Wrzasnąłem z bólu, gdy mięśnie powoli miażdżyły mi kości, kurcząc
się. Przekrwionymi oczyma przyglądałem się swoim ludzkim dłoniom, z których
powoli znikało futro. Opadłem na ziemię, próbując uciec przed tępym bólem w całym ciele. W głowie huczało mi niemiłosiernie. Zmusiłem się do przełknięcia
śliny. Jedynym, o czym wtedy myślałem, był Syriusz. Świtało, więc leżał
na dworze całą noc.
Całą siłą woli zmusiłem się do poruszenia ręką. Nie zadziałało, tylko mdłości dały mi się we znaki. Osłupiały, dźwignąłem
się na kolana. Wszystkie moje mięśnie pulsowały nieznośnie, przyprawiając mnie o
drżenie. To nic, ważne, żeby iść naprzód. Chwyciłem się powalonego niedawno pnia
i podciągnąłem na nim z jękiem. To nic, to nic, to nic, co z Syriuszem?!
Rozejrzałem
się niemrawo, zupełnie zbity z tropu. Gdzie
jestem? Lub gdzie jest on? Przymknąłem oczy. Wziąłem głęboki wdech,
nadymając płuca do nieprzytomnych rozmiarów. Nic. Nie mogłem przecież liczyć na swój
zwierzęcy węch. Wspiąłem się na nogi, ale przyszło mi to jak wspinaczka na
Ben Nevis. Jestem zniesmaczony
twoją bezsilnością, Remus.
Potrząsnąłem
głową, ignorując ostry ból w okolicach skroni. Krok za krokiem, jakbym uczył
się od nowa chodzić, ruszyłem między drzewa.
Gdy
idę do przodu, posuwam się wciąż dalej i dalej, gdzieś na pewno kiedyś dojdę,
nieprawdaż? Jak to się mogło
stać? Dlaczego nie sprawdziłem wcześniej, czy nie ma go w pobliżu? A jeśli… Och, nie. Nie, Remus, zaczynasz panikować.
Ciało
zaczęło odmawiać mi posłuszeństwa. Mięśnie rozkurczyły się, mimo że usilnie próbowałem utrzymać je spięte. Znowu zaciągnąłem się zimnym powietrzem. Czy to sen, czy gdzieś tu kwitnie
lawenda? Przyspieszyłem
kroku, chociaż wydawało mi się to zupełnie nierealne. Nie zdziwiłbym się,
gdybym wymyślił sobie ten szaleńczy trucht, ale panicznie próbując odnaleźć w
zaspie jego twarz, nie umiałem myśleć o niczym innym, jak o tym spojrzeniu,
które wczoraj mnie pożegnało.
Powoli
ogarnął mnie zapach z łąki, ale nie dałem się mu zastraszyć. Bo przecież to był
Syriusz, musiał żyć. Zacisnąłem powieki, nie chcąc widzieć plam krwi pokazujących się w mojej wyobraźni. Przełknąłem ślinę pomieszaną z metaliczną
nutą. Nie prosiłem o zbyt wiele. W końcu ratunek kogoś takiego, jak on, nie był
już egoizmem.
– Remi.
Zatrzymałem
się gwałtownie i otworzyłem oczy. Chłopak patrzył na mnie. Trzymał
się za ramię, ale w jego oczach nie widziałem bólu. Nie widziałem w nich nic,
bo były zimne i obce, ale jedno wiedziałem na pewno – chciałem znów znaleźć
się w twoich ramionach, by przekonać się, że obaj żyjemy.
– Dziecino,
spokojnie!
Duża
dłoń wślizgnęła się w moje włosy i pogładziła moją czuprynę pieszczotliwie.
Łapczywie chwyciłem w płuca tyle powietrza, ile byłem w stanie. Rozkoszowałem
się nim jak nigdy dotąd. Czy
naprawdę nic mu nie jest?
