7. Księżycowy zawrót głowy

Jeśli zamierzeniem Blacka było zupełne zbicie mnie z pantałyku, to udało mu się to bez wątpienia. Po wyzwaniu go od zboczeńców, zakończyłem bezsensowną konwersację. Mimo zmęczenia, nie mogłem jednak zasnąć. Byłem wściekły i rozżalony. Na dodatek nie miałem pojęcia, o co mu chodziło. Głupi żart albo Pociąg do mojej osoby?! Czemu ja w ogóle o tym myślę?! To niemożliwe!
Krzywiłem się przy śniadaniu, znowu przywołując do siebie tę niemiłą myśl. Zerkałem na Blacka, próbując wyczytać z jego miny lub spojrzenia odpowiedź. Nie chciałem o tym myśleć. Najlepiej dla mnie byłoby puścić to całe zajście w niepamięć. Niemożliwe, a jakże kuszące. Spuściłem głowę, niedostępny dla świata. Co on sobie myśli?
Potrzeba komunikacji znowu u mnie zmalała. Obawiałem się, że w końcu zamknę się w sobie. Wkrótce jednak zrzuciłem całą winę na zbliżającą się pełnię, która zawsze doprowadzała mnie do szewskiej pasji. Zupełnie jak sam Black. Potrząsnąłem głową. To jakieś cholerne nieporozumienie. Zresztą, całe to przybycie do Hogwartu było jedną, wielką pomyłką. Zaledwie trzy dni dzielą mnie od przemiany. Jak mam sobie z nią poradzić w środku szkoły pełnej uczniów?!
Jęknąłem, osuwając się po ścianie i ukrywając twarz w dłoniach. Nie chciałem nikogo skrzywdzić, nie chciałem, by wytykali mnie palcami, nie chciałem żeby wyrzucili mnie ze szkoły, powiadamiając o moim stanie wszystkie inne placówki. Jak diametralnie zmieniłoby się życie moje i rodziców? Nie mógłbym patrzeć na z dnia na dzień marniejącą mamę i tatę, wpatrzonego we mnie jak w najgorsze nieszczęście, jakie kiedykolwiek im się przytrafiło. Wolałbym zginąć.
Gładka nuta przecięła mój smutek w jednej chwili. Uniosłem głowę, oszołomiony. Siedziałem przed drzwiami, zza których rozbrzmiewała cicha muzyka. Klawisze pianina uginały się co chwila pod palcami artysty, poddając się mu bez sprzeciwów. Westchnąłem, wiedziony jakimś dawnym wspomnieniem, kiedy to mama przyniosła do domu małe, kolorowe pianinko, na którym tak uwielbiałem wygrywać fałszowane melodie. Pamiętam dzień, w którym włożyła je na wielką szafę z ubraniami, a ja, wiedziony jakimiś dziwnymi pobudkami, prosiłem ją o „granicę”.
Mamo, mamo, granicę! Daj granicę!”. Nieporadnie ściągała z mebla gry planszowe i pluszaki, a ja nie dawałem za wygraną. Pamiętam, jak śmiała się, tłumacząc mi, że „granica” w prawdziwym świecie nazywa się od tak, zupełnie nielogicznie „pianinem”. Na samą myśl uśmiechnąłem się do siebie.
Albo inne – kiedy przechodząc obok domu sąsiadki, widziałem małą dziewczynkę, wygrywającą wesołą melodię na czarnym fortepianie. Była śliczna. Jej mała postać z bladą twarzyczką, blond lokami i malowanymi usteczkami wydawała mi się wtedy anielska i często chowałem się w krzakach pod jej oknem, słuchając niebiańskich melodii. Skoro ręka skrzypka należy do diabła, to na pianinie grywają tylko bogowie. Zaledwie miesiąc później Fenrir Greyback położył na mnie swoje wilcze łapy, odbierając mi człowieczeństwo i dzieciństwo.
