Widzieliście kiedyś spadającą gwiazdę? Gwiazdy spadają
szybko i nieuchronnie.
Rano po przebudzeniu się na zimnej,
twardej podłodze, nie zwlekając, udałem się w drogę powrotną do zamku. Byłem
przemarznięty do szpiku kości i nawet sweter, który zostawiłem sobie na wszelki
wypadek, nie pomagał na przeszywający, poranny chłód, ciągnący od pobliskiego
jeziora.
Kiedy wyszedłem z tunelu, spowiła mnie
gęsta mgła, powodująca niemiłe dreszcze. Objąłem się ramionami i ruszyłem w
stronę wejścia. Drzwi wejściowe, o dziwo, okazały się uchylone. Niepewnie
zajrzałem do środka. Oblała mnie woń niewymytego kota. Cofnąłem się za róg i
oparłem się o ścianę. Nie byłem pewien, czy Filtch zna moją sytuację. Było
wielce prawdopodobne, że nikt go nie wtajemniczył, bo co tu dużo gadać, nasz
woźny nie był istotą pojmującą sprawy skomplikowane.
Przymknąłem oczy i wziąłem głęboki wdech,
starając się przywołać jeszcze wilczy węch. Musiał siedzieć w środku, bo
niczego nie wyczułem. Zastanawiałem się przez chwilę, czy spróbować przemknąć
się obok niego, czy zaczekać aż sobie pójdzie.
– A co ty tutaj wyprawiasz,
dzieciaku?! – usłyszałem zbliżający się głos. Otworzyłem z nagła oczy
i odwróciłem się, przywierając do ściany. Nieśmiało wyjrzałem zza muru.
– Puszczaj mnie, ty
śmierdzielu! – ku mojemu zdziwieniu zobaczyłem Wolframa, próbującego
wyrwać się z uścisku drżącej ręki Filtcha. Był wyraźnie tak samo
przemarznięty jak ja i bardzo zły, że ktoś go dotyka. Filtch splunął na ziemię
i wciągnął chłopaka do zamku.
– No zobaczymy, co dyrektor powie na
twoje wymykanie się wieczorami z dormitorium, mały szczurku... – usłyszałem
oddalający się głos. Odetchnąłem głęboko i wyszedłem zza muru.
Nagle usłyszałem miauknięcie. Przed drzwiami siedziała Gorgie. Machała
puchatym ogonem i marszczyła na mnie swój płaski nos. Chwilę czekałem, jakby
miała przemówić ludzkim głosem, schwycić mnie za kołnierz i zaprowadzić do
dyrektora. Ona jednak zaraz się obróciła i wślizgnęła do zamku.
Po prysznicu i zebraniu potrzebnych
książek dołączyłem do chłopaków na śniadaniu. Przywitałem się i usiadłem na
ławie, oglądając stół.
– Jak się
czujesz? – William smarował właśnie tosta masłem, zerkając na mnie
nieznacznie kątem oka.
– Wszystko w porządku. Trochę
zmarzłem przez noc.
– Chciałem wziąć dla nas
kocyk... – usłyszałem głośne westchnięcie z boku. Zerknąłem na
Syriusza, wpatrującego się we mnie z lekkim uśmiechem wymalowanym na
twarzy. Odchrząknąłem i sięgnąłem po sok pomarańczowy.
– Ale takiego dziecioroba, czy inny
kocyk? – James wychylił się zza ramienia Williama.
– Ciiii... – przyssałem się
do szklanki, spuszczając wzrok.
– Chcę żebyś wiedział,
Remi – poczułem lawendowy oddech Syriusza na swoim
ramieniu. – Następnym razem nie dam się tak oszukać.
Odwróciłem twarz w jego stronę w momencie
kiedy nachylał się do mojego policzka. Nasze usta złączyły się na chwilę.
Poczułem przyjemny dreszcz, przechodzący mi po plecach. Odepchnąłem go od
siebie, niemal rozlewając sok. Zasłoniłem usta dłonią i wpatrzyłem się w stół.
Przez chwilę między nami panowała cisza.
– Ale
poczerwieniał... – wydukał w końcu William.
