Lily była ładna. Już parę razy o tym wspominałem, ale teraz
świadomość jej urody uderzyła we mnie i zbiła z nóg. Miała ładne włosy i oczy,
a do tego jej kibić była cienka tak, że z łatwością można było zamykać ją w
czułych uściskach. Jej usta często wyginały się w wesołym uśmiechu i pokazywały
rząd równych, białych zębów. Dłonie miała gładkie i troskliwe, zawsze ciepłe i
kojące swoją delikatnością. Trzeba też przyznać, że po wakacjach urosły jej
piersi, a pupa zaokrągliła się. Gdybym nie ufał Syriuszowi, pewnie miałbym
teraz tremę.
Ale mu ufałem, więc martwiłem się z
zupełnie innego powodu. A mianowicie, jak uczucia Lily się rozwiną i czy nasza
przyjaźń je wytrzyma? Czy powinienem powiedzieć Syriuszowi, czy może lepiej
jest poczekać na to, co przyniesie przyszłość? Czy Syriusz rzeczywiście nie
zasługuje na kogoś tak cudownego, jak Lily? No i najważniejsze, czy może jednak
Syriusz też polubił ją bardziej niż mi się wydawało?
Swoją drogą, to wszystko wyjaśniało,
dlaczego ostatnio zachowywała się tak dziwnie. Częściej śmiała się, kiedy
Syriusz był w pobliżu, nawet jeśli nie powiedział tak naprawdę niczego
śmiesznego. Nalegała na siedzenie w pokoju wspólnym. No i oczywiście
czasem czułem ten dystans, który pojawiał się między nami znienacka. Bo
zdarzało jej się czasem nagle patrzeć na mnie ze złością albo zawstydzeniem.
Jestem pewien, że miało to wtedy swój powód, ale w tamtych momentach jeszcze
byłem zupełnie nieświadomym, szczęśliwym człowiekiem.
Byłem pewien, że Lily nigdy nie miała
złych zamiarów. To nie jej wina. Wiele dziewcząt doceniało urok i szlachetność
profilu Syriusza. Miały do tego prawo. Sam byłem kompletnie w nim zakochany.
Tylko że w jakiś sposób ten typ tak bardzo nie pasował do Lily. Ona zawsze była
taka rozsądna. Pamiętam, jak wczoraj, moment kiedy rozmawialiśmy o tym, że mają
zupełnie inne usposobienia i że Lily go czasem nie rozumie. Albo więc spodobał
jej się przez tę wciąż uśmiechniętą mordę, albo przez różnicę wieku. Nie
oszukujmy się, każdy chciałby randkować z dwa lata starszym chłopakiem. Chociaż
dziwne, że wybrała sobie akurat takiego, który tą swoją rzekomą dorosłością nie
grzeszył. Już chyba Regulus, mimo tego, że był młodszy, zdradzał większe
predyspozycje, by uchodzić za dojrzałego, opanowanego szlachcica. No może poza
ostatnim wygłupem. Chociaż, czy ja wiem.
– O czym tak intensywnie myślisz?
Poczułem, jak materac obok mnie ugina się
pod ciężarem Syriusza.
– O tym, jaki jesteś nieodpowiedzialny – westchnąłem
i przeniosłem na niego wzrok. Układał się właśnie tuż koło mnie,
podpierając twarz dłonią. Uniosłem brwi, czując mocny zapach lawendy, który z
podwójną siłą oblepiał teraz jego smukłą osobę. – Ale pachniesz.
Syriusz prychnął tylko rozbawiony i złapał
mój podbródek, wpijając się w moje wargi. Zerknąłem w stronę chłopaków. W
pokoju było ciemno, ale chyba jeszcze nie spali. Przesunąłem dłonią po jego
krtani i zajrzałem w jego oczy. Obejrzał się przez ramię na puste łóżko
Williama, po czym usiadł i zaczął zaciągać zasłony wokół nas.
– Co robisz?
– Klimat.
– Klimat na co?
– Na wiele rzeczy.
– Nieodpowiedzialnych
rzeczy? – spytałem, na co zaśmiał się i stanął nade mną.
– Pewnie tak – zmrużył
oczy, po czym usiadł na moim pasie. – W końcu cały jestem
taki nieodpowiedzialny.
– Nieprzyzwoicie
nieodpowiedzialny – przytaknąłem. – A ja mam tylko
trzynaście lat.
Przechylił lekko głowę na tę uwagę i przez
chwilę się nad czymś zastanawiał. W końcu przekręcił się na miejsce obok mnie i
wbił we mnie wzrok.
– Nie musimy robić niczego
strasznego – wzruszył ramionami.
– Powinniśmy iść
spać – odwróciłem się do niego tyłem i wtuliłem w poduszkę, mając
nadzieję, że nie zauważy jakiego bigosu mi narobił w głowie tymi paroma
słowami. Poczułem jak jego silne ramiona mnie obejmują, a on sam przywiera do
moich pleców.
– No dobrze,
kapitanie – mówiąc to jednak, zamiast znieruchomieć, wsunął dłoń na
mój brzuch. Zaczął krążyć nią kółka, a chwile później jego usta przylgnęły
do mojego ramienia.
– Syriusz – warknąłem przez
zaciśnięte zęby. Mruknął tylko coś niewyraźnie i wsparł się na łokciu,
by móc dosięgnąć mojej twarzy. Złożył na mojej skroni dwa pocałunki i
uśmiechnął się rozbawiony, patrząc na moją reakcję. – To chyba nie
czas i miejsce.
Istotnie szansa na to, że wszyscy już śpią
była mała i to był tylko jeden z wielu powodów, dla których nie powinniśmy
kontynuować tematu, który on zaczął. Syriusz zmarszczył brwi i zaczął mi się
przyglądać.
– Więc, gdyby był to czas i miejsce,
to co?
– Nie wiem, pewnie
nic – wydukałem z siebie, będąc tak samo zażenowany, co i
podekscytowany. – Dla ciebie pewnie nie jest to duża sprawa, ale
ja jeszcze nawet o tym nie myślałem.
Wiem, że skłamałem, ale chyba nie
potrafiłem inaczej. Nie wiedziałem, do czego to wszystko zmierza i najbardziej
chyba chciałem w tym momencie uciec spomiędzy tych czterech kotar. Przyglądając
się Syriuszowi też zresztą miałem wrażenie, że nie wie, czego się złapać w tej
konwersacji.
