Jeśli zamierzeniem Blacka było zupełne zbicie mnie z pantałyku,
to udało mu się to bez wątpienia. Po wyzwaniu go od
zboczeńców, zakończyłem bezsensowną konwersację. Mimo zmęczenia, nie mogłem
jednak zasnąć. Byłem wściekły i rozżalony. Na dodatek nie miałem pojęcia, o co
mu chodziło. Głupi żart albo… Pociąg do mojej osoby?! Czemu ja w
ogóle o tym myślę?! To niemożliwe!
Krzywiłem się przy śniadaniu, znowu
przywołując do siebie tę niemiłą myśl. Zerkałem na Blacka, próbując wyczytać z
jego miny lub spojrzenia odpowiedź. Nie chciałem o tym myśleć. Najlepiej dla
mnie byłoby puścić to całe zajście w niepamięć. Niemożliwe, a jakże kuszące.
Spuściłem głowę, niedostępny dla świata. Co on sobie myśli?
Potrzeba komunikacji znowu u mnie zmalała.
Obawiałem się, że w końcu zamknę się w sobie. Wkrótce jednak zrzuciłem całą
winę na zbliżającą się pełnię, która zawsze doprowadzała mnie do szewskiej
pasji. Zupełnie jak sam Black. Potrząsnąłem głową. To jakieś cholerne
nieporozumienie. Zresztą, całe to przybycie do Hogwartu było jedną, wielką
pomyłką. Zaledwie trzy dni dzielą mnie od przemiany. Jak mam sobie z nią
poradzić w środku szkoły pełnej uczniów?!
Jęknąłem, osuwając się po ścianie i
ukrywając twarz w dłoniach. Nie chciałem nikogo skrzywdzić, nie chciałem, by
wytykali mnie palcami, nie chciałem żeby wyrzucili mnie ze szkoły,
powiadamiając o moim stanie wszystkie inne placówki. Jak diametralnie
zmieniłoby się życie moje i rodziców? Nie mógłbym patrzeć na z dnia na dzień
marniejącą mamę i tatę, wpatrzonego we mnie jak w najgorsze nieszczęście, jakie
kiedykolwiek im się przytrafiło. Wolałbym zginąć.
Gładka nuta przecięła mój smutek w jednej
chwili. Uniosłem głowę, oszołomiony. Siedziałem przed drzwiami, zza których
rozbrzmiewała cicha muzyka. Klawisze pianina uginały się co chwila pod palcami
artysty, poddając się mu bez sprzeciwów. Westchnąłem, wiedziony jakimś dawnym
wspomnieniem, kiedy to mama przyniosła do domu małe, kolorowe pianinko, na
którym tak uwielbiałem wygrywać fałszowane melodie. Pamiętam dzień, w którym
włożyła je na wielką szafę z ubraniami, a ja, wiedziony jakimiś dziwnymi
pobudkami, prosiłem ją o „granicę”.
„Mamo, mamo, granicę! Daj
granicę!”. Nieporadnie ściągała z mebla gry planszowe i pluszaki, a ja nie
dawałem za wygraną. Pamiętam, jak śmiała się, tłumacząc mi, że „granica” w prawdziwym świecie nazywa się od tak, zupełnie
nielogicznie „pianinem”. Na samą myśl uśmiechnąłem się do siebie.
Albo inne – kiedy przechodząc
obok domu sąsiadki, widziałem małą dziewczynkę, wygrywającą wesołą melodię na
czarnym fortepianie. Była śliczna. Jej mała postać z bladą twarzyczką, blond
lokami i malowanymi usteczkami wydawała mi się wtedy anielska i często chowałem
się w krzakach pod jej oknem, słuchając niebiańskich melodii. Skoro ręka
skrzypka należy do diabła, to na pianinie grywają tylko bogowie. Zaledwie
miesiąc później Fenrir Greyback położył na mnie swoje wilcze łapy, odbierając
mi człowieczeństwo i dzieciństwo.
– Lubisz ten dźwięk?