Skąd rano wracał Wolfram i czy miało to
znowu jakiś związek z Blackami? Ciekawość mnie zżerała tak bardzo, że
przestałem uważać na Transmutacji. Z drugiej strony mogło to nie być nic
takiego. Może lubi rano spacerować po błoniach... Kogo ja próbuję oszukać, on
na pewno coś knuł! Cała jego osoba była dla mnie zagadką i jednocześnie kluczem
do poznania wszystkich odpowiedzi. Zaczynałem też podejrzewać, że może Syriusz
wie znacznie więcej niż mi się wydaje. Tylko że on, w przeciwieństwie do
Regulusa wcale nie wydawał się znać Wolframa, przez co cała sprawa się
komplikowała. Mógłbym zawsze porozmawiać z tym drugim Blackiem... tylko że
jakoś wcale nie uśmiechała mi się ta opcja. Poza tym on na pewno nic by mi nie
powiedział. To wszystko śmierdziało jak pleśniowy ser, a ja nigdy nie lubiłem
pleśniowego sera.
Mrugnąłem parę razy, widząc Syriusza
wiercącego się przede mną na krześle. Wpatrzyłem się w jego plecy, podczas
kiedy wydzierał coś z notatnika. Odruchowo dotknąłem swoich ust. Głupek...
pocałował mnie na sali pełnej ludzi. Na pewno ktoś widział, bo dziewczyny parę
siedzeń dalej zachichotały i patrzyły na nas wyczekująco do momentu, w którym
wyszliśmy z sali. Według mnie śledziły nas aż do tej klasy, ale nie mam na to
dowodów, więc nawet nie rozwinę tego tematu. Nie chciałem, żeby ktoś nas tak
oglądał. To była chwila dla mnie, nie dla gapiów. Chwila między nami dwoma.
Syriusz odwrócił się nieznacznie i
wyciągnął ku mnie zwinięty skrawek papieru. Uniosłem brwi i chwyciłem go
chowając pod ławką. Chwilę patrzyłem jak wpatruje się we mnie kątem oka,
wyczekująco. Był bardzo spokojny i opanowany. Spuściłem wzrok i rozwinąłem
liścik.
„Chcę cię całować ”
Przymknąłem oczy, słysząc w uszach szum
zagłuszający słowa profesor McGonagall. Nieśmiało uniosłem wzrok i zobaczyłem
wciąż to samo, wyczekujące spojrzenie. Moja dłoń wyskoczyła w górę.
– Źle się
poczułem – przerwałem pani profesor wpół zdania, nie zastanawiając
się nad późniejszymi konsekwencjami. Usłyszałem powolne kroki.
– Wyglądasz na rozpalonego. Może
lepiej idź do skrzydła szpitalnego. Niech ktoś...
– Ja się tym zajmę, pani
profesor – w mgnieniu oka Syriusz złapał moje ramię i podniósł mnie
z miejsca. Odwróciłem się, przełykając ślinę i wyszedłem z klasy. Szedłem
wzdłuż korytarza w milczeniu, słysząc kroki tuż za mną. Bardzo leniwe,
bezczelnie głośne kroki. Minęliśmy zakręt i kolejny i następny. Nie wiedziałem
do końca gdzie idę. Na pewno mieliście kiedyś takie nagłe uczucie strachu, że
coś was za sekundę złapię. Niekończące się, niewyjaśnione, niemiłe odczucie
nieuchronności tego zdarzenia. Ja właśnie coś takiego poczułem, więc stopniowo
zacząłem przyspieszać kroku. Za mną kroki też przyspieszyły, tylko że znacznie
szybciej. Syriusz złapał moje ramię i odwrócił mnie do siebie. Uniosłem wzrok,
by zobaczyć jego zupełnie niewinne spojrzenie. Powoli zsunął dłoń po moim
ramieniu i splótł nasze palce. Nie spuszczając ze mnie wzroku pociągnął mnie w
stronę pierwszych drzwi po prawo.
Poczułem jak moje serce przyspiesza, mimo
że tempo z jakim się poruszaliśmy było nienatchnione żadnymi emocjami.
Znaleźliśmy się w dużej łazience. Po lewo od otwartych drzwi rozciągało się
lustro i rząd umywalek. Z drugiej strony stały kabiny a dalej odsłonięte
prysznice. Spojrzałem na Syriusza w lustrze. Patrzył na mnie przez ramię. Po
chwili się odwrócił i zobaczyłem jak jego klatka piersiowa nagle się unosi.