– Pewnie, że to dla mnie duża sprawa,
dziecino. Ale powinniśmy poczekać. Z tym wszystkim. Tylko czasem coś we mnie
wstępuje.
– Hormony.
– Nie spłaszczaj tego tak,
Remi – pokręcił stanowczo głową i odwrócił mnie na plecy, wpatrując
się w moje oczy intensywnie. – Ale to za wcześnie. Jesteś
jeszcze małym bąblem.
– Słucham? – złapałem go za
nos, ściągając brwi. – Mogę robić, co tylko chcę.
– Jasne – zaśmiał się
wesoło, ale na jego policzki wlał się szkarłat. Puściłem go i odwróciłem twarz.
– Czasem... – westchnąłem
lekko, nie wiedząc do końca, czemu nagle postanowiłem mu o
tym powiedzieć. – Czasem o tobie myślę. Miewam sny. I sam już
zupełnie nie wiem, o co mi chodzi – bałem się na niego spojrzeć, ale
w końcu, po chwili ciszy, zaledwie zerknąłem.
Był to błąd, bo w oczach Syriusza coś się
zapaliło i wyglądał na bardzo zachęconego. Przylgnął ustami do moich ust i
złapał mnie za ramiona, gdy tylko otworzyłem usta, by wymigać się z tego
wszystkiego. Na początku zacisnąłem dłonie na jego przegubach, ale wkrótce
rozluźniłem je, czując przyjemne ciepło opanowujące całe moje ciało.
Usłyszałem, jak on wzdycha, po czym poczułem jak ściska mocniej moje ramiona,
by chwile później puścić je i ułożyć się nade mną. Nagle zrobiło się bardzo
gorąco i nie byłem pewien, czy była to zasługa naszych oddechów, czy uroku
chwili.
Poczułem we włosach jego dłoń, która chyba
wciąż jeszcze nie przyzwyczajona do ich długości, zaczęła sunąć wzdłuż mojej
potylicy, aż w końcu zacisnęła palce na moich włosach, powodując śmieszne
uczucie, wyciskające ze mnie sapnięcie. To nie wyglądało jak żaden z moich
snów, ale było bardzo przyjemne.
Dłoń Syriusza nagle chwyciła moją koszulkę
i szybkim ruchem ściągnęła ją ze mnie. Gwałtownie nabrałem powietrza w płuca i
chwyciłem jego ramiona, przekręcając nas o sto osiemdziesiąt stopni. Usadowiłem
się na jego pasie i przycisnąłem go do materaca, patrząc na niego jak tylko w
tej sytuacji umiałem najgroźniej. Bez słowa oblizał wargi i zaczął się mi
przyglądać. Naliczyłem się czterech głębokich oddechów, nim przemówił:
– Moglibyśmy zrobić inne
rzeczy – jego mina ani trochę się nie zmieniła. Wciąż patrzył na mnie
spod lekko zmrużonych powiek i leżał z rękami rozrzuconymi na materacu.
Otworzyłem usta, żeby coś powiedzieć, ale zupełnie odebrało mi mowę. Mimowolnie
zerknąłem na jego tors, ale opamiętawszy się, wróciłem do jego twarzy. Biały
kieł wychynął z lewej strony jego ust, kiedy uśmiechnął się
półgębkiem. – Jesteś cały czerwony.
– Dziwisz mi
się? – przełknąłem z trudnością ślinę.
– Chodzi tylko o
to – zaczął, wciąż paraliżując mnie spojrzeniem – że czasem
tak, jak teraz, doprowadzasz mnie do szewskiej pasji i muszę sobie
jakoś z tym radzić sam. Ty pewnie też tak masz – odbiegł ode mnie na
chwilę spojrzeniem, ale zaraz wrócił. – Może... może powinniśmy
sobie nawzajem pomóc?
– Syriusz – warknąłem
ostrzeżenie, kiedy przesunął dłońmi wzdłuż moich ramion. – Ja wcale
nie... – zacisnąłem wargi i odwróciłem twarz, już któryś raz z kolei
zupełnie zażenowany. Powoli usiadł na łóżku, zsuwając mnie na swoje uda i
oparł dłonie na materacu za sobą.
– Wcale nie, co? – złapał
moją twarz w dłoń i delikatnie odwrócił ją w swoją stronę.
– Ja wcale nie robię żadnych zbereźnych
rzeczy, o których myślisz – odtrąciłem jego dłoń, wprawiając go
w konsternację. Przypatrywał mi się z uniesionymi brwiami i lekko uchylonymi
ustami, a z jego spojrzenia można było wyczytać, że w jego głowie panuje chaos.
Powoli zsunąłem się z jego kolan i usiadłem po turecku naprzeciw niego, łapiąc
swoje kostki i wpatrując się w nie nerwowo.
– Przepraszam, jakoś się tego nie
spodziewałem – powoli przechylił się do mnie i ucałował moje
czoło. Poczułem jak kąciki moich ust niekontrolowanie się
unoszą. – Po prostu jesteś chyba najbardziej napalonym
trzynastolatkiem, jakiego w życiu spotkałem.
Uniosłem brwi, otwierając szeroko oczy.
– Zabiję cię,
Black! – schwyciłem jego szyję i przycisnąłem go do materaca. Po
pokoju potoczył się jego śmiech.
Rano wstał naprawdę szary i ponury,
październikowy poranek. Kiedy się obudziłem, Syriusz już był w łazience i
sądząc po odgłosach, brał poranny prysznic. Źle mi się spało, bo w końcu dwaj
zasnęliśmy na moim łóżku. W środku nocy obudziłem się cały zlany potem i byłem
zmuszony gimnastykować się z kotarami.
– Syriusz, pospiesz
się! – stuknąłem krótko w drzwi i podszedłem do mojego kufra. Nagle
wróciło do mnie wspomnienie naszej wieczornej rozmowy i od nowa opanowało
mnie to samo zażenowanie. Naprawdę, czy Black nie wie, że niektórych rzeczy nie
mówi się na głos? Najbardziej chyba zawstydzający był fakt, że nie byłem ani
trochę oburzony jego wypowiedziami, a wręcz poczułem coś na kształt bardzo
niezdrowego ożywienia, które teraz przywiodło bardzo niepokojącą myśl.
