13. Sowa, kisiel i pies

Wrzasnąłem z bólu, gdy mięśnie powoli miażdżyły mi kości, kurcząc się. Przekrwionymi oczyma przyglądałem się swoim ludzkim dłoniom, z których powoli znikało futro. Opadłem na ziemię, próbując uciec przed tępym bólem w całym ciele. W głowie huczało mi niemiłosiernie. Zmusiłem się do przełknięcia śliny. Jedynym, o czym wtedy myślałem, był Syriusz. Świtało, więc leżał na dworze całą noc.
Całą siłą woli zmusiłem się do poruszenia ręką. Nie zadziałało, tylko mdłości dały mi się we znaki. Osłupiały, dźwignąłem się na kolana. Wszystkie moje mięśnie pulsowały nieznośnie, przyprawiając mnie o drżenie. To nic, ważne, żeby iść naprzód. Chwyciłem się powalonego niedawno pnia i podciągnąłem na nim z jękiem. To nic, to nic, to nic, co z Syriuszem?!
Rozejrzałem się niemrawo, zupełnie zbity z tropu. Gdzie jestem? Lub gdzie jest on? Przymknąłem oczy. Wziąłem głęboki wdech, nadymając płuca do nieprzytomnych rozmiarów. Nic. Nie mogłem przecież liczyć na swój zwierzęcy węch. Wspiąłem się na nogi, ale przyszło mi to jak wspinaczka na Ben Nevis. Jestem zniesmaczony twoją bezsilnością, Remus.
Potrząsnąłem głową, ignorując ostry ból w okolicach skroni. Krok za krokiem, jakbym uczył się od nowa chodzić, ruszyłem między drzewa. 
Gdy idę do przodu, posuwam się wciąż dalej i dalej, gdzieś na pewno kiedyś dojdę, nieprawdaż? Jak to się mogło stać? Dlaczego nie sprawdziłem wcześniej, czy nie ma go w pobliżu? A jeśli Och, nie. Nie, Remus, zaczynasz panikować.
Ciało zaczęło odmawiać mi posłuszeństwa. Mięśnie rozkurczyły się, mimo że usilnie próbowałem utrzymać je spięte. Znowu zaciągnąłem się zimnym powietrzem. Czy to sen, czy gdzieś tu kwitnie lawenda? Przyspieszyłem kroku, chociaż wydawało mi się to zupełnie nierealne. Nie zdziwiłbym się, gdybym wymyślił sobie ten szaleńczy trucht, ale panicznie próbując odnaleźć w zaspie jego twarz, nie umiałem myśleć o niczym innym, jak o tym spojrzeniu, które wczoraj mnie pożegnało.
Powoli ogarnął mnie zapach z łąki, ale nie dałem się mu zastraszyć. Bo przecież to był Syriusz, musiał żyć. Zacisnąłem powieki, nie chcąc widzieć plam krwi pokazujących się w mojej wyobraźni. Przełknąłem ślinę pomieszaną z metaliczną nutą. Nie prosiłem o zbyt wiele. W końcu ratunek kogoś takiego, jak on, nie był już egoizmem.
– Remi.
Zatrzymałem się gwałtownie i otworzyłem oczy. Chłopak patrzył na mnie. Trzymał się za ramię, ale w jego oczach nie widziałem bólu. Nie widziałem w nich nic, bo były zimne i obce, ale jedno wiedziałem na pewno – chciałem znów znaleźć się w twoich ramionach, by przekonać się, że obaj żyjemy.
– Dziecino, spokojnie!
Duża dłoń wślizgnęła się w moje włosy i pogładziła moją czuprynę pieszczotliwie. Łapczywie chwyciłem w płuca tyle powietrza, ile byłem w stanie. Rozkoszowałem się nim jak nigdy dotąd. Czy naprawdę nic mu nie jest?
– Syriusz
Przygarnął mnie do siebie jedną ręką i ucałował. Policzki pokrył mi szkarłat, a moje oczy zabłysły nagle. Tak, tego właśnie było mi trzeba. Chciałem, żeby tamta chwila nigdy się nie skończyła. Byłem tak żałosny w tym swoim dziecięcym pragnieniu, że płakałem i rwałem sobie włosy z głowy, nie mogąc pogodzić się ze swoją dumą. Bo przecież tak często się myliła, tak dręczyła i kąsała – zupełnie na próżno. Irytujący instynkt, który choć powinien być nad wyraz wyczulony, okazał się stępiony.