Owiało mnie lawendowe powietrze. Zerknąłem na niego i cofnąłem się lekko,
widząc jak na mnie patrzy. Ciarki przeszły po całym moim ciele. Powoli spuścił
wzrok, co mnie ośmieliło. Zrobiłem krok w jego stronę i objąłem jego twarz
dłońmi, przyciągając go do siebie. Nasze usta się spotkały.
Powoli wiły się w namiętnym uścisku;
zaczynały być wilgotne od rosnącej zachłanności. Nagle poczułem jego dłoń
wślizgującą się na moje biodro pod koszulkę. Była tak zimna, że nabrałem
gwałtownie powietrza, wciągając brzuch. Zsunąłem dłonie z jego policzków na
klatkę piersiową. Poczułem jak mocno bije mu serce. Przesunąłem ręce na jego
łopatki i złapałem się ramion, wpijając się głębiej w jego wargi. Przechylił
się do przodu i oparł drugą dłonią o ścianę za mną. Jego ręka dalej badała
przestrzeń pod moją koszulką. Powoli przesunął nią po moim torsie, podwijając
moje ubranie, schwycił w delikatnym, ale pewnym uścisku moją szyję i przesunął
kciukiem wzdłuż linii mojej szczęki. Rozwarł moje usta, swoimi wargami i splótł
nasze języki, zamieniając mój żołądek w bęben pralki. Westchnął głośno,
wlewając mi do przełyku swój lawendowy oddech. Zacisnąłem dłonie na jego
szacie na plecach w momencie, kiedy znienacka objął mnie i przycisnął do ściany,
unosząc na swoich biodrach, podczas kiedy moje nogi samoistnie zacisnęły się na
jego talii. Ciepło zaczęło zbierać się w okolicach mojego podbrzusza.
– Syriusz, nie – złapałem
jego kołnierzyk, starając się stanąć na własnych nogach.
Przez chwilę patrzyłem w jego oczy,
walcząc ze szczerą chęcią pocałowania go jeszcze raz. Odsunął się nieco, przez
co mogłem prześlizgnąć się obok i zatrzasnąć w jednej z kabin. Oparłem się o
ściankę i przesunąłem dłonią po twarzy, starając się uspokoić oddech i
przywołać rozum do porządku.
Usłyszałem jego zbliżające się kroki, a
chwilę później skrzypienie drzwi w kabinie obok. Poczułem drganie ścianki, o
którą też się oparł.
– Przepraszam.
– Tak,
przepraszam – odpowiedziałem, nie wiedząc dlaczego zachciało mi się
śmiać. I kiedy usłyszałem jego śmiech z kabiny obok, nie mogłem się
powstrzymać.
Po zajęciach poszedłem od razu na obiad.
Mój żołądek domagał się czegokolwiek, jak zwykle po przemianie. Przy stole
siedział już William. Dosiadłem się do niego.
– Hej, Remi, co u ciebie?
– Wszystko dobrze, tak jak parę
godzin temu – zerknąłem na niego. – Mogę cię o coś spytać?
– Jasne – William przez
chwilę wpatrywał się w miskę z ziemniakami, po czym nałożył sobie
porządną porcję.
– Dzisiaj, jak wracałem z rana,
spotkałem Wolframa. Nie widział mnie. Ale wygląda na to, że spędził dłuższy
czas na zewnątrz. Myślisz, że nie wiem... Mógł mnie śledzić?
William odstawił miskę i uśmiechnął się do
mnie.
– Po co miałby to robić?
Nagle poczułem się strasznie głupio.
Odchrząknąłem i wzruszyłem ramionami, wyciągając dłoń po kaszę.
– Nie wiem. Może myślał, że idę się
spotkać z sekretnym kochankiem i będzie mógł powiedzieć o tym Syriuszowi, a
później zabrać go dla siebie... Czy coś.
William zaśmiał się głośno, po czym
przyciągnął mnie do siebie i zamknął w uścisku.
– Jesteś zazdrosny o Syriusza, o to
tu chodzi? Słuchaj, nie wiem, co ten malec robił tak wcześnie rano poza
pokojem, ale nie rozumiem, czemu miałoby to mieć jakikolwiek związek z tobą. Z
tego co wiem, obaj za sobą nie przepadacie, ale jestem pewien, że Wolfram nie
nienawidzi cię tak bardzo, żeby marznąć całą noc na zewnątrz tylko po to, żeby
zobaczyć, w jakiej dziurze się zaszyłeś.
