32. Amortencja

W łazience panowała bardzo niezręczna cisza. Syriusz wyraźnie nie mógł znaleźć słów, wpatrując się w swojego brata z mieszaniną zaskoczenia i słabo skrywanego żalu. Z jego rozbieganego wzroku, sposobu, w jaki zaciskał i rozluźniał swoje wargi i tiku w lewej dłoni mogłem wyczytać, że czuł się oszukany. Nic nie wiedział o tym, że jego brat jest wężousty. I ta świadomość wyniszczała go od środka na moich oczach. Uniosłem dłoń, by położyć ją na jego ramieniu, ale zawahałem się. Jakaś negatywna energia bijąca od Syriusza sparaliżowała mnie i nie pozwoliła na dotknięcie go. Przeczucie zniknęło w momencie, gdy do łazienki wbiegli pozostali Huncwoci.
Na czele chłopaków stał ściskający mocno w dłoni swoją różdżkę William. James wyglądał na bardzo podekscytowanego, zacierając ręce i powalając jak zwykle swoim szerokim uśmiechem. Peter wyglądał zza chłopców ciekawsko. Wszyscy trzej przenieśli powoli wzrok z Regulusa, który utkwił swoje zniecierpliwione spojrzenie w Willu, na Syriusza i ich zapał nieco opadł. 
– Chłopcy, zostawmy braci, wyraźnie mają ze sobą do pogadania – klasnąłem w dłonie i szybko podszedłem do nich, delikatnie układając dłoń na różdżce Williama. Wszyscy wyglądali na zbitych z tropu, przyglądając się to mi, to Regulusowi wciąż tkwiącemu w wannie, to Syriuszowi, który odwrócił wzrok, patrząc w bliżej nieokreślonym kierunku. – No już.
Wypchnąłem chłopaków z pomieszczenia, oglądając się na Syriusza podchodzącego do wanny. Przełknąłem ślinę. Ciekawe, co z tego wszystkiego wyniknie. Poczułem dłoń Williama, opadającą na moje ramię. Zwróciłem na niego wzrok i zdobyłem się na lekki uśmiech.
– Coś się stało? – spytał ze zmarszczonymi troskliwie brwiami. Pokręciłem tylko głową, wsuwając ręce w kieszenie. – No hej, Remus, nie tak miało być. Mieliśmy trochę go postraszyć przewagą liczebną, a wy z Syriuszem nas po prostu wyprosiliście.
Chłopak był wyraźnie niezadowolony ze swoimi skrzyżowanymi na piersi ramionami i wykrzywionymi ustami. Przez chwilę wpatrywałem się w jego kocie oczy, utkwione gdzieś w przeciwległej ścianie. Zobaczyłem jak zawzięcie gryzie swoją wargę. Pokręciłem głową z uśmiechem.
– Czemu mam wrażenie, że to miała być twoja prywatna zemsta? – spytałem, trącając go łokciem.
– Co do tego, chyba nikt nie ma wątpliwości – James uśmiechnął się, wsuwając rękę pod ramię Williama i uśmiechając się do niego szeroko, kiedy chłopak starał się zachować powagę.
– Przynajmniej było na co popatrzeć – Will wykrzywił swoje usta w grymasie zadowolenia i przymknął nieco oczy. – Chyba każdy z was pierwszy raz widział dziś nagą kobietę, co nie?
Gwałtownie wciągnąłem powietrze, odwracając twarz, by żaden z nich nie zobaczył rumieńca, który już zdążył ogrzać moje policzki. William powstrzymał głośny śmiech, chyba jedynie ze względu na późną porę. Kiedy zerknąłem w jego kierunku, zobaczyłem że Peter i James też mają niewyraźne miny i nerwowo błądzą wzrokiem po korytarzu, byle tylko nie patrzeć na zadowolonego z siebie Willa.
– Wiesz, masz całkiem dobry gust – pisnął cicho Peter, łapiąc się za kark. Tym razem wszyscy czterej wybuchliśmy śmiechem i już wkrótce musieliśmy uciekać przed Filchem, który jak się okazało, znajdował się w bocznym korytarzu.

Leżąc w sypialni za zasłoniętymi kotarami, zastanawiałem się, co nastąpi w związku z naszym odkryciem. Syriusz był pewnie wściekły, w końcu to złością reagował na istotne dla niego sprawy. A bardzo kochał brata swoją pokręconą, nielogiczną i bezwarunkową miłością. Dawno nie widziałem go takiego smutnego. W oczach miał coś podobnego do wyrazu, który pamiętam z pierwszego roku, kiedy odrzuciłem go po Halloween. W jego twarzy było coś na kształt niezrozumienia i buntu. Syriusz musiał wszystko wiedzieć i kontrolować, inaczej wściekał się jak pięciolatek.
Po tym porównaniu pozwoliłem sobie na lekki uśmiech i przewróciłem się na bok, zamykając oczy. Miałem nadzieję, że jakoś się z tym uporają. W końcu bycie wężoustym nic, poza samym faktem, nie znaczyło. Poza tym powszechnie wiadomo, że wszystkie czystokrwiste rodziny są w jakimś stopniu ze sobą spokrewnione, a Blackowie sprawiają wrażenie takich, którzy mogliby pochodzić od samego Salazara Slytherina ze swoimi pięknymi, czarnymi włosami i bladą jak mleko cerą.
Teraz dopiero zrozumiałem, jak bardzo Syriusz wyrodził się ze swojej rodziny.
Zasłona za mną odsunęła się, a gdy obejrzałem się za siebie, obiekt moich rozmyślań wsunął się na materac. Syriusz ułożył poduszkę przy ramie łóżka i oparł się o nią, siadając ostrożnie obok mnie. Zamknął oczy i podciągnął kolana pod brodę, obejmując je ramionami. W pierwszej chwili nie wierzyłem, że go takim widzę. Nigdy wcześniej nie przypuszczałem, że może wyglądać tak żałośnie. Jego klatka piersiowa prawie się nie poruszała, a ciemna grzywka opadła mu na oczy, zasłaniając je niemal w całości. Nagle jego długie rzęsy uniosły się nieco, a ciemne oczy wpatrzyły się we mnie. Zobaczyłem, jak wymusza lekki uśmiech. Dopiero, kiedy wsunął dłoń w moje włosy, zdobyłem się na odwagę, by się poruszyć.