Tak beznadziejnego mnie widział, a jednak uśmiechał się, scałowując łzy z moich policzków. Tak bardzo mnie w sobie rozkochał, że zaczynałem żałować, że to on okazał się moją ofiarą.

– Remi! – William opadł na moje łóżko razem z Jamesem.
Zaczerpnąłem gwałtownie powietrza i wydarłem się, by mnie zostawili, jak to miałem w zwyczaju. Zaśmiali się tylko, czochrając mnie i wciskając w materac. Will zaczął naśmiewać się z moich zadrapań, wyraźnie chcąc poprawić wszystkim humor. Mali, wredni Huncwoci. Co ja z nimi mam?! Zaczynam powoli żałować, że trafiłem do tego przeklętego przedziału
Syriusz pozostał milczący. Po tym, jak zostaliśmy umieszczeni w Skrzydle Szpitalnym, nie odezwał się ani słowem, udając sen. Coś go strasznie martwiło i wcale mu się nie dziwiłem. Przecież to coś nie było ot takim sobie, malutkim problemem, który jak przyszedł, tak powinien odejść. Wiedział o tym, na pewno. Pozostawała tylko kwestia jego tajemniczych myśli, które z pewnością nie były czymś, z czego bym się cieszył. Co tu dużo gadać – bałem się. W głowie tłukło mi się tylko jedno pytanie: czy zechce być z wilkołakiem?
Westchnąłem, odwracając wzrok. A nawet jeśli nie, to co? Przecież to tylko niegroźny romans, rodem z harlekinów. Nigdy nie urośnie do rangi poważnego kroku życiowego – mogę zapomnieć. Nawet nie byłem do końca pewien, czy to wszystko nie znudzi nam w kolejnym roku. Fascynacja kiedyś przemija, a wraz z nią to podniecenie budzące się na widok kochanka. Zresztą, co z nas byli za kochankowie

Impuls przeszył moje ciało w odpowiednim momencie. Obudziłem się, osłupiały po koszmarze. Zimny pot pokrył moje ciało, powodując wyjątkowy dyskomfort. Otarłem oczy i przymknąłem powieki. W pomieszczeniu było ciemno i przeraźliwie cicho, jakby Syriusz wcale nie leżał na pryczy obok mojej. Powoli przeniosłem wzrok w bok, chcąc upewnić się, że nie jestem w pokoju sam. Zamiast łóżka i niedużej szafeczki zobaczyłem jednak dwa ciemne ślepia, wpatrzone we mnie z typowym dla siebie błyskiem.
Serce podskoczyło mi do gardła, a ja sam opadłem na poduszki. Postać gładko wsunęła się na pościel obok i pochyliła nade mną. Ciemne kosmyki włosów zsunęły się powoli z ramienia Blacka i zawirowały w powietrzu, rozpylając wokół swój zapach. Przełknąłem ślinę.
– Zdaje się… że mamy teraz wspólny sekret – jego głos był niski i opanowany jak zawsze, jednak oczy zmrużyły się, nadając twarzy właściciela zmysłowy wygląd. – Jak to jest?
Czyżby zwykła ciekawość? Niepojęte. Jak ktoś taki, jak on, może ot tak, po prostu istnieć? Zachowywał się jakby nie obchodziło go, że świat wokół niego wiruje. Był zupełnie niezwykły i cholernie zawiły. No, i kto by się spodziewał
– Cały czas się boisz.
Zmarszczył brwi, bezrozumnie, i przekrzywił głowę, oczekując kontynuacji. Był tak niecierpliwy, że niemal widziałem jak go to zżera od środka. Westchnąłem, starając się ułożyć sobie wszystko w głowie.
– Ludzie tego nie akceptują, wyłączają cię ze społeczeństwa, nie dają zapomnieć, że jesteś inny. A ty z każdym dniem walczysz sam ze sobą, utwierdzając się tylko w przekonaniu, że nie jesteś nikim poza nieopanowaną bestią. Przed przemianą rwiesz sobie włosy z głowy na myśl, że jakaś niewinna istota może zostać twoją ofiarą. Aż wreszcie narasta w tobie złość. Czasem nawet niektórzy przekraczają cienką linię szaleństwa, przechodząc w stan zupełnego odrętwienia. Nic ich nie obchodzi do momentu, w którym zaczynają kierować się tylko gniewem. 
