Właściwie jeśli jest coś, czego w życiu bym się nie spodziewał to
tego, co właśnie widziałem. Przez chwile miałem to specyficzne wrażenie
opuszczenia swojego ciała. Trochę jakby mój duch uleciał na spotkanie z Bogiem,
czy kimkolwiek tam z góry. Po chwili jednak roześmiany szept upewnił mnie, że
jeszcze żyję.
– Przejebane, przejebane, pora łączyć
się z Szatanem.
Ale zacznijmy od początku.
Pięć dni temu, zaraz z rana, Syriusz
wparował do naszej sypialni rozweselony. Pierwszym co zrobił było złapanie
mojej nagle przebudzonej jego wtargnięciem twarzy i wytarmoszenie mnie za
policzki.
– Remi, spędzimy razem
święta! – krzyknął, a jego głos odbił się echem w mojej czaszce.
Złapałem jego dłonie, starając się przypomnieć sobie gdzie góra, a gdzie
dół.
– Tak, Syriusz, proszę, jeszcze
minutka – mruknąłem, licząc na to, że się odczepi. I rzeczywiście.
Puścił mnie, a ja gładko opadłem na poduszki. Zaraz dopadł do łóżka
Jamesa, a później Petera i nawet Willa, wykrzykując wniebogłosy, jakie te
święta będą „cudowne”. Sam nie wiedziałem, czy się cieszyć, czy
zacząć żałować. Po pięciu minutach doszedłem do wniosku, że na pewno nie zasnę,
więc wstałem i zacząłem przetrząsać swój kufer. Syriusz leżał już wtedy na
swoim łóżku i jadł hałaśliwie jabłko, które podobno dała mu pani Collins.
– Cholerna
flirciara – mruknąłem pod nosem, niepotrzebnie zwracając jego
uwagę.
Syriusz ułożył się na boku i zaczął się mi
przyglądać, przeżuwając.
– Co powiedziałeś?
– Nic, nie wiem, co na siebie
założyć – odparłem, wzruszając ramionami.
– Może mnie?
Pokręciłem głową, nieco rozbawiony jego
zadowoloną miną.
– Nie rozumiem, Remi, czemu
zapraszasz do domu tego mąciwodę zamiast nas – William
wychodził właśnie z łazienki w świetnym humorze. Najwyraźniej coś sobie
ubzdurał.
– Inaczej zostanie tutaj
sam – odparłem, wyciągając ubranie z kufra.
– I co? Boisz się, że skorzysta z
okazji i ci zwieje?
Dreszcz przeszedł mi po plecach, na dźwięk
tego głosu. Odwróciłem nieznacznie twarz, unosząc nieco podbródek.
– Czego chcesz,
smrodzie? – burknąłem, zaciskając palce na materiale swetra.
Wolfram poczerwieniał na policzkach, a
jego małe, obślizgłe usteczka zacisnęły się. Dobrze wiedziałem, że miał ochotę
wgryźć mi się w aortę, bo nieraz sam czułem tę samą niechęć wobec niego.
– Dobra, chłopcy, nie będziecie się
bić – William złapał moje ramię i delikatnie, acz
sugestywnie wepchnął mnie do łazienki. Może i lepiej. Po ostatnich
wydarzeniach wolałem nie podnosić sobie bardziej ciśnienia.
Niestety jak na złość książe poszedł z
nami aż do Wielkiej Sali i usiadł w niedalekim sąsiedztwie. Miałem więc trochę
czasu, by zastanowić się nad tym, czemu ten konkretny dzieciak mnie tak
denerwuje. Już nawet dopuściłem do siebie zazdrość i to, że tak bardzo
przypominał mi mnie. Ale tu chodziło też o jego ton i głos. Na sam dźwięk jego
śmiechu szczęka mi się zaciskała, a pięty wbijały się w ziemię. To była już druga
osoba, która wywoływała u mnie tak nagłą złość. Chociaż wątpię, że Wolframowi
było blisko do tego, co czułem niegdyś do Blacka.
Zerknąłem na Syriusza, który przysłuchiwał
się historii Wolframa z lekkim uśmiechem, wpatrzony jednak w swoj talerz. Był
zamyślony. Chyba chodziło o ten wyjazd. Bardzo się ucieszył. Bardziej niż
mógłbym przypuścić. I to w jakiś sposób pozwoliło mi na chwilę zapomnieć o tym
bubku, który ciągle trajkotał mi nad uchem.
– Wiecie co? Powinniśmy uczcić te
dwie rzeczy – James najwyraźniej skończył tymi zdaniami
jakiś dłuższy wywód. Zwróciłem na niego wzrok i uniosłem lekko brew.
– Z okazji powrotu do zdrowia Syriusza,
no i poszerzenia się grona Huncwotów.
– O nie – uniosłem
brwi. – To, że raz zachowałem się jak nieodpowiedzialny smarkacz, nie
znaczy, że już na stałe związałem się z bezprawiem.
– No ja mam nadzieję. Inaczej
musiałbym sprać je na kwaśne jabłko – Syriusz wyrwał się ze
swoich rozmyślań, wywołując mój śmiech.
– Daj spokój, dzięki tobie wszystko
poszło jak z płatka. Byłbyś cennym nabytkiem – William
przyjrzał się mi jakby oceniał szlachetny kamień u jubilera.
– Nie ma mowy. Nie mam czasu na
te wasze gierki.
– To nieważne, Remi, na kremowe piwo
nie trzeba mieć wielu powodów – James wsadził znienacka dłoń w
moje włosy i zaczął je czochrać. Uniosłem brwi i odsunąłem się.
– Przestań.
– Tak mu lepiej,
nie? – Syriusz przysunął się do mnie nieco i zaczął poprawiać moją
grzywkę.
– Dajcie mi już dzisiaj
spokój – westchnąłem.
Na szczęście nadleciały sowy.
