23. Spadająca gwiazda

Widzieliście kiedyś spadającą gwiazdę? Gwiazdy spadają szybko i nieuchronnie.

Rano po przebudzeniu się na zimnej, twardej podłodze, nie zwlekając, udałem się w drogę powrotną do zamku. Byłem przemarznięty do szpiku kości i nawet sweter, który zostawiłem sobie na wszelki wypadek, nie pomagał na przeszywający, poranny chłód, ciągnący od pobliskiego jeziora.
Kiedy wyszedłem z tunelu, spowiła mnie gęsta mgła, powodująca niemiłe dreszcze. Objąłem się ramionami i ruszyłem w stronę wejścia. Drzwi wejściowe, o dziwo, okazały się uchylone. Niepewnie zajrzałem do środka. Oblała mnie woń niewymytego kota. Cofnąłem się za róg i oparłem się o ścianę. Nie byłem pewien, czy Filtch zna moją sytuację. Było wielce prawdopodobne, że nikt go nie wtajemniczył, bo co tu dużo gadać, nasz woźny nie był istotą pojmującą sprawy skomplikowane.
Przymknąłem oczy i wziąłem głęboki wdech, starając się przywołać jeszcze wilczy węch. Musiał siedzieć w środku, bo niczego nie wyczułem. Zastanawiałem się przez chwilę, czy spróbować przemknąć się obok niego, czy zaczekać aż sobie pójdzie.
– A co ty tutaj wyprawiasz, dzieciaku?! – usłyszałem zbliżający się głos. Otworzyłem z nagła oczy i odwróciłem się, przywierając do ściany. Nieśmiało wyjrzałem zza muru.
– Puszczaj mnie, ty śmierdzielu! – ku mojemu zdziwieniu zobaczyłem Wolframa, próbującego wyrwać się z uścisku drżącej ręki Filtcha. Był wyraźnie tak samo przemarznięty jak ja i bardzo zły, że ktoś go dotyka. Filtch splunął na ziemię i wciągnął chłopaka do zamku.
– No zobaczymy, co dyrektor powie na twoje wymykanie się wieczorami z dormitorium, mały szczurku... – usłyszałem oddalający się głos. Odetchnąłem głęboko i wyszedłem zza muru. Nagle usłyszałem miauknięcie. Przed drzwiami siedziała Gorgie. Machała puchatym ogonem i marszczyła na mnie swój płaski nos. Chwilę czekałem, jakby miała przemówić ludzkim głosem, schwycić mnie za kołnierz i zaprowadzić do dyrektora. Ona jednak zaraz się obróciła i wślizgnęła do zamku.

Po prysznicu i zebraniu potrzebnych książek dołączyłem do chłopaków na śniadaniu. Przywitałem się i usiadłem na ławie, oglądając stół.
– Jak się czujesz? – William smarował właśnie tosta masłem, zerkając na mnie nieznacznie kątem oka.
– Wszystko w porządku. Trochę zmarzłem przez noc.
– Chciałem wziąć dla nas kocyk... – usłyszałem głośne westchnięcie z boku. Zerknąłem na Syriusza, wpatrującego się we mnie z lekkim uśmiechem wymalowanym na twarzy. Odchrząknąłem i sięgnąłem po sok pomarańczowy.
– Ale takiego dziecioroba, czy inny kocyk? – James wychylił się zza ramienia Williama.
– Ciiii... – przyssałem się do szklanki, spuszczając wzrok.
– Chcę żebyś wiedział, Remi – poczułem lawendowy oddech Syriusza na swoim ramieniu. – Następnym razem nie dam się tak oszukać.
Odwróciłem twarz w jego stronę w momencie kiedy nachylał się do mojego policzka. Nasze usta złączyły się na chwilę. Poczułem przyjemny dreszcz, przechodzący mi po plecach. Odepchnąłem go od siebie, niemal rozlewając sok. Zasłoniłem usta dłonią i wpatrzyłem się w stół. Przez chwilę między nami panowała cisza.
– Ale poczerwieniał... – wydukał w końcu William.