Obok mnie zaszemrały kroki. Syriusz spoglądał na drzwi z
zaciekawieniem. Przeniósł na mnie wzrok, uśmiechając się. Drgnąłem jak rażony
prądem i odwróciłem wzrok. Stał tam, nie wydając ani jednego dźwięku. Chciałem, żeby sobie poszedł, ale jednocześnie głos uwiązł mi w gardle. Dzisiaj
najwyraźniej od rana miał wolne. Drzwi nagle uchyliły się, ukazując nam salę
muzyczną. Na samym jej środku rzeczywiście stał piękny fortepian, przy którym
siedziała wysoka i przeraźliwie chuda postać. Długie palce zatrzymały się po
ostatnich taktach, a zza okularów-połówek wyjrzały bystre, śmiejące się
oczy. Zrezygnowałem z pytań. Z nim i tak bym się nie dogadał.
– Ach, pan Lupin, jak mniemam. A
to… – dyrektor uśmiechnął się szerzej. – My się już znamy,
panie Black.
Syriusz skłonił się Dumbledore'owi z
zadowoleniem wymalowanym na twarzy. Jednak oczy profesora przeniosły się na
mnie. Dziwne, szare, niepasujące do wieku właściciela. Świadczyły przede
wszystkim o wielkiej mądrości.
– A więc, panie Black, byłby pan
uprzejmy zostawić nas na chwilę? Zdaje się, że wkrótce zaczyna pan
transmutację.
Syriusz drgnął, zerknął na
mnie, unosząc brwi, po czym szybkim krokiem przeszedł przez korytarz, znikając za rogiem.
Podniosłem się, przywołany przez dłoń
dyrektora. Powoli podszedłem do czarującego instrumentu, niezbyt grzecznie
skupiając na nim wzrok.
– Cudowny, prawda? Też bardzo go
lubię. – Chuda dłoń pogładziła z czułością klawisze, po czym zakryła
je czarną płytą. Westchnąłem. – Denerwujesz się?
Na początku nie rozumiałem pytania,
zadanego z taką łatwością. Dopiero później wzrosła we mnie panika. Przyjrzałem
się uważnie twarzy profesora, która nie zdradzała ani odrobiny złości, czy
obrzydzenia. Spuściłem głowę, przekonany, że mężczyzna został dokładnie o
wszystkim poinformowany, a co więcej, zgodził się na przebywanie w szkole
potwora, jakim byłem. Pokiwałem głową, może odrobinę uspokojony faktem, że
zdążył już coś przygotować.
– Obiecuję, że nikomu nie stanie się
krzywda. W Zakazanym Lesie …
– Gdzie? – uniosłem wysoko
brwi. Sądziłem, a raczej miałem nadzieje na jakieś przyjaźniejsze lokum. Krainę
kucyków albo może Fidżi, ale… Zakazany Las?!
– Nie ma powodów do obaw. Nic
groźniejszego od ciebie tam nie mieszka – profesor zachichotał, zakrywając
usta dłonią. Speszony odwróciłem wzrok. No tak, wyszedłem na tchórzliwego
kurczaka. Tak naprawdę chodzi o to, że… To zbyt blisko zamku! A jeśli wpadnę
tutaj i skrzywdzę kogoś?
Ugryzę…?
– Zajęliśmy się wszystkim. Profesor
McGonagall poinformowała już naszego gajowego o twojej sytuacji. W razie
jakiegoś wypadku będzie przygotowany.
Nie uspokoiło mnie to ani trochę. Czy on
naprawdę sądzi, że jakiś tam gajowy powstrzyma agresywnego wilkołaka? To
śmieszne, i jak dla mnie, przerażające.
Jak w zupełnie innym wymiarze,
przemierzałem korytarze zamku, z pozoru spiesząc się na lekcję, a
tak naprawdę idąc do klasy dziwnie niechętnie. Chciałem się położyć, zasnąć i
spać, dopóki jakieś rozwiązanie samo nie spadnie na mnie niczym dwutonowy blok
kamienny. Westchnąłem, mijając kolejny zakręt. Po chwili stałem już przed salą,
ściskając torbę przy boku. Sięgnąłem do klamki, ale w jednej chwili ból
przeszył moją czaszkę niczym błyskawica. W uszach zaszumiało mi jak nad
Atlantykiem, a usta napełniły się nieprzyjemnym metalicznym posmakiem.
Skrzywiłem się nagle spotykając z ziemią. Chwyciłem obolałą głowę. Oczy zaszły
mi mgłą, a chwilę później nie widziałem już nic.