Podniosłem się i usiadłem obok niego, nie wiedząc za bardzo, jak się zachować i co zrobić z rękami. Zwilżyłem usta językiem i zerknąłem na niego niepewnie.
– I jak? – wydusiłem z siebie, dochodząc do wniosku, że jestem zobligowany do przerwania tej drażniącej ciszy. Syriusz uniósł głowę i oparł twarz na dłoni. Pokręcił krótko głową.
– Chyba w porządku – powiedział zupełnie bez przekonania. – Nie chciał za bardzo ze mną gadać. A później powiedział, że matka i ojciec wiedzą. I że, gdybym był w domu, pewnie też bym wiedział.
– Podły...
– Nie, ma trochę racji. Po tym, jak uciekłem, w domu nigdy nie było tak samo. Ale sam sobie wybrałem los wygnańca, nie? Mogłem przecież do niego napisać, raz albo dwa.
– Zaczynam wątpić, czy ktokolwiek nauczył cię, jak pisze się listy – szturchnąłem go z nadzieją, że go tym nieco rozchmurzę. Rzeczywiście na jego twarzy pojawił się lekki uśmiech.
– Ile razy można popełnić ten sam błąd?
– Trzy razy. Później ktoś może się obrazić – nie mogłem powstrzymać uśmiechu, kiedy Syriusz roześmiał się głośno. Przygarnął mnie do siebie ramieniem i wtulił twarz w moje włosy. Usłyszałem jak mocno pociąga nosem. Ja też pozwoliłem sobie na większą inhalację, kiedy jego lawendowe ciało znalazło się bliżej.
– Tak czy siak, to nic nie znaczy. Jest wężousty, niech sobie będzie. Ale nie mówmy o tym więcej, dobrze? – uniósł głowę, by zajrzeć mi w oczy. – Żaden z chłopaków nie może się dowiedzieć.
Z wolna pokiwałem głową, przyglądając się zagadkowym światełkom w jego spojrzeniu. Przejął się znacznie bardziej, niż to okazywał. Przeczucie mówiło mi, że Regulus powiedział mu znacznie więcej, ale nie chciałem pytać. Ufałem jego osądowi i miałem nadzieję, że mimo wszystko nie była to aż tak poważna sprawa. Postanowiłem poruszyć ten temat tylko, jeśli na dniach jego kondycja się nie poprawi.
– Jak chłopcy? Bardzo zawiedzeni?
– Szkoda, że nie widziałeś Williama. Niemal wył do księżyca.
– Chyba ominęła mnie cała zabawa – Syriusz zaśmiał się i przyciągnął mnie bliżej do siebie. Oparłem się na jego klatce piersiowej i westchnąłem głęboko. – Ale może trochę pocieszy go świadomość, że Regulus będzie musiał świecić tyłkiem całą drogę, aż do lochów.

– Dlatego cię szanuję, Black. Nawet jeśli czasem zachowujesz się jak ostatni buc – William objął ramieniem szyję Syriusza i nieco go poddusił, wyciskając z chłopaka jęk niezadowolenia.
Will boczył się od samego rana i nie zaszczycił Syriusza nawet jednym spojrzeniem do momentu, w którym Black dźgnął go w policzek witką Regulusa i określił jego osobę „rozwydrzonym prymitywem”. Na początku myślałem, że zaraz będę świadkiem śmierci jednego ze swoich przyjaciół, ale Syriusz wkrótce opowiedział o tym, jak wychodząc z łazienki prefektów, wziął ze sobą różdżkę i ubranie Ślizgona. Dawno nie widziałem Williama tak szczęśliwego.
Przez chwilę obserwowałem wysiłki Syriusza, próbującego wyrwać się z żelaznego uścisku, jednak wkrótce zająłem się na powrót swoim śniadaniem. Przez nocną eskapadę żadnemu z nas nie chciało się wstawać. Poza tym była sobota i nie musieliśmy spieszyć się na zajęcia. W końcu wparowaliśmy do Wielkiej Sali dwadzieścia minut przed końcem śniadania. Ku mojemu zdziwieniu przy stołach wciąż było pełno ludzi.
– Tu jesteś, Remus – Lily przysiadła na ławie obok mnie. – Cześć, chłopcy – dodała, krótko przesuwając speszonym spojrzeniem po reszcie. – Szukałam cię.
– Tak? – uniosłem brwi. Zobaczyłem, że w rękach trzyma notatnik i domyśliłem się powodu jej obecności tutaj.
– Mówiliście coś o tym, że dzisiaj znajdą się naoczni świadkowie. Czy już może znacie ich tożsamość? – dziewczyna pozwoliła sobie na lekki uśmieszek.
– Może – przewróciłem oczami i skupiłem wzrok na swoim talerzu. – Scarlett Campbell z Ravenclawu – powiedziałem między kęsami. Lily od razu zerwała się z miejsca i pognała w stronę drzwi wyjściowych.
– Złapię cię jakoś później – krzyknęła na odchodnym i tyle ją widziałem.
– Jak huragan – rozmarzył się James, opierając twarz na dłoniach i bezmyślnie wpatrując się w sklepienie Wielkiej Sali z głupawym uśmiechem.
– Co zamierzacie zrobić z różdżką Regulusa? – spytałem mimochodem po dłuższej ciszy, podczas której wszyscy kończyli śniadanie.
– Oddać mu ją – William wzruszył ramionami i opróżnił swoją szklankę z sokiem porzeczkowym. – Oczywiście nie za darmo – oblizał się, ścierając fioletowe ślady z kącików swoich ust.
– Już mu współczuję – pokręciłem głową, nie mogąc wciąż zrozumieć, czemu Will był taki cięty na Regulusa.
– Co będziemy dziś robić? – po dłuższym namyśle, Peter sięgnął po jeszcze jedną bułkę z rodzynkami.
