– James, czekaj! –
krzyknąłem, zbiegając po schodach za chłopakiem. Jeszcze przed chwilą stał
przede mną niezdolny do poruszenia choćby małym palcem u stopy, a teraz leciał
ze schodów przeskakując po trzy stopnie naraz. Chociaż zareagowałem niemal
natychmiast, dystans między nami wciąż się powiększał. – James, co ty chcesz
zrobić? – zawołałem za nim. Nie zatrzymał się nawet, gdy dopadł posadzki na
siódmym piętrze i skręcił w korytarz prowadzący do Wieży Gryffindoru. Zawołałem
jeszcze raz zatrzymując się pod schodami, ale właśnie ten krzyk wycisnął ze
mnie resztę powietrza, jaka pozostała mi w płucach.
Wsparłem się o ścianę i pochyliłem,
starając się nie zemdleć. Przed oczami pojawiły się czarne plamki, które na
początku próbowałem bezsensownie odgarnąć dłonią. Nagle przez nadchodzące
omdlenie usłyszałem huk, który mnie nieco ocucił. Ostrożnie uniosłem głowę,
przesuwając się wzdłuż ściany i wyglądając na prostopadły korytarz. Po podłodze
walała się zbroja. Obiekt pod napierśnikiem był jednak bardziej frapujący, bo
był nie kim innym, jak rozciągniętym na dywanie wśród rozsypanych części zbroi
Lucjuszem Malfoyem. Przed nim na tyłku siedział James, wkładając właśnie
okulary na nos. Wyprostowałem się.
Zaraz do Ślizgona podleciał
pierwszoklasista – jego cień, jak to stwierdził Syriusz – Snape. Miałem kolejną
okazję by przyjrzeć się fascynującemu dla mnie nieco zjawisku zupełnego oddania
tego dzieciaka. I to względem kogo? Bezmózgich piątoklasistów, którzy byli
także… najbardziej wpływowymi uczniami z jego domu. Chyba nagle udało mi się
rozszyfrować tego chuderlaka. Tylko że niczym się nie zdradzał. Ten wyraz czci
był tak świetnie zagrany, że wyglądał naturalnie, zupełnie bez zarzutu. Może to
lepszy zawodnik od tego wypierdka Wolframa. Chwila…
– Potter – głos Lucjusza zawibrował
niebezpiecznie, wprawiając moje bębenki w drgania. Szybko ocknąłem się widząc
Ślizgona, który wyraźnie wachał się między wyciągnięciem różdżki, a użyciem
swoich rozłożystych barów. Przełknąłem ślinę. Jakoś nie byłem w nastroju i w
stanie skonfrontować się z Malfoyem. Wsunąłem dłoń w kieszeń, ściskając w niej
różdżkę i zasłoniłem Jamesa, który właśnie podnosił się z ziemi.
– Malfoy, przecież wiesz, że to nie było
specjalnie – powiedziałem, wciąż zbierając oddech, jednak wpatrując się w niego
czujnie z lewą dłonią wyciągniętą by go powstrzymać, a prawą zaciśniętą na
różdżce w kieszeni. – Daj spokój – mimowolnie zerknąłem na Snape’a, który
przyglądał mi się z dziecięcym zainteresowaniem. Gdy tylko nasze spojrzenia się
spotkały zmrużył oczy i wydął wargi zniesmaczony, najwyraźniej przywołując się
do porządku.
– Przeproście mnie, gnojki, a może daruję
wam tym razem – Lucjusz zacisnął blade wargi w cienką linię i zrobił krok w
moją stronę, tupiąc zapewne z nadzieją, że mnie tym wystraszy. Tik jednak
wyrwał jedynie różdżkę z mojej kieszeni i odkręcił mnie tak, że teraz
skierowany byłem do Ślizgonów drugim bokiem z różdżką wycelowaną w spiczasty
nos Malfoya. Zobaczyłem złość, która wpełzła na twarz piątoklasisty tak szybko,
że w pierwszym ułamku sekundy wydała mi się nierzeczywista. Szybko opuściłem
różdżkę, rozkładając ręce na boki.
– Przepraszam, to był odruch – krótko
rzuciłem okiem na różdżkę, którą Snape wyciągnął niemal w tym samym momencie,
co ja. Zaraz jednak odnalazłem wzrokiem stalowe spojrzenie Malfoya, który
ocierał szczęką o szczękę, wyraźnie czekając na jakiś podstęp z mojej strony. W
końcu uniósł dłoń na wysokość różdżki młodego Ślizgona i machnął na niego
palcem, by podążył za nim. Obaj minęli nas bez ani słowa więcej. Nie mogłem
uwierzyć, że tak po prostu sobie poszli, wsłuchując się w ich oddalające się
kroki.
Co innego James. Zerwał się już po paru
sekundach, idąc tym razem, nie biegnąc, ale dalej ciągnąc w stronę Wieży
Gryffindoru. Tak, jak ostatnio, ruszyłem za nim w pogoń, oglądając się jeszcze
za siebie. Malfoy i Snape się rozpłynęli tak, że zacząłem się zastanawiać, czy
cała ta sytuacja w ogóle miała miejsce. Zaraz jednak otrząsnąłem się i
podążyłem wzrokiem za Jamesem. Zrównałem z nim krok. Postanowiłem ponowić próbę
skontaktowania się z nim.
– James…
– Co, Remus? Czemu z takim uporem, w kółko
powtarzasz moje imię? – spytał dziwne chłodno. Przez chwilę odebrało mi głos.
– Chcę wiedzieć, co zamierzasz.
