12. Życie to nie bajka, a ja nie jestem księżniczką

Proponuję pierwszy dzień z opowiadania przeczytać przy akompaniamencie: Placebo - Running up the Hill.
___________________________________

Zachowałem się jak tchórz, ale wcale nie czułem się winny. Nie miałem pojęcia, co mógłbym mu powiedzieć, a na samą myśl o patrzeniu, jak powoli się budzi, skręcało mi kiszki. Może się pośpieszyliśmy? A raczej ja Skąd przyszedł pomysł na związanie się z chłopakiem?! Choćby nie wiem jak mnie pociągał, czy nie było to po prostu idiotyczne? Jako szczeniak zapragnąłem zakazanej gazetki dla dorosłych, a teraz siedzę w bibliotece, sam nie wiedząc, co ze sobą zrobić. Westchnąłem, ocierając oczy. Nie mogłem w nocy zasnąć

Przede mną pojawił się fioletowy ocean. Zewsząd dochodził mnie zapach lawendy. Delikatne kwiaty kołysały się na wietrze. Bezchmurne niebo rozciągało się swoim różem po kres mojego wzroku. Dopadło mnie uczucie, że wszystko, na czym kiedykolwiek mi zależało, rozpada się. Niepokój zgromadził się w mojej głowie, skutecznie tamując wszystkie myśli. Tylko jedno – zapach lawendy. Uczucie nagłej straty, odgłos paznokci powoli przesuwanych po tablicy, później zbitego lustra.


Obudziłem się roztrzęsiony, czując zimny pot spływający mi po skroni. Przez chwilę niewyraźne litery leksykonu przede mną wydały mi się snem. Przed oczami mignęła mi dłoń i kilka białych kosmyków. Odwróciłem powoli wzrok w stronę Williama, który wpatrywał się we mnie z lekkim uśmiechem. Zaraz jednak zmarszczył czoło, zaniepokojony. Wpadłem w jego ramiona gwałtownie. Jego orzeźwiające perfumy obudziły mnie z koszmaru. Otarłem policzkiem o jego ciemną koszule, odreagowując. Will był taki ciepły i łagodny. Lubiłem go.

Schowany pod ramieniem, Williama wszedłem do Wielkiej Sali. Zachowywałem się trochę jak przestraszony zwierzaczek, ale wyjątkowo nie obchodziło mnie, co inni o mnie pomyślą. To przerażające uczucie ze snu nie dawało mi spokoju. Jeszcze nigdy nie doświadczyłem czegoś podobnego. Było chyba zbyt rzeczywiste, a już na pewno nienormalne. Przeczucie? Co mogłoby oznaczać?
Na moją głowę opadła gładko duża dłoń Syriusza. Zamarłem na chwilę. Była zimna, wręcz lodowata. Dopiero po sekundzie zamieniła się w dobrze mi znaną, miękką i gorącą. Odtrąciłem ją czym prędzej i wtuliłem się w ciemną koszulę Williama. Schowałem twarz w gładkim materiale, nie miałem zamiaru przyglądać się twarzy Syriusza. Może był wściekły albo przestraszony? Nie zrobiłeś nic złego, proszę, nie patrz tak!
Usiadłem, nadal w transie własnych myśli. Ale wciąż byłem w stanie usłyszeć, jak o mnie rozmawiają. Kilka dziewcząt niedaleko wymieniło uwagi na temat wczorajszego wieczoru. Widzieli nas – mnie i Syriusza. Skrzywiłem się. Na pewno wszyscy widzieli. Cholerny Black, jak ja go nienawidzę!
Wstałem, nie umiałbym słuchać tego dłużej. Zignorowałem głos Jamesa, udając, że wcale go nie usłyszałem. Wyszedłem z sali, zamknięty w ciemnym korytarzu nieświadomości. Nie czułem się najlepiej. Sunąłem w stronę wyjścia, szurając nogami w ciemnościach. Uczucie wcale nie chciało odejść, jakbym nadal śnił. 
Jakbym?
– Remus! No czekaj, proszę!
Chciałem biec – pobiegłem. Nie wiedziałem dokąd, ale chyba uciekałem od samego siebie. Albo od zdarzeń z ostatnich dwóch miesięcy. Nie chciałem już znać Syriusza, bo po co? Był jedną, wielką pomyłką. Dobrze to wiedziałem, ale ile musiało mi zająć zrozumienie tego?
– Remi! – silne ręce chwyciły mnie i odwróciły. – Co się z tobą dzieje? Zrobiłem coś nie tak?
Ciepłe oczy przycisnęły mnie swoją głębią. Zgubiłem się w nich, jak zwykle. A jednak starczyło mi odwagi, by go uderzyć. Jeden szybki ruch, za który z pewnością zadręczy mnie później sumienie. Chłopak cofnął się o kilka kroków, zszokowany. Chwycił swój policzek, wpatrując się we mnie ciągle bez zrozumienia. Nic dziwnego. 
Tak wiele nienawiści wobec kogoś, kogo kochamy? Powiedz mi, przejmujemy się, czyż nie?
Ty, ty i ja. Ty i ja, nie bądźmy nieszczęśliwi. Pokręciłem głową.
– Nie chcę z tobą być.