Co będzie, kiedy zostaniemy z Syriuszem
sami? Co jeśli z dziwnych powodów stwierdzę, że nie ma sensu stawiać oporu? „Raz się żyje, Remus!”, już słyszę moje wewnętrzne ja, które unosi
kciuki w geście wielkiej aprobaty do tego wysoce nieodpowiedzialnego pomysłu.
– Wolne – Syriusz przeszedł
obok mnie ubrany już w mundurek. Zatrzymał się i zmarszczył brwi, widząc
moją minę. – Coś nie tak?
– Może jednak nie pojedziesz ze mną
na te święta, co? – spytałem, zaciskając dłonie na swoim
swetrze. Uniósł brwi, ale chyba za bardzo się nie zmartwił, widząc moje
otwarte do granic możliwości przestraszone oczy.
– Może jednak nie będziesz
potrzebował pasa cnoty, bo rączki będę trzymał przy sobie? – uniósł
dłonie i przechylił lekko głowę. Zerknąłem na Petera, który z grzeczności
udawał, że szuka czegoś w swojej szufladzie.
– Głupek z
ciebie – odchrząknąłem i udałem się w stronę łazienki.
Oby mówił prawdę.
Wielka Sala była wypełniona podnieconymi
głosami. Nic nowego, skoro zbliżało się Halloween. Coroczna zabawa zawsze
wprowadzała nie lada sensację i była głównym tematem rozmów jeszcze na tydzień
przed. Teraz zostały cztery dni i wszyscy zdawali się tkwić w typowej dla tego
okresu fazie rozmarzenia. Jeszcze dwa i z ekscytacji przemienią się w tykające
bomby, gotowe wybuchnąć w każdej chwili.
Przesunąłem wzrokiem po stole Gryffindoru.
Uniosłem brwi ze zdziwienia widząc Shona rozmawiającego z jakąś niziutką Puchonką,
która wcześniej jakoś nie rzuciła mi się w oczy. Postanowiłem powoli się
zbliżyć.
– ... być trudne. Masz dzisiaj czas,
prawda? – Puchonka wydawała się nieco onieśmielona. Chyba
długo musiała zbierać się na odwagę, żeby to powiedzieć. Shon uśmiechnął
się delikatnie i złapał się za kark. Oho.
– Jasne, po lekcjach, w bibliotece?
– Świetnie – dziewczyna
była wyraźnie ucieszona. Złapała się za kasztanowego loka i
zmarszczyła zabawnie nosek przy uśmiechu. – To ja... ja muszę
już lecieć – wstała ostrożnie.
– Pewnie, do
zobaczenia – Shon machnął krótko dłonią, ale kiedy zdał sobie sprawę
jak nienaturalnie to wyglądało, schował ją pod stół i odchrząknął.
Dziewczyna obróciła się na pięcie i stanęła ze mną oko w oko. Wyraźnie się
zmieszała i spuszczając wzrok, szybkim krokiem wyszła z Wielkiej Sali.
– Remus, cześć – Shon
wydawał się już zupełnie naturalny, jakby scena sprzed paru sekund nie
miała miejsca. – Siadaj.
– Dzięki – przysiadłem obok
niego i przeczesałem wzrokiem stół. – Teraz chyba wszyscy
zakochują się na zimę, co?
– Raczej przed
Halloween – mruknął, wzruszając ramionami. Po chwili uniósł jednak
brwi i omal nie zakrztusił się sokiem dyniowym. – Chyba nie
mówisz o mnie i o Poppy?
– Wyglądała na miłą.
– Nie ma nawet mowy. Robimy razem
projekt na Transmutację, to wszystko. I daruj sobie to podejrzliwe
spojrzenie – wycelował we mnie nożem umazanym w maśle. Uniosłem brew
nie do końca przekonany.
– Wiesz, miłość nie wybiera. Spójrz
na mnie – zdecydowałem się zacząć od jajecznicy.
– Skoro mowa o niej – Shon
odchrząknął – to co z Lily? Porozmawiałeś z nią w końcu?
Zerknąłem na niego przelotnie, nie mogąc
powstrzymać grymasu niezadowolenia.
– Co? Co się
stało? – pochylił się w moją stronę, zaaferowany. Przez chwile
zastanawiałem się, od czego zacząć.
– Trochę się pomyliliśmy. Nie
chodziło jej absolutnie o mnie – odłożyłem sztućce i wyprostowałem
się, spoglądając na niego. Milczał, chyba chcąc zachęcić mnie tym do
kontynuowania. – No nie o mnie. Tylko o siewce nędzy i rozpaczy.
– Nie gadaj – mimo mojej
rozpaczy, na twarzy Shona wykwitł szeroki uśmiech. Szturchnąłem
go, próbując przywołać go do porządku, ale był zupełnie niepoprawny.
– To wcale nie jest śmieszne. Oboje
kochamy się w tym samym idiocie. Czy to nie ironia losu? Dwa wybitne umysły
uległy przeciętnemu rozumkowi – postanowiłem dodać mojej wypowiedzi
trochę teatralnego dramatyzmu. Shon zaśmiał się i pokręcił głową,
chyba nie mogąc uwierzyć.
– Aż dziwne, że nie poszło jak zwykle
o ciebie.
– Możesz darować sobie ten sarkazm,
Shon – przewróciłem oczami i zająłem się jedzeniem. Przez chwilę
milczeliśmy – ja zajęty jedzeniem, Shon chyba rozpatrując wszystkie
za i przeciw.
– Co zamierzasz
zrobić? – spytał w końcu. Wzruszyłem ramionami, przełykając.
– Wiesz, wszystko zależy od niej i
tego, jak bardzo kręci ją... on.
– Czemu jego imię nie przechodzi ci
przez gardło? – wsparł twarz na dłoni rozbawiony,
– Bo łudzę się, że póki nie mówię
tego na głos, jest to mniejszą prawdą
– To chyba wiele nie
zmieni – mimo trafności jego uwagi, nie omieszkałem wyrazić
swojego niezadowolenia dźgnięciem go w ramię.