– Powinniście ćwiczyć zaklęcia obronne, które pokazałem wam wczoraj. Ty też, William.
– Ja już jestem mistrzem pojedynków, według tego, co mi usilnie próbujecie wmówić.
– Gdybyś był, może mój brat nie posłałby cię do Skrzydła Szpitalnego – Syriusz pozwolił sobie na złośliwy ton. Chłopak obruszył się i lekko zawstydził na swój sposób. – Możemy wyjść poćwiczyć na błoniach. Świeci słońce.
– Ale jest raczej zimno – mruknąłem niechętnie. Wiał bardzo nieprzyjemny wiatr i wcale nie uśmiechało mi się spędzanie dnia na zewnątrz.
– To będziesz musiał się cieplej ubrać, dziecinko – Syriusz podniósł się,  podrywając z miejsca także resztę. Westchnąłem. Niech im będzie.

– Pamiętacie może o waszym kawale z początku roku? – spytałem, siedząc pod drzewem i wpatrując się w wysiłki Petera i Jamesa, którzy na zmianę atakowali się i bronili. James po raz kolejny zamiast użyć zaklęcia obronnego, uskoczył w bok i obejmujący mnie Syriusz pozwolił sobie na cichy chichot.
Pokaż kotku, co masz w środku? – William bawił się różdżką Regulusa przewracając ją w palcach. Widząc moją konsternację, poprawił się: – Z szatami?
– Naprawdę macie takie durne nazwy na to wszystko? – spytałem, niedowierzając.
– Pewnie. Picaboo, Operacja Tropik, a ten ostatni nazywał się Zabawa w wężyka – powiedział niezrażony moim prześmiewczym tonem.
Z rozbawienia rozbolał mnie brzuch.
– W każdym razie – zacząłem uspokajając oddech i ocierając łzy z kącików oczu – zdobyłem dla was składniki na proszek tęczowy. Slughorn sobie o nich wczoraj przypomniał i chce je mieć po świętach.
– Jasne, zajmę się tym – William skinął głową i znowu zapatrzył się w przedmiot w swoich dłoniach. Zobaczyłem baczny wzrok Syriusza, którym dokładnie badał sylwetkę chłopaka. Zmarszczyłem brwi, czyli jednak ma obronne odruchy względem brata. Widząc mój wzrok, Black zwrócił twarz w moją stronę i ucałował moją skroń, uśmiechając się.
– Szkoda, że jest tak chłodno. Popływałbym – powiedział, opierając głowę na mojej.
– O tak. Przed końcem ostatniego roku pływaliśmy cały ostatni tydzień. Było nieznośnie gorąco – James rozłożył ręce i nagle różdżka wyleciała mu z ręki, upadając parę metrów dalej. Zmierzył Petera wzrokiem, kiedy ten schował za sobą dłonie.
– Sprawdzałem twój refleks – wytłumaczył się Pete z lekkim rumieńcem.
– Nie nudziłeś się, jak taplali się w wodzie? – Syriusz pogładził moje ramię kciukiem.
– Pływałem z nimi – uniosłem lekko twarz, chcąc na niego spojrzeć. Wyglądał na bardzo zdziwionego.
– Przecież ty się boisz wody – powiedział oskarżycielsko. Uśmiechnąłem się, starając się zamaskować swoją satysfakcję.
– Bałem się, ale po tym jak wyjechałeś, no cóż – zastanowiłem się chwilę, jak najlepiej ubrać to w słowa – ćwiczyłem samodyscyplinę.
Samodyscyplinę? – Syriusz wymówił to słowo z niesmakiem, jakby było przekleństwem.
– Samodyscyplinę. James nawet próbował mnie namówić do dołączenia do drużyny Quiditcha, ale jakoś ten sport mnie nie kręci – machnąłem na to ręką, udając nonszalancję. Myślałem, że chłopakowi szczęka opadnie do samej ziemi. Zakryłem usta dłonią, nie mogąc już dłużej powstrzymywać śmiechu. – Mówię serio. Już nie jestem śmiesznym pierwszoklasistą bojącym się własnego cienia, Syriusz.
– Na to wygląda – chłopak przyjrzał się mi uważnie, jakby sprawdzając jeszcze, czy aby go nie okłamuję, po czym zamyślił się, wpatrując w gładką taflę jeziora.
– Czego będziecie się uczyć, zanim zrealizujecie ten wysoce nieodpowiedzialny pomysł, który...
– Animagia – przerwał mi Syriusz. – Słowo, którego szukasz to animagia – puścił mi oczko, ignorując to, jak przewróciłem oczami z politowaniem. – Oprócz patronusa, może paru zaklęć ochraniających, od tego chciałbym zacząć. Poza tym chciałbym nauczyć chłopaków samodyscypliny – zmrużył oczy wyzywająco i trącił mnie w podbródek, kiedy zacisnąłem wargi. – Żeby mogli w pełni wykorzystać swój potencjał.
– Co to w ogóle znaczy? – zainteresował się William, patrząc na Syriusza z lekko przechyloną głową.
– Jeśli jesteś skupiony i zunifikowany ze swoją różdżką, jesteś w stanie wykorzystać więcej mocy podczas rzucania zaklęć – widząc niezrozumienie na naszych twarzach, chłopak kontynuował: – Dajmy na to, że rzucasz expelliarmusa. Wszyscy wiedzą, że jeśli zaklęcie zostanie rzucone w ten sam obiekt przez więcej niż jedną osobę, obiekt nie tylko zostanie rozbrojony, ale też odleci parę metrów w tył. Jeśli czarodziej nauczy się komunikować ze swoją różdżką, zacznie tworzyć z nią całość i ostatecznie będzie mógł wykorzystać całą moc rzucając każde zaklęcie, a tym samym, na przykład ogłuszyć przeciwnika expelliarmusem.
– Niesamowite – uniosłem brwi, nie tłumiąc podziwu. Reszta także wydawała się być pod wrażeniem. Nagle William wyprostował się gwałtownie.
– Tak, parę razy udało mi się kogoś ogłuszyć, rzucając expelliarmusa – przyznał.