Pirat znienacka przysiadła na moim
ramieniu, a gdy na nią spojrzałem, wykręciła swój sowi łepek, zaglądając mi w
oczy. Przez chwilę musiałem siłować się z nią, bo z jakiegoś powodu Pirat nigdy
nie lubiła rozstawać się z listami, które nosiła. Domyśliłem się, że to
odpowiedź mamy w sprawie świąt. Nim jednak to sprawdziłem, wiedziony
przeczuciem, raz jeszcze spojrzałem na księciunia. Jak się okazało też coś
dostał. Czytał to kątem oka, starając się nie zwracać niczyjej uwagi. Coś
mówiło mi, że ten list byłby wart przeczytania. Możliwe, że nawet
odpowiedziałby na kilka nurtujących mnie pytań. Przyglądałem się Wolframowi do
momentu, w którym schował kartkę do kieszeni szaty, mnąc ja niedbale.
– Co to? – Syriusz wyrwał
mnie z zamyślenia, lekko trącając list w mojej ręce.
– To... – przyjrzałem się
kopercie, na nowo odkrywając, że mam ją w ręce – pewnie od mamy
w sprawie świąt.
Zobaczyłem jak oczy Syriusza się zapalają.
Złapał ławkę na której siedział i pochylił się nad stołem, wpatrując się we
mnie w oczekiwaniu.
– No na co czekasz? Otwieraj!
Zamrugałem dwa razy, próbując odciągnąć
swoją uwagę od Wolframa i jego listu, po czym szybkim ruchem zdarłem pieczęć i
rozłożyłem kartkę.
– Ooo, tata się pochorował. Wygląda,
że to nic poważnego. Całe szczęście – uniosłem spojrzenie
znad listu, po czym złożyłem go i schowałem do koperty. Obserwowałem jak
brwi Syriusza powoli unoszą się w górę, po czym nagle opadają w geście
niezadowolenia. Jego nos zmarszczył się lekko, a w lewym kąciku ust ukazał się
kieł.
– O co
chodzi? – uśmiechnąłem się, wsuwając list na stół obok talerza. W
odpowiedzi Syriusz jedynie warknął krótko. Sam nie mogłem uwierzyć.
– Chyba zbyt często przebywasz w
swojej zwierzęcej formie – zaśmiałem się i postukałem palcem
w przerwaną pieczęć.
– Zwierzęcej? – lekko
wzdrygnąłem się słysząc głos księcia. Wpatrywał się we mnie intensywnie,
z cieniem ironii skrywającym się w tęczówkach. Otworzyłem usta, po czym je
zamknąłem, zmróżyłem jedno oko.
– Moje sypialniane wcielenia. Jak
chcesz mogę opowiedzieć ci, jak będziesz nieco
większy – wypalił Syriusz, wyglądając jakby całkowicie panował
nad sytuacją. Już tak nad nią nie panował, kiedy kopnąłem go w goleń.
Na szczęście Wolframowi odechciało się
drążenia tematu. Zacisnął wargi i podniósł się, odgarniając włosy z
zaczerwienionej twarzy.
– Idę na lekcje – odwrócił
się i ściskając podręcznik do Historii magii w ręce, ruszył ku wyjściu z
sali. Gdy się oddalał, nie mogłem odwrócić wzroku od koperty sterczącej z
jego kieszeni.
– Oooo, no i nie wziąłem
podręczników. Spotkamy się na Transmutacji! – postanowiłem tym
razem odkryć wszystkie te obślizgłe sekrety zarówno księciunia, jak i
Regulusa.
Klasa 4F znajdowała się na pierwszym piętrze. Obejrzałem
się jeszcze za siebie, czy komuś nie wpadł do głowy pomysł pójścia za mną, po
czym wbiegłem po schodach i ruszyłem w stronę drugiego korytarza. Stanąłem za
rogiem i wychyliłem się, by zlokalizować księcia. Wolfram stał w tłumie
pierwszorocznych, słuchając dość wysokiej krukonki z kitkami. Wyraźnie była nim
zachwycona, podczas kiedy on bezmyślnie skubał róg książki w swoich rękach. Nie
wiem, co było gorsze. To, że ona była nim tak zauroczona, podczas kiedy on tak
bardzo nią nie, czy to że właśnie odskubał kawałek skórzanej okładki.
Postukałem butem w posadzkę, próbując nie dać rozproszyć się tym aktem
wandalizmu. Może, gdybym przeszedł obok i użył zaklęcia przywołującego... być
może udałoby mi się wejść w posiadanie tego listu bez zwracania niczyjej uwagi.
Być może.
Westchnąłem, patrząc jak tłumek
pierwszorocznych powoli wlewa się do klasy. Szybkim krokiem ruszyłem w stronę
Wolframa, modląc się by się nie odwrócił. Ścisnąłem różdżkę w dłoni i zacząłem
odliczać swoje kroki.
– Accio...
– Remus! Co ty tutaj robisz? Zaraz
mamy Transmutację.
Stanąłem jak wryty. Lily położyla mi dłoń
na ramieniu i odwróciła mnie do siebie. Puściłem różdżkę i zalożyłem ręce na
piersi. Wzruszyłem ramionami, starając się przywołać na twarz neutralny grymas.
– A ty co tu
robisz? – spytałem wymijająco, uśmiechając się. Kątem oka zobaczyłem
Wolframa, wpatrującego się w nas podejrzliwie.
– Ja... – dziewczyna
zaczerwieniła się lekko i spuściła wzrok.
– Wszystko w
porządku? – spytałem, unosząc brwi. Wzruszyła ramionami i usiadła na
pobliskim parapecie.
– Zwiewałam przed twoim kolegą.
– Którym? – stanąłem nad
nią, chowając dłonie za sobą. Zdusiłem w sobie to uczucie żalu związane
z listem, ktory wciąż tkwił w książęcej kieszeni.