– Jak to, co? Co ja mogę teraz planować,
Remus? No zastanów się – chłopak zatrzymał się na chwilę i złapał się za
końcówki włosów na czubku głowy. – Nie wiem, Remus, ja nic nie zamierzam. Nie
wiem, co z tym zrobić – wyraźnie odzyskał zimną krew, bo znowu ruszył z miejsca
i zaczął wpatrywać się w horyzont zamyślony. Nagle jakby zgubił tok myśli,
którym podążał, bo jego wzrok zaczął nerwowo skakać na boki, jakby chłopak nie
wiedział, gdzie się znajduje i dokąd zmierza. Jego nogi wciąż jednak niosły go
w tym samym, ustalonym wcześniej kierunku. W końcu, po chwili zacisnął wargi i
odnalazł spojrzeniem obraz Grubej Damy, wpatrując się w niego tak intensywnie,
że aż dziwnie, że nie wywołał pożaru.
W pokoju wspólnym było dość tłoczno.
Wszystkie siedziska były już zajęte, bo pierwszorocznych pochłonęła
najwyraźniej jakaś długa praca domowa. Wyglądało na to, że ktoś nie honorował
niepisanego prawa o niezadawaniu esejów na dzień przed zabawą szkolną. Coś
mówiło mi, że była to równie sprawiedliwa, co surowa, profesor McGonagall. Przy
kominku na najbardziej wygodnym fotelu siedziała Lily z runami otwartymi na jej
kolanach. Z całej ekscytacji nową lekturą, jej aż nadprzyzwoitej długości
spódniczka podwinęła się, odsłaniając jej chude kolana. Liliana wydawała się
tego nie zauważać, z zamyślonym czołem niemal przyciśniętym do pożółkłych
stronic.
James zatrzymał się w progu. Chyba też ją
zauważył. Odwróciłem się, by zaobserwować z jakim żalem wpatruje się w
płomienną głowę i powoli zsuwa swój wzrok na dziewczęce nogi. Chwilę ogień
odbijał się w jego okrągłych okularach i przysłonił mi jego brązowe oczy.
Otrząsając się ze swoich myśli oblizał jeszcze dolną wargę i przygryzając ją,
ruszył w kierunku dormitoriów. Nigdy nie widziałem Jamesa tak strasznie
nieszczęśliwego w swoim chodzie i ogóle istnienia. Aż chciałem rwać sobie włosy
z głowy, wypowiadać wszelkie znane mi zaklęcia, byle tylko ta jego cała
beznadziejność rozpłynęła się w powietrzu. Gdy tylko wspiął się na szczyt
schodów, ruszyłem za nim. Wchodząc na pierwszy stopień, zobaczyłem jak tkwi tam
na górze mając dębowe drzwi tuż przed nosem. W ciszy stanąłem obok niego.
Zobaczyłem jak bije się z myślami. Jego
oczy znowu drgały, badając każdy sęk w drzwiach. Na zmianę zaciskał i
rozluźniał dłonie. Wyglądał na kompletnie zagubionego. Położyłem mu rękę na
ramieniu i ścisnąłem je. Nagle przeniósł na mnie wzrok.
– Muszę z nim porozmawiać, Remus.
– Musisz – uśmiechnąłem się delikatnie,
patrząc jak mgiełka paruje z jego tęczówek, a on sam odzyskuje bystrość
spojrzenia. Nie oddał mi grymasu, jednak wyprostował się wyraźnie wydłużając
tym samym swoją sylwetkę o kilka centymetrów i zdecydowanie nacisnął klamkę.
Wszedł do środka, a ja podążyłem tuż za nim.
Syriusz leżał na swoim łóżku i wpatrywał
się w sufit nieco znudzonym wzrokiem. Na nasz widok podniósł się na łokciach
uśmiechając. Widząc niewyraźną minę Jamesa, zmartwił się nagle. Między jego
brwiami pojawiła się urocza zmarszczka. William od początku nie wyglądał na
zadowolonego. Na nasz widok odłożył na szafkę nocną list, który w zamyśleniu
czytał. Peter natomiast zamarł trzymając tabliczkę czekolady w połowie drogi do
swoich ust. James przez chwilę wpatrywał się w niego, nie wiedząc najwyraźniej,
jak zacząć. W końcu wykonał tę parę kroków, przemierzając nimi dzielący ich
dystans.
– Musimy pogadać.
– Tak? – Pete nieco się zająknął, zerkając
na tabliczkę w swojej dłoni.
– O Lily – dodał James, kiwając głową.
Peter nagle spiął się cały, a jego twarz zmarszczyła się, jakby zjadł cytrynę.
– Zgoda – powiedział sucho, zawijając
czekoladę i odkładając ją o szuflady. Wstał, by zrównać się wzrostem z Jamesem
i wpatrzył się w niego wyczekująco. – Więc…?
James wyraźnie spanikował. Nie był w
stanie wypowiedzieć ani słowa więcej. Stał tylko naprzeciw Pete’a, wkrótce
zaczynając wiercić się i przeskakiwać z nogi na nogę.
– OK, nie mogę – wydusił w końcu, łapiąc
się za czaszkę. – Pete, ja wiem, że tobie Lily się podoba. Wiesz, że ona podoba
się też mi, bo nie raz już o tym mówiłem. Ale nie wiedziałem, że ty też… Nigdy
nie odbiłbym ci dziewczyny, Pete!
– O czym ty gadasz, James? Ona nie jest
moją dziewczyną – Peter nagle się zdenerwował, mówiąc nieco zbyt głośno.
Spuścił wzrok, wpatrując się w dłoń, którą na zmianę zaciskał i prostował.
Zgrzytał przy tym zębami i chyba żadnemu z nas nie starczyło odwagi by się
odezwać. Chłopak w końcu pokręcił gwałtownie głową i uniósł na mnie spojrzenie
furiata. – Po krwioplujki mu to powiedziałeś, Remus? Prosiłem cię, żebyś nic
nie mówił!
– Ja – podjąłem próbę wytłumaczenia się,
jednak nic mądrego nie przychodziło mi do głowy.
– Oczywiście, ty zawsze musisz wtrącać się
w nie swoje sprawy, tak? James, to nie jest prawda! Powiedziałem Remusowi już
parę razy, że z Lily to skończone. Już nawet tyle o niej nie myślę. Dlatego nie
chciałem tego komplikować, mówiąc ci, ale skoro już wiesz… Możesz sobie ją
wziąć. Tak, jak powiedziałem Remusowi, Lily mnie już nie interesuje, jasne?