Usłyszałem śmiech Jamesa z dalszej części
stołu. Krótko zerknąłem w jego kierunku. Cieszyłem się, że czuł się lepiej. Ta
cała depresja zupełnie do niego nie pasowała, w jakiś sposób przerażając swoją
intensywnością. Rozmawiał o czymś z Syriuszem i przez chwilę moje i ciemne oczy
Blacka spotkały się. Udałem, że wypatrzyłem coś ciekawego na suficie. Zaraz
jednak znowu zmuszony byłem zerknąć w tamtym kierunku, bo coś mnie
zaniepokoiło.
Peter siedział po drugiej stronie stołu, wpatrzony
w Jamesa. Miał zaciśnięte pięści, a jego wzrok był tak intensywny, że mógłby
spokojnie wypalić dwa otwory w szacie Pottera. Mina Petera wyrażała jakąś
niezdrową wściekłość, która postawiła pod znakiem zapytania moje wczorajsze
rady, jakie mu dałem.
– Tak, z tych zakochań wyniknie tylko
coś niedobrego – mruknąłem, wyrywając się z zamyślenia.
– Jeśli chodzi ci znowu o
mnie – Shon westchnął – to myślę o kimś innym, nie o Poppy.
Uniosłem brwi i wbiłem w niego wzrok.
– Jak to? – spytałem.
Chłopak uśmiechnął się.
– Poznałem bardzo fajną dziewczynę w
te wakacje. No wiesz, w Berlinie. Opowiadałem ci trochę, ale chyba nie byłem
pewien, czy powinienem tak się z tym ogłaszać.
– Chwila... Chodzi ci o tę flecistkę,
prawda? – wymierzyłem w niego palcem
wskazującym. – Wiedziałem! Cholera, czemu ty nigdy nic mi nie mówisz
w porę?
– W jaką porę. Nie zobaczę jej aż do
następnych wakacji. Kto wie, czy do tego czasu sobie kogoś nie znajdzie
– wzruszył ramionami i spuścił wzrok, wpatrując się w swój pusty talerz.
– Powinieneś do niej
napisać – trąciłem jego nos. – Nawet nie próbuj się
wymigać.
– Ale wiesz, ona jest na mnie trochę
zła – Shon złapał się za ramię i przekrzywił lekko
głowę. – Bo nawet chciała mnie poznać i w ogóle, ale zadawała
takie złe pytania. A wiesz, ona jest mugolem i wielu rzeczy nie mogłem jej
powiedzieć. W końcu domyśliła się, że kłamię i trochę się obraziła.
– Nieważne, jeśli ci zależy to pisz,
walcz! – uśmiechnąłem się, widząc zmieszanie wpełzające mu
na policzki. – Jak ma na imię?
– Madeline.
Cały dzień mijał bardzo sennie. Nawet
James nie miał ochoty na opowiadanie dowcipów. Pogoda za oknem chyba wszystkich
demotywowała. Kiedy weszliśmy do sali, razem z profesorem od Obrony przed
Czarną Magią, deszcz zwiększył swoją siłę co najmniej dwukrotnie, dudniąc w
szyby. Ściana w rogu sali była mokra, a pod jednym z okien powstała spora już
kałuża. Profesor Quint przeszedł obok niej swoim szybkim krokiem i machnął
różdżką pozbywając się wody z podłogi. Drugim machnięciem domknął okiennice.
– Dzisiaj pracujemy w parach. Tylko
bez przepychanek. Zostańcie w swoich
ławkach – powiedział, odgarniając ciemne włosy z twarzy i
zrzucając przemoczony płaszcz na krzesło. Dlaczego w ogóle wpadł na pomysł
wychodzenia dziś z zamku? Gdyby profesor Quint był bardziej podejrzanym
osobnikiem, pewnie dłużej bym się nad tym zastanawiał.
Krzesło obok mnie odsunęło się i
usłyszałem ciche, niepewne „cześć”. Przełknąłem ślinę i zerknąłem w
bok, starając się przywołać na twarz jak najbardziej neutralną minę.
– Hej, Lily – zobaczyłem,
że na mnie nie patrzy, tylko wyciąga podręczniki z torby. Usiadła prosto
i ścisnęła dłonie w pięści, układając je na ławce. Rozejrzałem się
dookoła. Syriusz tylko puścił mi oczko z tylnego rzędu, ale mnie jakoś nie
uśmiechało się teraz flirtować. Zacisnąłem wargi.
Czemu jest na mnie zła? No bo musi być na
mnie zła. Przecież inaczej by na mnie spojrzała, prawda? Sądziłem, że naprawdę
wszystko jakoś się ułoży, a ona tak znienacka postanowiła milczeć. Może
rozmawiała z Syriuszem? Obejrzałem się jeszcze raz na chłopaka, ale już
dyskutował o czymś z Jamesem ściszonym tonem. Nie, niemożliwe. Syriusz na pewno
by dał to po sobie poznać.
Chociaż... Tak właściwie, to co każe mi
tak myśleć?
Syriusz był najbardziej tajemniczą osobą,
jaką znałem. I świetnym manipulatorem. Mógłby udawać. Tylko że zupełnie nie
rozumiem, czemu miałby to robić. Chyba były tylko dwie opcje: nie chciał mnie
martwić lub lubił Lily bardziej niż mi się wydawało.
Nie, to nie tak. Gdyby ją lubił, na pewno
by mi powiedział. Syriusz by mnie nie zdradził. Prościej byłoby mu się do tego
wszystkiego przyznać. Poza tym jeszcze poprzedniego wieczora wykazywał całkiem
spore zainteresowanie moją osobą. Nie mogłem mu co prawda zaoferować tego
wszystkiego, co miała piękna Lily, ale mu chyba z jakiś powodów to nie
przeszkadzało.
Jestem okropny. Jeśli Syriusz mnie kocha,
to nie obeszłaby go Lily tylko ze względu na swoją zaokrągloną pierś. Musiało
by być to coś głębszego.
I wtedy dopiero zaczęły by się schody.
– Panie Lupin, nie pomoże pan dziś
pannie Evans? – profesor stanął nade mną i uniósł brew.
Oparł swoją potężną dłoń tuż przy mojej, zasłaniając świece nade mną i
pogrążając moją sylwetkę w ciemności. Że też nigdy wcześniej nie dostałem
ciarek na jego widok.