Uniosłem głowę i wpatrzyłem się gwiazdy za oknem. Błyskały do mnie, niby uśmiechnięte, ale właściwie czemu miałyby być uważane za szczęśliwe? Co noc to samo: widzą ludzi, którzy nie są wzorem do naśladowania. Tysiące istnień, które marnują się na co dzień. Czyż to nie smutne być gwiazdą?
– To zabrzmiało trochę jak hasło encyklopedyczne. –  Cichy chichot Syriusza przerwał nocną ciszę. Uniosłem brwi, spoglądając na niego.
– Co cię tak śmieszy?! Jestem zupełnie poważny! – Zacisnąłem wargi, mierząc go wzrokiem. Znów się zaśmiał. Irytujące stworzenie.
– Och, Remi, wybacz. Ale czemu ty zawsze jesteś taki poważny?
– Bo się denerwuję! Nie masz pojęcia, przez co przechodzę! Wszystko układało się tak dobrze do momentu, w którym poczułeś się w obowiązku biec za mną! Co chciałeś przez to osiągnąć?! Na co ty liczyłeś?! Że przyłapiesz mnie z kochankiem w środku Zakazanego Lasu?! Merlinie, jaki ty jesteś irytujący! – Zadrżałem ze złości, kręcąc głową.
Mina Blacka nie uległa zmianie, nadal wpatrywał się we mnie z tą samą czułością, jakby zaglądał w ślepia własnemu dziecku. Jego silne ramiona zacisnęły się na mojej talii, mimo sprzeciwów. Przyciągnął mnie do siebie niczym szmacianą lalkę i przytknął usta do mojego ucha. Zadrżałem lekko, starając się ignorować jego ciepły oddech, wywołujący gęsią skórkę.
– Masz rację, to wszystko przez zazdrość – szepnął, uśmiechnięty. 
Naburmuszyłem się jeszcze bardziej, przeklinając swoją durną oprawę wizualną. Dlaczego niby pozostaje mi tylko wzdychanie do Blacka, mimo że jest jedyną osobą na świecie, która działa na mnie tak intensywnie, jak płachta na byka? Nawet nie oczekiwałem wyjaśnień, bo moja duma z rozsądkiem gdzieś zwiały, tracąc już zupełnie cierpliwość. 
A ja sam mógłbym przecież dojść do kolejnych błędnych wniosków.

Po paru dniach mogliśmy wrócić do dormitorium. Przez zaledwie tydzień wszystkie zadrapania i złamania zniknęły bezpowrotnie. Nadszedł czas strojenia choinki i pakowania prezentów, a mnie ominęły wszystkie wypady do Hogsmeade. Nie miałem ani jednego prezentu i paliłem się ze wstydu. Już rankiem, dwudziestego czwartego grudnia, tuż po otwarciu oczu, miałem ochotę zapaść się pod ziemię. Zaraz po wyjściu z łazienki zaczęła się moja katorga.
– Remi, tu jesteś, mój ranny ptaszku! – William dopadł mnie w jednej chwili, tuląc do swojego torsu. Zaczerwieniłem się, przygnębiony, patrząc na misternie zapakowany prezent. – To dla ciebie, młody. – Potargał mnie pieszczotliwie i wręczył mi prezent. 
Przyjrzałem się paczce uważnie i zerknąłem na Willa, uśmiechając się lekko.
– Bardzo dziękuję. – Pociągnąłem za czerwoną wstążkę i delikatnie odgarnąłem papier. Zakrztusiłem się własną śliną, otwierając szeroko oczy. – T-to na pewno dla mnie?
Chłopak zaśmiał się wesoło.
– To tak na wszelki wypadek. Jakbyś nie mógł sobie z nim poradzić. – Zerknął na Syriusza, ciekawsko wyglądającego zza ramy łóżka. Szybko schowałem pudełko za siebie, cały czerwieniejąc. James dołączył do nas, śmiejąc się.
– No, to teraz ja! Masz, mam nadzieję, że ci się spodoba. – Wyszczerzył się szeroko, wręczając mi spory pakunek. Uniosłem brwi, słysząc ciche pohukiwanie ze środka.