– Syriusz …
Przygarnął
mnie do siebie jedną ręką i ucałował. Policzki pokrył mi szkarłat, a moje oczy
zabłysły nagle. Tak, tego
właśnie było mi trzeba. Chciałem, żeby tamta chwila nigdy się nie skończyła. Byłem tak żałosny w tym swoim
dziecięcym pragnieniu, że płakałem i rwałem sobie włosy z głowy, nie mogąc
pogodzić się ze swoją dumą. Bo przecież tak często się myliła, tak dręczyła i
kąsała – zupełnie na próżno. Irytujący instynkt, który choć
powinien być nad wyraz wyczulony, okazał się stępiony.
Tak beznadziejnego mnie widział, a jednak uśmiechał się,
scałowując łzy z moich policzków. Tak bardzo mnie w sobie rozkochał, że
zaczynałem żałować, że to on okazał się moją ofiarą.
– Remi! – William
opadł na moje łóżko razem z Jamesem.
Zaczerpnąłem
gwałtownie powietrza i wydarłem się, by mnie zostawili, jak to miałem w zwyczaju.
Zaśmiali się tylko, czochrając mnie i wciskając w materac. Will zaczął
naśmiewać się z moich zadrapań, wyraźnie chcąc poprawić wszystkim humor. Mali, wredni Huncwoci. Co ja z nimi
mam?! Zaczynam powoli żałować, że trafiłem do tego przeklętego przedziału …
Syriusz
pozostał milczący. Po tym, jak zostaliśmy umieszczeni w Skrzydle Szpitalnym, nie
odezwał się ani słowem, udając sen. Coś go strasznie martwiło i wcale mu się
nie dziwiłem. Przecież to coś nie było ot takim sobie, malutkim
problemem, który jak przyszedł, tak powinien odejść. Wiedział o
tym, na pewno. Pozostawała tylko kwestia jego tajemniczych myśli,
które z pewnością nie były czymś, z czego bym się cieszył. Co tu dużo
gadać – bałem się. W głowie tłukło mi się tylko jedno pytanie: czy zechce
być z wilkołakiem?
Westchnąłem,
odwracając wzrok. A nawet
jeśli nie, to co? Przecież to
tylko niegroźny romans, rodem z harlekinów. Nigdy nie urośnie do rangi poważnego
kroku życiowego – mogę zapomnieć. Nawet nie byłem do końca
pewien, czy to wszystko nie znudzi nam w kolejnym roku. Fascynacja kiedyś
przemija, a wraz z nią to podniecenie budzące się na widok kochanka. Zresztą,
co z nas byli za kochankowie …
Impuls
przeszył moje ciało w odpowiednim momencie. Obudziłem się, osłupiały po koszmarze. Zimny pot pokrył moje ciało, powodując wyjątkowy
dyskomfort. Otarłem oczy i przymknąłem powieki. W pomieszczeniu było
ciemno i przeraźliwie cicho, jakby Syriusz wcale nie leżał na pryczy obok mojej.
Powoli przeniosłem wzrok w bok, chcąc upewnić się, że nie jestem w pokoju sam.
Zamiast łóżka i niedużej szafeczki zobaczyłem jednak dwa ciemne ślepia,
wpatrzone we mnie z typowym dla siebie błyskiem.
Serce
podskoczyło mi do gardła, a ja sam opadłem na poduszki. Postać gładko wsunęła
się na pościel obok i pochyliła nade mną. Ciemne kosmyki włosów zsunęły
się powoli z ramienia Blacka i zawirowały w powietrzu, rozpylając wokół swój zapach. Przełknąłem ślinę.
– Zdaje
się… że mamy teraz wspólny sekret – jego głos był niski i
opanowany jak zawsze, jednak oczy zmrużyły się, nadając twarzy właściciela
zmysłowy wygląd. – Jak to jest?
– Cały
czas się boisz.
Zmarszczył
brwi, bezrozumnie, i przekrzywił głowę, oczekując kontynuacji. Był tak
niecierpliwy, że niemal widziałem jak go to zżera od środka. Westchnąłem,
starając się ułożyć sobie wszystko w głowie.
