez
okej, trochę ochłonęłam, mogę skomentować po raz kolejny ;) ciężko mi ciągle uwierzyć w ten wypadek Williama... zaklęcia na dachu? zawsze spoko ;3 podczas czytania bloga po raz kolejny odniosłam wrażenie, że Will coś udaje, mam na myśli, że ich oszukuje do swoich prawdziwych intencji... tak, wiem, teorie spiskowe, ale odniosłam takie wrażenie w jednym z poprzednich rozdziałów jak Remi stwierdził, że krok Willa zupełnie nie pasuje do jego charakteru, tak samo jak przy tym wierszyku o kolorach, "fiolet coś knuje". Teorie spiskowe na maxa, ale co poradzę, tak mi przyszło do głowy ;D a tak oprócz tego... biedna Lily ;c to chyba od początku jedna z moich ulubionych postaci, mam tylko nadzieję, że ta rzekoma nadchodząca katastrofa nie będzie jej dotyczyła ;) ciekawi mnie, jak się w końcu zejdą (Lily i James), chyba że w twoim opowiadaniu nie będą razem... :D jeszcze raz powtarzam, że czekam wytrwale na następny ;3
Usuńpanna Valdez
PS. poprzedni komentarz pisałam na kilka minut przed wyjściem z domu, mam nadzieję, że nic w nim nie zabrzmiało dziwnie lub niezrozumiale... ;)
Witamy w ociekającym remusowością piekle, krainie nieustającego słodkiego bólu! <3 ;D
UsuńHoly shit myslam że już mnie nic nie zaskoczy. What the fuuuuuuck Lily. Jak zawsze lektura wywoła u mnie uśmiech na twarzy, więc czekam na więcej <3
OdpowiedzUsuńO matko, tu dużo wydarzyło się w tym rozdziale, a końcówka mnie po prostu rozbroiła xD Świetnie się czytało, mimo, że bałam się po dłuuugim czasie trudno będzie wrócić do bieżących wydarzeń.
OdpowiedzUsuńW sumie w tym rozdziale każdy ma jakiś problem, ale najbardziej żal mi było Petera. Nie przepadam za nim, ale nooooooo.... To jak powiedział "Jestem nikim, jakimś szaraczkiem, którym jakimś cudem zamiast do Huffelpuffu, trafił do Gryfindoru." To było takie przykre i tak tragicznie mocno wpisało się w prawdopodobny kanon.
A jeszcze nawiązując do przytoczonego cytatu, to strasznie coś tu nieładnie pachnie huffelpuffową dyskryminacją ;d