– Oczywiście, że
pomogę – odważnie wpatrywałem się w jego szare oczy do momentu, w
którym nie uśmiechnął się tajemniczo, przechodząc w głąb sali. Odetchnąłem
głębiej, kiedy zaczął zadawać niewygodne pytania Jamesowi i Syriuszowi.
Zerknąłem krótko w stronę Lily. Zupełnie nie skupiłem się na poleceniach
nauczyciela. Dziewczyna krótko na mnie zerknęła i wyraźnie zawstydzona spuściła
wzrok, podsuwając mi książkę pod nos.
– Piszemy notatkę.
– Smoki? – spytałem
zaskoczony. – Ostatnio przerabialiśmy klątwy.
– Powiedział, że dzisiaj
smoki – odchrząknęła i obejrzała się na nauczyciela, po czym wlepiła
we mnie wzrok. Poczułem mrowienie w karku pod wpływem intensywności jej
spojrzenia.
– Więc Opalooki
Antypodzki – wymusiłem z siebie, starając się brzmieć jak
najnaturalniej. Lily tylko skinęła głową, ale nawet nie
mrugnęła. – Są bardzo piękne.
– Jak dla mnie wyglądają dość
groźnie – nagle spuściła wzrok na rysunek widniejący w
książce. Poczułem, że znów mogę oddychać.
– To przez
oczy – zauważyłem, a ona tylko skinęła głową.
Znowu zapanowała między nami cisza
przerywana jedynie szmerem jej pióra. Przyglądałem się jak włosy opadają jej na
twarz, mimo jej usilnych starań.
Kap... Kap... Kap...
Cały świat teraz kapał, tworząc
atramentową kałużę w pamiętniku ślicznej Lily Evans. Czułem się, jakbym na nowo
odkrył, że planety kręcą się wokół Słońca, którym była. Wszystko zaczyna się i
kończy na niej. Każdy z nas tego teraz doświadcza, kiedy jej piegowata buzia
napina się w skupieniu i jakiejś wewnętrznej rozterce.
Lily wyprostowała się i uniosła na mnie
swoje fluorescencyjne oczy.
– Co? – lekko się
zmieszała.
Westchnąłem.
– Nie chcę, żeby coś się między nami
zmieniło, Lil. Kocham cię. Jak siostrę. Uwielbiam cię. I jeśli jest jakaś
szansa na to, że wciąż chcesz być moją przyjaciółką, proszę, spróbujmy.
Jej usta wykrzywiły się lekko w uśmiechu,
a brwi ściągnęły się i uniosły. Wpatrywała sie we mnie, a ja przez chwilę
poczułem się, jakby cały świat skupił na mnie swoją uwagę. Wesołe ogniki
strzelały pomiędzy bluszczem jej tęczówek, a ja mogłem jedynie patrzeć i
podziwiać, jak Słońce się powoli wzrusza.
Znienacka Lily zarzuciła mi ramiona na
szyję i wtuliła się w moją pierś. Poczułem jej perfumy zmieszane z nutką
szamponu. Ścisnąłem ją w odpowiedzi.
– Chyba dzisiaj jakoś nie mają
państwo ochoty na naukę, co? – profesor Quint oparł dłonie na
naszych krzesłach i pochylił się nad nami. Odskoczyliśmy od siebie jak
oparzeni, ale i tak nie szczędził nam uwag do końca zajęć. – No
proszę pokazać, panno Evans, co pani tu zrobiła za tego podrywacza.
– Co to były za przytulanki z
Evansówną? – Syriusz objął mnie ramieniem, kiedy wychodziłem z
klasy. – Mam być zazdrosny?
Patrząc na jego szeroki uśmiech, poczułem
jakieś dziwne wewnętrzne rozdarcie. Powinienem mu powiedzieć.
– Nic takiego. Trochę ostatnio się
pokłóciliśmy – powinienem był, ale byłem tchórzem.
– Ale już wszystko w porządku?
– Tak. Już wszystko
gra – odwróciłem twarz, starając się szybko wymyślić jakiś nowy
temat. Na szczęście nie musiałem się długo wysilać, bo najwyraźniej
Syriusz miał już swój własny plan.
– Jakie masz plany na wieczór?
– Dzisiaj jest pierwsze w tym roku
zebranie Klubu Ślimaka. Slughorn był ostatnio zajęty jakimiś sprawami
osobistymi, no a teraz powraca, głodny nowych historii na temat naszej rodziny
i naszych umiejętności. Standard – zerknąłem na niego, ale wyglądał
na niepocieszonego.
– Weź mnie ze sobą.
– Nawet nie ma mowy. To nie impreza
jajogłowych z bezalkoholowym szampanem i sernikiem, tylko poważne spotkanie
poważnych ludzi – uniosłem brew. Syriusz skrzywił się brzydko, ale
odpuścił, zamyślając się nad czymś.
– Właściwie to chciałem ci
powiedzieć. Razem z Jamesem ustaliliśmy, że zacznę ich uczyć, jak Will wróci do
zdrowia.
– Będę jeszcze próbował odwieść cię
od tego pomysłu.
– Próbuj,
dziecinko – uśmiechnął się lekko i ucałował moją skroń, następnie
znikając w męskiej toalecie. Obejrzałem się za nim, ale zdecydowałem, że
nie dam rady mu o tym wszystkim powiedzieć. Jeszcze nie. Ale musiałem z kimś
porozmawiać i jedyna osoba, która mogłaby doradzić mi w każdym z moich mnogich
problemów, był William. Przyspieszyłem kroku, kierując się w stronę Skrzydła
Szpitalnego.
Kiedy dotarłem na piętro, drzwi były
zamknięte. Pomyślałem, że może odpoczywają i nie chcą żeby im przeszkadzano,
ale wtedy do moich uszu dotarł śmiech Williama. Tego się nie spodziewałem i
ciekawość wzięła we mnie górę. Nacisnąłem na klamkę i wszedłem do środka,
obserwowany czujnym wzrokiem naburmuszonego Regulusa. William leżał, tak jak
ostatnio, na samym końcu sali i zasłaniał usta dłonią, próbując opanować śmiech.
Kiedy podszedłem do niego, skończył ścierać łzy z kącików oczu.