– Pete, nie musisz udawać – wciął się
nagle James. – Jeśli ją lubisz, to ja nawet jej nie tknę, nawet się nie zbliżę.
Jesteśmy kumplami, a kumple nie robią sobie takich rzeczy…
– Czy wy możecie chociaż raz posłuchać
tego, co do was mówię?! – krzyk chłopaka zahuczał w czterech ścianach i mojej
czaszce, a Pete zbliżył się do Jamesa o krok wyraźnie zniecierpliwiony.
Odebrało mi mowę i nim zdążyłem połączyć fakty, William i Syriusz stali już
między chłopakami, odsuwając ich od siebie.
– Jasne, że możemy. Zawsze cię słuchamy,
Peter – Syriusz skierował swoje dłonie w stronę chłopaka, próbując go uspokoić.
Ten tylko zacisnął szczęki i odwrócił twarz, cofając się o krok.
– Nieprawda. Nigdy nie dajecie mi niczego
wytłumaczyć. Zawsze za mnie o wszystkim decydujecie – w jego głosie było tyle
zniechęcenia, że każdemu z nas znowu odebrało głos. Wpatrywaliśmy się w jego
skuloną sylwetkę, a mnie zrobiło się wstyd.
Wstyd, bo mimo że wiedziałem, że czasem za
mało się z nim liczymy, to wciąż udawałem, że mu to odpowiada i że wcale nie
jest tak źle. A przecież nie o to chodziło. Tak nie postępują przyjaciele.
Zastanawiałem się, ile Peter musiał to w sobie trzymać i jak bardzo poirytowany
bywał na co dzień.
– No dobrze, więc... teraz słuchamy –
powiedziałem, podchodząc do niego. Uniósł na mnie wzrok i wzruszył ramionami,
wsuwając dłonie w kieszenie spodni.
– Dajcie mi spokój a propos Lily. Mnie
naprawdę już nie zależy. Możesz ją brać, James – chłopak minął nas i powolnym
krokiem wyszedł z pokoju.
– Pete, czekaj – James postąpił parę
kroków w kierunku chłopaka, ale ten uniósł dłoń.
– Nawet nie waż się iść za mną – pokręcił
głową bez cienia poprzedniego zdenerwowania i zniknął za drzwiami. Ręce Pottera
opadły wzdłuż jego ciała a jego sylwetka zgarbiła się. Znowu to niemiłe
gryząco-drapiące uczucie wtargnęło do mojej klatki piersiowej, nieprzyjemnie
dźgając w pierś.
– Zapamiętajcie moje słowa, z trójkątów
jeszcze nic dobrego nie wyniknęło – ciszę przerwał Syriusz, który z dłońmi
przyciśniętymi do swojego karku przemierzył przestrzeń dzielącą go od łóżka, po
drodze klepiąc okularnika po ramieniu. Przeszedł mnie dreszcz. To chyba było
przeczucie. Przeczucie, że może Syriusz ma tym razem rację. Zerknąłem krótko w
stronę Williama, który tak jak się spodziewałem, wbił we mnie zjadliwy wzrok,
uśmiechając się dla mnie aż nazbyt oczywiście.
– Żebyś ty wiedział wszystko o niektórych
trójkątach, Black – odezwał się, mimo moich morderczych spojrzeń. Pokręciłem
głową z niesmakiem patrząc na satysfakcję rozlewającą się na jego policzkach.
– Wiem tyle, ile mnie dotyczy. A ty tak
czy inaczej nie jesteś dla mnie żadną konkurencją, Reagan – usłyszeliśmy z
drugiej strony pokoju. Uniosłem brwi, obserwując zaskoczenie także na twarzy
Willa. Odwróciłem się szybkim ruchem i wbiłem nieprzychylny wzrok w Syriusza. –
Nie patrz tak, dziecino. Myślałem, że wszyscy wiemy już o tym, że nasz
bladowłosy nie może odwrócić wzroku od twojego zderzaka.
– Na Charczące Glizdy, ale z ciebie
kretyn, Black – William stanął nad łóżkiem Syriusza i splótł ramiona na piersi.
– Nawet nie wiem, co ci jeszcze powiedzieć. Najchętniej wepchnąłbym ci pięść do
gardła. Ale mogę spróbować od drugiej strony – podciągnął rękawy.
– No dawaj, skopię ci ten blady tyłek i
może raz na zawsze ustalimy, jak wygląda sprawa z naszym „trójkątem” – Syriusz
podniósł się do pozycji siedzącej, wykreślając cudzysłów palcami.
– Jeśli obaj nie zamknięcie jadaczek, klnę
się na miecz Godryka Gryffindora, że powybijam wam wszystkie zęby. Co do
jednego – stanąłem u stóp łóżka Syriusza i zacisnąłem dłonie na drewnianej
ramie. – Peter jest na nas śmiertelnie obrażony, James się za wszystko obwinia,
mimo że nic nie zrobił, a wszystko o czym wy dwaj jesteście w stanie teraz
rozmawiać są jakieś szczeniackie domysły i pretensje? – patrząc na Williama,
wciąż wpatrzonego w Syriusza z niechęcią, uderzyłem go pięścią w ramię. – Tak
zachowują się przyjaciele?
William przeniósł na mnie wzrok i zacisnął
dłonie w pięści.
– Sam chyba nie jesteś wzorem cnót, co,
Remi? Taki z ciebie przykładny przyjaciel? Ty nawet nie jesteś w stanie
powiedzieć nam nic wprost. Czy może nie mam racji? – spytał, unosząc brew.
Pokręciłem głową, nie wierząc, że do tego doszło. Wpatrzyłem się w chłopaka,
marszcząc brwi i dając mu do zrozumienia, że będę nieco niezadowolony, jeśli
powie choć słowo więcej.