Nie odezwał się ani słowem. Dobrze, jak mógłbym wytłumaczyć mu to wszystko? Ze ściśniętym gardłem przetrzymałem wszystkie lekcje. Profesor McGonagall wydawała się przerażona moim widokiem. Sztywny i blady, przypominałem trupa. Czułem się martwy. Dreszcz przechodził mi po plecach przy każdym dzwonku. Później toczyłem się korytarzem niczym duch. Wegetowałem. Nie reagowałem na zaczepki Huncwotów, nawet nie spojrzałem na Shona i Lily. Byli za szybą, której z jakichś powodów nie umiałem stłuc.
Wszystko zmieniło się po lekcjach. Chciałem tylko wejść do pokoju i zaszyć się w jakimś kącie, naprawdę. Jednak ktoś złapał moje ramię, unieruchamiając mnie. Regulus. Przyjrzał się mi uważnie. Zdawał się trochę zagubiony.
– O co chodzi?
To raczej ja powinienem o to zapytać. Chyba zrozumiał przekaz z mojego znużonego wzroku. Zacisnął wargi. Wyglądał, jakby zastanawiał się nad czymś poważnie. Stopniowo zacząłem nawet łapać się na tym, że wzbiera we mnie ciekawość. Ale on tylko się odwrócił, jakby znajdując odpowiedź w swojej głowie. Machnął ręką, odganiając niepożądane myśli. Zaczął się oddalać, zostawiając mnie na wpół świadomego.
– To dziwne, nie uważasz? Taki dzieciak jak ja, flirtujący z bogiem nastolatek.
Zatrzymał się i odwrócił niepewnie. Uśmiechnąłem się. Czemu nagle wzbudził moją sympatię?
Pokiwał głową i odwzajemnił grymas, zerknął w stronę gapiów przyczajonych za rogiem. Rozpierzchli się w różne strony, udając brak zainteresowania.
Odpowiedź była prosta: on mnie rozumiał i myślał o nas jak o chłopakach, jak o czymś, co odbiega od normy. Myślał podobnie do mnie.

Wszedłem do pokoju rozbudzony, ale niechętny do jakichkolwiek rozmów. Przed oczami stanęła mi buteleczka z błękitnym płynem. Moje antidotum? William przyjrzał mi się uważnie, ale ja starałem się nie patrzeć na niego. Pełnia, kiedy wypada grudniowa pełnia?! Złapałem flakonik, próbując wydusić z niego odpowiedź. W głowie miałem pustkę. Ignorując wzrok wszystkich, dopadłem walizki i zacząłem panicznie przeglądać jej zawartość. Chwyciłem wymiętą już kartkę i przyjrzałem wypisanym na niej liczbom. Z miną pełną opanowania, które jeszcze chwilę temu zaszyło się gdzieś w szafie, schowałem kartkę i odkorkowałem butelkę. Wypiłem wszystko jednym haustem. Stanąłem na nogi, starając się nie zachwiać. Podszedłem do okna, wyjrzałem na księżyc wyłaniający się zza chmur. Jutro. Jak dobrze, że jutro. Usiadłem na kamiennym parapecie i przysunąłem się do szyby. Znowu nie żyłem.