– Dobra, dobra, zrozumiałem! – uniosłem
dłonie, mając nadzieję, że zapomni o temacie.
– Straszne się z was gołąbeczki
zrobiły, swoją drogą – zauważył po chwili, wypuszczając mnie
z uścisku. – Nierozłączni, aż dziwne, że nie weszliście na salę
za rączkę.
– Nie dokuczaj mi, mnie też się coś
należy...
Spojrzałem na niego. Brwi uniósł tak
wysoko, że niemal znikały pod jego grzywką.
– Aleś się zakochał, Remi.
A żebyś wiedział. Chociaż nie od dziś to
wiadomo.
Nagle mój wzrok przykuła ciekawa scenka
spod ściany. Wolfram stał tam przed Regulusem i jak zwykle o coś się wyraźnie
złościł. Regulus natomiast wydawał się być zniecierpliwiony i wyprowadzony z
równowagi w niemal równym stopniu. Po chwili złapał blondynka za ramię i siłą
wyprowadził z sali. Drgnąłem lekko, wiedziony jakimś przeczuciem.
– Muszę iść.
– Ale nic nie
zjadłeś! – ledwo usłyszałem głos Williama, biegnąc w stronę wyjścia.
Wypadając z sali rozejrzałem się na boki,
martwiąc się, czy już ich nie zgubiłem. Oni jednak właśnie szli obok siebie,
wciąż się kłócąc, po drugiej stronie korytarza, by zaraz zniknąć za rogiem. Jak
najszybciej ruszyłem w ich ślady. Nieśmiało wyjrzałem zza rogu, jednak oni
znikali już w kolejnym korytarzu. Puściłem się za nimi biegiem, starając się
nie narobić hałasu. Cała szkoła opustoszała z powodu pory obiadowej. Za
kolejnym zakrętem już ich nie zobaczyłem. Wybrałem jeden z korytarzy,
przyspieszając kroku. Po kilku kolejnych zakrętach stwierdziłem, że ich
zgubiłem. Zrezygnowany oparłem się o ścianę.
– Remi?
Drgnąłem lekko i spojrzałem w kierunku
okien. James siedział na jednym z parapetów, z nogami majtającymi się
bezwładnie.
– Hej, James – przechyliłem
lekko głowę na bok. – Coś nie tak?
Podszedłem do niego i usiadłem obok,
wpatrując się uważnie w jego twarz. Parę razy klepnął dłońmi w swoje kolana i
zaczął je pocierać dłońmi.
– Jutro mecz, nie?
– No tak. Ze
Slytherinem – pokiwałem głową.
Zobaczyłem, że ta uwaga go zasmuciła.
Odchrząknąłem i przysunąłem się do niego.
– Nie musisz się martwić. Świetnie
latasz, znacznie szybciej, niż ktokolwiek inny.
– Sam już nie wiem. Może wcale nie
jestem taki dobry...
– Pewnie, że
jesteś – szturchnąłem go lekko. – Nie opowiadaj głupot. Nie
bez powodu wybrali cię na szukającego, prawda?
Podniósł głowę i wpatrzył się we mnie,
chwycił moją dłoń.
– Będziesz mi kibicował i wszystko
będzie dobrze, prawda?
– Tylko jeśli obiecasz mi, że
postarasz się najbardziej, jak potrafisz – oddałem mu uścisk.
Uśmiechnął się nagle promiennie i
pokiwał głową.
– Pewnie, że tak. Załatwię te
ślizgońskie patałachy na cacy.
– Nad czym tak
medytujesz? – poczułem jak ktoś wciska się na fotel tuż za mną i
obejmuje mnie ramionami. Zadrżałem lekko, czując słodki zapach unoszący
się wokół. Złapałem dłonie Syriusza i spuściłem wzrok.
– Musisz się tak uzewnętrzniać
publicznie? – zerknąłem na niego przez ramię. Złożył krótki
pocałunek na moim policzku.
– Remi, nie ma w naszym związku
niczego, co chciałbym ukryć – uśmiechnął się do mnie lekko
i przyciągnął mnie do siebie.