Obudziłem się, ale i tak nie dostrzegłem
niczego. Rozejrzałem się w ciemnościach, kuląc się zdezorientowany. Cisza,
której nie śmiałem przerwać, przytłaczała mnie z zaskakującą siłą. Nie bałem
się, przecież niczego gorszego ode mnie tu nie znajdę. Zamknąłem oczy, a gdy
ponownie je otworzyłem, ogarnąłem wzrokiem sterylną podłogę i białe szafki. Skrzydło
Szpitalne. Aż się wzdrygnąłem.
Dotknąłem dłonią głowy, upewniając się, czy wszystko z nią w
porządku. Z westchnieniem wynurzyłem się spod ciepłej kołdry i na paluszkach
podreptałem w stronę wyjścia. Nie było trudno, bo pielęgniarka z pewnością
dawno już spała. Ja natomiast błądziłem w ciemnych korytarzach, obserwując
czerwony dywan, widziany tak dobrze moimi wilczymi zmysłami. W dół, w górę, w
prawo i lewo.
– Przepraszam – odchrząknąłem
niepewnie, pochylając głowę i splatając z tyłu dłonie, by nadać swojemu obliczu
jak najsłodszy wygląd. Kobieta z obrazu obróciła się w swoim fotelu,
pochrapując, jednak gdy stuknąłem w pozłacaną ramę, obudziła się natychmiast.
Przyjrzała mi się ,nieprzytomna.
– A co ty tu robisz,
kochaneczku? – Uniosła wysoko brwi, przyglądając mi się. Rzeczywiście ,musiałem wyglądać dziwnie, ubrany w białą koszulę i całkowicie bosy. Zawahałem
się przez chwilę.
– Lunatykowałem – skłamałem,
pąsowiejąc i uśmiechając się nieśmiało. Kobieta mierzyła mnie przez chwilę
spojrzeniem, po czym wyszczerzyła swoje zęby.
– Ach, no to wracaj już do
łóżka. – Uchyliła ramę, nawet nie pytając mnie o hasło. Musiała być
bardzo zaspana. Z ulgą wszedłem do ciemnego już pokoju wspólnego i z niebywałą
radością powlokłem się do sypialni. Jak zwykle o tej porze usłyszałem tylko
głośne chrapanie chłopaków. Wsunąłem się do środka, zmierzając powoli w stronę
łóżka. Po drodze chwyciłem też swoją piżamę. Zdjąłem koszulkę, przyglądając się
świeżemu siniakowi na ramieniu, którego najwyraźniej nabiłem sobie przy upadku.
Westchnąłem, zawiązując sznurek spodni.
Zadrżałem jak osika na wietrze, gdy ciepłe
dłonie wpełzły na mój brzuch. W sekundę zostałem porwany i przytulony do
silnego ciała, spoczywającego w miękkiej pościeli. Zadrżałem, pociągając nosem.
Odwróciłem twarz, zdezorientowany, witając roześmiane oczy Jamesa. Uniosłem
wysoko brwi, czerwieniąc się z pewnością mocno.
– Dobrze się czujesz?
– Całkiem… Nieźle – przyznałem, starając się odwrócić przodem do rozmówcy.
– Przestraszyliśmy się, kiedy Regulus
wniósł cię do sali. Miałeś szczęście, inaczej przeleżałbyś na podłodze do końca
lekcji.
Uniosłem brwi, nie dowierzając.
Regulus – brat Syriusza, który ostatnio dręczył mnie razem z jego
cieniem – Lucjuszem? Ten Regulus?! Regulus, który niecały miesiąc
temu postanowił wyrwać mi wszystkie włosy z głowy?! Regulus, który…!
Oszołomiony, wpatrywałem się w kolegę
bezrozumnie. Ten jednak nic nie powiedział, wtulając się tylko w moją klatkę
piersiową.
– Jesteś taki cieplutki …
tak bardzo Remus no haremxD
OdpowiedzUsuńPowiem, że w przypadku Remusa ciężko się oprzeć stworzeniu haremu. Mam nadzieję, że nie jest to irytujące. ^^"
UsuńI James też zarywa do kochanego Remusa... powinno mnie to naprawdę złość, ale to było takie romantyczne.
OdpowiedzUsuń(I tak całym sercem kibicuje Syriuszowi)
Ciekawi mnie fakt, że Regulus pomógł chłopakowi...
Pozdrawiam
Nie, o nie, James totalnie nie zarywa do Remusa. James jest niewinnym, jedenastoletnim chłopcem. Znaczy przynajmniej w mojej głowie. Ale interpretacja dowolna :)
Usuń