– Straszny z ciebie hipokryta, Will –
Syriusz westchnął podnosząc się z materaca i stając obok Williama. – Remus jest
dobrym przyjacielem dla nas wszystkich. Wiesz, że wiele dla nas poświęcił i
wiesz, że na początku było mu trudno dostosować się do nowych warunków. Na
dodatek wiesz o nim chyba dość sporo. A już na pewno znasz jego największy,
zdaje się, sekret. Natomiast ty? Obrażasz się, jak tylko coś ci nie pasuje.
Zawsze musi wyjść na twoje, czyż nie? A te listy? W kółko je dostajesz i robisz
do nich smutne miny. Ale jakoś nie jesteś skory do rozmów o tym, co? – wypluł z
siebie opanowanym, aczkolwiek lekko poirytowanym głosem. Will wpatrywał się
przez ten cały czas w niego, pod koniec zerkając co chwila w stronę swojej
szafki nocnej. Przez minutę w pokoju panowała zupełna cisza. W końcu Will
podrapał się po karku, przymykając jedno oko.
– Hipokryta? Nie sądziłem, że znasz takie
trudne słowa, Black.
– Nie bądź bezczelny – Syriusz uśmiechnął
się, kręcąc głową i szturchnął chłopaka pięścią w klatkę piersiową.
– Kto to mówi? Straszny z ciebie palant,
wiesz?
– Od obelg do słodkich słówek? Teraz
próbujesz zarywać do mnie, Willuś? – Syriusz złożył usta w dziubek i zawisł na
ramieniu chłopaka. Pokręciłem głową i podszedłem do Jamesa, który przysiadł na
łóżku Petera zupełnie przybity. Spojrzał na mnie niepewnie. Starał się chyba
uśmiechnąć, ale wyszedł z tego raczej mało przekonywujący grymas. Zerknąłem na
jego dłoń i bez namysłu chwyciłem ją.
– Trzeba to wszystko naprawić – szepnąłem.
Spojrzał na mnie z lekkim rozczuleniem i jednocześnie zupełną bezsilnością.
Kiwnął głową, wierząc najwyraźniej, że magicznie wyplącze ich ze wszystkich
kłopotów. Zrobię to James, choćby wymagało to ode mnie wymyślenia zaklęcia
odwracającego klątwę Avady.
– Skończyliście się już umartwiać? – nad
nami stanął z założonymi na piersi ramionami Syriusz. Zmierzyłem go spojrzeniem
kręcąc głową.
– Black, wrażliwość godna dementora –
żachnąłem się.
– Dobrze wiesz, że nie o to chodzi.
Wszyscy obchodzicie się z Peterem jak z jajkiem, to prawda. Sam musi
zdecydować, czy mu zależy, czy nie. A ty, James, mógłbyś wreszcie ubrać jakieś
męskie spodnie i zaatakować, zamiast zamartwiać się po ciemniejszych zakątkach
Hogwartu – Syriusz rozłożył ręce i uniósł brew. Za nim stanął William,
wspierając się na ramieniu chłopaka.
– Trochę w tym racji, James – dodał.
Okularnik westchnął i skrzywił się nieco.
– Teraz wypadałoby znaleźć Petera –
podniósł się i poprawił okulary na nosie.
– Słuszna myśl.
Zupełnie przepadł. Przynajmniej tak mi się
wydawało po godzinie intensywnych poszukiwań. Postanowiliśmy podzielić się na
dwuosobowe grupy – William i James sprawdzali piętra powyżej trzeciego, a
Syriusz i ja poniżej. Po przejściu błoni i lochów straciłem nadzieję. Usiadłem
na jednej z drewnianych ław niedaleko wyjścia ze szkoły od strony szklarni,
odchylając głowę w tył. Przymknąłem powieki.
– Jak mógł się rozpłynąć w powietrzu ot
tak? – rzuciłem w przestrzeń. Usłyszałem, jak Syriusz siada obok mnie powoli.
Jego spokojny oddech przyjemnie szumiał mi w uszach. Uchyliłem powieki, patrząc
na niego kątem oka. Ocierał kciukiem o swoją dłoń i wpatrywał się w ścianę,
wyraźnie zamyślony. Jego klatka piersiowa unosiła się miarowo, zobaczyłem jak
przełyka ślinę i krzywi się lekko. W końcu pochylił się nieco w przód, wspierając
łokcie na kolanach i spuścił głowę.
Wyciągnąłem szyję w jego kierunku i w
momencie, kiedy uniósł twarz, by spojrzeć na mnie, przylgnąłem do jego ust. Nie
mogłem się powstrzymać.
– Dziękuję, że powiedziałeś te wszystkie
miłe rzeczy o mnie w dormitorium.
– Nie były aż tak miłe, dość normalne. Nie
jesteś ostatecznie takim złym przyjacielem – uśmiechnął się lekko, wpatrzony w
moje usta. Odwróciłem szybko wzrok i wyprostowałem się. – Ale nie raz prawiłem
ci o wiele milsze komplementy. Nie przypominam sobie, żebyś wcześniej dziękował
mi w tak wylewny sposób.
– Nazywasz to wylewnym sposobem? –
prychnąłem rozbawiony, unosząc brew.
– Może trochę przesadziłem. Ale ciągle mi
się nie znudziło.
– Co takiego? – nie musiałem pytać, bo
dłoń Syriusza złapała delikatnie mój podbródek i nakierowała moje usta na jego.
Miękkie wargi dotknęły moich powolnie, chyba tylko dla zmylenia mojej
czujności. Zaraz bowiem przycisnęły się do nich zachłannie, otwierając je.
Syriusz przyssał się do mojej dolnej wargi, zwilżając ją językiem, by następnie
obdarować mnie paroma coraz bardziej lepkimi całusami. Zacisnąłem dłoń na
materiale jego spodni i pozwoliłem sobie na głośne sapnięcie. Palce Syriusza
przesunęły się po moim policzku, wzdłuż żuchwy na gardło, zostawiając za sobą
lawendową ścieżkę, którą zapewne będę czuł jeszcze przez kilka kolejnych
godzin. Zawsze tak było.