Było ciemno – zrozumiałem to po kilku godzinach, chociaż dla mnie mogła być to tylko chwila. Wszyscy spali – niespokojnie, wyraźnie śniąc koszmary. Nie winiłem siebie, ale wiedziałem, że to właśnie o mnie się martwią. Egoizm nagle stał się czystą rozkoszą. Przymknąłem powieki. Zamknąłbym się w szafie i stukał w nią, dopóki nie znalazłoby mnie jakieś rozwiązanie wszystkich tych sytuacji. Przytuliłby mnie, pocieszył i powiedział, że wszystko będzie teraz takie proste. Zupełnie jak na łące pełnej lawendy. Zadrżałem, kuląc się.
Coś zsunęło się powoli po moim kolanie. Ciepła, miła dłoń. Spojrzałem w oczy Syriusza, głębokie w swojej czerni, ale trochę przyćmione. Przymknął je w niezwykle zmysłowy sposób. Żadnej reakcji z mojej strony – chyba się jej nie spodziewał. Pochylił się nade mną, układając się między moimi nogami. Odwróciłem twarz, odsłaniając szyję, do której chwilę później się przyssał. Jego dłonie błądziły po moich udach bezwstydnie. Powoli opadłem na parapet, opierając policzek na zimnym kamieniu. Moje oczy zajrzały gdzieś w głąb pokoju. Było tak ciemno, a jego usta nie przerywały swojej zabawy, drażniąc moją skroń. Czemu wydaje mi się, jakby była to nasza ostatnia wspólna gra?
Uderzyłem go znowu. Zapadła cisza. Wstrzymał oddech, jego długie palce, którymi tak niedawno pieścił klawiaturę, zacisnęły się na mojej twarzy. Zmusił mnie do spojrzenia na siebie. Nie chciałem, udałem martwego. Puścił mnie i zniknął tak szybko, jak się pojawił. Nocny omam.

Obudziłem się znacznie wcześniej niż reszta chłopaków. Promienie słońca wpadały pod moje powieki złośliwie. Uchyliłem je bardziej, pozwalając się dręczyć. Mój policzek zdrętwiał od zimna. Odsunąłem go od szyby, rozmasowując. Spojrzałem na błonia. Spadł pierwszy śnieg. Ale ja widziałem tylko lawendową łąkę.
Zacząłem się dławić, było mi niedobrze. Znowu to samo. Znowu ten zapach i śmierć, cholerne poczucie straty. Wpadłem do łazienki. Chciałem pozbyć się tego z umysłu i ciała, ale w moim gardle utkwiła dusząca gula. Otarłem oczy, czy już dawno nie powinienem przestać mazać się po koszmarach? Opadłem na podłogę, opierając się o ścianę. Tak, doskonale pamiętałem, co działo się poprzedniego dnia, mimo że mgła zasnuła mi wtedy cały świat. Chciałem wypluć wszystkie myśli, które przeszły mi przez głowę. Ale nie mogłem. Bo przecież zabawa czasem nie wchodzi w rachubę. Potrząsnąłem głową. Trzeźwość umysłu wróciła już do mnie. Coś ścisnęło mi płuca. Nie chcę wracać na łąkę! Krzyknąłem, ale niemo. Zakryłem oczy dłońmi. 
Coś głośno zadudniło, przytuliło mnie do siebie. A jednak mnie usłyszałeś.

Złapałem twoją dłoń pod ławką. Była ciepła, naprawdę ciepła. Skuliłem się jeszcze bardziej, zawstydzony. Splotłeś nasze palce, uśmiechnąłeś się. Ach, kocham twój uśmiech, czy to źle? I wiesz co? Podoba mi się, że ciągle o mnie pytasz. Zakochałem się w twoim: „dziecinko, co z tobą?”. Tak bardzo cię nienawidzę, że już nie mogę się doczekać, aż będziesz tylko mój. Egoizm i niewyjaśniony pociąg do twojej osoby. 
Wszyscy na nas patrzą. Niech patrzą. Niech wiedzą, że wróciłem.