– Pewnie tak. Magia może być uwarunkowana emocjami, dlatego jeśli czujecie się chorzy, czasem wasze zaklęcia mogą być słabsze. Jeśli natomiast coś was rozzłości, przez waszą różdżkę zapewne popłynie więcej mocy. Chodzi jednak o to, by zawsze kontrolować swoją magię i dobierać jej siłę do potrzeb – Syriusz przesunął dłonią po moim biodrze. Pierś wypiął do przodu i wyprostował się jak struna. Był bardzo zadowolony z siebie, a na jego ustach widniał szeroki uśmiech szczęścia.
– Pokaż nam coś – James parę razy uderzył dłońmi w swoje uda z podekscytowania. Podskoczył w miejscu i wpatrzył się w Syriusza. Black odchrząknął i zmarszczył brwi. W końcu podniósł się, otrzepując spodnie z trawy.
– Nie jestem jeszcze ekspertem w tej dziedzinie, ale mogę wam coś zaprezentować. William? – Syriusz stanął z dala od drzewa, patrząc w stronę Willa. Ten pokręcił głową.
– Weź swojego chłopaka. Za bardzo martwię się, że mnie zabijesz – William zaśmiał się krótko, zezując w moją stronę. Nagle poczułem cień obawy w sercu. Syriusz też spojrzał na mnie minimalnie przestraszony. Ten pomysł nie podobał mu się tak samo, jak mnie. W końcu, dopingowany przez Jamesa i Petera, podniosłem się i stanąłem naprzeciw Blacka, wyciągając różdżkę przed siebie. Raz się żyje.
Syriusz wahał się jeszcze przez chwilę nim wyprostował się dumnie i zamachując się szeroko, postąpił krok w moją stronę. Jego nadgarstek wykręcił się tak, że wnętrze jego dłoni skierowane było ku górze. Trzymał witkę na wyciągniętym palcu wskazującym, ściskając ją jedynie kciukiem i unosząc jej koniec lekko ku górze.
Expelliarmus.
Różdżka nie wypadła mi z rąk, a jedynie zachwiała się niewyraźnie. Ścisnąłem ją mocniej w dłoni, unosząc brwi.
Expelliarmus.
Tym razem wypadła mi z ręki, odlatując w bok. Podniosłem ją, oglądając się na płonące z podekscytowania oczy Jamesa. Zacisnął dłonie w pięści i przycisnął je do swoich policzków, krążąc wzrokiem ode mnie do Syriusza. Stanąłem prosto, wpatrując się w ciemne tęczówki Blacka. Zrobił kolejny z kolei krok tym razem rzucając zaklęciem poprzez szeroki zamach spod ramienia.
Expelliarmus.
Poszybowałem w górę może o pół metra i w tył o niecałe dwa. Upadając, boleśnie obiłem sobie kość ogonową. Odchyliłem się w tył, opadając na trawę i wypuszczając z ust pojedynczy jęk. Złapałem się za kość krzyżową.
– W porządku? – słońce przysłoniła mi zatroskana głowa Syriusza. Zacisnąłem wargi i gdy pochylił się nade mną, odepchnąłem jego ramię, siadając gwałtownie. Założył ręce na piersi i zachichotał w swoją dłoń, widząc moje niezadowolenie.
– To było odjazdowe. Szczerze, to nie spodziewałem się po tobie takiego opanowania, Black. Skoro taki niezrównoważony psychicznie narwaniec jest w stanie nad sobą zapanować, to czemu nam miało się nie udać? – William także nade mną stanął, biorąc się pod boki i uśmiechając się zadziornie do Syrusza. Nagle na jego ustach wykwitł szeroki uśmiech. – No, chociaż nie byłbym taki pewny w przypadku Remusa, który nie potrafi opanować o poranku nawet różdżki w swoich spodniach.
– William! – uniosłem brwi, zaskoczony. Obejrzałem się dookoła w poszukiwaniu swojej witki. Nie ujdzie mu to na sucho! Dojrzałem ją, leżącą w trawię kilka metrów ode mnie i natychmiast rzuciłem się w jej kierunku. W momencie, kiedy odwróciłem się, siedząc w klęczkach i mierząc w Willa, zobaczyłem za nim znaną mi sylwetkę.
– Lily? – uniosłem brwi, opuszczając dłoń. Dziewczyna stała nieopodal wyraźnie zafascynowana naszą rozmową. Kiedy wszystkie oczy zwróciły się w jej kierunku, nagle poczerwieniała zupełnie speszona i zakryła usta dłonią.
– Przepraszam! Naprawdę nie chciałam podsłuchiwać, ale zaczęliście rozmawiać o takich ciekawych rzeczach! No i ten pokaz! – rozłożyła ręce nieporadnie, patrząc po nas niepewnie. Podniosłem się z klęczek.
– Nic nie szkodzi. A tak z ciekawości, ile z tego, o czym tu rozmawialiśmy słyszałaś? – przyjrzałem się jej kątem oka, masując obolałe pośladki.
– Słyszałam o expelliarmusie i kumulowaniu energii... – zaczęła, ale nagle zmrużyła oczy. – Znowu coś knujecie? O czym jeszcze gadaliście? – spytała, robiąc krok w naszym kierunku. Uśmiechnąłem się, widząc jak reszta też wydaje się być rozbawiona.
– Chodź, pogadamy – powiedziałem, obejmując ją ramieniem i prowadząc w kierunku ławki przy wejściu do szkoły.
– O czym? – spytała wciąż podejrzliwie. Wzruszyłem ramionami, uśmiechając się.
– Jak tam wywiad z naocznym świadkiem?
– Dziewczyna z choinki się urwała – Lily przewróciła oczami, wymachując książką, którą trzymała w ręce. – Ale ostatecznie wszystko mi opowiedziała i opisała tego węża.
– Dlaczego tak dziwnie wypowiedziałaś to słowo? – uśmiechnąłem się do niej, patrząc z zadowoleniem w jej zielone tęczówki.
– Może dlatego, że dobrze znam twoje oceny z transmutacji i zdaje sobie sprawę z tego, że taki gigantycznych rozmiarów wąż to dla ciebie pikuś. Bardziej zastanawia mnie, co ona robiła w środku nocy w łazience dla prefektów.