– No... Jamesem Potterem. Przyczepił
się do mnie od tego wywiadu – założyła niesforny kosmyk włosów
za ucho – i wszędzie za mną łazi i tak dużo gada, a ja go nawet nie
znam i już nie wiem, co robić – zaczęła wymachiwać dłońmi, po
czym zakryła nimi twarz. Nie mogłem powstrzymać się od nerwowego
uśmiechu.
– Chyba mu się spodobałaś, czy coś...
– Remus, spójrzmy prawdzie w oczy, ja
nie umiem randkować – uniosła na mnie zupełnie
poważne spojrzenie.
– On pewnie też
nie – mruknąłem do siebie. Lily zmarszczyła brwi na tę
uwagę. – James jest bardzo miły.
– Nie wiem, mnie trochę przeraża.
Zachowuje się jakbym była jakąś nową miotłą, którą chciałby się
przelecieć – po tym zdaniu Lily zaczerwieniła się jeszcze
bardziej. – Nie chodziło mi o to! – znowu zakryła
twarz dłońmi.
Uśmiechnąłem się lekko. Dobrze wiedziałem,
o co jej chodziło. James w dość specyficzny sposób okazywał swoje
zainteresowanie nowymi osobami. Latał wokół nich, wypytując o najróżniejsze
rzeczy i naruszając ich przestrzeń osobistą. Niektórym mogło się to wydać
przytłaczające, ale w gruncie rzeczy, James nie miał nic złego na myśli.
– No nie wiem, Lily, mogę porozmawiać
z Jamesem, jeśli chcesz, ale według mnie sama mogłabyś mu to
powiedzieć – przysiadłem na parapecie obok niej i uśmiechnąłem się
lekko. Zobaczyłem jak przygląda się mi niepewnie. – No chyba, że
on ci się też podoba?
– Nie, nie! To tylko przez to, że od
zawsze widywałam go z tobą i nagle on zainteresował się mną i to takie dziwne
uczucie.
– Nie
rozumiem – przyznałem, rozkładając ręce.
– No – zawachała
się – To trochę tak, jakby brat twojego najlepszego przyjaciela nagle
dowiedział się o twoim istnieniu i postanowił cię bliżej poznać.
Uśmiechnąłem się na to porównanie.
Pokiwałem głową i wstałem, wyciągając do niej dłoń.
– Jesteśmy bardzo spóźnieni na
Transmutację.
Następną lekcją pierwszorocznych była
Transmutacja, więc postanowiłem zaszyć się w pobliskiej łazience i czekać.
Oparłem się o umywalki i wpatrzyłem w sufit, zastanawiając się od kogo mógł być
ten list. Imię Wolframa wykreślone było ładnie, zapewnie kobiecą ręką. Może od
matki, chociaż zawijas przy „w” i „f” był zbyt frywolny,
jak na szanującą się czarownicę z dobrego domu. Może jego ukochana? Jakoś
wątpię. Chyba nie latałby tak za Syriuszem, gdyby kochał kogoś innego. To mogła
być też siostra. Chociaż ten kurdupel sprawia wrażenie rozpieszczonego
jedynaka, dziedzica fortuny.
– O hej, Remus.
Kto znowu?
Shon uśmiechnął się do mnie, myjąc ręce
tuż obok. Przywitałem się z nim, kątem oka obserwując korytarz wypełniający się
pierwszorocznymi.
– Co u ciebie,
Shon? – wychyliłem się nieco, by lepiej widzieć.
– W porządku, dzięki. Czemu tak się
spóźniłeś na Transmutację? Widziałem, że wcześnie wyszedłeś ze śniadania.
– Dzisiaj jestem
trochę... – zobaczyłem jak Wolfram wchodzi do łazienki, mierząc mnie
spojrzeniem. Po chwili zatrzasnął się w jednej z kabin.
– ...rozkojarzony? – Shon
pochylił się nade mną, unosząc brew. Pokiwałem tylko głową,
uśmiechając się lekko. Wzruszył ramionami i ruszył do wyjścia. W drzwiach
spojrzał na mnie przez ramię.
– Idziesz? – rozłożył ręce.
Zerknąłem przelotnie w stronę kabin.
– Dogonię cię – zaśmiałem
się lekko, widząc jego spojrzzenie. – Jasne, że
idę! – poprawiłem się, szybkim krokiem wychodząc z
łazienki. Tak naprawdę plułem sobie w brodę. Shon dogonił mnie dopiero za
zakrętem.
– Czy jest jakiś powód dla którego
chciałbyś kogoś śledzić?
Remus, czy jesteś pewien, że nie wypisałeś
sobie na czole „tajny agent”?
– Co
takiego? – uśmiechnąłem się do niego pobłażliwie. – Niby
kogo?
– Tak na przykład... Wolframa może?
– Po co miałbym go
śledzić... – odburknąłem pod nosem, patrząc pod nogi niezadowolony.
– Nie chcesz, to nie mów.
Wzruszyłem ramionami i odwróciłem twarz.
Chyba nigdy nie dowiem się, co jest w tym liście.
Na obiad przyszedłem w niezbyt dobrym
humorze. Po Zielarstwie musiałem odprowadzić Dorcas Medaows do Skrzydła
Szpitalnego, bo wsadziła jedną z kończyn w Tentakulę. Siłą powstrzymałem się od
głośnego zaklaskania i to tylko dlatego, że Lily się z nią przyjaźniła. Byłem
zgubiony. A chciałem tylko tego cholernego listu, który tkwił sobie spokojnie w
kieszeni Wolframa.
– Jesteś dzisiaj jakiś nerwowy,
Remi – William wsunał dłoń w moje włosy i spojrzał na mnie
z rodzicielską zmarszczką na czole. Westchnąłem tylko i wzruszyłem
ramionami, grzebiąc w swoim talerzu. Rozejrzałem się po Wielkiej Sali. Wolframa
jeszcze nie było.
– Pokażesz mi ten
list? – Syriusz pochylił się do mojego ucha. Skuliłem się w sobie,
czując jego oddech na szyi.