– Ludzie
tego nie akceptują, wyłączają cię ze społeczeństwa, nie dają zapomnieć, że
jesteś inny. A ty z każdym dniem walczysz sam ze sobą, utwierdzając się tylko w
przekonaniu, że nie jesteś nikim poza nieopanowaną bestią. Przed przemianą
rwiesz sobie włosy z głowy na myśl, że jakaś niewinna istota może zostać twoją
ofiarą. Aż wreszcie narasta w tobie złość. Czasem nawet niektórzy przekraczają
cienką linię szaleństwa, przechodząc w stan zupełnego odrętwienia. Nic ich nie
obchodzi do momentu, w którym zaczynają kierować się tylko gniewem.
Uniosłem
głowę i wpatrzyłem się gwiazdy za oknem. Błyskały do mnie, niby
uśmiechnięte, ale właściwie czemu miałyby być uważane za szczęśliwe? Co noc to samo:
widzą ludzi, którzy nie są wzorem do naśladowania. Tysiące istnień, które
marnują się na co dzień. Czyż to nie smutne być gwiazdą?
– To
zabrzmiało trochę jak hasło encyklopedyczne. – Cichy chichot
Syriusza przerwał nocną ciszę. Uniosłem brwi, spoglądając na niego.
– Och,
Remi, wybacz. Ale czemu ty zawsze jesteś taki poważny?
– Bo
się denerwuję! Nie masz pojęcia, przez co przechodzę! Wszystko układało się tak
dobrze do momentu, w którym poczułeś się w obowiązku biec za mną! Co chciałeś
przez to osiągnąć?! Na co ty liczyłeś?! Że przyłapiesz mnie z kochankiem w
środku Zakazanego Lasu?! Merlinie, jaki ty jesteś irytujący! – Zadrżałem ze złości, kręcąc głową.
Mina
Blacka nie uległa zmianie, nadal wpatrywał się we mnie z tą samą czułością,
jakby zaglądał w ślepia własnemu dziecku. Jego silne ramiona zacisnęły się na
mojej talii, mimo sprzeciwów. Przyciągnął mnie do siebie niczym
szmacianą lalkę i przytknął usta do mojego ucha. Zadrżałem lekko, starając się
ignorować jego ciepły oddech, wywołujący gęsią skórkę.
– Masz
rację, to wszystko przez zazdrość – szepnął, uśmiechnięty.
Naburmuszyłem
się jeszcze bardziej, przeklinając swoją durną oprawę wizualną. Dlaczego
niby pozostaje mi tylko wzdychanie do Blacka, mimo że jest jedyną osobą na
świecie, która działa na mnie tak intensywnie, jak płachta na byka? Nawet nie
oczekiwałem wyjaśnień, bo moja duma z rozsądkiem gdzieś zwiały, tracąc już zupełnie cierpliwość.
A
ja sam mógłbym przecież dojść do kolejnych błędnych wniosków.
Po
paru dniach mogliśmy wrócić do dormitorium. Przez zaledwie tydzień wszystkie
zadrapania i złamania zniknęły bezpowrotnie. Nadszedł czas strojenia choinki i
pakowania prezentów, a mnie ominęły wszystkie wypady do Hogsmeade. Nie miałem
ani jednego prezentu i paliłem się ze wstydu. Już rankiem, dwudziestego
czwartego grudnia, tuż po otwarciu oczu, miałem ochotę zapaść się pod ziemię.
Zaraz po wyjściu z łazienki zaczęła się moja katorga.
– Remi,
tu jesteś, mój ranny ptaszku! – William dopadł mnie w jednej chwili,
tuląc do swojego torsu. Zaczerwieniłem się, przygnębiony, patrząc na
misternie zapakowany prezent. – To dla ciebie, młody. – Potargał
mnie pieszczotliwie i wręczył mi prezent.
Przyjrzałem
się paczce uważnie i zerknąłem na Willa, uśmiechając się lekko.