Zakryłem twarz dłońmi, w razie gdybym
zaczerwienił się za bardzo. Usłyszałem jego melodyjny śmiech i dałem się
zaczarować już zupełnie.
– Puść – mruknąłem,
odtrącając jego dłonie i odwracając się lekko w jego stronę.
Uśmiechał się z przymkniętymi oczami,
wpatrującymi się w moją twarz. Nerwowo przesunąłem dłonią po włosach,
zastanawiając się nad jakimś neutralnym tematem. Kątem oka zobaczyłem dwie
dziewczyny z Wielkiej Sali, które i tym razem patrzyły na nas, wielce zainteresowane.
– Gapią się – mruknąłem,
niemal szeptem.
– Od dłuższego czasu. Prawie mi
dopingowały, żebym do ciebie podszedł. Jedna ma bardzo wrażliwe naczynka w
nosie – wydawał się bardzo tym rozbawiony.
Po chwili poczułem jego usta na swojej
szczęce.
– Mam pomysł na dzisiejszy
wieczór – szepnął, patrząc na mnie w oczekiwaniu.
Przełknąłem ślinę, starając się nie
wsłuchiwać w krew szumiącą mi w głowie.
– Powodzenia z tym
pomysłem – wstałem i ruszyłem w stronę naszego pokoju, cały w
gorączce. Syriusz dogonił mnie na schodach i złapał za dłoń.
– To by była nasza pierwsza randka.
Remi... – sam już jego głos mnie rozczulił, więc nie śmiałem
nawet myśleć o spojrzeniu na niego.
– Jeszcze... Jeszcze się zastanowię,
tak? – wyrwałem się mu i wszedłem do pokoju, padając na swoje łóżko.
– Co tak wyskoczyłeś z
obiadu? – William na chwilę oderwał się od swoich notatek, zerkając
na mnie.
– Coś sobie tak jakby
przypomniałem – westchnąłem, wzruszając ramionami.
Było już ciemno, a ja właśnie kończyłem
esej na Transmutację. Oderwałem się na chwilę, żeby wyjrzeć przez okno.
Westchnąłem lekko. Oby na mecz się nie rozpadało. Wstałem i zebrałem książki ze
stołu. Wszedłem między półki zamyślony. Gdzie wybrali się Wolfram i Regulus? O
co się kłócili i czemu Black był taki zdenerwowany? Co było między nimi? Na
tamtą chwilę myślałem, że zwariuję przez tą niewiedzę. Zatrzymałem się i
przytknąłem książkę do swojego czoła, starając się rozluźnić. Nagle coś
schwyciło mnie od tyłu i przycisnęło do półki przy której stałem. Otworzyłem z
nagła oczy, czując ciepłe ciało przylegające do moich pleców. Odwróciłem głowę,
w tym samym momencie, gdy chłopak przytknął usta do mojego ucha.
– Znalazłem cię i teraz już mi się
nie wywiniesz – usłyszałem w głosie Syriusza uśmiech.
Złapałem jego dłoń wspartą na moim
biodrze.
– Puszczaj – odwróciłem się
do niego, wpatrzony w jego oczy.
Uśmiechnął się powoli i nagle zaatakował,
wpijając się w moje wargi. Zadrżałem, chwytając jego twarz w ręce. Przesunąłem
nogą po jego udzie, podczas kiedy jego dłoń złapała mój pośladek. Zrobiło mi
się gorąco. Odepchnąłem go lekko, na co zaśmiał się cicho, wpatrzony we mnie z
sympatią.
– Chodź no tu – przygarnął
mnie do siebie ramieniem i pociągnął za sobą w stronę wyjścia.
– Więcej mnie tak nie zachodź od
tyłu...
– Mam dobry powód, żeby twierdzić, że
ci się podobało – pogładził moje biodro i przygarnął mnie
do siebie bliżej.
– Powiedziałem, żebyś tego nie
robił – warknąłem, przystając. Zatrzymał się i uniósł dłonie z miną niewiniątka.
– Zgoda, więcej tak nie zrobię, chyba
że poprosisz.
– Nie poproszę!
– Poprosisz – pokiwał głową
i pochylił się nade mną.
Odwróciłem wzrok i objąłem się
ramionami. Westchnąłem.
– To... gdzie mnie zabierasz?