– Lubisz ten dźwięk?
Obok mnie zaszemrały kroki. Syriusz spoglądał na drzwi z zaciekawieniem. Przeniósł na mnie wzrok, uśmiechając się. Drgnąłem jak rażony prądem i odwróciłem wzrok. Stał tam, nie wydając ani jednego dźwięku. Chciałem, żeby sobie poszedł, ale jednocześnie głos uwiązł mi w gardle. Dzisiaj najwyraźniej od rana miał wolne. Drzwi nagle uchyliły się, ukazując nam salę muzyczną. Na samym jej środku rzeczywiście stał piękny fortepian, przy którym siedziała wysoka i przeraźliwie chuda postać. Długie palce zatrzymały się po ostatnich taktach, a zza okularów-połówek wyjrzały bystre, śmiejące się oczy. Zrezygnowałem z pytań. Z nim i tak bym się nie dogadał.
– Ach, pan Lupin, jak mniemam. A to – dyrektor uśmiechnął się szerzej. – My się już znamy, panie Black.
Syriusz skłonił się Dumbledore'owi z zadowoleniem wymalowanym na twarzy. Jednak oczy profesora przeniosły się na mnie. Dziwne, szare, niepasujące do wieku właściciela. Świadczyły przede wszystkim o wielkiej mądrości.
– A więc, panie Black, byłby pan uprzejmy zostawić nas na chwilę? Zdaje się, że wkrótce zaczyna pan transmutację.
Syriusz drgnął, zerknął na mnie, unosząc brwi, po czym szybkim krokiem przeszedł przez korytarz, znikając za rogiem.
Podniosłem się, przywołany przez dłoń dyrektora. Powoli podszedłem do czarującego instrumentu, niezbyt grzecznie skupiając na nim wzrok.
– Cudowny, prawda? Też bardzo go lubię. – Chuda dłoń pogładziła z czułością klawisze, po czym zakryła je czarną płytą. Westchnąłem. – Denerwujesz się?
Na początku nie rozumiałem pytania, zadanego z taką łatwością. Dopiero później wzrosła we mnie panika. Przyjrzałem się uważnie twarzy profesora, która nie zdradzała ani odrobiny złości, czy obrzydzenia. Spuściłem głowę, przekonany, że mężczyzna został dokładnie o wszystkim poinformowany, a co więcej, zgodził się na przebywanie w szkole potwora, jakim byłem. Pokiwałem głową, może odrobinę uspokojony faktem, że zdążył już coś przygotować.
– Obiecuję, że nikomu nie stanie się krzywda. W Zakazanym Lesie
– Gdzie? – uniosłem wysoko brwi. Sądziłem, a raczej miałem nadzieje na jakieś przyjaźniejsze lokum. Krainę kucyków albo może Fidżi, ale Zakazany Las?!
– Nie ma powodów do obaw. Nic groźniejszego od ciebie tam nie mieszka – profesor zachichotał, zakrywając usta dłonią. Speszony odwróciłem wzrok. No tak, wyszedłem na tchórzliwego kurczaka. Tak naprawdę chodzi o to, że To zbyt blisko zamku! A jeśli wpadnę tutaj i skrzywdzę kogoś? 
Ugryzę…?
– Zajęliśmy się wszystkim. Profesor McGonagall poinformowała już naszego gajowego o twojej sytuacji. W razie jakiegoś wypadku będzie przygotowany.
Nie uspokoiło mnie to ani trochę. Czy on naprawdę sądzi, że jakiś tam gajowy powstrzyma agresywnego wilkołaka? To śmieszne, i jak dla mnie, przerażające.