– Nie powiedziała ci? – przysiadłem na kamiennej ławie, a Lily wkrótce do mnie dołączyła.
– Nie pisnęła nawet słowa – czarownica skrzyżowała ramiona na piersi, lekko unosząc swój biust. Zamrugałem kilka razy, unosząc wzrok na jej twarz. Na szczęście wpatrywała się w niebo, zamyślona.
– Dzisiaj Halloween – zmieniłem temat, nie chcąc mówić jej zbyt wiele o naszym wczorajszym wybryku.
– Nawet nie przepadam za tym świętem. Wiesz, coś jakby zawsze mi tego dnia nie wychodzi. I jest mi tak duszno, jakby ktoś trzymał mnie za gardło – Lily pokręciła głową, a gdy przez dłuższą chwilę milczałem, spojrzała na mnie i uśmiechnęła się przepraszająco. – Co ja gadam, czarodzieje uwielbiają to święto, a ja marudzę. Idziesz z Syriuszem?
– Właściwie – uniosłem brwi, zaskoczony – to chyba nie. Jeszcze mnie nie zaprosił.
– Czemu ty go nie zaprosisz? – brwi Lily zmarszczyły się lekko, ale na jej ustach wykwitł wesoły uśmiech. Ubóstwiałem ją.
– Takie zabawy są chyba dla normalnych par, Lil. Jakoś nawet o tym za bardzo nie myślałem. I pewnie Syriusz też nie – spuściłem wzrok i zacząłem wpatrywać się w moje ręce, trące o uda.
– Co to za smutna mina, Remus? – dziewczyna uśmiechnęła się i ułożyła dłoń na moim ramieniu. – Jeśli chcesz z nim iść, powinieneś mu to powiedzieć.
– Daj spokój – mruknąłem, uśmiechając się do niej półgębkiem.
– Ja bym się obraziła, gdyby mój chłopak o mnie zapomniał. I może nawet poszłabym z kimś innym – Lily uśmiechnęła się i puściła mi oczko. Pokręciłem głową i ucałowałem jej nos, pochylając się nad nią. Przymknęła lekko oczy i zacisnęła lekko dłoń na moim ramieniu.
– A ty? Idziesz z kimś? – spytałem, opierając się o ścianę. Roześmiała się w odpowiedzi.
– Nie bardzo. Tak, jak mówiłeś, takie zabawy są dla par, a ja swojej jeszcze nie znalazłam – uniosła palec, po czym oparła się o ścianę obok mnie, układając dłonie na książce na swoich kolanach.
– No patrz, podobno wszyscy się w nas kochają, ale nikt nie ma odwagi...
Remus.
Uniosłem wzrok, widząc Syriusza stojącego naprzeciw nas. Dłonie miał wciśnięte w kieszenie, a usta zaciśnięte. Jego oczy błyskały na mnie groźnie. Uniosłem brwi i ręce.
– Nie strzelaj – poprosiłem, ale ta uwaga wcale nie poprawiła mu humoru. Podniosłem się, zerkając na Lily, która celowała we mnie pytającym spojrzeniem. – I tak miałem iść do biblioteki. Przejdziesz się ze mną, Syriusz? – zmierzyłem się z chłopakiem na spojrzenia. Odwrócił wzrok i pokiwał głową, idąc w stronę drzwi wejściowych.
Odwróciłem się do zaskoczonej Lily i uśmiechnąłem się pokrzepiająco.
– Jeśli zniknę, wiesz z kim widziałaś mnie ostatnio. Do zobaczenia na imprezie – machnąłem do niej dłonią na odchodnym i pospieszyłem za Blackiem. Czekał na mnie tuż za drzwiami, a jego wzrok odnalazł mnie w momencie, kiedy tylko przekroczyłem próg.
– Na serio chcesz iść do biblioteki? – spytał.
– Tak, chciałem znaleźć jedną książkę. Idziesz? – odchodząc parę kroków, odwróciłem się, by na niego spojrzeć. Skinął głową i wkrótce szliśmy razem korytarzem. – O co ci chodzi?
– O twoją rudą przyjaciółeczkę – mruknął z kiepsko ukrywaną złością. Zatrzymałem się, zakładając ręce na piersi i wpatrując się w niego przytłaczająco. Spojrzał na mnie i westchnął. – O co z nią chodzi, Remus? Wczoraj zrobiłeś mi awanturę o jakieś urojenia, że niby z nią flirtuję, a teraz co? – wziął się pod boki i pochylił się nade mną, niezadowolony. Uniosłem brew.
– Teraz co? – powtórzyłem.
– Idziesz z nią pochichotać w kącie i na dodatek ją całujesz?
– Całuję? – prychnąłem z rozbawieniem. – Dobrze wiesz, że jej nie pocałowałem, Black.
– O i proszę, już zaczyna się ten cały Black. Jak tylko coś mi nie pasuje, to kręcisz nosem.
– To moja przyjaciółka. Chyba mogę pocałować ją... w nos, Syriusz! To było w nos! – rozłożyłem ręce poirytowany.
– W nos, mówisz? A co, dajmy na to, gdybym to ja pocałował ją w nos, co? – zobaczyłem, jak przez jego twarz przebiega grymas satysfakcji, spowodowany zapewne moją miną. – W końcu jest tak samo moją przyjaciółką, jak i twoją nie? Czy tutaj chodzi o staż? Po miesiącu znajomości mogę całować ją w rękę, po pięciu w czoło, a dopiero po dwóch latach w nos, co?
– Dobra, już przestań się nade mną znęcać – odburknąłem, odwracając twarz i mając ochotę zapaść się pod ziemię. – Ale ja zawsze ją tak traktowałem.
Palec Syriusza pojawił się tuż przed moimi oczami, skupiając na sobie mój wzrok. Uniosłem spojrzenie na chłopaka.
– Kochasz mnie, Remus?