– To
tak na wszelki wypadek. Jakbyś nie mógł sobie z nim
poradzić. – Zerknął na Syriusza, ciekawsko wyglądającego zza ramy
łóżka. Szybko schowałem pudełko za siebie, cały czerwieniejąc. James dołączył
do nas, śmiejąc się.
– James?
– Jest
śliczna, uwierz! – Zaczął zacierać ręce.
Westchnąłem
ciężko i rozwinąłem klatkę. Cud, że maluch nie udusił się w środku.
Sowa rzeczywiście
była śliczna. Miała prążkowaną, biało-brązową pierś i długi ogon. Jej złote
oczy błyskały w pokoju.
– Uważaj
na nią. Przyjechała ze Skandynawii. To sowa jarzębata. Potrafi sama o siebie
zadbać. – James wyszczerzył się, obejmując mnie ramieniem.
– Dziękuję.
– Uniosłem brwi, zaskoczony.
Moja
pierwsza sowa, na dodatek nie jakiś tam puszczyk, tylko drapieżnik
Skandynawii. I jak ja mogę się na nich gniewać?
Od
Petera otrzymałem zapas słodyczy na co najmniej miesiąc. Nie ukrywałem, jak
bardzo brakowało mi czekolady. Po pracowitym dniu, który urozmaicili mi chłopcy
zagadkową lekcją tańca, byłem zupełnie wykończony. Wieczór planowałem spędzić w
pokoju, pod pretekstem zbierania sił na kolejny dzień. Ułożyłem się pod
pierzyną już w piżamie i chwyciłem podręcznik do obrony przed czarną
magią. W końcu ominęło mnie trochę lekcji. Mimo to, coś nie dawało mi spokoju.
To głupie, wiem, ale… nie mogłem nadziwić się, że nie dostałem nic od
Syriusza. On sam nie wydawał się być tym zawstydzony. Jakby zupełnie zapomniał.
Dał prezent zarówno Jamesowi, jak Williamowi i Peterowi. Nawet kilku
chłopakom z pokoju obok i, co mnie zaskoczyło, Regulusowi.
Zerknąłem
w stronę jego szafki i odsuniętej szuflady, z której wystawał pognieciony
papier w renifery i choinki. Jakby
wiedział, że i tak trudno mi się powstrzymać.
Chłopcy
siedzieli na Wielkiej Sali, więc miałem jeszcze co najmniej półtorej godziny,
by wszystko dokładnie zbadać. I chyba ta świadomość dodała mi odwagi.
Podszedłem do szafki i chwyciłem nieduże zawiniątko. Zerknąłem nerwowo w stronę
drzwi i skuliłem się. Powoli wyciągnąłem pakunek i rozwinąłem go delikatnie.
Uniosłem brwi, zaskoczony.
„Poradnik
dla właściciela gryzonia”… Słucham? Nie przypominam sobie, żeby Syriusz
hodował szczura, czy inną świnkę morską. O co chodzi?!
Ale
nim zdołałem odnaleźć tajemniczy liścik dołączony do prezentu, usłyszałem kroki
na schodach. Szybko wsadziłem książkę do szafki i wskoczyłem do łóżka. Drzwi
otworzyły się i do pokoju wkroczyli James z Williamem i Peterem. Odnaleźli mnie
wzrokiem i uśmiechnęli się szeroko.
– O
nie, tym razem nigdzie mnie nie wyciągniecie. Zostaję tutaj. – Uczepiłem
się pościeli i zacisnąłem powieki.
– Myślisz,
że uda ci się nas powstrzymać?
Nim
się obejrzałem, William wepchnął mnie do ciemnego wora. Wrzasnąłem, gdy coś
poruszyło się tuż przy mnie, a jeszcze głośniej, gdy ściągnęło ze mnie moją koszulę.
Starałem się to coś odgonić, ale ono skutecznie mi umykało.
– Chłopaki! – pisnąłem,
nie wiedząc, co się dzieje.
Wyleciałem z
worka, cały ściśnięty przez jakieś szmaty. Uniosłem brwi, trzymając w
dłoniach rąbek długiej spódnicy.
– To chyba
jakiś żart!