Złapał moją dłoń i zaczął mnie prowadzić
krętymi korytarzami. Jak w pierwszej klasie. Zupełnie, jak w pierwszej
klasie... Właściwie to nasz wieczór przy pianinie mógł uchodzić za pierwszą
randkę, prawda? Wszystko było tak, jak powinno być na prawdziwej randce. No
może poza tym, że obaj byliśmy chłopcami.
– No i jesteśmy – Syriusz
zatrzymał się nagle i odwrócił do mnie zadowolony.
Rozejrzałem się.
– To korytarz...
– I obraz.
– No tak,
obraz... – podążyłem za jego wzrokiem. Rzeczywiście wisiał tam obraz.
Nieduży i dość nieciekawy. Z zielonym pagórkiem i pojedynczym drzewem na
środku. Zmarszczyłem brwi, podczas kiedy Syriusz wyciągnął różdżkę. Zakręciło
mi się w głowie i nagle zrobiło się tak jasno, że musiałem zasłonić oczy
dłonią. Usłyszałem szum wiatru i poćwierkujące ptaki. Uniosłem brwi,
rozglądając się. Stałem na zielonym pagórku tuż pod dużym dębem.
– I jak? – odwróciłem się,
żeby zobaczyć rozłożone ramiona Syriusza.
– Czasem mam wrażenie, że twoje oceny
nie odzwierciedlają umiejętności – rozejrzałem się raz
jeszcze, po czym przysiadłem na trawie. Uśmiechnąłem się do siebie i
spojrzałem na niego z ukosa. Zaraz się do mnie przysiadł i oparł o drzewo.
– Ostatnio jest tak zimno. A tutaj
jest wieczne lato. Coś niesamowitego – podłożył sobie ręce pod
głowę i przymknął oczy.
Przyjrzałem się mu dokładnie. Był piękny,
taki spokojny i zadowolony. Delikatnie roztaczał wokół swój zapach, którym
powoli się upajałem. Westchnąłem i bez namysłu wtuliłem się w jego bok. Nie
otworzył oczu, ale objął mnie jedną ręką.
– Wiesz... nie miałem jakoś okazji ci
powiedzieć, że jestem z ciebie dumny. No, że im powiedziałeś. To było bardzo
odważne.
Spojrzałem na niego niepewnie. Zwrócił na
mnie odległy wzrok i uśmiechnął się lekko.
– I przepraszam, że czasem jestem
takim upartym kretynem.
– Czasem też jestem uparty...
– Nie czasem,
Remi – Syriusz pokręcił głową i zaśmiał się widząc moja niezadowoloną
minę. Pocałował mnie lekko, wciąż się śmiejąc. Przyjrzał się mi i znowu
złączył nasze usta, tym razem na dłużej.
– Ostatnio mniej się bronisz – powiedział
po chwili.
Pokiwałem głową, wciąż wpatrzony w niego
spod przymkniętych powiek, z nadzieją, że pocałuje mnie znowu.
– To już nie jest tak zabawne.
– To nigdy nie było takie zabawne,
Remus. Ale teraz jest coraz mniej zabawne. Dzisiaj doprowadziłeś mnie niemal do
zaciągnięcia cię pod prysznice. I jeśli myślisz, że w takiej sytuacji czekałbym
na pozwolenie, to grubo się mylisz.
– Wyraźnie czułem, do czego cię
doprowadziłem, Syriusz – pokręciłem głową z
uśmiechem, przywołując na jego twarz poważną minę.
– Chcesz zaczynać ten temat?
– Nie... Może sobie
powspominamy? – zaproponowałem i wtuliłem policzek w jego ramię.
Prychnął lekko i przytknął policzek do mojej głowy, uśmiechał się.
– Pamiętam jak pierwszy raz
rozmawialiśmy. Wziąłem cię za dziewczynę.
– Wcale nie wyglądałem tak
dziewczęco...
– Może i nie. Być może to przez
hormony jakie rozsiewałeś. No wiesz, ja nigdy nie gustowałem w chłopakach.
Odchrząknąłem i odwróciłem twarz.
Przyglądałem się trawie lekko drgającej od prześlizgującego się między nią
wiatru.
– To nie znaczy nic złego, Remi.
Kocham cię właśnie takiego, jakim jesteś.