To pytanie było zupełnie niespodziewane. Zobaczyłem jego ciepły, zupełnie rozczulający mnie uśmiech, a gdy chciałem uciec, jego dłoń złapała delikatnie mój podbródek i uniemożliwiła odwrócenie wzroku. Powoli pokiwałem głową, łapiąc jego nadgarstek oburącz.
– Ja też cię kocham, bardzo. Dlatego zaufaj mi i nie bądź zazdrosny o jakąś byle dziewczynę.
– Nie mów tak o niej – powiedziałem słabo. Tak naprawdę to, w jaki sposób opisał Lily bardzo mnie ucieszyło. Skinął głową i pochylił się nade mną, całując mój nos. Westchnąłem lekko, nie mogąc powstrzymać uśmiechu. Zarzuciłem mu ręce na szyję i wpiłem się w jego wargi. Zaśmiał mi się w usta.
– Od dzisiaj nie będziemy zazdrośni o swoich wspólnych przyjaciół, tak? – spytał, obejmując ściśle mój pas.
– Wliczasz w to Shona, w którego tak uporczywie od pierwszego roku ciskasz błyskawicami? – zmrużyłem oczy, widząc jego niezadowolenie.
– Nie narzekam na niego i powinieneś być mi wdzięczny. Ale mu nie ufam. Za dużo czasu spędzacie razem. Sami. W jednym pokoju. Z daleka od kogokolwiek.
– Gdyby jeszcze Shon lepiej całował, może twoje podejrzenia miałyby jakieś podstawy – przewróciłem oczami i zacząłem się śmiać, kiedy potrząsnął mną parę razy.
– Co to ma znaczyć?
– Przecież żartuję, matole – zakryłem dłońmi usta i pokręciłem głową. Nie był zachwycony.
– Najgorszy chłopak na świecie – mruknął jeszcze, nim objął mnie ramieniem i pociągnął w stronę biblioteki. Skomentowałem to kolejną salwą śmiechu.

Biblioteka była niemal całkiem pusta. Kiedy przekroczyliśmy jej próg od razu w oczy rzucił się nam znajomy Ślizgon, siedzący w najdalszym rogu pomieszczenia. Zerknąłem krótko na Syriusza w momencie, kiedy Snape uniósł na nas oczy znad książki. Black wzruszył jednak tylko ramionami i mocniej złapał moje ramię idąc w kierunku stołów. Usiadł na krześle i machnął na mnie dłonią.
– No to szukaj, czego potrzebujesz.
– Tak jest, wielmożny panie Black – pokręciłem głową, znikając między regałami. Przesunąłem wzrokiem po tytułach, w poszukiwaniu książki o eliksirach. Chciałem dowiedzieć się czegoś więcej o Amortencji. Słyszałem o niej wiele, głównie z gazet, które opisywały skutki nieudanych mieszanek albo miłosne intrygi. Bardzo często sławne osobistości tłumaczyły się dziennikarzom i swoim partnerom, że nie dopuściły się zdrady z własnej woli, ale właśnie pod wpływem eliksiru miłości wlanego w nich podstępem. W przerażającej większości zapewne był to zupełny blef, jednak coś kazało mi twierdzić, że czasem takie rzeczy rzeczywiście się zdarzały. Silna magia w nieodpowiedzialnych rękach jest w stanie uczynić wiele złego.
Usiadłem obok Syriusza, który z jękiem skomentował stos książek, który ustawiłem na stole.
– Chcesz to wszystko teraz przeczytać? – spytał z niesmakiem.
– Przejrzeć, nie przeczytać – otworzyłem pierwszy wolumin na spisie treści. – Możesz mi pomóc. Pójdzie szybciej – zachęciłem go.
– Czego szukamy? – spytał po namyśle, otwierając kolejną księgę.
– Informacji o Amortencji – wolałem nie unosić wzroku. Wiedziałem, że wpatruje się we mnie zaciekawiony.
– Czemu ten eliksir cię tak interesuje, Remus? – spytał bez ogródek. Pokręciłem głową.
– Nie chciałem, żeby Peter i James go wygrali, Syriusz. Dlatego poprosiłem cię, żebyś go dla mnie wygrał.
– Poprosiłeś? To było jasno ustawione ultimatum. Poza tym nie wygrałem go dla ciebie. Amortencja jest moja, czyż nie?
– A po co ona tobie? – uniosłem na niego wzrok, wpatrując się w jego oczy. Uśmiechnął się lekko.
– Naprawdę chcę ją w ciebie wlać. Pozwolisz mi?
– Za wszystkie Insygnia Śmierci bym się nie zgodził – parsknąłem śmiechem, kręcąc głową.
– Dlaczego?
– Naprawdę o to pytasz? – wróciłem do czytania. Nie chciałem nawet myśleć, co bym spieprzył pod wpływem Amortencji. Nie, to fatalny dobór słów.
– Co ty byś z nią zrobił? – Syriusz też skupił się bardziej na spisie w swojej książce.
– Nie wiem, nigdy nie wiadomo, gdy taka mikstura się przyda. Ale możliwe, że nigdy bym jej nie wykorzystał.
– Mogę ci ją oddać, jeśli chcesz.
– Nie, nie potrzebuję jej – zamknąłem książkę i sięgnąłem po kolejną. Chłopak uśmiechnął się i na ułamek sekundy uniósł wzrok.
– Ten dzieciak zawsze się na nas gapi – zauważył i popchnął w moją stronę księgę, wskazując palcem odpowiedni rozdział.
– Może Malfoy kazał mu nas śledzić. Nie zdziwiłbym się. Malfoy jest przewrażliwiony na naszym punkcie, wiesz? – wczytałem się w treść przez niego wskazaną.
– Myślę, że chodzi mu o coś innego.
– Mhm.
Amortencja to najsilniejszy eliksir miłosny, jaki do tej pory udało się stworzyć czarodziejom. Z jego powstaniem wiąże się wiele legend, a pierwsze zanotowane przypadki, które można by powiązać z działaniem mikstury, sięgają VII wieku naszej ery. W jednym wszystkie historie pochodzenia Amortencji są ze sobą zgodne – eliksir po raz pierwszy uwarzyła nieszczęśliwie zakochana czarownica, mając nadzieję, że uda się jej dzięki niemu rozkochać w sobie mugolskiego księcia. Szybko zdała sobie sprawę z tego, że mikstura nie powoduje jednak trwałego zakochania, ale doprowadza do silnego odurzenia i chorobliwej obsesji i musi być podawana systematycznie.