– Co
wy sobie wyobrażacie?!
– Och,
nie denerwuj się tak, śliczna. – William objął mnie ramieniem i niemalże
siłą zaprowadził do łazienki. Postawił mnie przed lustrem. – Co
ty na to, jeśli nazwiemy cię Remmiorita?
Zatrzepotał kilkukrotnie rzęsami, podczas gdy ja obserwowałem czerwoną, falbaniastą
suknie i długie, blond loki dziewczyny z odbicia. Zburaczałem już zupełnie i
miałem ochotę zabić tego, który to wymyślił. Jednak nie zdążyłem, bo wyraźnie
ich plan nie przewidywał opóźnień.
– Nie,
nie, nigdzie nie idę! – wrzasnąłem, zapierając się nogami.
– Daj
spokój, wyglądasz uroczo! – James pchał mnie w stronę drzwi.
Nie,
co oni chcą zrobić?! Ja nie chcę! Proszę, niech oni mnie puszczą!
Gryzłem
zawzięcie wargę, gdy niemalże nieśli mnie przez korytarz. Przerażony, zdałem
sobie sprawę z faktu, że zmierzamy w stronę Wielkiej Sali. Pisnąłem i zacząłem
się wyrywać, nie mogąc znieść takiego upokorzenia.
– Zwariowaliście?!
Ja nie chcę!
– Tak,
tak, mówiłeś to dwanaście kroków temu. – James przewrócił oczami i uśmiechnął
się przeraźliwie.
Przełknąłem ślinę, cały drżąc. Coś odebrało mi głos, gdy
stanęliśmy przed Wielką Salą. Moje serce biło w niezdrowym tempie, a krew zaczęła
krążyć w moich żyłach trzy razy szybciej niż normalnie. Chwilę stali tak, chyba także
wsłuchując się w mój puls.
– Uwierz
mi, bardzo nam pomogłeś.
Nim
się obejrzałem, zostałem wepchnięty do wnętrza Wielkiej Sali. Usłyszałem tylko
trzask zamykających się za mną drzwi, który odbił się w mojej głowie po stokroć
głośniej. Zasłoniłem usta dłońmi, czerwieniejąc w jednej chwili. Przenosiłem
spanikowany wzrok z jednego stołu na kolejny i na kolejny. Wstrzymałem oddech,
robiło mi się niedobrze. W sali też atmosfera zgęstniała. Wszyscy wpatrywali
się we mnie, zbici z pantałyku. Nawet nauczyciele nie mieli pojęcia, co zrobić
w tej sytuacji.
I sam nie
wiedziałem, czy to moja wyobraźnia, czy w sali naprawdę rozbrzmiała muzyka.
Wszyscy
drgnęli, gdy ktoś wstał, odsuwając ławę z piskiem. Zadrżałem na sam widok kroczącej
ku mnie postaci. Gwałtownie odchyliłem się w tył, chcąc otworzyć drzwi, które z
jakiegoś powodu postanowiły mi nie ustąpić. Czułem, jak z każdym jego
krokiem serce bije coraz mocniej w mojej piersi. Był blisko i jeszcze
bliżej, i jeszcze…
Syriusz
wyciągnął ku mnie dłoń. Zacisnąłem zęby, odwracając twarz. Duma, cholerna duma,
kazała mi zachować zimną krew. Chwyciłem więc oferowaną mi rękę, a on powoli
porwał mnie w wir tańca. Przycisnął dłoń do mojej talii i uniósł nasze
splecione ręce. Tajemnicza lekcja tańca nagle przestała być już zagadką.
Uniosłem
brwi, wpatrując się w niego.
– Co
takiego? – syknąłem przez zęby.
– Sukienka. I te włosy… – Chłopak wtulił usta w moje loki.
Coś
stanęło mi w gardle, ale chwilę później wróciło na swoje miejsce.