– Jaki znowu
list? – obruszyłem się, lekko odsuwając od niego. Uniósł brwi w
geście lekkiego zaskoczenia.
– Od rodziców...
A, no tak. Sięgnąłem do kieszeni w
momencie, kiedy Wolfram wszedł do sali. Szczęście, że Syriusz wyrwał mi kopertę
z ręki, bo pewnie zapomniałbym o nim i całym świecie. Ten cholerny list, musi
być mój.
Podejście trzecie.
Akcja.
Obserwowałem jak Wolfram siada po drugiej
stronie stołu, dwa miejsca ode mnie. Zastanowiłem się, rozglądając się i
rozważając wszystkie możliwości. A może wejdę pod stół? Ale wszyscy to
zauważą... Trzeba zorganizować jakieś zamieszanie.
Rozejrzałem się na boki i ścisnąłem
różdżkę w kieszeni.
– Incendio – wymruczałem
jak najciszej, a kurczak kilka metrów od Wolframa stanął w
płomieniach. Uczniowie podnieśli się z ław, jedna z pierwszorocznych nawet
krzyknęła. Ja natomiast zanurkowałem pod stół i zacząłem pełznąć w stronę
Wolframa. Wyciągnąłem różdżkę przed siebie i już miałem wypowiedzieć formułkę,
kiedy obok mnie pojawił się William.
– Co ty
wyrabiasz? – spytał, wyraźnie dając mi do zrozumienia, że postradałem
zmysły, uśmiechając się jednak jak najuprzejmiej w tej sytuacji potrafił.
Zacisnąłem wargi i uderzyłem czołem w posadzkę. Zaraz jednak uniosłem twarz,
wpatrzony w niego i zupełnie już zniechęcony.
– Muszę mieć ten list, który Wolfram
dostał na śniadaniu. Muszę go mieć, rozumiesz? – uderzyłem pięścią
w podłogę. Chłopak uniósł brwi.
– Stary, trochę przesadzasz jak na
mój gust.
– Ja przesadzam?
– No, niby ja też siedzę właśnie pod
stołem, ale to ty zacząłeś. No i podpaliłeś kurczaka.
Odwróciłem twarz, wzdychając.
– Co tu robicie? – Syriusz
wcisnął się obok mnie, układając na boku i przyjrzał się nam badawczo.
– Nienawidzę was wszystkich...
Czwarty raz spróbowałem dopiero pod
wieczór, kiedy Wolfram uczył się w pokoju wspólnym. List, który leżał wciąż
bezpieczny w kieszeni jego szaty zostawił w dormitorium, więc zacząłem obmyślać
plan wielkiego włamania. Co prawda w tym momencie większość pierwszorocznych
siedziała w pokoju wspólnym i pisała eseje na Eliksiry, ale nikt nie mógł mi
zagwarantować, że ktoś znów nie przerwie mi w najmniej odpowiednim momencie.
Postanowiłem posunąć się do ostateczności.
Westchnąłem i wślizgnąłem się pod ramię
Syriusza. Z uśmiechem przyciągnął mnie do siebie. Przymknąłem na chwilę oczy,
czując zapach lawendy, łaskoczący mnie w nos. Ułożyłem głowę na poduszce i
zerknąłem na niego.
– Syriusz, mam prośbę.
Black uniósł jedną brew i uśmiechnął się
lekko. Zobaczyłem jak William zwraca na nas wzrok, odkładając na chwilę pióro
na szafkę. Starałem się nie utrzymać z nim kontaktu wzrokowego, ale chyba i tak
domyślił się, o co mi chodzi.
– Na śniadaniu...
– O nie, nie ma mowy, Remus. Daj
sobie wreszcie spokój z tym cholernym listem – William wstał
z łózka, rzucając pergamin z esejem na materac i stanął nad nami,
splatając ręce na piersi. – Zastanów się, co ty wyrabiasz.
– Na Merlina, Will, wiem że ten mały
gnojek coś knuje i muszę dowiedzieć się, co to może być. Trzyma się z dziwnymi
ludźmi, łazi wszędzie za nami, poza tym musi być jakiś powód, dla którego tak
szczerze mnie nienawidzi!
– Zupełnie ci już odbiło. Łazisz za
jakimś dzieciakiem cały dzień, bo dostał list od rodziny. Głowę dam sobie
uciąć, jeśli to nie było pytanie, czy nie zabrakło mu świeżych majtek. Słowo
daję, jeśli nie przestaniesz to najpierw pójdę do niego i wyrwę mu ten list,
choćby i z martwych rąk, a później spiorę ci dupsko tak, że przez miesiąc
nie usiądziesz.
Zamrugałem kilkukrotnie, wpatrując się w
jego zmarszczone brwi i iskry zniecierpliwienia, sypiące się z oczu.
– No, no, Will, ale ci ciśnienie
skoczyło – James stanął za chłopakiem i położył mu rękę na
ramieniu, wywołując tym uśmiech na jego twarzy.
– A teraz wszyscy czekamy, aż
Gryfindor złoży swoje łebki na poduszeczkach i uderzamy w miasto, panowie.
I tyle, nie było już o czym gadać, bo
temat listu umarł, ustępując miejsca opowieściami o piwie madame Rosmety. A ja
siedziałem w kącie i potakiwałem, zniechęcony już zupełnie i nieco otrzeźwiony
awanturą, jaką zrobił mi William. Może miał trochę racji. Chyba popadłem w
lekką paranoję.
Ale jak teraz na to patrzę, to właściwie
szkoda, że po tym zdarzeniu zrezygnowałem z przejęcia listu. Oszczędziłoby mi
to wielu rozczarowań w przyszłości.
Przed północą, kiedy pokój wspólny
opustoszał, a jedynie z sypialni, co jakiś czas, dochodziły śmiechy i rozmowy,
opuściliśmy dormitorium i skierowaliśmy się w stronę łazienki prefektów na
piątym piętrze.