Jak w zupełnie innym wymiarze, przemierzałem korytarze zamku, z pozoru spiesząc się na lekcję, a tak naprawdę idąc do klasy dziwnie niechętnie. Chciałem się położyć, zasnąć i spać, dopóki jakieś rozwiązanie samo nie spadnie na mnie niczym dwutonowy blok kamienny. Westchnąłem, mijając kolejny zakręt. Po chwili stałem już przed salą, ściskając torbę przy boku. Sięgnąłem do klamki, ale w jednej chwili ból przeszył moją czaszkę niczym błyskawica. W uszach zaszumiało mi jak nad Atlantykiem, a usta napełniły się nieprzyjemnym metalicznym posmakiem. Skrzywiłem się nagle spotykając z ziemią. Chwyciłem obolałą głowę. Oczy zaszły mi mgłą, a chwilę później nie widziałem już nic.

Obudziłem się, ale i tak nie dostrzegłem niczego. Rozejrzałem się w ciemnościach, kuląc się zdezorientowany. Cisza, której nie śmiałem przerwać, przytłaczała mnie z zaskakującą siłą. Nie bałem się, przecież niczego gorszego ode mnie tu nie znajdę. Zamknąłem oczy, a gdy ponownie je otworzyłem, ogarnąłem wzrokiem sterylną podłogę i białe szafki. Skrzydło Szpitalne. Aż się wzdrygnąłem.
Dotknąłem dłonią głowy, upewniając się, czy wszystko z nią w porządku. Z westchnieniem wynurzyłem się spod ciepłej kołdry i na paluszkach podreptałem w stronę wyjścia. Nie było trudno, bo pielęgniarka z pewnością dawno już spała. Ja natomiast błądziłem w ciemnych korytarzach, obserwując czerwony dywan, widziany tak dobrze moimi wilczymi zmysłami. W dół, w górę, w prawo i lewo.
– Przepraszam – odchrząknąłem niepewnie, pochylając głowę i splatając z tyłu dłonie, by nadać swojemu obliczu jak najsłodszy wygląd. Kobieta z obrazu obróciła się w swoim fotelu, pochrapując, jednak gdy stuknąłem w pozłacaną ramę, obudziła się natychmiast. Przyjrzała mi się ,nieprzytomna.
– A co ty tu robisz, kochaneczku? – Uniosła wysoko brwi, przyglądając mi się. Rzeczywiście ,musiałem wyglądać dziwnie, ubrany w białą koszulę i całkowicie bosy. Zawahałem się przez chwilę.
– Lunatykowałem – skłamałem, pąsowiejąc i uśmiechając się nieśmiało. Kobieta mierzyła mnie przez chwilę spojrzeniem, po czym wyszczerzyła swoje zęby.
– Ach, no to wracaj już do łóżka. – Uchyliła ramę, nawet nie pytając mnie o hasło. Musiała być bardzo zaspana. Z ulgą wszedłem do ciemnego już pokoju wspólnego i z niebywałą radością powlokłem się do sypialni. Jak zwykle o tej porze usłyszałem tylko głośne chrapanie chłopaków. Wsunąłem się do środka, zmierzając powoli w stronę łóżka. Po drodze chwyciłem też swoją piżamę. Zdjąłem koszulkę, przyglądając się świeżemu siniakowi na ramieniu, którego najwyraźniej nabiłem sobie przy upadku. Westchnąłem, zawiązując sznurek spodni.
Zadrżałem jak osika na wietrze, gdy ciepłe dłonie wpełzły na mój brzuch. W sekundę zostałem porwany i przytulony do silnego ciała, spoczywającego w miękkiej pościeli. Zadrżałem, pociągając nosem. Odwróciłem twarz, zdezorientowany, witając roześmiane oczy Jamesa. Uniosłem wysoko brwi, czerwieniąc się z pewnością mocno.
– Dobrze się czujesz?
– Całkiem Nieźle – przyznałem, starając się odwrócić przodem do rozmówcy.
– Przestraszyliśmy się, kiedy Regulus wniósł cię do sali. Miałeś szczęście, inaczej przeleżałbyś na podłodze do końca lekcji.
Uniosłem brwi, nie dowierzając. Regulus – brat Syriusza, który ostatnio dręczył mnie razem z jego cieniem – Lucjuszem? Ten Regulus?! Regulus, który niecały miesiąc temu postanowił wyrwać mi wszystkie włosy z głowy?! Regulus, który!
Oszołomiony, wpatrywałem się w kolegę bezrozumnie. Ten jednak nic nie powiedział, wtulając się tylko w moją klatkę piersiową.
– Jesteś taki cieplutki

4 komentarze:

  1. Odpowiedzi
    1. Powiem, że w przypadku Remusa ciężko się oprzeć stworzeniu haremu. Mam nadzieję, że nie jest to irytujące. ^^"

      Usuń
  2. I James też zarywa do kochanego Remusa... powinno mnie to naprawdę złość, ale to było takie romantyczne.
    (I tak całym sercem kibicuje Syriuszowi)
    Ciekawi mnie fakt, że Regulus pomógł chłopakowi...
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, o nie, James totalnie nie zarywa do Remusa. James jest niewinnym, jedenastoletnim chłopcem. Znaczy przynajmniej w mojej głowie. Ale interpretacja dowolna :)

      Usuń