– Myślałem, że jesteście chorzy, ale
widzę, że dobrze się bawicie – zauważyłem, siadając na
brzegu jego łóżka.
– Remi, dobrze cię
widzieć – powiedział Will, opierając się wygodnie na poduszkach i
zerkając krótko w stronę Blacka. Uniosłem brew.
– No to, jak się czujesz?
– Bardzo dobrze. Jutro wracam na
zajęcia. Pani Swan ma nas już trochę dość.
– Nie dziwię jej się. Jesteście
trochę za weseli jak na ciężko rannych.
– Nikt nie jest ciężko ranny. Ja
widzę, ręka księcia ciemności prawie się już zrosła i w sumie to trochę się tu
lenimy – usłyszałem prychnięcie z końca sali, ale William je zupełnie
zignorował i wpatrzył się w moje oczy z uśmiechem. – Co z
Jamesem?
– W porządku. Pogadaliśmy i chyba mu
trochę ulżyło. Ale strasznie go wystraszyłeś. Powinieneś się wstydzić.
– Hej, w końcu nic mi nie jest. Nie
oberwałem choćby w połowie tak mocno, jak Syriusz ostatnio – pokręcił
głową i znienacka chwycił kosmyk moich włosów. – Jeszcze nie
przywykłem.
Westchnąłem i odwróciłem twarz w stronę
okna. Ciągle padało. Po szybie ściekały cienkie stróżki wody sączące się z
dachu. Od czego zacząć?
– Will, muszę z tobą
pogadać – obejrzałem się za siebie, spoglądając na Regulusa, zajętego
jakimiś kartkami papieru. Może notatkami z zajęć. Chociaż wątpię.
– Może nie będzie
podsłuchiwał – William wzruszył ramionami i uśmiechnął się do
mnie. Westchnąłem.
– No więc ostatnio James i Peter mają tą
samą sympatię. Słyszałeś, nie?
– Zauważyłem co nieco – przyznał,
kiwając głową.
– Ostatnio gadałem z Peterem i on
wydawał się dość załamany tym, że jest zmuszony konkurować z Jamesem. Więc go
pocieszyłem i powiedziałem, że jeśli mu zależy, to powinien o nią walczyć.
Chyba dobrze zrobiłem, nie? – spytałem, unosząc na niego wzrok ze
swoich rąk. Zmarszczył brwi i przez chwilę się zastanawiał.
– Może powinniśmy powiedzieć
Jamesowi. Wydaje mi się, że oni powinni załatwić to między sobą. A i ty jak
zwykle bierzesz na siebie za dużo.
– Bez przesady. Poza tym to nie
wszystko, bo Peter chyba przemyślał to, co mu powiedziałem i mam wrażenie, że
jest teraz zły na Jamesa. Nie odezwał się dziś do niego ani słowem. Chyba jest
przybity i czuję, jakby to była moja wina.
– Oczywiście – William
uniósł brew z politowaniem.
– Poza tym, rozmawiałem z Jamesem i
on chyba naprawdę lubi Lily w takim samym stopniu jak Peter. Tylko mam
wrażenie, że on nie umie jej tego pokazać. W ogóle sprawia wrażenie zupełnie
zagubionego...
– Remus – William złapał
mnie za ramię i zmusił do spojrzenia na siebie – przestań już. Za
bardzo się przejmujesz. To tylko ich pierwsze romanse. Myślę, że
powinni załatwić to między sobą, nawet jeśli oznaczałoby to łzy i siniaki. To
jest naprawdę zupełnie nie twoja sprawa – wpatrzył się w moje
oczy i nie pozwolił odwrócić wzroku, łapiąc mnie za
twarz. – Zrozumiano?
Westchnąłem i skinąłem głową, obejmując
się ramionami.
– No to chociaż pogadam z Jamesem o
tym.
– Tylko mu wspomnij. Najlepiej przy
Syriuszu, bo on już na pewno cię rozproszy i nie będziesz miał czasu myśleć o
swoim zbawianiu całego świata – uśmiechnął się widząc moją kwaśną
minę. – To wszystko?
– Chciałbym.
– Dobrze, że nigdzie się nie
wybieram – Will podłożył dłonie pod głowę i ułożył się wygodniej w
łóżku. – No dawaj.
– Wczoraj odbyłem dość ważną rozmowę
z Lily. Znaczy, to w sumie zaczęło się od moich podejrzeń co do niej. Ale to
przez Shona wyszło jak wyszło. A wyszło zupełne bagno,
William – spojrzałem na niego, ale on tylko kazał mi kontynuować
gestem ręki. Westchnąłem. – No więc Shon podobno z nią gadał i
ona wcale mu nie powiedziała tego wprost, ale wydedukował z tej ich rozmowy, że
Lily się we mnie zakochała.
– No ładnie... – pozwolił
sobie zauważyć, podnosząc się na dłoniach.
– Poczekaj. Rozmawiałem z nią. Jakimś
cudem udało mi się zebrać na odwagę i jej powiedzieć, a ona na to, że zupełnie
mi się pomyliło i...
– Nie.
– ...i chodzi jej
o... – obejrzałem się na Regulusa, wciąż na szczęście zajętego
notatkami – o Syriusza – dodałem szeptem.
William chwilę milczał, ale zaraz
wybuchnął śmiechem.
– No dobra, to teraz mi jeszcze
powiedz, że ty nagle zmieniłeś zdanie i uwielbiasz teraz Lily.
– Oczywiście, że ją uwielbiam, Will,
ale nie w ten sposób! Przestań się śmiać, to wcale nie jest zabawne!
– Co na to
Syriusz? – spytał, starając się zachować powagę. Widząc moją minę,
uniósł brew, natychmiast poważniejąc. – Chyba mu powiedziałeś.
Remus, czemu mu nie powiedziałeś?
– Na Merlina, Will! Jak mógłbym mu
powiedzieć?! – rozłożyłem ręce, zwracając chyba też
uwagę Regulusa.
– Boisz się, że rudzielec cię wygryzie? – spytał
wprost, a ja w odpowiedzi tylko
zacisnąłem wargi. – Ten uparciuch miałby polecieć na
pierwszą lepszą tylko dlatego, że jest dziewczyną?
– Lily nie jest pierwszą lepszą,
Will – wymierzyłem w niego palcem. – A poza tym Syriusz
ją lubi. Ostatnio dużo czasu spędzamy razem.