Badania nad eliksirem dowiodły, że Amortencja stosowana nagminnie prowadzi do stałych zmian emocjonalnych, a po dłuższym czasie może doprowadzić do obłędu. Z tych i wielu innych powodów, niewielu czarodziejów otrzymuje licencję upoważniającą ich do warzenia mikstury...
– Bla bla bla, wszystko jedno. Zajmij się mną – Syriusz znienacka położył dłoń na stronie, którą czytałem i uśmiechnął się do mnie wesoło, kiedy podniosłem wzrok. Pokręciłem głową, odpychając jego rękę.
– Wiesz, że Amortencja jest niebezpieczna?
– Nie wątpię. Z twoimi i moimi buzującymi hormonami moglibyśmy paść z wycieńczenia – wsparł twarz na dłoniach pokonany.
– Co masz... – zmarszczyłem brwi i zaraz je uniosłem, zasłaniając usta dłonią. – Syriusz! – syknąłem, uderzając go otwartą dłonią w ramię. Zaśmiał się, zasłaniając głowę rękami, kiedy wymierzałem mu kolejne kuksańce.
– Tak śmiesznie się czerwienisz zawsze, jak mówię o...
– Zamknij się, ty niemoralny libertynie – warknąłem, co skomentował głośnym śmiechem.
– Panie Lupin – bibliotekarka odchrząknęła, stając nad nami. Jak na komendę ukryłem dłonie za sobą, prostując się.
– Bardzo przepraszamy, pani Lutz. To się nie powtórzy.
– Mam nadzieję. Boli mnie dziś głowa i wyrzucę panów, jeśli znowu usłyszę jakikolwiek hałas.
– Oczywiście – odchrząknąłem, łapiąc się za kark. – Pani Lutz, przepraszam jeszcze na moment – zatrzymałem ją, kiedy odwracała się, by odejść. – Mam do pani pytanie.
– Tak, panie Lupin? – wbiła we mnie zniecierpliwiony wzrok.
– Zastanawiałem się, czy są tu gdzieś książki, które opisują skład Amortencji – mówiąc to, zobaczyłem lekkie poruszenie od strony stołu, przy którym siedział Snape.
– Amortencji? Panie Lupin – oburzony ton w głosie bibliotekarki sprawił, że musiałem zignorować Ślizgona. Przeniosłem wzrok na zszokowaną kobietę. Otworzyłem usta, ale nie wiedziałem, co powiedzieć. – To nie lekka lektura dla uczniów, można wręcz powiedzieć, że zakazana – pogroziła mi palcem. – Proszę więcej nie pytać o takie nonsensowności – kręcąc głową, obróciła się na pięcie i czym prędzej odeszła.
– Czyli jest w dziale ksiąg zakazanych – skomentował Syriusz, splatając palce dłoni za głową i zerkając na mnie z ukosa. – Mam ją dla ciebie zwinąć? Nie wiem, po co ci sam przepis, skoro nie chcesz nawet tej marnej ilości, którą mam, ale mogę to dla ciebie zrobić.
– Nie bądź głupi. Chciałem tylko trochę poczytać – odburknąłem wstając i zbierając książki na kupkę. Odwróciłem się od niego i bez słowa wszedłem między półki. Dyskretnie zerknąłem na Snape'a nim wizję przesłoniły mi regały z książkami. Chyba pytanie panią Lutz o Amortencję rzeczywiście było nierozsądne. Przecież przeczytałem, że niewielu czarodziejom udaje się uzyskać licencję na uwarzenie eliksiru. Nic dziwnego, że skład mikstury nie jest powszechnie dostępny.
– Mam pewną hipotezę – nagle obok mnie stanął Syriusz, niemal wywołując u mnie zawał. Podniósł książkę, którą upuściłem i odłożył ją na miejsce.
– Jaką znowu hipotezę? – spytałem, w roztargnieniu wpatrując się w tytuł na wierzchu stosu w moich rękach.
– Wyjaśniającą, dlaczego Snape nie może oderwać od nas wzroku. Już zwłaszcza, kiedy jesteśmy razem – chłopak złapał moje ramię i odwrócił mnie w swoją stronę, zaglądając mi w oczy z tajemniczym błyskiem w tęczówkach. Uniosłem brew, gdy złapał mój podbródek, unosząc moją twarz. Wpił się w moje wargi delikatnie. Przymknąłem powieki, czując przyjemne, lawendowe ciepło prześlizgujące się do wnętrza moich ust. Pogłębił pocałunek bardzo spokojnie, jak na niego. Musiałem wziąć głębszy oddech, ale ten jedynie wpuścił do mojego organizmu więcej narkotyzującego aromatu. Wypuściłem książki z dłoni i objąłem Syriusza za szyję, wspinając się na palce. Zaśmiał się, mrucząc coś o miażdżonej woluminami wielkości średnich rozmiarów skrzata stopie, ale chwilę później objął mnie ściśle, lekko przyciskając do półek za mną. Regał przechylił się niebezpiecznie i obaj natychmiast odskoczyliśmy od niego. Na szczęście był to fałszywy alarm, bo półka wróciła na swoje miejsce, chwiejąc się lekko. Parsknęliśmy śmiechem, wpatrzeni w swoje oczy.
Poczułem ciepłe ramiona Syriusza wokół mnie i przymknąłem powieki z błogości, jaka mnie ogarnęła. Wszędzie unosiła się lawenda, przyjemnie otulając całe moje ciało.
– Pachniesz...