Skąd rano wracał Wolfram i czy miało to znowu jakiś związek z Blackami? Ciekawość mnie zżerała tak bardzo, że przestałem uważać na Transmutacji. Z drugiej strony mogło to nie być nic takiego. Może lubi rano spacerować po błoniach... Kogo ja próbuję oszukać, on na pewno coś knuł! Cała jego osoba była dla mnie zagadką i jednocześnie kluczem do poznania wszystkich odpowiedzi. Zaczynałem też podejrzewać, że może Syriusz wie znacznie więcej niż mi się wydaje. Tylko że on, w przeciwieństwie do Regulusa wcale nie wydawał się znać Wolframa, przez co cała sprawa się komplikowała. Mógłbym zawsze porozmawiać z tym drugim Blackiem... tylko że jakoś wcale nie uśmiechała mi się ta opcja. Poza tym on na pewno nic by mi nie powiedział. To wszystko śmierdziało jak pleśniowy ser, a ja nigdy nie lubiłem pleśniowego sera.
Mrugnąłem parę razy, widząc Syriusza wiercącego się przede mną na krześle. Wpatrzyłem się w jego plecy, podczas kiedy wydzierał coś z notatnika. Odruchowo dotknąłem swoich ust. Głupek... pocałował mnie na sali pełnej ludzi. Na pewno ktoś widział, bo dziewczyny parę siedzeń dalej zachichotały i patrzyły na nas wyczekująco do momentu, w którym wyszliśmy z sali. Według mnie śledziły nas aż do tej klasy, ale nie mam na to dowodów, więc nawet nie rozwinę tego tematu. Nie chciałem, żeby ktoś nas tak oglądał. To była chwila dla mnie, nie dla gapiów. Chwila między nami dwoma.
Syriusz odwrócił się nieznacznie i wyciągnął ku mnie zwinięty skrawek papieru. Uniosłem brwi i chwyciłem go chowając pod ławką. Chwilę patrzyłem jak wpatruje się we mnie kątem oka, wyczekująco. Był bardzo spokojny i opanowany. Spuściłem wzrok i rozwinąłem liścik.
Chcę cię całować
Przymknąłem oczy, słysząc w uszach szum zagłuszający słowa profesor McGonagall. Nieśmiało uniosłem wzrok i zobaczyłem wciąż to samo, wyczekujące spojrzenie. Moja dłoń wyskoczyła w górę.
– Źle się poczułem – przerwałem pani profesor wpół zdania, nie zastanawiając się nad późniejszymi konsekwencjami. Usłyszałem powolne kroki.
– Wyglądasz na rozpalonego. Może lepiej idź do skrzydła szpitalnego. Niech ktoś...
– Ja się tym zajmę, pani profesor – w mgnieniu oka Syriusz złapał moje ramię i podniósł mnie z miejsca. Odwróciłem się, przełykając ślinę i wyszedłem z klasy. Szedłem wzdłuż korytarza w milczeniu, słysząc kroki tuż za mną. Bardzo leniwe, bezczelnie głośne kroki. Minęliśmy zakręt i kolejny i następny. Nie wiedziałem do końca gdzie idę. Na pewno mieliście kiedyś takie nagłe uczucie strachu, że coś was za sekundę złapię. Niekończące się, niewyjaśnione, niemiłe odczucie nieuchronności tego zdarzenia. Ja właśnie coś takiego poczułem, więc stopniowo zacząłem przyspieszać kroku. Za mną kroki też przyspieszyły, tylko że znacznie szybciej. Syriusz złapał moje ramię i odwrócił mnie do siebie. Uniosłem wzrok, by zobaczyć jego zupełnie niewinne spojrzenie. Powoli zsunął dłoń po moim ramieniu i splótł nasze palce. Nie spuszczając ze mnie wzroku pociągnął mnie w stronę pierwszych drzwi po prawo.
Poczułem jak moje serce przyspiesza, mimo że tempo z jakim się poruszaliśmy było nienatchnione żadnymi emocjami. Znaleźliśmy się w dużej łazience. Po lewo od otwartych drzwi rozciągało się lustro i rząd umywalek. Z drugiej strony stały kabiny a dalej odsłonięte prysznice. Spojrzałem na Syriusza w lustrze. Patrzył na mnie przez ramię. Po chwili się odwrócił i zobaczyłem jak jego klatka piersiowa nagle się unosi. Owiało mnie lawendowe powietrze. Zerknąłem na niego i cofnąłem się lekko, widząc jak na mnie patrzy. Ciarki przeszły po całym moim ciele. Powoli spuścił wzrok, co mnie ośmieliło. Zrobiłem krok w jego stronę i objąłem jego twarz dłońmi, przyciągając go do siebie. Nasze usta się spotkały.
Powoli wiły się w namiętnym uścisku; zaczynały być wilgotne od rosnącej zachłanności. Nagle poczułem jego dłoń wślizgującą się na moje biodro pod koszulkę. Była tak zimna, że nabrałem gwałtownie powietrza, wciągając brzuch. Zsunąłem dłonie z jego policzków na klatkę piersiową. Poczułem jak mocno bije mu serce. Przesunąłem ręce na jego łopatki i złapałem się ramion, wpijając się głębiej w jego wargi. Przechylił się do przodu i oparł drugą dłonią o ścianę za mną. Jego ręka dalej badała przestrzeń pod moją koszulką. Powoli przesunął nią po moim torsie, podwijając moje ubranie, schwycił w delikatnym, ale pewnym uścisku moją szyję i przesunął kciukiem wzdłuż linii mojej szczęki. Rozwarł moje usta, swoimi wargami i splótł nasze języki, zamieniając mój żołądek w bęben pralki. Westchnął głośno, wlewając mi do przełyku swój lawendowy oddech. Zacisnąłem dłonie na jego szacie na plecach w momencie, kiedy znienacka objął mnie i przycisnął do ściany, unosząc na swoich biodrach, podczas kiedy moje nogi samoistnie zacisnęły się na jego talii. Ciepło zaczęło zbierać się w okolicach mojego podbrzusza.
– Syriusz, nie – złapałem jego kołnierzyk, starając się stanąć na własnych nogach.
Przez chwilę patrzyłem w jego oczy, walcząc ze szczerą chęcią pocałowania go jeszcze raz. Odsunął się nieco, przez co mogłem prześlizgnąć się obok i zatrzasnąć w jednej z kabin. Oparłem się o ściankę i przesunąłem dłonią po twarzy, starając się uspokoić oddech i przywołać rozum do porządku.
Usłyszałem jego zbliżające się kroki, a chwilę później skrzypienie drzwi w kabinie obok. Poczułem drganie ścianki, o którą też się oparł.
– Przepraszam.
– Tak, przepraszam – odpowiedziałem, nie wiedząc dlaczego zachciało mi się śmiać. I kiedy usłyszałem jego śmiech z kabiny obok, nie mogłem się powstrzymać.

