21. Za sobą mając uroczą przepaść

Moje serce ogłosiło bunt. Wyszło z klatki piersiowej, trzaskając drzwiami i zabarykadowało się w gardle, korzystając ze świeżo parzonej „kawicy” i biszkopta. Płuca też udały się na strajk głodowy i uparcie wołały „nie tkniemy ani odrobiny tego gęstego powietrza!”. Mózg wparował z rozpędu na jedną ze ścian czaszki i najwyraźniej stracił przytomność. A ja? No ja stałem, wciąż trzymając niecierpliwiącego się już Wolframa za koszulę.
– Muszę... – zanim dokończyłem zdanie już zbiegałem po schodach, pokonując na raz po trzy stopnie. Czym prędzej opuściłem pokój wspólny Gryffindoru i pobiegłem wzdłuż ciemnego korytarza, próbując zmobilizować swoje organy do działania. Zwłaszcza płuca, które dopiero po kilku chwilach zlitowały się nade mną, poświęcając swoją karierę modelki.
Odetchnąłem ciężko, potrząsając głową i chcąc, żeby to wszystko w jakiś magiczny sposób zniknęło, żeby mi po prostu ulżyło. Spojrzałem przez ramię na Syriusza, który sięgał dłonią do mojego ramienia, chwytając je na chwilę. Wyszarpałem się mu i biegłem dalej na łeb na szyję. Słyszałem za sobą jego głośny oddech. Kilka razy mnie zawołał, raz nawet głośniej, kiedy złapał moją dłoń, a ja dalej parłem na przód, chcąc ją wyswobodzić. W sumie przebiegliśmy parę korytarzy, zanim zacząłem tracić oddech i mniej umiejętnie przebierać nogami.
– Remus! – Syriusz znowu złapał moją rękę i tym razem bardziej stanowczo, przyciągnął mnie do siebie, chwytając moje ramiona. Uniosłem na niego wzrok dysząc ze złości i bezsilności. Zachciało mi się płakać już od tego oporu. Patrzyłem na niego i widziałem, że się stara, że jest naprawdę dobrym człowiekiem, że się zmienił, że będzie mi z nim dobrze, że powinienem dać już sobie spokój i oddać się w jego ręce, które na pewno otoczą mnie najlepszą opieką.
– Kto tu jest?! – ostry głos przetoczył się przez korytarz. W ciemnościach poznałem toporną sylwetkę nauczyciela od obrony przed czarną magią. Zanim zdążyłem o czymkolwiek nawet pomyśleć, silne ramiona objęły mnie i pociągnęły za sobą. Kiedy upadliśmy na bok, wtaczając się w niewielki tunel, opanowała nas już zupełna ciemność. A w chwili, w której wysoki posąg czarownicy zasłonił wejście, w którym się schroniliśmy, do środka wpadał tylko pojedynczy snop księżycowej poświaty. Poczułem na plecach wilgoć, jednak to ciepło, które przykrywało mnie całym swoim, co tu dużo gadać, sporym cielskiem, było bardziej dotkliwe w tym momencie.
Syriusz przycisnął dłoń do moich ust, wpatrując się w nikłe światło świecy powoli sunące tuż za rzeźbą. Wstrzymałem oddech, zaciskając powieki. Słyszałem głośne bicie swojego serca. Gdy po chwili zdobyłem się na otworzenie oczu, światło zniknęło. Odetchnąłem głębiej i spojrzałem na Syriusza, który wciąż przyciskał mnie do ściany, siedząc w klęczkach, między moimi nogami. Jego wzrok zbił mnie z pantałyku i gdyby nie to, że siedziałem, zapewne runąłbym w dół na moich miękkich nogach. Jego oczy śmiały się, obsypywane tysiącem żywotnych iskierek. Uśmiech był dość szeroki, a po jednej jego stronie widać było biały kieł Syriusza. Włosy opadły mu na twarz, a kołnierz kurtki wywinął się.
Nabrałem powietrza w płuca, zaciskając dłonie na rękawach jego ubrania. Patrzyłem na niego, nie wiedząc, co powiedzieć, ani co zrobić. Ten moment był przełomowy – tak myślę. Bo miałem wrażenie, że chcę być w tej chwili, w tym miejscu, z nim i nie krępuje mnie to, że on teraz tak patrzy.