– Całujesz coraz lepiej – szepnął, gdy
wpatrywaliśmy się w siebie dłuższą chwilę. – I coraz odważniej.
– Mnie też coraz bardziej się podoba –
postanowiłem sprawdzić, jak zareaguje na pociągnięcie tego wątku. W jego oczach
pojawiły się eksplodujące ogniki, które co jakiś czas przecinały galaktyczną
przestrzeń, a jego kuszące usta wygięły się w zmysłowy łuk. Na chwilę spuścił
wzrok, by spojrzeć na moją dłoń wciąż opartą na jego udzie. Cofnąłem ją,
chowając za siebie i uśmiechnąłem się lekko, prostując sylwetkę. – Pete gdzieś
przepadł, a tobie w głowie tylko amory.
– To ty mnie pocałowałeś – Syriusz
przysunął się do mnie i objął mnie ramieniem. – Poza tym Peter jest dużym
chłopcem i potrzebuje po prostu chwili na przemyślenie tego wszystkiego.
– Dobrze to rozumiem – skrzyżowałem
ramiona na piersi i przygryzłem swój policzek.
– Znowu coś przede mną ukrywasz, co? –
spytał, a gdy uniosłem wzrok zobaczyłem odcisk bladego uśmiechu na jego twarzy.
Zacisnąłem nagle szczęki i zgiąłem się z bólu, czując jak przegryzam sobie
policzek od środka.
– Cholera jasna! – zakląłem, zamierając do
momentu, kiedy ból ustał. – Skąd ci przyszło coś takiego do głowy? – spytałem,
badając językiem straty.
– Jak zwykle jesteś cały czas zamyślony. I
jak zwykle William celuje w ciebie tym swoim cwanym wzrokiem, jakby zjadł
wymiotka i udało mu się połknąć drugą połówkę za pierwszym razem.
– Głupoty gadasz i tyle – wsunąłem palec
do swoich ust i skrzywiłem się z niesmakiem.
– Co ty wyrabiasz? – spytał Syriusz, a gdy
na niego spojrzałem, zobaczyłem że wpatruje się we mnie z politowaniem i
uniesioną brwią.
– Ugryzłem się – schowałem dłonie za sobą i
zamlaskałem, podnosząc się. – Chodźmy do Jamesa i Williama. Musimy poczekać, aż
Pete sam się znajdzie.
– Zmieniasz temat.
– Mogę zacząć cię jeszcze dodatkowo
ignorować – wycedziłem przez zęby i ruszyłem wzdłuż korytarza.
– Stój, Remus – powiedział spokojnie, ale
twardo, z bardzo podniecającą nutą, jaką rzadko miałem okazję usłyszeć. Syriusz
nie bywał raczej poważny, ale gdy mówił swoim chłodnym, wyrachowanym tonem nogi
się pode mną uginały. Zatrzymałem się i odgarnąłem włosy z twarzy, przygryzając
wargę. Podejdzie do mnie?
Podszedł. Myślałem, że odwróci mnie do
siebie, ale nawet mnie nie tknął, co przełknąłem z wielkim zawodem. Zamiast
tego stanął przede mną, wyprostowany i wysoki, jak zwykle.
– Wiesz dlaczego się tak na niego zawsze
wściekam? – chłonąłem jego słowa, których drganie lekko mną potrząsało. Po
moich plecach przeszedł dreszcz, który poczułem głównie na karku, a później w
okolicach kości ogonowej. – Bo on zawsze wszystko wie, a ja dowiaduję się
ostatni. Czemu tak jest, Remus? To ja jestem twoim chłopakiem.
Wpatrywałem się, jak patrzy na mnie z góry
z lekko uniesionym podbródkiem. Był w końcu cholernym arystokratą. Ale nie
dotknął mnie, ręce schował za sobą, ściskając pewnie swoje nadgarstki, aż
bielały mu kłykcie. W końcu po minucie, podczas której nie padło żadne słowo,
uniósł oczy ku niebu i pokręcił głową wzdychając.
– Dobra – warknął i odwrócił się na
pięcie, zagłębiając się w korytarze lochów.
– Och, Syriusz, daj spokój – zerwałem się,
nie mogąc już znieść tej jego cichej złości. Wyciągnąłem ręce przed siebie i
objąłem go w pasie, wciskając głowę pod jego ramię. – Nie złość się na mnie.
William jest moją psiapsi i wszystko sobie mówimy, tak? – zobaczyłem jak kącik
jego ust lekko drga i nieznacznie się unosi. Zaraz jednak znów pokręcił głową,
zatrzymując się i spojrzał na mnie, chwytając moje ramiona. Bardzo delikatnie.
Chyba już mu trochę przeszło.
– Nieprawda, Lily jest twoją „psiapsi” –
wykreślił znak cudzysłowu w powietrzu – a nie William. Rozumiem, że jej mówisz
wszystko, ale Willowi? Will nie wie o niektórych rzeczach, o których ja wiem,
mam nadzieję – uniósł brwi i wpatrzył się we mnie wyczekująco.
– Jak na przykład? – spytałem niepewnie,
chociaż wiedziałem, że nie powinienem.
– Nie wiem, Remus, są takie rzeczy, o
których nie wie William? No powiedz mi – puścił mnie, żeby złapać się za głowę
i zacząć czochrać swoje lawendowe włosy.
– No dobra – westchnąłem – po prostu
chodzi o ciebie i ciągle nie mogę zebrać się na odwagę, żeby to powiedzieć i –
widząc jego minę uniosłem palec, przykładając mu go do ust – nie powiem ci nic,
dosłownie nic, bo jeszcze nie jestem gotowy, tak?
Zobaczyłem, jak przygląda mi się z
uniesionymi z zaskoczenia brwiami. W jego oczach odbiła się bieganina myśli,
jaka zapewne odbywała się pod jego niemądrym czerepem.