Po zajęciach poszedłem od razu na obiad. Mój żołądek domagał się czegokolwiek, jak zwykle po przemianie. Przy stole siedział już William. Dosiadłem się do niego.
– Hej, Remi, co u ciebie?
– Wszystko dobrze, tak jak parę godzin temu – zerknąłem na niego. – Mogę cię o coś spytać?
– Jasne – William przez chwilę wpatrywał się w miskę z ziemniakami, po czym nałożył sobie porządną porcję.
– Dzisiaj, jak wracałem z rana, spotkałem Wolframa. Nie widział mnie. Ale wygląda na to, że spędził dłuższy czas na zewnątrz. Myślisz, że nie wiem... Mógł mnie śledzić?
William odstawił miskę i uśmiechnął się do mnie.
– Po co miałby to robić?
Nagle poczułem się strasznie głupio. Odchrząknąłem i wzruszyłem ramionami, wyciągając dłoń po kaszę.
– Nie wiem. Może myślał, że idę się spotkać z sekretnym kochankiem i będzie mógł powiedzieć o tym Syriuszowi, a później zabrać go dla siebie... Czy coś.
William zaśmiał się głośno, po czym przyciągnął mnie do siebie i zamknął w uścisku.
– Jesteś zazdrosny o Syriusza, o to tu chodzi? Słuchaj, nie wiem, co ten malec robił tak wcześnie rano poza pokojem, ale nie rozumiem, czemu miałoby to mieć jakikolwiek związek z tobą. Z tego co wiem, obaj za sobą nie przepadacie, ale jestem pewien, że Wolfram nie nienawidzi cię tak bardzo, żeby marznąć całą noc na zewnątrz tylko po to, żeby zobaczyć, w jakiej dziurze się zaszyłeś.
– Dobra, dobra, zrozumiałem! – uniosłem dłonie, mając nadzieję, że zapomni o temacie.
– Straszne się z was gołąbeczki zrobiły, swoją drogą – zauważył po chwili, wypuszczając mnie z uścisku. – Nierozłączni, aż dziwne, że nie weszliście na salę za rączkę.
– Nie dokuczaj mi, mnie też się coś należy...
Spojrzałem na niego. Brwi uniósł tak wysoko, że niemal znikały pod jego grzywką.
– Aleś się zakochał, Remi.
A żebyś wiedział. Chociaż nie od dziś to wiadomo.
Nagle mój wzrok przykuła ciekawa scenka spod ściany. Wolfram stał tam przed Regulusem i jak zwykle o coś się wyraźnie złościł. Regulus natomiast wydawał się być zniecierpliwiony i wyprowadzony z równowagi w niemal równym stopniu. Po chwili złapał blondynka za ramię i siłą wyprowadził z sali. Drgnąłem lekko, wiedziony jakimś przeczuciem.
– Muszę iść.
– Ale nic nie zjadłeś! – ledwo usłyszałem głos Williama, biegnąc w stronę wyjścia.
Wypadając z sali rozejrzałem się na boki, martwiąc się, czy już ich nie zgubiłem. Oni jednak właśnie szli obok siebie, wciąż się kłócąc, po drugiej stronie korytarza, by zaraz zniknąć za rogiem. Jak najszybciej ruszyłem w ich ślady. Nieśmiało wyjrzałem zza rogu, jednak oni znikali już w kolejnym korytarzu. Puściłem się za nimi biegiem, starając się nie narobić hałasu. Cała szkoła opustoszała z powodu pory obiadowej. Za kolejnym zakrętem już ich nie zobaczyłem. Wybrałem jeden z korytarzy, przyspieszając kroku. Po kilku kolejnych zakrętach stwierdziłem, że ich zgubiłem. Zrezygnowany oparłem się o ścianę.
– Remi?
Drgnąłem lekko i spojrzałem w kierunku okien. James siedział na jednym z parapetów, z nogami majtającymi się bezwładnie.
– Hej, James – przechyliłem lekko głowę na bok. – Coś nie tak?
Podszedłem do niego i usiadłem obok, wpatrując się uważnie w jego twarz. Parę razy klepnął dłońmi w swoje kolana i zaczął je pocierać dłońmi.
– Jutro mecz, nie?
– No tak. Ze Slytherinem – pokiwałem głową.
Zobaczyłem, że ta uwaga go zasmuciła. Odchrząknąłem i przysunąłem się do niego.
– Nie musisz się martwić. Świetnie latasz, znacznie szybciej, niż ktokolwiek inny.
– Sam już nie wiem. Może wcale nie jestem taki dobry...
– Pewnie, że jesteś – szturchnąłem go lekko. – Nie opowiadaj głupot. Nie bez powodu wybrali cię na szukającego, prawda?
Podniósł głowę i wpatrzył się we mnie, chwycił moją dłoń.
– Będziesz mi kibicował i wszystko będzie dobrze, prawda?
– Tylko jeśli obiecasz mi, że postarasz się najbardziej, jak potrafisz – oddałem mu uścisk.
 Uśmiechnął się nagle promiennie i pokiwał głową.
– Pewnie, że tak. Załatwię te ślizgońskie patałachy na cacy.