– James?
– Jest śliczna, uwierz! – Zaczął zacierać ręce.
Westchnąłem ciężko i rozwinąłem klatkę. Cud, że maluch nie udusił się w środku.
Sowa rzeczywiście była śliczna. Miała prążkowaną, biało-brązową pierś i długi ogon. Jej złote oczy błyskały w pokoju.
– Uważaj na nią. Przyjechała ze Skandynawii. To sowa jarzębata. Potrafi sama o siebie zadbać. – James wyszczerzył się, obejmując mnie ramieniem.
– Dziękuję. – Uniosłem brwi, zaskoczony. 
Moja pierwsza sowa, na dodatek nie jakiś tam puszczyk, tylko drapieżnik Skandynawii. I jak ja mogę się na nich gniewać?

Od Petera otrzymałem zapas słodyczy na co najmniej miesiąc. Nie ukrywałem, jak bardzo brakowało mi czekolady. Po pracowitym dniu, który urozmaicili mi chłopcy zagadkową lekcją tańca, byłem zupełnie wykończony. Wieczór planowałem spędzić w pokoju, pod pretekstem zbierania sił na kolejny dzień. Ułożyłem się pod pierzyną już w piżamie i chwyciłem podręcznik do obrony przed czarną magią. W końcu ominęło mnie trochę lekcji. Mimo to, coś nie dawało mi spokoju. To głupie, wiem, ale… nie mogłem nadziwić się, że nie dostałem nic od Syriusza. On sam nie wydawał się być tym zawstydzony. Jakby zupełnie zapomniał. Dał prezent zarówno Jamesowi, jak Williamowi i Peterowi. Nawet kilku chłopakom z pokoju obok i, co mnie zaskoczyło, Regulusowi.
Wymienili się paczkami, jak zwykle w porażającym spokoju i ciszy. Podziękowali sobie i obdarzyli się delikatnymi uśmiechami. Poza tym do Syriusza nie przyszło nic z domu. Dostał tylko jedną paczkę, z której strasznie się ucieszył. Śmiał się, czytając krótki liścik. Nie zamierzałem pytać go od kogo, ale ciekawość powoli brała we mnie górę.
Zerknąłem w stronę jego szafki i odsuniętej szuflady, z której wystawał pognieciony papier w renifery i choinki. Jakby wiedział, że i tak trudno mi się powstrzymać.
Chłopcy siedzieli na Wielkiej Sali, więc miałem jeszcze co najmniej półtorej godziny, by wszystko dokładnie zbadać. I chyba ta świadomość dodała mi odwagi. Podszedłem do szafki i chwyciłem nieduże zawiniątko. Zerknąłem nerwowo w stronę drzwi i skuliłem się. Powoli wyciągnąłem pakunek i rozwinąłem go delikatnie. Uniosłem brwi, zaskoczony.
„Poradnik dla właściciela gryzonia”… Słucham? Nie przypominam sobie, żeby Syriusz hodował szczura, czy inną świnkę morską. O co chodzi?!
Ale nim zdołałem odnaleźć tajemniczy liścik dołączony do prezentu, usłyszałem kroki na schodach. Szybko wsadziłem książkę do szafki i wskoczyłem do łóżka. Drzwi otworzyły się i do pokoju wkroczyli James z Williamem i Peterem. Odnaleźli mnie wzrokiem i uśmiechnęli się szeroko.
– O nie, tym razem nigdzie mnie nie wyciągniecie. Zostaję tutaj. – Uczepiłem się pościeli i zacisnąłem powieki.
– Myślisz, że uda ci się nas powstrzymać?
Nim się obejrzałem, William wepchnął mnie do ciemnego wora. Wrzasnąłem, gdy coś poruszyło się tuż przy mnie, a jeszcze głośniej, gdy ściągnęło ze mnie moją koszulę. Starałem się to coś odgonić, ale ono skutecznie mi umykało.
– Chłopaki! – pisnąłem, nie wiedząc, co się dzieje. 
Wyleciałem z worka, cały ściśnięty przez jakieś szmaty. Uniosłem brwi, trzymając w dłoniach rąbek długiej spódnicy. 

– To chyba jakiś żart!