– Nigdy by tego nie zrobił. Powiem
więcej, jeśli ceni swoje życie, nie zrobi tego – żeby
podkreślić powagę swoich słów lekko uderzył ręką w temblaku w swoją
otwartą dłoń. Skrzywił się z bólu, ale chwilę później uśmiech powrócił na jego
usta. – Zaufaj mu. Chociaż raz mu zaufaj. Zwłaszcza jeśli chodzi
o to.
– Dobra, dobra, może później. Czemu w
ogóle ona mu tego nie powie? Może ona nie chce, żeby on wiedział?
– Gadałeś z nią później?
– Tak, stwierdziliśmy, że ta sytuacja
niczego nie zmieni.
– I myślisz, że tak
będzie? – spytał, a ja musiałem się chwilę zastanowić.
– Taką mam
nadzieję – westchnąłem i wzruszyłem ramionami. – Czuję się
fatalnie przez to mieszanie między Peterem a Jamesem, a teraz przez
ukrywanie prawdy przed Syriuszem i przez niespełnienie oczekiwań Lily. Jej jest
strasznie głupio. Widzę jak na mnie patrzy.
– Tak, wiem. To do ciebie
podobne – Will pokręcił głową. – Ciebie się chyba już nie
naprawi.
Wieczorem wciąż jeszcze myślałem o tym, co
powiedział mi William. Tylko że ja chyba nie potrafiłem zupełnie odciąć się od
tego, co działo się między moimi przyjaciółmi. To chyba naturalne, że jeśli
wszystko zaczyna się mieszać i sypać, to powinienem chociaż spróbować jakoś
temu zaradzić. Najwyraźniej nie dla Williama. A ja z jakiś powodów uważałem
jego osądy za całkiem sensowne. Być może przez to, że Will był bardzo dobrym
obserwatorem. Od razu wiedział, o co mi chodzi, zanim jeszcze udawało mi się
sformułować właściwe zdanie w głowie. Był niesamowity i nawet kiedy nie miał
racji, wciąż ją miał.
– Nad czym tak
myślisz? – Lily podała mi szklankę z sokiem dyniowym. Odwróciłem się
od okna i uśmiechnąłem do niej.
– O czymkolwiek, byle nie o znajomej
ciotki Slughorna, która kiedyś była kochanką Amarila Lestoata.
– Chyba rozumiem – zaśmiała
się lekko i odgarnęła włosy z twarzy. – Ten nowy szybko się
wybił. Slughorn jest nim zachwycony.
– Wcześniej na niego wpadłem. Chyba
nie do końca za mną przepada. Pamiętasz jak go wołają?
– Snape.
– Tylko na niego popatrz, jak tam
siedzi i buzia mu się nie zamyka – westchnąłem i pociągnąłem
ze szklanki.
– Przestań, bo pomyślę, że robisz się
zazdrosny – uśmiechnęła się i szturchnęła mnie lekko. – Nie
tylko on nie cieszy się z naszego widoku – dodała, zasłaniając
usta szklanką soku w momencie, kiedy Zabini wstał od stołu i podszedł do
stolika z przekąskami, obdarzając nas nieładnym grymasem.
– Koreczki są całkiem
niezłe – mruknąłem od niechcenia, przyglądając się mu. Kątem oka
zobaczyłem uśmiech majaczący na ustach Lily.
– Odczepcie się, kujony. Mam lepsze
rzeczy do roboty, niż oglądanie waszych szlamich mord.
– Hej – warknąłem,
podchodząc do niego o krok. Wyprostował się i uśmiechnął pod nosem.
– Nie ma potrzeby tak skakać, Lupin.
Do szlachty i tak nie doskoczysz.
– Zabini, idź zabłysnąć swoimi niesamowitymi
znajomościami gdzie indziej i zostaw tych, którzy dostali się do koła Eliksirów
ze względu na wiedzę, a nie nazwiska ludzi, którzy i tak cię pewnie nie
lubią – Lily złapała mnie za ramię i pociągnęła w
tył. – Nie ma powodów, żeby kłócić się o takie bezsensowności.
– Zasłaniasz się tą rudą mądralą,
Lupin? Widać jak niewiele w tobie faceta. A może się mylę?
– Ruda mądrala ma więcej oleju w
głowie, niż którykolwiek z nas. Odczep się już, Zabini.
Chłopak prychnął tylko, wyginając swoje
kuszące usta w złośliwy uśmieszek i wrócił do stołu, uciszając gestem dłoni
nowego przybysza o dziwnym nazwisku Snape.
Chłopak skulił się na swoim siedzeniu, ale
na jego twarzy nie odbił się ani strach, ani irytacja. Wpatrywał się w
Zabiniego zaciekawiony i zauroczony jego wywodami. To mnie nieco zaskoczyło, bo
sądziłem, że ktoś tak uzdolniony naukowo, umie odróżnić kogoś wartego uwagi od
zupełnego zera. Jak zwykle nie miałem racji.
– Ale z ciebie awanturnik. Chyba zaczynasz
dorastać, Remi – Lily pozwoliła sobie na cichy chichot
i poprawiła mój kołnierzyk.
– Myślisz, że kiedyś to wszystko się
odwróci? – spytała Lily, kiedy wracaliśmy w nocy do
dormitorium. Wzruszyłem ramionami, uśmiechnięty jakbym wypił tego wieczora
co najmniej parę piw kremowych.
– Niektórych nie zmienisz. Zawsze
znajdą się tacy, którzy nie mają nic innego, oprócz statusu społecznego i będą
się nim chełpić.
– Pewnie masz rację – Lily
westchnęła i nagle zatrzymała się, siadając na parapecie. – Ale jest
dzisiaj księżyc.
– Mówiłaś, że jesteś
zmęczona – uśmiechnąłem się wspierając ramieniem o ścianę i także
wyglądając za jej spojrzeniem.
– Ty pewnie często przebywasz poza
dormitorium po zmroku, ale ja nie często mam taką szansę, panie łobuzie.
– Daj spokój – zaśmiałem
się i przysiadłem obok niej. – Głupio mi z powodu tego, że musiałaś
mi się przyznać do Syriusza.