– Nad czym tak medytujesz? – poczułem jak ktoś wciska się na fotel tuż za mną i obejmuje mnie ramionami. Zadrżałem lekko, czując słodki zapach unoszący się wokół. Złapałem dłonie Syriusza i spuściłem wzrok.
– Musisz się tak uzewnętrzniać publicznie? – zerknąłem na niego przez ramię. Złożył krótki pocałunek na moim policzku.
– Remi, nie ma w naszym związku niczego, co chciałbym ukryć – uśmiechnął się do mnie lekko i przyciągnął mnie do siebie.
Zakryłem twarz dłońmi, w razie gdybym zaczerwienił się za bardzo. Usłyszałem jego melodyjny śmiech i dałem się zaczarować już zupełnie.
– Puść – mruknąłem, odtrącając jego dłonie i odwracając się lekko w jego stronę.
Uśmiechał się z przymkniętymi oczami, wpatrującymi się w moją twarz. Nerwowo przesunąłem dłonią po włosach, zastanawiając się nad jakimś neutralnym tematem. Kątem oka zobaczyłem dwie dziewczyny z Wielkiej Sali, które i tym razem patrzyły na nas, wielce zainteresowane.
– Gapią się – mruknąłem, niemal szeptem.
– Od dłuższego czasu. Prawie mi dopingowały, żebym do ciebie podszedł. Jedna ma bardzo wrażliwe naczynka w nosie – wydawał się bardzo tym rozbawiony.
Po chwili poczułem jego usta na swojej szczęce.
– Mam pomysł na dzisiejszy wieczór – szepnął, patrząc na mnie w oczekiwaniu.
Przełknąłem ślinę, starając się nie wsłuchiwać w krew szumiącą mi w głowie.
– Powodzenia z tym pomysłem – wstałem i ruszyłem w stronę naszego pokoju, cały w gorączce. Syriusz dogonił mnie na schodach i złapał za dłoń.
– To by była nasza pierwsza randka. Remi... – sam już jego głos mnie rozczulił, więc nie śmiałem nawet myśleć o spojrzeniu na niego.
– Jeszcze... Jeszcze się zastanowię, tak? – wyrwałem się mu i wszedłem do pokoju, padając na swoje łóżko.
– Co tak wyskoczyłeś z obiadu? – William na chwilę oderwał się od swoich notatek, zerkając na mnie.
– Coś sobie tak jakby przypomniałem – westchnąłem, wzruszając ramionami.