Nie usłyszałem jednak nic prócz śmiechu chłopaków. Zagotowałem się ze złości, zrywając się na równe nogi.
– Co wy sobie wyobrażacie?!
– Och, nie denerwuj się tak, śliczna. – William objął mnie ramieniem i niemalże siłą zaprowadził do łazienki. Postawił mnie przed lustrem. – Co ty na to, jeśli nazwiemy cię Remmiorita? 
Zatrzepotał kilkukrotnie rzęsami, podczas gdy ja obserwowałem czerwoną, falbaniastą suknie i długie, blond loki dziewczyny z odbicia. Zburaczałem już zupełnie i miałem ochotę zabić tego, który to wymyślił. Jednak nie zdążyłem, bo wyraźnie ich plan nie przewidywał opóźnień.
– Chodź, kochanie. – Białowłosy złapał mój nadgarstek i zaczął ciągnąć mnie do wyjścia. Otworzyłem szeroko oczy.
– Nie, nie, nigdzie nie idę! – wrzasnąłem, zapierając się nogami.
– Daj spokój, wyglądasz uroczo! – James pchał mnie w stronę drzwi.
Nie, co oni chcą zrobić?! Ja nie chcę! Proszę, niech oni mnie puszczą! 
Gryzłem zawzięcie wargę, gdy niemalże nieśli mnie przez korytarz. Przerażony, zdałem sobie sprawę z faktu, że zmierzamy w stronę Wielkiej Sali. Pisnąłem i zacząłem się wyrywać, nie mogąc znieść takiego upokorzenia.
– Zwariowaliście?! Ja nie chcę!
– Tak, tak, mówiłeś to dwanaście kroków temu. – James przewrócił oczami i uśmiechnął się przeraźliwie.
Przełknąłem ślinę, cały drżąc. Coś odebrało mi głos, gdy stanęliśmy przed Wielką Salą. Moje serce biło w niezdrowym tempie, a krew zaczęła krążyć w moich żyłach trzy razy szybciej niż normalnie. Chwilę stali tak, chyba także wsłuchując się w mój puls.
– Uwierz mi, bardzo nam pomogłeś.
Nim się obejrzałem, zostałem wepchnięty do wnętrza Wielkiej Sali. Usłyszałem tylko trzask zamykających się za mną drzwi, który odbił się w mojej głowie po stokroć głośniej. Zasłoniłem usta dłońmi, czerwieniejąc w jednej chwili. Przenosiłem spanikowany wzrok z jednego stołu na kolejny i na kolejny. Wstrzymałem oddech, robiło mi się niedobrze. W sali też atmosfera zgęstniała. Wszyscy wpatrywali się we mnie, zbici z pantałyku. Nawet nauczyciele nie mieli pojęcia, co zrobić w tej sytuacji. 
I sam nie wiedziałem, czy to moja wyobraźnia, czy w sali naprawdę rozbrzmiała muzyka.
Wszyscy drgnęli, gdy ktoś wstał, odsuwając ławę z piskiem. Zadrżałem na sam widok kroczącej ku mnie postaci. Gwałtownie odchyliłem się w tył, chcąc otworzyć drzwi, które z jakiegoś powodu postanowiły mi nie ustąpić. Czułem, jak z każdym jego krokiem serce bije coraz mocniej w mojej piersi. Był blisko i jeszcze bliżej, i jeszcze… 
Syriusz wyciągnął ku mnie dłoń. Zacisnąłem zęby, odwracając twarz. Duma, cholerna duma, kazała mi zachować zimną krew. Chwyciłem więc oferowaną mi rękę, a on powoli porwał mnie w wir tańca. Przycisnął dłoń do mojej talii i uniósł nasze splecione ręce. Tajemnicza lekcja tańca nagle przestała być już zagadką.
– Pasuje ci.
Uniosłem brwi, wpatrując się w niego.
– Co takiego? – syknąłem przez zęby.
– Sukienka. I te włosy… – Chłopak wtulił usta w moje loki. 