– Tajne wyjście z
zamku? – spytałem raz jeszcze szeptem, na co James uśmiechnął się
szeroko, rozglądając się na boki.
– Powinniśmy być cicho, Remus, zaraz
dojdziemy do schodów, a dobrze wiesz, że one lubią robić
kawały – stwierdził William, przytykając palec do ust. Kiwnąłem głową
i obejrzałem się na Syriusza, który zamykał nasz pochód. Jak zwykle nic go
nie ruszało. Szedł wyprostowany, swoim naturalnym kocim krokiem, nieco zamyślony.
Uśmiechnął się do mnie jednym kącikiem ust, widząc że na niego patrzę. Poczułem
ciepło wpływające mi na policzki, więc odwróciłem się i skupiłem na schodzeniu
po schodach. Korytarz w nocy wyglądał bardzo ponuro, a hałas powoli
przesuwających się schodów wywoływał ciarki na plecach. Wchodząc na piąte
piętro, obejrzałem się jeszcze, by upewnić się, że jesteśmy w komplecie. Jak na
komendę, kiedy Syriusz stanął na stałym gruncie, schody, których używaliśmy
przesunęły się ze zgrzytem. Odetchnąłem z ulgą.
– Cykorek? – Syriusz
pochylił się, żeby szepnąć mi do ucha. Zmierzyłem go karcącym
spojrzeniem, łapiąc jego twarz i odsuwając ją powoli. Nagle zobaczyłem jak
uśmiech znika z jego szlachetnej mordy. Dłonią zakrył moje usta. Skuliłem się i
odwróciłem w stronę, w którą patrzył. Na końcu korytarza można było zauważyć
przesuwające się światło. Któryś z nauczycieli patrolował piętro. Włos zjeżył
mi się na karku.
William machnął dłonią przed moją twarzą,
skupiając na sobie mój wzrok. Chłopak wskazał na sąsiedni korytarz, którym niezwłocznie
się ewakuowaliśmy. Słyszałem wyraźnie, jak mocno waliło mi serce. Chyba ten
czynnik niemal zupełnej ciemności wzmógł nieco mój strach. Do tego korytarz
zdawał się nie kończyć, więc po jakimś czasie zacząłem zastanawiać się, czy się
nie zgubiliśmy. Gdy już chciałem o to spytać, przed nami ukazał się znany mi
rząd posągów zasłaniących wejście do łazienki prefektów.
– Kocie łapki – szepnął
William, stukając różdżką w jedną ze zbroi. Posągi rozsunęły się,
odłaniając wyłaniające się powoli ze ściany ciężkie, miedziane drzwi.
William odwrócił się, z uśmiechem obserwując naszą reakcję, po czym przeszedł
przez drzwi.
Wślizgnąłem się do środka zaraz za nim,
jednak jak tylko przekroczyłem próg łazienki, usłyszałem niepokojące dźwięki
dobiegające z wewnątrz. Wszyscy pięcioro wrośliśmy w ziemię.
Wielki basen po środku wypełniony był
wodą. Piana wydzielała mocny zapach moreli, roznoszący się po całej łazience i
duszący nieco swoją słodyczą. Od wanny słychać było chichot pomieszany z
pluskaniem wody i trochę zbyt głośnym mlaskaniem.
– Serio... – pokręciłem
głową nie dowierzając.
Dziewczyna, do której należał chichot,
widząc nas krzykneła coś głośno i zanurkowała w wodzie po sam nos, przybierając
kolor dojrzałej maliny. Kogoś mi przypominała. W tym momencie chłopak, siedzący
do nas tyłem, odwrócił się i tym gestem sprawił, że prawie zemdlałem.
– Regulus?
– Syriusz?
– Scarlet?
– Will?
Uniosłem dłonie i złapałem się za głowę,
wybauszając oczy na całą tę scenę. Nie miałem pomysłu co innego mógłbym zrobić.
W wannie siedziała Krukonka, z którą jeszcze na początku roku chodził William.
Co prawda niedawno zostawił ją dla jakiegoś wyższego celu, ale najwyraźniej ona
za bardzo z tego powodu nie cierpiała, bo siedziała w wannie z innym.
Chłopakiem.
Który okazał się być Ślizgonem.
Konkretnie Regulusem Blackiem.
Śmiechu warte.
– Co wy tu wszyscy
robicie? – Regulus postanowił przerwać tę nieznośną ciszę. Jego głos
wibrował w pustej łazience i dodatkowo potęgował irytację rozbrzmiewającą
i tak dość wyraźnie i bez tego. Można było wyczuć jednak lekkie zakłopotanie w
jego głosie. W końcu, co tu się dziwić?
Zerknąłem na chłopaków. Syriusz chyba nie
był przygotowany na takie zderzenie z rzeczywistością, więc ograniczył się do
niemego wpatrywania się w brata, bez śmiałości do wydania choćby najcichszego
dźwięku. Peter stał za Jamesem, zasłaniając sobie oczy dłońmi i usilnie
starając się nie podglądać. Z marnym skutkiem, jak narazie. James natomiast z
wielkim uśmiechem na twarzy przyglądał się minie Williama. A jeśli chodzi o to,
to jest o czym opowiadać.
Jeśli w swoim życiu widzieliście kiedyś
kogoś zazdrosnego do granic: z zaciśniętymi wargami, pięściami zbitymi tak, że
niemal ma się wrażenie, że mają się nigdy nie otworzyć, z brwiami tworzącymi
niemalże literę „v” i z nosem zmarszczonym jak wyżymana po praniu
koszula, to powinniście dodać do tego wizerunku jeszcze zianie ogniem i nieme
recytowanie zaklęcia uśmiercającego wypisane w oczach, aby otrzymać pełny obraz
tego, jak wyglądał w tamtym momencie William. Gdyby nie to, że tak dobrze go
znałem, pewnie sądziłbym, że w łazience stoi jakiś bardzo trafnie uformowany
bogin.