– Tak po prostu mi to powiedziałeś? –
spytał w końcu.
– Inaczej nie dałbyś mi spokoju –
powiedziałem i bez namysłu naparłem na niego ciałem przyszpilając go do
pobliskiej ściany. – A ja już mam dość fochów na dziś – uśmiechnąłem się,
widząc jak jego klatka piersiowa unosi się pod wpływem jego głębokiego oddechu.
– Nie chciałbym wam przerywać, ale czy to
właściwy moment na pocałunki przy murze? – William brzmiał nieco
pretensjonalnie, ale gdy obaj spojrzeliśmy na niego, uśmiechał się. Odsunąłem
się od Syriusza o krok i wzruszyłem ramionami.
– Nie znaleźliśmy go – powiedziałem.
– My też nie – powiedział James. Mimo tego
obaj wydawali się dość weseli i znacznie bardziej spokojni niż jeszcze dwie
godziny temu. – Ale mam pomysł, gdzie może być. W Ogrodzie – chłopak spojrzał
na Syriusza porozumiewawczo, poprawiając okulary.
– Że też wcześniej o tym nie pomyśleliśmy
– stwierdził Syriusz, jakby to wszystko było oczywiste. Wcale nie było.
Przynajmniej nie dla mnie. Widząc moje niezadowolenie, dodał: – Nie powiem ci
nic, dosłownie nic, bo nie jestem gotowy – wydął wargi chyba próbując
naśladować mój głos. Uniosłem brew niezbyt szczęśliwy.
– Jedno z tajemnych wejść – James złapał
mnie za dłoń i pociągnął w stronę wyjścia z lochów – które znajduje się
niedaleko Wieży Gryffindoru prowadzi do małego ogrodu. Peter bardzo lubi tam
przebywać, odkąd Lily zaczęła uczyć go zielarstwa – wytłumaczył nie bez pewnego
zażenowania. Skinąłem głową, kiedy posłał mi niepewne spojrzenie i uśmiechnąłem
się, mając nadzieję, że doda mu to trochę otuchy. Poczułem jak mocniej ściska
moją dłoń, po czym ją puszcza. – Znaleźliśmy przejście jakoś w poprzednim
miesiącu.
– No dobra, nie zaszkodzi sprawdzić –
obejrzałem się na Syriusza, który wpatrywał się we mnie z delikatnym uśmiechem
majaczącym mu w kąciku ust. Widząc mój wzrok uniósł twarz, by zerkać na mnie tylko
kątem oka.
– Co? – spytałem, zrównując z nim krok.
– Słyszałeś o wyjściu do Hogsmeade? –
spytał, wsuwając dłonie w kieszenie.
– No tak – naśladując go wykonałem ten sam
ruch. Zignorował to.
– Chcesz wyjść razem?
– Zawsze razem chodzimy – widząc jego wzrok
pełen rodzicielskiego politowania, zastanowiłem się ponownie. – Że co niby? –
spytałem, unosząc brew.
– Tylko ty, ja, Ognista Whisky i całusy w
ciemnych zaułkach – uśmiechnął się wesoło. Zacisnąłem wargi i odwróciłem twarz,
uśmiechając się lekko rozbawiony.
– Nie uważasz, że randki są dla normalnych
par? – spytałem, wracając do niego wzrokiem.
– My nie jesteśmy normalną parą? –
zmarszczył brwi, jakby rzeczywiście nie rozumiał.
– Dla chłopaka i dziewczyny – uniosłem
jedną i drugą dłoń, po czym złączyłem je z głośnym klaśnięciem.
– Myślę, że to najgłupsza rzecz, jaką
kiedykolwiek powiedziałeś – przewrócił oczami i wpatrzył się w schody przed
nami, jakby zupełnie stracił mną zainteresowanie. Przez chwilę nie wierzyłem,
że się obraził, ale kiedy weszliśmy w korytarz prowadzący do gabinetu profesora
Quinta, a on wciąż nic nie powiedział, ani nawet na mnie nie spojrzał, zacząłem
się martwić.
– Też się na tobie zawiodłem – James
spojrzał mi głęboko w oczy. – Wstydź się, Remi.
– Co ja takiego zrobiłem? – rozłożyłem
ręce, patrząc na nich niezrozumiale. Żaden z nich się jednak nie odezwał,
wchodząc do jednego z pokoi, w którym nigdy jeszcze nie byłem. Rzadko skręcałem
w korytarz prowadzący do gabinetu profesora Quinta.
Sala była dość wysoka, bo zajmowała dwie
kondygnacje, na których oprócz regałów z książkami i obrazów na ścianach nic
się nie znajdowało. James podszedł do półki znajdującej się tuż obok stopni
prowadzących na antresolę. Chwycił brzeg regału i pociągnął go do siebie. Ku
mojemu zaskoczeniu, mebel nie stawiał większego oporu i odskoczył skrzydłowo
odsłaniając uchylone, drewniane, półokrągłe drzwi.
– Jak wy znajdujecie takie rzeczy? –
spytałem, podchodząc bliżej. William zaśmiał się.
– Wiesz, w sumie to po prostu szukamy do
skutku.
Z ciekawością podszedłem do drzwi i
popchnąłem je, zaglądając do środka. Zobaczyłem swego rodzaju dziedziniec z
kamienną dróżką okalającą połać trawy i mimo że przecież wszyscy uprzedzili
mnie, że idziemy do ogrodu, ten widok nadal mnie zaskoczył. Wyszedłem na
zewnątrz i przeszedłem parę kroków między Raptuśnikami rosnącymi w równych
odstępach po wewnętrznej stronie ścieżki. Wychodząc spomiędzy koron drzew
niemal stratowałem sadzonki Pykostrąków, piętrzące się pod moimi stopami.
Ostrożnie ominąłem różowe strąki uważnie oglądając się na chłopaków i pod nogi.
Odwróciłem się, będąc gotowym na kolejne dziwności jednak to, co
zobaczyłem wprawiło mnie w osłupienie.