Coś stanęło mi w gardle, ale chwilę później wróciło na swoje miejsce. Odepchnąłem Blacka lekko i przytknąłem dłoń do jego. Zataczaliśmy małe kółka wokół siebie, jak skradające się zwierzęta. Może mój wzrok właśnie to sugerował, ale on nigdy nie był jak ja. Nigdy by na mnie tak nie spojrzał, teraz też jego oczy pełne były ciepła i radości. Zawsze mówię, o tym jak bardzo cię nie potrzebuję…
– Zapomniałem, że mam mówić cicho, jak bardzo jesteś piękny dla mnie… – szepnąłem, przymykając oczy. Zatrzymałeś się, oddychając głęboko. Po chwili na twoich ustach zagościł uśmiech.
– Więc mnie nie zostawiaj. – Syriusz szybkim ruchem rozłożył nad nami czarny parasol i przygarnął mnie do siebie.
Usłyszałem tylko pisk dziewcząt i przesuwanie ławek. Rozejrzałem się, ale zdążyłem zobaczyć tylko różową maź oblepiającą stoły i uczniów. Syriusz zaraz pociągnął mnie w stronę wyjścia. Wybiegł ze mną z sali, śmiejąc się.
Szybko pokonywał ciemne korytarze, ignorując wrzaski paniki, a ja chyba nie miałem odwagi zapytać, dokąd tym razem mnie prowadzi. Może dlatego, że miałem cichą nadzieję na prezent od niego?
Wybiegliśmy na błonia i przystanęliśmy na śniegu. Black złożył parasol, uprzednio otrzepując go w kisielu. Przyjrzał mi się i znowu widziałem ten błysk w jego oku.
– Mam coś dla ciebie, Remi. – Uśmiechnął się zachęcająco, wyraźnie podniecony. Skuliłem się lekko.
– Jeśli to twój pomysł
– Ciii, ciii! Poczekaj chwilę z tą kwaśną miną! – Uniósł ręce w pojednawczym geście. Westchnąłem ciężko, by się uspokoić.
Syriusz odrzucił parasol na bok i wyprostował się dumnie. Odskoczyłem w tył, gdy zaczął się kurczyć i garbić. Chwilę później wylądowałem w zaspie, a moim oczom ukazał się wielki, czarny pies z czerwoną kokardą przewiązaną na szyi. Ukryłem usta za dłonią. Co…? Nie… Czy to…? 
Przełknąłem ślinę. 
Szczeniak podszedł do mnie ostrożnie i, nachylając łeb, przesunął językiem po moim policzku. Zadrżałem, odtrącając go.
– Black, przegiąłeś! Co ty sobie wyobrażasz?!
Po chwili chłopak pochylał się już nade mną i przygarniał do siebie ramionami.
– Remi, uwierz, mam plan. Wszystko będzie w porządku.
– Ty kretynie! Po co ta głupia sztuczka?! To nielegalne!
– Będę się tobą opiekował. Jeśli nie jako człowiek, to jako zwierzę.
Głośno zaczerpnąłem powietrza, wpatrując się w niego zszokowany. Przycisnąłem dłoń do ust.
– Ty cholerny głupku… – głos mi się załamał. 
Co on sobie wyobraża? Że może grać herosa? Wydaje mu się, że jest postacią z komiksu? 
Najchętniej przemówiłbym mu do rozsądku, jednak chwilowo zabrakło mi słów. Czy matka nie nauczyła go, żeby trzymać się z dala od takich odludków, jak ja?! Na dodatek to człowiek, do którego nic nie dociera.
– Płaczesz?
– Zamknij się, Black, ty idioto…

5 komentarzy:

  1. Wiiii :D Madziu ja cię chyba znajdę i na rekach będę nosiła :) Dziękuję że wróciłaś, specjalnie dla mnie. Notka cudna, wiem już po co "Poradnik dla właściciela gryzonia... Uff Syriusz - Bestia. A te loczki Remmority mnie dobiły. Czekam na następną notkę, życzę weny i jeszcze raz dziękuję :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Wspaniałee~^^

    OdpowiedzUsuń
  3. Po tym rozdziale humor mi powrócił :D Znowu zalewałam się łzami radości xD I do tego Remmiorita, która dobiła mnie ostatecznie ;)
    Ujmę to tak - było pięknie i romantycznie :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Przeczytałam to dokładnie w Wigilię... Szczerze się uśmiałam z Remusa w loczkach, a prezent od Syriusza oddał atmosferę świąt lepiej, niż jakikolwiek, który sama dostałam. Cudowne, lecę czytać dalej

    OdpowiedzUsuń