– Will – złapałem jego
nadgarstek i zobaczyłem jak jego mina powoli się rozmywa, aż w końcu staje
się jakimś mglistym wspomneniem.
– Widzę, że mamy podobny gust,
Black – uśmiechnął się nagle szeroko, wyciągając różdżkę.
Nim zdążyłem zareagować, Scarlet, bo tak jej podobno było na imię, złapała
Regulusa za ramię i przyciągnęła go do siebie, przyciskając swoją klatkę
piersiową do jego i zasłaniając go ciałem. Miała ładne plecy.
– Wystarczy, William, nie zachowuj
się jak dziecko – warknęła, zniesmaczona, błądząc wzrokiem
po naszych twarzach. Zerknąłem znów na Willa, który uniósł jedną brew z
kpiącym uśmiechem.
– Tu nie chodzi do końca o
ciebie – mruknał, z radością obserwując zaskoczenie wymalowane na
jej ładnej buzi.
– No, my właściwie mamy coś do
zrobienia, więc nie przeszkadzajcie sobie, czy coś – James uśmiechnął
się szeroko, łapiąc Syriusza i Williama za ręce. Pociągnął ich do ostatniej
kabiny po lewo, z której nikt nie korzystał z powodu wody, która nieustannie
wystrzeliwała z sedesu.
Złapałem dłoń Petera i pociągnąłem go w
ślad za chłopakami, obserwując minę Regulusa. Podbródek jak zwykle uniósł
wysoko, lekko zmróżył oczy, ale coś mi się nie zgadzało, bo gdzieś w tych jego
granatowych tęczówkach zauważyłem nutkę ciekawości. Tak, ciekawości. To
niewątpliwie mnie zaskoczyło, jako że zawsze byłem przekonany, że zestaw min
Regulusa ogranicza się do opanowanej, poirytowanej, groźnej i może jeszcze
zupełnie obojętnej.
– Anteoculatia – usłyszałem
z kabiny głos Williama. Nie mogłem powstrzymać uśmiechu, kiedy na głowie
Scarlet wyrosły pokaźnego rozmiaru rogi, a ona sama zaczęła piszczeć, jak
zażynane prosie i wychlapywać wodę z wanny.
Po przeprawie przez wąski i stanowczo zbyt
wilgotny tunel, znaleźliśmy się niedaleko Trzech Mioteł w Hogsmeade. Było dość
chłodno, ale drogę umilały nam żarty o schadzkach Regulusa. Nawet Syriusz
zdążył się już ocknąć i wyraźnie nie miał zamiaru tak łatwo puścić tego w
zapomnienie. Właściwie to paplaninie nie było końca, bo im więcej piwa
kremowego wypiliśmy, tym bardziej wylewnie opowiadaliśmy niestworzone historie.
– Trzeba było przemienić ich w
króliki – zaczął wykrzywiwać James.
– Regulusowi mogłoby się
spodobać – zaśmiał się William, po czym wziął głębszy łyk
piwa. Przysłuchiwałem się im od dłuższego czasu, z zadowoleniem obserwując
ich uśmiechnięte twarze. Dawno nie mogliśmy siedzieć tak zupełnie bez żadnych
zmartwień i opowiadać głupoty na jaki tylko temat chcieliśmy.
– Jeszcze coś dla was,
chłopcy? – madame Rosmeta stanęła tuż obok mnie i chwyciła dwie
opróżnione szklanki, stojące na stole. – Widzę, że dzisiaj jesteście
w szampańskich nastrojach – uśmiechneła się miło.
– Pani widok dodatkowo pozytywnie
wpływa na nasz nastrój, madame Rosmeto – Syriusz uśmiechnął się
wesoło i puścil do niej oczko. Właścicielka zaśmiała się serdecznie, jak to
miała w zwyczaju i pokręciła głową.
– Syriusz, jak zwykle czarujący.
– Czemu miałbym szczędzić pani
komplementów?
Założyłem ręce na piersi i uniosłem brew,
przyglądając się Syriuszowi. Gdy tylko zobaczył, jak się mu przyglądam,
odchrząknął i wzruszył ramionami, uśmiechając się przepraszająco do Rosmety.
– Mały ma swoje humorki.
– Zaraz przyniose mu jeszcze jedno
piwo i na pewno się rozchmurzy – kobieta uśmiechnęła
się serdecznie i wróciła za ladę.
– Pocałuj mnie – powiedziałem,
wbijając w niego wzrok. Uniósł brwi i przechylił lekko głowę.
– Serio? – spytał
niepewnie. Spojrzałem na niego wyczekująco, nie mogąc powstrzymać
uśmiechu. Odwzajemnił ten gryms i zetknał nasze nosy. Chwycił swoją szatę
i zarzucił ją na nasze głowy, zasłaniając nas przed światem. Spojrzałem na
niego. Oczy niemal lśniły mu w ciemności.
– Duszno tu – zauważyłem,
odwracając wzrok. Pokiwał lekko głową i objął mnie drugą ręką w
pasie, przyciągając do siebie. Nasze usta złączyły się na chwilę, po czym
ponownie i znowu. Poczułem przyjemne ciepło opadające mi na ramiona i
powodujące lekkie kołatanie w mojej klatce piersiowej. Nie mogłem powstrzymać
śmiechu. Oparłem dłoń na jego policzku i zajrzałem w jego oczy. Dmuchnąłem
lekko na jego grzywkę.
– Wychodzimy – szepnąłem,
ściągając z nas jego szatę i wstając. – Następne piwo jest na twój
koszt, Black – powiedziałem, odchodząc w stronę łazienki.
Czułem przyjemne ciepło rozlewające się
powoli z ramion na moją klatkę piersiową. Nie była to tylko zasługa Syriusza,
ani też kremowego piwa. Po prostu to uczucie nagłego spokoju i braku zmartwień,
jakie opanowało mnie w barze, przypomniało mi, jak mogłem kiedyś cieszyć się z
małych, nieskomplikowanych rzeczy. Byłem chyba trochę zmęczony swoim własnym
rozmyślaniem o wszystkim i analizami. Chciałbym mieć trochę większy dystans do
wszystkiego, co mnie otacza.