Było już ciemno, a ja właśnie kończyłem esej na Transmutację. Oderwałem się na chwilę, żeby wyjrzeć przez okno. Westchnąłem lekko. Oby na mecz się nie rozpadało. Wstałem i zebrałem książki ze stołu. Wszedłem między półki zamyślony. Gdzie wybrali się Wolfram i Regulus? O co się kłócili i czemu Black był taki zdenerwowany? Co było między nimi? Na tamtą chwilę myślałem, że zwariuję przez tą niewiedzę. Zatrzymałem się i przytknąłem książkę do swojego czoła, starając się rozluźnić. Nagle coś schwyciło mnie od tyłu i przycisnęło do półki przy której stałem. Otworzyłem z nagła oczy, czując ciepłe ciało przylegające do moich pleców. Odwróciłem głowę, w tym samym momencie, gdy chłopak przytknął usta do mojego ucha.
– Znalazłem cię i teraz już mi się nie wywiniesz – usłyszałem w głosie Syriusza uśmiech.
Złapałem jego dłoń wspartą na moim biodrze.
– Puszczaj – odwróciłem się do niego, wpatrzony w jego oczy.
Uśmiechnął się powoli i nagle zaatakował, wpijając się w moje wargi. Zadrżałem, chwytając jego twarz w ręce. Przesunąłem nogą po jego udzie, podczas kiedy jego dłoń złapała mój pośladek. Zrobiło mi się gorąco. Odepchnąłem go lekko, na co zaśmiał się cicho, wpatrzony we mnie z sympatią.
– Chodź no tu – przygarnął mnie do siebie ramieniem i pociągnął za sobą w stronę wyjścia.
– Więcej mnie tak nie zachodź od tyłu...
– Mam dobry powód, żeby twierdzić, że ci się podobało – pogładził moje biodro i przygarnął mnie do siebie bliżej.
– Powiedziałem, żebyś tego nie robił – warknąłem, przystając. Zatrzymał się i uniósł dłonie z miną niewiniątka.
– Zgoda, więcej tak nie zrobię, chyba że poprosisz.
– Nie poproszę!
– Poprosisz – pokiwał głową i pochylił się nade mną.
Odwróciłem wzrok i  objąłem się ramionami. Westchnąłem.
– To... gdzie mnie zabierasz?
Złapał moją dłoń i zaczął mnie prowadzić krętymi korytarzami. Jak w pierwszej klasie. Zupełnie, jak w pierwszej klasie... Właściwie to nasz wieczór przy pianinie mógł uchodzić za pierwszą randkę, prawda? Wszystko było tak, jak powinno być na prawdziwej randce. No może poza tym, że obaj byliśmy chłopcami.
– No i jesteśmy – Syriusz zatrzymał się nagle i odwrócił do mnie zadowolony.
Rozejrzałem się.
– To korytarz...
– I obraz.
– No tak, obraz... – podążyłem za jego wzrokiem. Rzeczywiście wisiał tam obraz. Nieduży i dość nieciekawy. Z zielonym pagórkiem i pojedynczym drzewem na środku. Zmarszczyłem brwi, podczas kiedy Syriusz wyciągnął różdżkę. Zakręciło mi się w głowie i nagle zrobiło się tak jasno, że musiałem zasłonić oczy dłonią. Usłyszałem szum wiatru i poćwierkujące ptaki. Uniosłem brwi, rozglądając się. Stałem na zielonym pagórku tuż pod dużym dębem.
– I jak? – odwróciłem się, żeby zobaczyć rozłożone ramiona Syriusza.
– Czasem mam wrażenie, że twoje oceny nie odzwierciedlają umiejętności – rozejrzałem się raz jeszcze, po czym przysiadłem na trawie. Uśmiechnąłem się do siebie i spojrzałem na niego z ukosa. Zaraz się do mnie przysiadł i oparł o drzewo.
– Ostatnio jest tak zimno. A tutaj jest wieczne lato. Coś niesamowitego – podłożył sobie ręce pod głowę i przymknął oczy.