W samym centrum dziedzińca z trawy
wyrastały potężne, ciemne macki, które bujały się na boki nieporuszane jednak
wiatrem a własną wolą. Łodygi brutalnie rozerwały wnętrze ziemi pozostawiając
po sobie popękaną skorupę z sypką glebą, którą spulchniały wciąż przez swoje
wygibasy. Diabelskie Sidła.
Nic jednak nie przeraziło mnie tak bardzo
jak fakt, że w samym środku, na potężnym konarze siedział Peter.
Chwyciłem swoją różdżkę i wymierzyłem nią
w pędy, wołając imię chłopaka. Ten bezrefleksyjnie spojrzał na mnie, nieco
zdziwiony moim widokiem.
– Peter, trzymaj się, zaraz cię stamtąd
wyciągnę!
– Co? Remus, czekaj! – chłopak uniósł ramiona.
Wokół jednego z nich owinęła się ogromnych rozmiarów macka, wkrótce
zacieśniając swój uścisk. Pozostali chłopcy stanęli obok, patrząc na mnie tak
samo przerażeni, jak Peter. James bezceremonialnie odebrał mi różdżkę.
– To tylko Fruwokwiat, Remus – stuknął
mnie patykiem w czoło.
– Skąd miałem wiedzieć? – spytałem,
wydymając wargi niezadowolony. Rozmasowałem bolące miejsce i wyrwałem mu swoją
własność.
– Ale ty jesteś w gorącej wodzie kąpany
dzisiaj – Syriusz uśmiechnął się do mnie rozbawiony i wyciągnął dłoń, łapiąc
pobliski wąs i wspinając się po pędach na sam szczyt. Już wkrótce siedział obok
Petera. Zaraz za nim poszedł James. Kiedy spojrzałem na Willa, tylko wskazał
gestem wciąż niepokojącą dla mnie roślinę i uśmiechnął się szeroko.
– Skąd mogłem wiedzieć? – spytałem jeszcze
raz pod nosem i zacząłem bardzo niezgrabną wspinaczkę, która wyraźnie rozbawiła
towarzystwo obserwujące mnie z góry.
– OK, Fruwokwiat wygląda dokładnie jak
Diabelskie Sidła, tak? Przestańcie być tacy nienaturalnie weseli – przewróciłem
oczami, robiąc obok siebie miejsce dla Williama.
– Jesteśmy bardzo naturalnie weseli,
dziecinko. To ty jak zwykle zachowujesz się jak ostatni gbur – Syriusz
szturchnął mnie ramieniem, wpatrując się we mnie spod długiej grzywki.
Wzruszyłem tylko ramionami, spuszczając wzrok. Przez chwilę panowała zupełna
cisza mącona co jakiś czas pędami, dla których najwyraźniej wszyscy wydaliśmy
się dość ciężcy.
– Peter, chcieliśmy pogadać – odezwał się
Will.
– O czym? – chłopak nagle spoważniał.
Przyjrzałem się mu uważnie.
– Nie o Lily, bo wyraźnie dałeś nam do
zrozumienia, że nie chcesz poruszać tego tematu – Syriusz jak zwykle uśmiechnął
się czarująco i oparł dłonie za sobą, siadając po turecku. Przez chwilę
patrzyłem, jak jedna z macek oplata się wokół jego uda. Odchrząknąłem, szybko
skupiając się znów na Peterze.
– Nie wiedzieliśmy, że czujesz się
ignorowany – zwróciłem się do niego, łapiąc się za kark.
– Dajcie spokój, to ja trochę przesadziłem
– chłopak machnął ręką, rzeczywiście wyglądając na nieco zażenowanego. –
Przepraszam, że was tak zaatakowałem. Chyba za bardzo się wszystkim przejąłem.
I przepraszam cię, James. Nie mam ci niczego za złe.
– Nawet… tej której imienia nie wolno
wymawiać? – po krótkim zastanowieniu, James uśmiechnął się blado do Petera,
który skwitował tę kwestię śmiechem.
– Zwłaszcza jej. Zasługujesz na nią. I
myślę, że będziecie do siebie świetnie pasować.
Kamień spadł mi z serca, kiedy patrzyłem,
jak Pete układa rękę na ramieniu Jamesa i ściska je przyjaźnie. Wymienili się
szerokimi uśmiechami. Zerknąłem na Syriusza, który właśnie próbował uwolnić
swoją nogę z zaciskających się na niej pędów.
– Szkoda, że to nie Diabelskie Sidła – mruknąłem,
co skwitował pretensjonalnym wydęciem warg. Jeszcze przez chwilę razem z
chłopakami śmialiśmy się z niego. W końcu, wyrywając nogę spomiędzy wąsów,
Syriusz odezwał się:
– Dobra, zostawmy baby i zabierzmy się
wreszcie do roboty. Tak, jak wcześniej mówił James, Remus zakradnie się do
łazienki…
– Nie możesz spać? – podskoczyłem kiedy
William stanął w drzwiach łazienki. Pokręciłem głową i wytarłem twarz
ręcznikiem.
– Miałem koszmar o byciu mordowanym przez
Diabelskie Sidła – powiedziałem ponuro, odwracając się w jego kierunku i
przecierając oczy. Zaśmiał się cicho i wszedł do łazienki przymykając drzwi.
– Ja jestem trochę podekscytowany jutrem –
wyznał opierając się o ścianę obok umywalki. – Ciekawe, jak to wszystko
wyjdzie.
– Pewnie jak zwykle, koszmarnie
nieodpowiedzialnie i szczeniacko – zauważyłem.
– Można to więc będzie nazwać sukcesem –
chłopak uśmiechnął się do mnie przymykając oczy. Wyglądał na zmęczonego.
– Co u twojej siostry? – spytałem po
chwili milczenia. Zobaczyłem, jak jego źrenice na chwilę się zwężają, a mięśnie
ramion zaciskają. Trwało to jednak może milisekundę.