Siedziałem w objęciach Williama. Wydaje mi się, że nie potrzebował pomocy przy wypracowaniu, ale lubiłem mu pomagać. Zawsze żartował, ale też wtrącał swoje trzy grosze. Był dobrym przyjacielem.
– Młody, zróbmy sobie przerwę – westchnął i zmierzwił mi włosy. Uśmiechnąłem się lekko i pokiwałem głową. Usiadłem i przeciągnąłem się.
– I tak jestem umówiony z Shonem.
– Fortepian? – Will wyszczerzył się do mnie. Zawstydzony, pokiwałem głową. Za chwilę znowu będę musiał płaszczyć się przed tą klawiaturą. Rozprostowałem palce. Oby dziś ze mną współpracowały.
– Musisz skończyć sam – wyszedłem na korytarz, słysząc za sobą podziękowanie.
Słuchałem swoich kroków, odbijających się echem po kamiennej podłodze. Lubiłem ten dźwięk. Był wyjątkowo przyjemny. O lawendzie starałem się nie myśleć. Moją głowę zaprzątała tylko pełnia. Nie martwiłem się, bo czułem, że tym razem także wszystko pójdzie zgodnie z planem. Westchnąłem, mijając ostatni zakręt.
Zesztywniałem na chwilę. Zmarszczyłem brwi, zastanawiając się, czy aby na pewno wzrok nie płata mi figla. Coś dźgnęło mnie w klatkę piersiową, ale chwilę później zamarło, równie przerażone, co ja. Przeszedłem kilka kroków i otworzyłem drzwi do sali muzycznej. Całująca się para spojrzała w moim kierunku. Chłopak odskoczył od blondynki, przestraszony. Ona zdawała się irytować. A ja wszedłem do środka, uśmiechając się słodko do Shona. I tu zaskoczenie – naprawdę nie byłem zazdrosny.