– Przestań. Poradzimy sobie z
tym – uśmiechnęła się do mnie i złapała moją dłoń. Była jak
zwykle ciepła i miękka. Przymknąłem oczy.
– Nie pozwolę ci tak po prostu
odejść, Lily. Nawet nie próbuj – stwierdziłem, ale kiedy po
mojej wypowiedzi zapanowała cisza, uchyliłem powieki. Lily przysunęła się
do mnie i niepewnie spojrzała w moje oczy. Poczułem jej ciepły oddech na
brodzie.
– Nie chcę odchodzić, Remus.
– Widzę – udało mi się z
siebie wydusić w momencie, kiedy jej dłoń zsunęła się z mojej dłoni na
udo. Zacisnąłem zęby tylko po to, żeby zaraz rozchylić usta i pochylić się
nad nią.
Moje usta przywarły do jej ciepłych i
otwartych dla mnie zupełnie. Jednak tylko z pozoru pozostała bierna, bo zaraz
złapała za końcówki moich włosów z tyłu głowy i przyciągnęła mnie bliżej
siebie. Jej słodki zapach ogarnął mnie z każdej strony, a jakieś nieznane
wcześniej, rumiankowe ciepło wlało się w mój przełyk i przeleciało przez niego
wypełniając całym sobą moją klatkę piersiową.
Nie trwało długo, nim wsunęła się na moje
kolana, podwijając swoją przyzwoicie długą spódnicę. Myślałem, że zabraknie mi
oddechu, kiedy jej czułe dłonie wtargnęły na moje plecy całe drżące i spragnione
miłości. Odgarnąłem włosy z jej twarzy i ściągnąłem z niej płaszcz, czując jak
coś nowego się we mnie rodzi. Coś nowego i zupełnie nie do okiełznania.
Spojrzałem w jej oczy wypełnione
bluszczem. Było w nich coś ciepłego i pełnego ekscytacji. Nie takiej, jaka
gościła w nich przy nauce nowych zaklęć, czy poznawaniu nowego gatunku
magicznego stwora. To była bardzo kobieca ekscytacja.
Złapała moją dłoń i ułożyła ją na swojej
piersi. Poczułem jak szybko bije jej serce i jak ciepłe jest jej ciało. Wpiłem
się na powrót w jej wargi, zupełnie bezwstydnie badając jej klatkę
piersiową. Zdało mi się, że zbyt wiele guzików jej koszuli jest rozpiętych.
Poczułem, że brakuje mi powietrza w tym wszechobecnym zaduchu.
Wziąłem głęboki wdech, otwierając szeroko
oczy. Obudzony w mojej sypialni i cały zlany zimnym potem, podniosłem się na
łokciach. Zaraz jednak opadłem z powrotem na poduszki przestraszony. Nade mną
stał Syriusz, pochylony i wpatrzony we mnie intensywnie. Jego ciemne, kosmiczne
oczy zdały mi się mroczniejsze niż zwykle. Jakby źrenice rozwarły się do granic
możliwości. Zobaczyłem jak jego usta drżą, a chwilę później jego język, który
wychyla się spomiędzy warg, by przesunąć po nich żarłocznie.
– Remus... – usłyszałem
jego chrapliwy głos tuż przed tym jak jego usta przywarły do moich.
* * *
Na początku chciałam podziękować Magdzie H. za wenę i Lindzie za
błogosławieństwo.
Muszę jednak dodać, że część jest
trochę mniej odpowiednia dla młodzieży poniżej 16
roku życia. Tak więc czytacie na własną odpowiedzialność. Z drugiej strony
proszę nie spodziewać się niczego zbyt ostrego. To tylko Remus.
Rozdział dedykuję Ernestowi, który czyta bloga od dawna, mimo że czasem mógłby się tego wstydzić. Dziękuję ci, Erneście.
Świetny rozdział! Bardzo poprawił ci się styl, jest o wiele bardziej spójny i swobodny, co szczególnie widać po dialogach (szczególnie ten z Williamem <3). Boże co się tutaj dzieje D: Remus się staje napalonym nastolatkiem I CIĄGNIE GO JUŻ DO WSZYSTKIEGO! Nie mogę się doczekać kolejnych rozdziałów :3
OdpowiedzUsuńAle dopiero wyszedł ten rozdział. Obawiam się, że na kolejny trochę sobie poczekasz :/
UsuńDziękuję za komentarz. Nie oceniajmy Remusa tak pochopnie. Może się jeszcze chłopak wyrobi :)
Pozdrawiam serdecznie.
o ja cię kręcę... zamurowało mnie :D ale się Remi zmienił, ja nie mogę xD super rozdział, nie wiem co napisać, więc może już skończę komentarz, bo zaraz palnę coś głupiego ;D czekam na następny :)
OdpowiedzUsuńCzekam i czekam a kolejnego rozdziału nie ma :(
OdpowiedzUsuńAle... ale... ale minął dopiero miesiąc q.q
UsuńTo jest tak genialne, że nie potrafię napisać tu nic na tyle trafnego, żeby ten geniusz oddać.
OdpowiedzUsuńCzytam po raz drugi, w zeszłym (?) roku połknęłam tę historię za jednym zamachem i teraz mocno się zdziwiłam, że ją kontunuujesz. I to w jakim stylu! A ile ja naszukałam, zanim dane ni było tu wrócić (zapomniałam tytułu, ale całe szczęście słowo-klucz wzrosło mi w mózg na tyle silnie, żeby to odnaleźć. A tym słowem była oczywiście "lawenda" ;D)
Jesteś coraz lepsza. Gratuluję tego, co juz osiągnęłaś i trzymam kciuki za twój dalszy rozwój.
Haha, dzięki za miłe słowa. Ze mną i Remusem jest tak, że czasem miewamy ciche miesiące, ale w końcu zawsze do siebie wracamy. Mam dużo ludzi, którzy ciągle zachęcają mnie do pisania.
UsuńZmiana w stylu pisania następowała dość naturalnie, no bo w końcu ja też rozwinęłam się literacko w ciągu tych sześciu lat od kiedy zaczęłam pisać. Bardzo się cieszę, że zmiana się podoba.
Pozdrawiam serdecznie i zachęcam do śledzenia fejsbukowego fanpejdża.
teraz to już drugi i też nie ma :(
OdpowiedzUsuń