– W porządku. Ostatnio była chora, ale
teraz jej podobno przeszło. Zawsze choruje w okresie przejściowym – pokręcił
głową, wpatrzony w kafelki. Przygryzłem wargę, równie zaciekawiony, co
zmartwiony. William zawsze z dużą czułością i troską mówił o swojej siostrze,
ale jednocześnie stawał się nieobecny i jakiś przybity. Nie wiedziałem, co
sprawiało, że jakiekolwiek uwagi na temat jego rodziny tak go absorbowały.
– Niedługo ją zobaczysz. Jeszcze miesiąc
do Świąt – szturchnąłem go lekko łokciem, opierając się o ścianę tuż przy nim i
chowając za sobą dłonie. Oderwał się od swoich myśli i spojrzał na mnie z
serdecznym uśmiechem.
– Nie mogę się doczekać. Ty też chyba
będziesz miał wesoło, nie? – zmrużył oczy, a jego grymas zmienił się na
bardziej zadziorny. Wzruszyłem ramionami.
– Nie chciałem, żeby Syriusz został tu
sam. Poza tym, tak, pewnie będzie fajnie.
– Nie daj mu się za bardzo rozpieścić –
powiedział, opierając tył głowy o ścianę. Skinąłem głową i zauważyłem, że znowu
pogrążył się w swoich myślach. Przez chwilę błądziłem wzrokiem po suficie, aż w
końcu spytałem:
– Myślisz, że teraz będzie OK? Między
Petem i Jamesem – wyjaśniłem.
– Remus, wyluzuj – westchnął nagle
zwracając na mnie wzrok. – Syriusz ma trochę racji, nie możemy wiecznie
traktować Petera jak dziecka. Przeboli to. Tak samo, jak James, jeśli ta
dziewczyna się nim nie zainteresuje. A co to, tylko oni dwaj przeżywają zawody
miłosne? – zaśmiał się krótko, w odpowiedzi na swoje pytanie.
– Mówisz, jakby tobie się często zdarzały
– przyjrzałem się mu z ciekawością. Otworzył usta, wciąż uśmiechnięty, patrząc
gdzieś na bok.
– Pewnie, że się zdarzają. Jak każdemu –
stwierdził po namyśle. – Miałeś dużo szczęścia, Remi. Syriusz jest twoją
pierwszą, wielką miłością i na dodatek odwzajemnia twoje uczucie. Chyba nie
można prosić o więcej.
– Pewnie masz rację – uśmiechnąłem się do
ciepła, które złapało mnie za serce. Przymknąłem powieki. – Zawiodłeś się na
tej Krukonce?
– Na Scarlett? Nie, zupełnie nie. Trochę
nieładnie potraktowałem ją na początku roku, zupełnie nie tłumacząc, dlaczego z
nią zrywam. Jeśli ktoś miałby żywić urazę, to raczej ona.
– Zauważyłem, że wcale nie jesteś taki
święty, jak mi się wydawało – uśmiechnąłem się, kiedy wybuchnął śmiechem.
Pokiwał głową i objął mnie ramieniem. Razem osunęliśmy się po ścianie na
podłogę.
– Gdybyśmy spotkali się w innych
okolicznościach, może przekonałbyś się o tym na własnej skórze – powiedział,
wpatrując się we mnie z tajemniczym błyskiem w oku.
– To groźba? – zmarszczyłem brwi.
– Raczej obietnica – uśmiechnął się i
pochylił się nagle. Pocałował mnie w czoło. Przymknąłem powieki. Przeszło mi
przez myśl, że William musiał dobrze całować, ale chyba nie dałem tego po sobie
poznać.
– No to… – przeciągnąłem słowo, marszcząc
brwi – masz kogoś na oku?
Odpowiedział mi tylko tajemniczym
uśmiechem.
* * *
Rozdział dedykuję Sumi, która obdarzyła mnie odrobiną miłości przez fejsbukowe wiadomości.
Blog został dodany do Katalogu Euforia. Pozdrawiam, taasteful. ♥
OdpowiedzUsuńWczoraj zaczęłam czytać te opowiadanie i szczerze nie przepadam za parringami yaoi z HP, ale to jest tak cudownie napisane, że nie mogłam się oprzeć. Widzę, że ktoś chyba lubi Lupinka tak samo jak ja. 💜 Kiedy będzie następny rozdział?
OdpowiedzUsuńHaha, parę razy słyszałam już coś podobnego i strasznie cieszę się, że to, co piszę i co podoba się mnie, trafia w gusta też innych osób. Uwielbiam Remusa - między nami zdążyła się nawiązać wręcz relacja love-hate. On mówi, że jestem leniwą dupą, a ja mówię, że straszna z niego siksa. Ale i tak oboje kończymy pijąc czekoladowe piwo na spółę.
UsuńRozdział postaram się napisać w przeciągu dwóch tygodni, ale nic nie obiecuję! Niestety z wielu powodów pisanie zawsze idzie mi dość mozolnie, nawet jeśli mam wszystko rozpisane. Ale strasznie chciałam napisać co najmniej dwa rozdziały nim wrocę na studia. Polecam ci polubienie strony na FB albo Instagrama albo też wpisanie się w ramkę po prawej stronie, by dostawać maile z nowymi rozdziałami. Możesz też co jakiś czas po prostu zaglądać na bloga.
Bardzo dziękuję za komentarz, sprawiłaś mi ogromną przyjemność :)
Pozdrawiam.
Gdzieś jest może link do strony na FB i Instagrama? Korzystam z telefonu, więc niestety nie widzę pełnej strony.
Usuńhttps://www.facebook.com/wbrewgrawitacji
Usuńhttps://instagram.com/wbrew.grawitacji/
Proszę bardzo :) Poza tym ostatnio dodałam do bloga ramkę "ogłoszenia", w której umieszczam informacje odnośnie kolejnych części. Ale rzeczywiście ramka pokazuje się jedynie w wersji na komputer.
Dziękuję bardzo!
Usuń