Przyjrzałem się mu dokładnie. Był piękny, taki spokojny i zadowolony. Delikatnie roztaczał wokół swój zapach, którym powoli się upajałem. Westchnąłem i bez namysłu wtuliłem się w jego bok. Nie otworzył oczu, ale objął mnie jedną ręką.
– Wiesz... nie miałem jakoś okazji ci powiedzieć, że jestem z ciebie dumny. No, że im powiedziałeś. To było bardzo odważne.
Spojrzałem na niego niepewnie. Zwrócił na mnie odległy wzrok i uśmiechnął się lekko.
– I przepraszam, że czasem jestem takim upartym kretynem.
– Czasem też jestem uparty...
– Nie czasem, Remi – Syriusz pokręcił głową i zaśmiał się widząc moja niezadowoloną minę. Pocałował mnie lekko, wciąż się śmiejąc. Przyjrzał się mi i znowu złączył nasze usta, tym razem na dłużej.
– Ostatnio mniej się bronisz – powiedział po chwili.
Pokiwałem głową, wciąż wpatrzony w niego spod przymkniętych powiek, z nadzieją, że pocałuje mnie znowu.
– To już nie jest tak zabawne.
– To nigdy nie było takie zabawne, Remus. Ale teraz jest coraz mniej zabawne. Dzisiaj doprowadziłeś mnie niemal do zaciągnięcia cię pod prysznice. I jeśli myślisz, że w takiej sytuacji czekałbym na pozwolenie, to grubo się mylisz.
– Wyraźnie czułem, do czego cię doprowadziłem, Syriusz – pokręciłem głową z uśmiechem, przywołując na jego twarz poważną minę.
– Chcesz zaczynać ten temat?
– Nie... Może sobie powspominamy? – zaproponowałem i wtuliłem policzek w jego ramię. Prychnął lekko i przytknął policzek do mojej głowy, uśmiechał się.
– Pamiętam jak pierwszy raz rozmawialiśmy. Wziąłem cię za dziewczynę.
– Wcale nie wyglądałem tak dziewczęco...
– Może i nie. Być może to przez hormony jakie rozsiewałeś. No wiesz, ja nigdy nie gustowałem w chłopakach.
Odchrząknąłem i odwróciłem twarz. Przyglądałem się trawie lekko drgającej od prześlizgującego się między nią wiatru.
– To nie znaczy nic złego, Remi. Kocham cię właśnie takiego, jakim jesteś.
Przesunąłem dłonią po jego torsie i przymknąłem powieki. Uśmiechnąłem się lekko.
– Pamiętasz, jak zrobiłeś mi awanturę o te podarte ciuchy na pierwszym roku? Jak wróciłem po pierwszej pełni. Boże, pierwsze o czym wtedy pomyślałem to to, jak mogłeś pomyśleć o czymś takim. Ja bym podejrzewał, że ktoś mnie pobił albo że należę do jakiegoś sekretnego klubu dla bokserów.
Usłyszałem melodyjny śmiech. Jego klatka piersiowa poruszała się niespokojnie. Złapał moją dłoń.
– Swego czasu byłem bardzo o ciebie zazdrosny. Trochę nie rozumiałem, co się ze mną dzieje, a ty dodatkowo tak strasznie mieszałeś, miałeś tyle tajemnic, byłeś taki mały. Nie wiedziałem, czego się po tobie spodziewać. Zresztą nie uwierzę, że nie lubisz ostrzejszych zabaw z ciągnięciem za włosy. Już parę razy dałeś mi po twarzy, kopnąłeś w brzuch, zrzuciłeś mnie z wyra.
– Jeśli zrzucam cię z łóżka to głównie po to, żeby kontynuować zabawę na podłodze – uniosłem na niego wzrok.
Zamrugał kilka razy i przyjrzał się mi.
– Chcesz rozwinąć tą myśl?
– Nie, jest okej. Posiedźmy tak trochę – przymknąłem oczy i zaciągnąłem się jego zapachem.