– Wiem – Syriusz uciszył mnie kolejnym pocałunkiem, który przyjąłem z wdzięcznością. Może i nie całowałem w życiu wiele osób – tylko jego, Lily, no i Regulusa – ale Syriusz całował niesamowicie, jakby wiedział, czego w danym momencie potrzebuję. Jasnym było, że zwykle po prostu potrzebowałem jego, jednak on potrafił pogłębić we mnie to uczucie zupełnego uzależnienia od niego, skubiąc moje wargi albo przesuwając po nich językiem, ssąc je, kąsając, muskając lekko albo agresywnie dociskając do nich swoje usta. Zacisnąłem palce na jego koszulce nie mogąc powstrzymać nagłego wydechu połączonego z pojedynczym jękiem. Zobaczyłem jak wpatruje się we mnie swoimi ciemnymi tęczówkami, które wywołały dreszcz przechodzący po moich plecach.
– Ładnie to tak podglądać, młokosie? – nagle odwrócił się, wciąż trzymając zszokowanego mnie w swoich ramionach i wpatrzył się w chłopca skrytego niemal w całości za regałami na końcu alejki. Snape zaraz zanurkował za szafki, licząc najwyraźniej, że się z tego wykpi. Uniosłem brwi zdziwiony, wycierając usta dłonią z roztrzepaniem. Co to miało znaczyć?
– No już, wyłaź w tej chwili – Syriusz przeszedł parę kroków i wpatrzył się w Ślizgona, biorąc się pod bok. Stanąłem obok niego. Snape stał z ramionami skrzyżowanymi na piersi, unikając naszego wzroku. – Aż taki jesteś ciekawy, co tutaj robimy, dzieciaku? – Syriusz pochylił się nad chłopakiem celując w niego bezczelnym uśmiechem. Pokręciłem głową.
– Daj spokój, Syriusz – złapałem go za ramię.
– Nie, niech to wyjaśni. Już irytuje mnie, że łazi za nami, jak cień.
Stanowczo przesadzał. Może rzeczywiście Ślizgon bardzo uważnie się nam zwykle przyglądał, ale nigdy nas nie śledził. Nawet jeśli był odrobinę ciekawy, przecież miał do tego prawo. To nasza wina, że tak bezczelnie obściskiwaliśmy się w każdym momencie, w którym znikaliśmy z pola widzenia otoczenia. A przynajmniej tak nam się wydawało.
– Nie jestem wcale ciekawy – gdy chłopak uniósł wzrok, jego oczy płonęły ze złości, a dłonie zaciśnięte były w pięści. – Ale myślę, że twoje spoufalanie się z półkrwistym beztalenciem z biednej rodziny może zaciekawić kogoś, kogo znasz – wymierzył w Syriusza palcem i pociągnął nosem. Głos nieco mu drżał ze strachu, ale oczy emanowały wściekłością. Syriusz wyprostował się, usłyszałem jak mocno zaciska szczękę. – Ciekawe, czy czcigodni i moralni państwo Black pozwoliliby uczęszczać ci do szkoły, gdyby wiedzieli, z kim upodlasz się po kątach? Nie jesteś godzien swojej rodziny. Jesteś odrażający. A on – tutaj wymierzył palcem we mnie – ten brudny, odpychający nędzarz...
Ślizgon nie powiedział słowa więcej, bo znienacka spadła na niego pięść Syriusza, dyszącego głośno z furią, która skapywała z jego długich rzęs. Złapał zataczającego się w tył chłopaka za koszulę i zamachnął się, by wymierzyć mu kolejne uderzenie. Chwyciłem jego pięść oburącz.
– Syriusz, co ty wyrabiasz? – krzyknąłem przerażony. – Przecież to mały chłopiec!
– Mały chłopiec? Tak nazywasz tego zawszonego gnoja? – Syriusz spojrzał na mnie, w jego oczach nie było już ciepła, które widziałem minutę temu. Teraz były zimne i miały stalowy poblask. Zadrżałem. Chłopak wypuścił Ślizgona z uścisku i odsunął się o krok, sięgając po swoją różdżkę.
– Syriusz, przestań – stanąłem między nim, a Snapem.
– Znowu panowie hałasują. Pan też dołączył? Świetnie! Wszyscy mają opuścić bibliotekę. Natychmiast! – za nami pojawiła się rozwścieczona pani Lutz, wymachująca rękami. Syriusz zmierzył wzrokiem Snape'a i obserwował go do momentu, w którym chłopak przechodząc parę kroków, nie puścił się biegiem w kierunku wyjścia.
– Jeszcze z tobą nie skończyłem, zasrańcu! – krzyknął, przyprawiając bibliotekarkę o jeszcze większą złość.
– Co to ma znaczyć? Co to za słownictwo, panie Black?! – zawołała za nim, jednak obaj czarodzieje opuścili juz pokój.
– Syriusz! Zatrzymaj się w tej chwili! – zerwałem się z miejsca, szukając w kieszeni różdżki. Coś podpowiadało mi, że będzie mi potrzebna.

* * *

Rozdział znowu zadedykuję Lindzie, która często pomaga mi wymyślać barwne epitety na potrzeby opowiadania.

4 komentarze:

  1. "-Szkoda, że nie widziałeś Williama. Niemal wył do księżyca." Czyżby to było nawiązanie do naszego Remuska? B)
    Rozdział bardzo ciekawy, miło się czytało, a i długość była idealna. Znowu miło, że dodałaś rozdział tak szybko. :) Jak zwykle czekam na kolejny!
    Ps. Myślałam, że Snape jest skrytym fanem Wolfstara, a tu jednak takie coś...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też myślałam, że Snape jest fanem Wolfstara. Nie porzucajmy jeszcze nadziei. Chociaż nie wiem, czy z tej postaci da się cokolwiek jeszcze wyciągnąć. Nie jestem fanką Severusa, co tu dużo gadać.
      Jak zwykle, dziękuję za miłe słowo i przyjemność po mojej stronie.
      Do usłyszenia wkrótce, mam nadzieję :)

      Usuń
  2. Syriusz w tym rozdziale był tak dobrze napisany i w ogóle ten styl, ahh. Jestem jak zawsze pod wrażeniem i biorę się za kolejne rozdziały <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Awa-wa-wa-wa!!! Dziękuję, dziecinko! Ostatnio jak widzisz, staram się patrzeć na Remusa pod innym kątem. No i cieszę się, że mi się udaje =w=

      Usuń