Wychodząc z łazienki, zauważyłem Petera.
Zerknął na mnie przez chwilę, po czym spuścił wzrok i podszedł do umywalek.
Wyglądał na nieco zawstydzonego.
– Wszystko w porządku,
Pete? – spytałem, zamykając drzwi i opierając się o ścianę obok.
Wzruszył ramionami, zakręcając kurek.
– Nic, tylko ty i Syriusz... no
wiesz...
Uniosłem brwi i złapałem się za kark.
– Przepraszam za ten pokaz, to było
głupie. Nie chciałem cię zniesmaczyć, po prostu piwo trochę uderzylo mi do
głowy.
– Oh, nie! Nie o to
chodzi – Peter pokręcił głową z nieśmiałym uśmiechem. – Po
prostu tak dziwnie oglądać was wreszcie razem, po tym, jak
skradaliście się do siebie przez cały ten czas. Dziwnie, w dobrym tego słowa
znaczeniu.
Oddałem mu nieśmiały uśmiech. Nigdy nie
myślałem, że ktoś mógłby w ogóle w ten sposób o nas myśleć. Znaczy, rozumiem,
że moi przyjaciele chcieli dla mnie jak najlepiej, ale nie sądziłem, że moje
zabawy w kotka i myszkę z Syriuszem mogą męczyć ich tak samo, jak zwykły męczyć
mnie Do tego, muszę przyznać, że nagle poczułem coś na kształt dumy. Byłem
naprawdę dumny z tego, co łączy mnie i Syriusza. W którymś momencie przestałem
bać się, „co by było, gdyby” i pozwoliłem, żeby moja historia mnie
poniosła. I to dawało wielką satysfakcję, jakbym pierwszy raz w życiu zrobił
coś, co zawsze chciałem zrobić.
Kiedy wróciliśmy do stołu, chłopcy przy
kolejnym piwie omawiali nasz kawał w pokoju wspólnym Ślizgonów. Usiadłem obok
Syriusza i pociągnąłem łyk z kufla, przyglądając się gestykulującemu
Williamowi.
– Swoją drogą twój mroczny braciszek
ma w nawyku wpadać na nas w najmniej odpowiednich momentach.
– Wiem, o czym mówisz. Regulus od
zawsze żyje w świecie nieodpowiednich miejsc i momentów - stwierdził Syriusz,
drapiąc się po podbródku.
– Nim bym się tak nie martwił.
Wpadliśmy też przecież prawie na Slughorna..
– Prawda. Musimy bardziej uważać.
Znaleźć coś, co pozwoliłoby nam lokalizować ludzi na piętrze i zawsze być
gotowym na spotkanie z nimi – James pokiwał głową.
– No, ja nie byłem dziś gotowy na
spotkanie z bratem – zaśmiał się Syriusz.
– Może mapa? – spytałem,
biorąc kolejny łyk piwa.
– Dokładnie, mapa z przejściami,
jakie udało nam się znaleźć i z trasami nauczycielskich patroli - Peter pokiwał
głową, wpatrzony w swoją szklankę jak zaklęty.
– Można umieścić na niej choćby i
ruszających się ludzi – zmarszczyłem brwi, obserwując
ich zdziwione twarze. – Nie wiedzieliście?
Popatrzyli po sobie.
– Mógłbyś rozwinąć
temat? – William z uśmiechem pochylił się nad stołem, zaglądając mi w
oczy. Wzruszyłem ramionami.
– Oczywiście nie będzie to łatwe, ale
teoretycznie dałoby się zrobić mapę Hogwartu, która pokazywałaby uczniów i
nauczycieli.
– Mapa Huncwotów, wyobrażacie
sobie? – James rozłożył ręce z uśmiechem, po czym
szturchnął Petera, siedzącego obok niego. Chłopak pokiwał głową z
uśmiechem, wyraźnie tak samo podekscytowany jak reszta. „Mapa
Huncwotów”, też mi nazwa.
– Moglibyśmy chodzić wtedy dosłownie,
gdzie tylko byśmy chcieli. To otwiera tyle nowych
możliwości – rozmarzył się William. – Bylibyśmy dosłownie
niewykrywalni!
– Nie do złapania! Szybcy i
wściekli! – James postawił z hukiem piwo na stole. Pokręciłem
głową pobłażliwie i zerknąłem na Syrusza. Jak się okazało, przyglądał mi
się z tym śmiesznym, syriuszowym uśmiechem. Rozłożyłem ramiona z niemym
pytaniem wypisanym na twarzy.
– Chodź obejrzeć
gwiazdy – powiedział, pochylając się do mnie. Nie powiem, spodobała
mi się ta propozycja.
Wyszliśmy z pubu. Na zewnątrz było już
dość cicho, nie licząc rozmów wychodzących z Trzech Mioteł. Powietrze tego
wieczoru było bardzo orzeźwiające, ale też przeszywająco zimne. Zapiąłem kurtkę
pod szyję i usiadłem na poręczy nieopodal wspierającego się o ścianę pubu
Syriusza. Wyciągnął z kieszeni płaszcza papierośnicę i zapalił. Zmrużył przy
tym oczy. Przez chwilę widziałem tylko żar papierosa odbijający się w jego
tęczówkach, a później jego twarz spowił dym. Uniósł wzrok i wpatrywał się w
noc, milcząc.
– Nie poczęstujesz
mnie? – spytałem, wspierając łokcie na kolanach i opierająć na nich
twarz. Uśmiechnął się półgębkiem i zaciągnął się mocno. Trzymał dym w
ustach przez dłuższą chwilę.
– Jesteś za mały.