Myślami byłem zupełnie gdzie indziej, co nie uszło uwadze Shona. Spytał mnie raz o to, ale gdy odmówiłem złożenia zeznań, dał spokój. Uwielbiałem go. Po połowie godziny przerwał lekcję, nie był ani trochę zły. Powiedział, że jutro spotkamy się znowu i wtedy poćwiczymy. Bez wahania się zgodziłem. Musiałem pomyśleć.
Bo niby czemu nie byłem zazdrosny? Dlaczego, mimo że Syriusz obmacywał tę drugorzędną Krukonkę, nie poczułem się w obowiązku zrobić mu awanturę? Chociaż Przecież nie byliśmy już kochankami.
Wszedłem na ostatnią prostą do pokoju wspólnego. Już z daleka widziałem wysoką postać. Nie musiał czekać długo. Przewidział to? A może wyszedł na papieroska? W końcu ostatnio zabroniłem mu palić w sypialni. Przez dym nie mogłem zasnąć. Już nie będę miał tego problemu. Chciałem tylko odejść w niebyt nocy, by nie śnić o lawendowej łące.
Zatrzymałem się. Zaskoczyło go to, ale natychmiast się opanował. Podszedł do mnie i wsunął dłonie w kieszenie.
– Remus
Zmierzyłem go wzrokiem, który na pewno nie wyrażał zainteresowania. Zadrżał lekko, ale chwilę później zacisnął wargi, szykując się do mowy obronnej.
– Wiem, że to widziałeś.
Uniosłem brew.
– Mnie i I Lizzy.
Przechyliłem lekko głowę, sprawiając wrażenie zupełnie zielonego. Black zacisnął dłonie, wyraźnie poirytowany. Nienawidził przepraszać – wiedziałem o tym już od chwili, w której go poznałem. Ale tym razem nie zamierzałem mu pomagać.
– Uderzyłeś mnie! – warknął na mnie nagle.
Ach, no tak, zapomniałem o tej jego cholernej dumie, którą ostatnio mocno naruszyłem.
– Aaa O to ci chodziło. No tak. To było do przewidzenia. Mały Black od dawna bawi się w macho. Toż to skandal, jak mogłem tak go potraktować, gdy grzebał mi w spodniach?!
Nasza rozmowa przypominała raczej powarkiwanie psów niżeli cywilizowaną wymianę zdań, co dodatkowo zainteresowało gapiów. Byłem zły, ale Syriusz mi w tej złości nie ustępował. Znowu to zrobiłem. Znowu ośmieszyłem go przed nim samym i innymi. Tyle że tym razem czerpałem z tego niewymowną satysfakcję.
– I wiesz co? Miziaj się z kimkolwiek tylko zechcesz, mnie to zupełnie nie obchodzi. A jak przyjdziesz do mnie znowu, to dam ci polizać moją stopę, nie martw się o to. Wyliżesz ją do czysta.
Świst przecinający powietrze, syk widowni, ale mnie nawet nie zabolało. Duma kazała mi skakać mu do gardła, ale rozsądek podpowiadał, że znów wyszedłem zwycięsko z naszej gry. Syriusz drgnął lekko i cofnął dłoń.
– Remi
Prychnąłem tylko i odwróciłem się na pięcie. Dopiero teraz zaczęło piec. Chyba trochę bardziej w środku, niż na zewnątrz. Pobiegłem. Wiedziałem, że już późno, a wracanie do dormitorium byłoby tylko stratą czasu. Gonił mnie. Kilka razy prawie chwycił, ale wtedy uskakiwałem. Zgubiłem go w lochach, gdzie echo zamaskowało moje kroki. Rześkie powietrze uderzyło w moją twarz. Westchnąłem, wypuszczając parę z ust. Nie wiedziałem, że spadło aż tyle śniegu. Przeskakiwałem z zaspy w zaspę, sunąc niezmordowanie do lasu. Cholerny, cholerny, cholerny Black! Wolałbym zamieszkać w Zakazanym Lesie niż wrócić do ciebie!
Między drzewami można było poruszać się już bez problemu. Zgrzytając zębami, potarłem swój policzek. Kroczyłem w stronę jeziorka. Oby było zamarznięte, bo inaczej zastanowię się nad próbą samobójczą. Potrząsnąłem głową, spojrzałem w niebo. Szare, coraz ciemniejsze. W nocy będzie padał śnieg. Zawiał zimny wiatr, skuliłem się. Właśnie odczułem konsekwencje zbytniego pośpiechu. Co ja bym dał za moje ciepłe rękawiczki?
Wyszedłem spomiędzy drzew i spojrzałem na jeziorko. Zamarznięte. Odetchnąłem z ulgą. Usiadłem na kamieniu. Był mokry i lodowaty. Zadrżałem, ale skuliłem się tylko mocniej w sobie. Chcę do domu, po prostu do domu. Usiąść przed kominkiem z dobrą książką i kubkiem gorącej czekolady. Po co siedzieć w tej szkole? Tu jest dziwnie. Ludzie zaczęli się mną interesować. Niektórzy nawet za bardzo. Nauczyciele dają mi fory, jakby wszyscy wiedzieli, co się ze mną dzieje. A ja chciałbym, by było jak dawniej. Żeby śmiali się ze mnie i popychali mnie na przerwach, kradli mi ołówki i wyrywali strony z książek. Żeby profesorowie karali mnie za brak zeszytu, mimo że to przez Andre z ostatniej ławki wylądował w muszli klozetowej.
I znowu było ciemno. Bardzo ciemno. Ale nie czułem już niczyich nierównych oddechów. Nikt mnie nie dotykał i nie kochał. Byłem sam, bo tacy jak ja właśnie tak kończą. Zamknięty w paszczy lwa, nie potrafiłem się uwolnić. Ach, jak bardzo chciałem, by już mnie strawił. A on się ciągle mną bawił. Niesforny kociak.
Drgnąłem. Coś wcisnęło mi kolec w serce, odebrało oddech. Po chwili znalazłem się w śniegu. Było zimno, na pewno, ale nagle poczułem pulsujące zewsząd gorąco. Potworny ból płynął we mnie wraz z krwią. O tak, tego mi było trzeba, by zapomnieć o zmartwieniach. Teraz, kiedy umysł kumulował nic nieznaczące myśli. Nienawidzę siebie za to, kim jestem.
Oczy powoli zasłania ciemna mgła. Uszy przestają słyszeć. Dyszę, nie mogę się ruszyć. I wtedy coś wyskakuje spomiędzy drzew. Jest przerażone, bo widzi małego chłopca, wijącego się z bólu na białym puchu. A mój umysł nagle przedziera się przez nieświadomość krzycząc wewnątrz, podsyłając mi tą zatroskaną twarz. 
Otwieram szerzej oczy i krzyczę, krzyczę na głos wraz z nim, bo rozumiem, co to oznacza.
– Uciekaj, Syriusz! No już, uciekaj!

2 komentarze:

  1. T.T powiem Ci, że płaczę podwójnie z powodu z tego co się tutaj porobiło i z powodu meczu, który teraz oglądam... Powiem tyle, że było emocjonująco w obu przypadkach XD

    OdpowiedzUsuń