Odepchnąłem Blacka lekko i przytknąłem dłoń do jego. Zataczaliśmy małe kółka
wokół siebie, jak skradające się zwierzęta. Może mój wzrok właśnie to
sugerował, ale on nigdy nie był jak ja. Nigdy by na mnie tak nie spojrzał, teraz też jego oczy pełne były ciepła i radości. Zawsze mówię, o tym jak bardzo cię
nie potrzebuję…
Usłyszałem
tylko pisk dziewcząt i przesuwanie ławek. Rozejrzałem się, ale zdążyłem
zobaczyć tylko różową maź oblepiającą stoły i uczniów. Syriusz zaraz pociągnął
mnie w stronę wyjścia. Wybiegł ze mną z sali, śmiejąc się.
Szybko
pokonywał ciemne korytarze, ignorując wrzaski paniki, a ja chyba nie miałem
odwagi zapytać, dokąd tym razem mnie prowadzi. Może dlatego, że miałem cichą
nadzieję na prezent od niego?
Wybiegliśmy na błonia i przystanęliśmy na śniegu. Black złożył parasol, uprzednio otrzepując go w kisielu. Przyjrzał mi się i znowu widziałem ten błysk w jego oku.
– Mam
coś dla ciebie, Remi. – Uśmiechnął się zachęcająco, wyraźnie podniecony.
Skuliłem się lekko.
– Jeśli
to twój pomysł …
– Ciii,
ciii! Poczekaj chwilę z tą kwaśną miną! – Uniósł ręce w pojednawczym
geście. Westchnąłem ciężko, by się uspokoić.
Syriusz
odrzucił parasol na bok i wyprostował się dumnie. Odskoczyłem w tył, gdy zaczął
się kurczyć i garbić. Chwilę później wylądowałem w zaspie, a moim oczom ukazał
się wielki, czarny pies z czerwoną kokardą przewiązaną na szyi. Ukryłem usta za
dłonią. Co…? Nie… Czy
to…?
Przełknąłem
ślinę.
Szczeniak
podszedł do mnie ostrożnie i, nachylając łeb, przesunął językiem po moim
policzku. Zadrżałem, odtrącając go.
Po
chwili chłopak pochylał się już nade mną i przygarniał do siebie ramionami.
– Remi,
uwierz, mam plan. Wszystko będzie w porządku.
– Ty
kretynie! Po co ta głupia sztuczka?! To nielegalne!
– Będę
się tobą opiekował. Jeśli nie jako człowiek, to jako zwierzę.
Głośno
zaczerpnąłem powietrza, wpatrując się w niego zszokowany. Przycisnąłem dłoń do ust.
– Ty
cholerny głupku… – głos mi się załamał.
Co
on sobie wyobraża? Że może grać herosa? Wydaje mu się, że jest postacią z
komiksu?
Najchętniej
przemówiłbym mu do rozsądku, jednak chwilowo zabrakło mi słów. Czy matka nie
nauczyła go, żeby trzymać się z dala od takich odludków, jak ja?! Na dodatek to
człowiek, do którego nic nie dociera.
– Zamknij
się, Black, ty idioto…
Wiiii :D Madziu ja cię chyba znajdę i na rekach będę nosiła :) Dziękuję że wróciłaś, specjalnie dla mnie. Notka cudna, wiem już po co "Poradnik dla właściciela gryzonia... Uff Syriusz - Bestia. A te loczki Remmority mnie dobiły. Czekam na następną notkę, życzę weny i jeszcze raz dziękuję :*
OdpowiedzUsuńWspaniałee~^^
OdpowiedzUsuńKiedy nowa notencja??
OdpowiedzUsuńPo tym rozdziale humor mi powrócił :D Znowu zalewałam się łzami radości xD I do tego Remmiorita, która dobiła mnie ostatecznie ;)
OdpowiedzUsuńUjmę to tak - było pięknie i romantycznie :D
Przeczytałam to dokładnie w Wigilię... Szczerze się uśmiałam z Remusa w loczkach, a prezent od Syriusza oddał atmosferę świąt lepiej, niż jakikolwiek, który sama dostałam. Cudowne, lecę czytać dalej
OdpowiedzUsuń