Przesunąłem dłonią po jego torsie i
przymknąłem powieki. Uśmiechnąłem się lekko.
– Pamiętasz, jak zrobiłeś mi awanturę
o te podarte ciuchy na pierwszym roku? Jak wróciłem po pierwszej pełni. Boże,
pierwsze o czym wtedy pomyślałem to to, jak mogłeś pomyśleć o czymś takim. Ja
bym podejrzewał, że ktoś mnie pobił albo że należę do jakiegoś sekretnego klubu
dla bokserów.
Usłyszałem melodyjny śmiech. Jego klatka
piersiowa poruszała się niespokojnie. Złapał moją dłoń.
– Swego czasu byłem bardzo o ciebie
zazdrosny. Trochę nie rozumiałem, co się ze mną dzieje, a ty dodatkowo tak
strasznie mieszałeś, miałeś tyle tajemnic, byłeś taki mały. Nie wiedziałem,
czego się po tobie spodziewać. Zresztą nie uwierzę, że nie lubisz ostrzejszych
zabaw z ciągnięciem za włosy. Już parę razy dałeś mi po twarzy, kopnąłeś w
brzuch, zrzuciłeś mnie z wyra.
– Jeśli zrzucam cię z łóżka to
głównie po to, żeby kontynuować zabawę na podłodze – uniosłem
na niego wzrok.
Zamrugał kilka razy i przyjrzał się mi.
– Chcesz rozwinąć tą myśl?
– Nie, jest okej. Posiedźmy tak
trochę – przymknąłem oczy i zaciągnąłem się jego zapachem.
– Cóż za emocjonująca rozgrywka!
Kafel u Orolowa, teraz u Petersa, Peters podaje do Blacka i piłka ląduje w
rękach Slytherinu! Przyjrzyjmy się szukającym. Obaj wciąż wypatrują znicza,
który zniknął kwadrans temu! Póki co wciąż remis!
Zacisnąłem dłonie na barierce, rozglądając
się po boisku. Syriusz zmierzył wzrokiem obrońcę Slytherinu i poszybował
przechwycić kafel.
– Orolow zbliża się do McGaverna!
Dreamwore w samą porę odbija tłuczek, ratując kolegę! Kafel w rękach Malfoy'a!
Malfoy zbliża się do obrońcy, mija go! Punkt dla Slytherinu!
Zacisnąłem wargi, słysząc krzyki od strony
zielonych trybun. Uderzyłem dłonią w poręcz. William objął mnie, przygarniając
do siebie.
– Do końca meczu jeszcze daleka
droga – powiedział jednak z nutką irytacji w głosie.
– Potter wypatrzył znicza! Wallace
siedzi mu na ogonie! Cóż za walka! Obaj pikują w dół! Nie, jednak szybują w
górę! Potter wywija spiralę! Jest szybszy od Wallace'a! Potter wyciąga rękę, od
znicza dzielą go centymetry! Potter! Potter! Tak! Złapał go! Potter ma znicza!
Gryffindor wygrywa! Niesamowite proszę...! Ale co to! Black spadł z miotły!
Leci w dół!
Zobaczyłem jak Malfoy uśmiecha się
szeroko, oddając pałkarzowi pałkę. Wychyliłem się, nerwowo szukając wzrokiem
Syriusza.
Widzieliście kiedyś spadającą gwiazdę?
Gwiazdy spadają szybko i nieuchronnie.
* * *
Dla Ani, która kiedyś zostanie moim menadżerem.
Nope, nope, nope. Tak się nie kończy. I jeszcze żaden rozdział nie był zadedykowany Piratowi, so... No wiesz, Madzia, trochę tęczy na dobry początek nadchodzącego roku prosimy.
OdpowiedzUsuńModlę się by Syriuszowi się nic nie stało...
OdpowiedzUsuńI zauważyłam, że uwielbiam w Twoim opowiadaniu wszystkich bohaterów oprócz Wolframa i Lucjusza - gnojków nienawidzę -,- Nie można ich...przypadkowo uszkodzić? ;3
Pozdrawiam
Czasem mam wrażenie, że nikt we Wbrew Grawitacji nie wychodzi ostatecznie bez szwanku. Także dla każdego znajdzie się odrobina bólu i cierpienia, no worries. Aczkolwiek nie jestem zwolenniczką rozwiązań siłowych.
Usuń