– Cóż za emocjonująca rozgrywka! Kafel u Orolowa, teraz u Petersa, Peters podaje do Blacka i piłka ląduje w rękach Slytherinu! Przyjrzyjmy się szukającym. Obaj wciąż wypatrują znicza, który zniknął kwadrans temu! Póki co wciąż remis!
Zacisnąłem dłonie na barierce, rozglądając się po boisku. Syriusz zmierzył wzrokiem obrońcę Slytherinu i poszybował przechwycić kafel.
– Orolow zbliża się do McGaverna! Dreamwore w samą porę odbija tłuczek, ratując kolegę! Kafel w rękach Malfoy'a! Malfoy zbliża się do obrońcy, mija go! Punkt dla Slytherinu!
Zacisnąłem wargi, słysząc krzyki od strony zielonych trybun. Uderzyłem dłonią w poręcz. William objął mnie, przygarniając do siebie.
– Do końca meczu jeszcze daleka droga – powiedział jednak z nutką irytacji w głosie.
– Potter wypatrzył znicza! Wallace siedzi mu na ogonie! Cóż za walka! Obaj pikują w dół! Nie, jednak szybują w górę! Potter wywija spiralę! Jest szybszy od Wallace'a! Potter wyciąga rękę, od znicza dzielą go centymetry! Potter! Potter! Tak! Złapał go! Potter ma znicza! Gryffindor wygrywa! Niesamowite proszę...! Ale co to! Black spadł z miotły! Leci w dół!
Zobaczyłem jak Malfoy uśmiecha się szeroko, oddając pałkarzowi pałkę. Wychyliłem się, nerwowo szukając wzrokiem Syriusza.

Widzieliście kiedyś spadającą gwiazdę? Gwiazdy spadają szybko i nieuchronnie.

* * *

Dla Ani, która kiedyś zostanie moim menadżerem.

3 komentarze:

  1. Nope, nope, nope. Tak się nie kończy. I jeszcze żaden rozdział nie był zadedykowany Piratowi, so... No wiesz, Madzia, trochę tęczy na dobry początek nadchodzącego roku prosimy.

    OdpowiedzUsuń
  2. Modlę się by Syriuszowi się nic nie stało...
    I zauważyłam, że uwielbiam w Twoim opowiadaniu wszystkich bohaterów oprócz Wolframa i Lucjusza - gnojków nienawidzę -,- Nie można ich...przypadkowo uszkodzić? ;3
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czasem mam wrażenie, że nikt we Wbrew Grawitacji nie wychodzi ostatecznie bez szwanku. Także dla każdego znajdzie się odrobina bólu i cierpienia, no worries. Aczkolwiek nie jestem zwolenniczką rozwiązań siłowych.

      Usuń