– Słucham? – uniosłem brew,
opierając jedną z nóg na ziemi. Wypuścił dym i podszedł do mnie, opierając
dłoń na poręczy. Przyłożył papierosa do moich ust i patrzył, jak się nim
zaciągam. Jego ciepła ręka przesunęła się po moim boku. Obserwował, jak
wypuszczam dym, po czym przylgnął na chwilę swoimi ustami do moich. Jego oddech
był ciepły i stanowił miły kontrast dla zimnego wiatru wiejącego mi w twarz.
Poczułem jak Syriusz obejmuje mnie ściśle i opiera policzek na mojej klatce
piersiowej.
– Zrobiłeś kiedyś coś, z czego byłbyś
dumny? – spytał po chwili, wprawiając mnie w
lekkie zakłopotanie.
– To znaczy?
– Ja kiedyś byłem przekonany, że
muszę uciekać przed tym, kim jestem. Sądziłem, że zdefiniuje mnie to, skąd
pochodzę. To, że jestem kolejnym Blackiem sprawi, że nikt nie da mi szansy,
żebym mógł zrobić coś, z czego byłbym dumny.
Złapałem jego twarz w dłonie i zmusiłem
go, żeby na mnie spojrzał.
– No, ale przecież zrobiłeś tyle
rzeczy w życiu, byłeś w tylu miejscach...
– Tak, ale wiesz, z niczego nigdy nie
byłem dumny, jak z tego, że potrafiłem pokazać się mojej matce i powiedzieć
jej, co czuję. To, że mało ją to obeszło nie jest już takie
ważne – uśmiechnął się do mnie i wrócił do palenia papierosa,
opierając się o poręcz. Wpatrzył się w prawie do cna spalonego peta,
zniesmaczony i zamilkł na długi czas.
Czy kiedyś zrobiłem coś, z czego byłbym
dumny? Coś co zrobiłem zupełnie sam?
– Sam nie wiem, czy kiedykolwiek
zrobiłem coś takiego, Syriusz – wzruszyłem ramionami. Uniósł
brwi i spojrzał na mnie, gasząc papierosa na poręczy.
– No co ty, dziecinko. Jesteś
dzielnym chłopcem. Wytrzymałeś sam na sam ze swoim futerkowym problemem, z
zalotnikiem spod ciemnej gwiazdy i wszystkim, co się z nim wiązało. Jak dla
mnie owinąłeś sobie świat wokół palca. Masz duże szczęście,
Remus – uśmiechnął się i rozsunął moją kurtkę do mostka.
Ucałował krótko moje jabłko Adama i puścił mi oczko.
– Większość to twoja zasługa,
wiesz? – postanowiłem kontynułować, mimo że zmarszczył
brwi ironicznie. – To, że poznałem ciebie i chłopaków sprawiło,
że nareszcie mogłem być sobą i w sumie, z tego jestem najbardziej
zadowolony w tym momencie. Z tego że mam każdego z was razem i z osobna.
Zwłaszcza ciebie – odwróciłem wzrok, nie mogąc znieść jego
wzroku. – Poza tym, nie jesteś takim znowu typem spod
ciemnej gwiazdy. Słyszałem, że Syriusz to najjaśniejsza gwiazda na naszym
niebie. Jest około dwadzieścia jeden razy jaśniejszy od Słońca i...
– Ciiii... – szepnął, po
czym przylgnął do moich ust.
* * *
Dla obozu literackiego, a zwłaszcza dla Adama, który pozwolił mi przeżyć jedną z najdziwniejszych chwil w życiu.
O mój Boże... jak dawno nie czytałam tego bloga... Jezu, mam nadzieję, że trafiłam na dobrego o.o Że nie komentuję teraz notki jakiejś Bogu Ducha winnej istotki, która zachodzi w głowie kim jest ten cyrkuśnik, który właśnie zabrał się do pisania... Tak czy owak! Po dzisiejszym olśnieniu, przy obiedzie, gdzieś między rosołem, a kotletem przypomniał mi się ten zacny blog postanowiłam go poszukać. Jako, że z yaoi i HP nie miałam do czynienia.... długo było ciężko się wbić ;d Nawet nie wiem czy cały czas piszesz tego bloga, bo oczywiscie nigdzie nie umiem znaleźć daty. Ale... miejmy nadzieję, że nadal on funkcjonuje i że mnie pamiętasz... a jeśli nie, no trudno, to będzie początek nowej znajomości ;d!
OdpowiedzUsuńPisz dalej!
Z pozdrowieniami,
Aiwe :)
Oczywiście, że cię pamiętam, ale (o boziu-boziu) to było tak dawno! Miło cię tu zobaczyć po tylu latach! Mam nadzieję, że nowe części ci się podobają. A do tego ciągle piszę to opowiadanie. Tylko, że być może pamiętasz częstotliwość, z jaką zawsze wstawiam notki. Proszę o cierpliwość. Jednak będę starać się jak mogę, żeby znowu cię nie wypłoszyć z tego bloga.
UsuńNo i mam nadzieję, że kotlet był smaczny.
Pozdrawiam :)
Hahaha no nie no... komentarz mi się skasował. Ja i machiny elektryczne się nie lubimy ;d Wszystko mnie odrzuca, nawet Twój blog ;d Ale ufff.... pamiętasz mnie, już myślałam, że opierdziel dostanę, że kim ja w ogóle jestem i w ogóle i w ogóle (jak widzisz mój zasób słownictwa jest taki sam jak parę latek temu, nie rozwijam się niestety zbyt szybko :D) I nie martw się... NIE MARTW SIĘ! Wiem, że żeby doczekać u Ciebie notki trzeba mocno ściskać poślady i mieć tylko nadzieję, że się dożyję, ale nie przeszkadza mi to, będę miała więcej czasu na przekonywanie Cię, ze jednak mimo wszystko Remus powinien być z Will'em, a nie tym psa wartym Syriuszem :D:D
UsuńHahahaha a kotlet smaczny, mniam, z teściami brata ;d;d;d
Aiwe