– Cieszę się – usłyszałem jego szept. Cichy, delikatny, czuły. Moje serce stwierdziło, że przeniesie się na jeszcze wyższe piętro mojego organizmu, kiedy Syriusz przytknął czoło do mojej piersi, obejmując mnie mocniej w pasie. Jego dłonie powoli krążyły po moich plecach, przesuwając się w nieładzie po materiale wilgotnego swetra. Aż wreszcie się zatrzymały, owijając mnie ciaśniej, przyciągając do siebie, zmuszając do wzięcia głębszego wdechu.
Poczułem jak na moje policzki wpływa rumieniec. Opanowała mnie błogość, która uśpiła czujność na tyle, że zamknąłem oczy.
Ja też się cieszę.


Szliśmy obok siebie po ciemnym korytarzu. Nie obejmował mnie, nie trzymał za rękę, nawet nie stykaliśmy się ramionami. Oddychałem cicho – starałem się. Sam nie wiem. Podobał mi się ten leniwy „bezdźwięk”. Nie musiałem teraz o niczym myśleć. Zerknąłem na Syriusza. Wsunął dłonie w kieszenie spodni i pochylił lekko głowę, wpatrując się we własne buty z lekkim uśmiechem. Tajemniczy, a jednak obnażony przez ten lekki grymas, zupełnie beztroskie spojrzenie. Zagryzłem wargę i wyciągnąłem niepewnie dłoń, by dotknąć jego. By wreszcie na mnie spojrzał swoimi ciemnymi tęczówkami.
– A co panowie tu robią?
Wzdrygnąłem się jak na komendę, chowając rękę za siebie, kiedy usłyszałem ciepły, ale zdziwiony głos. Uniosłem twarz, wpatrując się w profesora Dumbledore'a. Poczułem jak włosy jeżą się mi na karku. No pięknie, Remus! Jak ty teraz wytłumaczysz, co wyczyniasz na korytarzu o drugiej w nocy?
Dopiero po kilku sekundach zdałem sobie sprawę, że pan dyrektor ma na sobie szatę w dość nietypowym kolorze. Zamrugałem kilkukrotnie i wypaliłem cokolwiek.
– Lunatykowałem.
Profesor uniósł wysoko swoje brwi, po czym uśmiechnął się dobrodusznie. Po głębszym zastanowieniu, stwierdziłem, że to najgłupsza rzecz, jaką mogłem powiedzieć. Ostatnio wciąż popełniałem jakieś fo paux. Czy mój mózg zrobił sobie wolne na dobre?
– W butach i pełnym ubraniu?
– Pańska szata jest różowa, profesorze – w głosie Syriusza wyczułem uśmiech. Spojrzałem na niego. „Jak dziecko dumne ze swojej babki z piasku”, aż cisnęło mi się na usta.
Ku mojemu zaskoczeniu pan dyrektor roześmiał się serdecznie, patrząc na Blacka z sympatią. Nie wiem dlaczego, ale jeśli któryś z nauczycieli miałby zupełnie nie zwracać uwagi na występki Huncwotów, to byłby to właśnie sam dyrektor – profesor Dumbledore. Czasem byłem ciekaw, czy on w młodości nie przejawiał tego typu zachowań. Nie zdziwiłbym się.
– Widzi pan, panie Black, zostałem dziś zaproszony do trzech Mioteł z okazji urodzin Madame Rosmerty.
– Ach, więc panna Rosmerta. Wszystko jasne – pod wpływem tej uwagi, zmierzyłem uważnie wzrokiem twarz Syriusza. Zacisnąłem dłonie w pięści i odwróciłem twarz, mając w świadomości, że przecież Black był bądź co bądź lowelasem. I że na pewno gustował głównie w kobietach. A ja nie byłem jego pierwszym... partnerem? To brzmi strasznie głupio...
– Na Merlina, to już tak późno?! – profesor podrapał się po głowie, słysząc zegar wybijający godzinę drugą. – Chłopcy, kładźcie się już spać – minął nas, mrucząc coś pod nosem z wyraźnym uśmiechem i ruszył dalej korytarzem, pogwizdując cicho.
Obejrzałem się za nim, nie do końca wierząc, że uszło nam to na sucho. Czarodziej nie odwrócił się jednak, a wkrótce zniknął za rogiem. Po chwili nie było słychać już nawet wesołej melodyjki, jaka ciągnęła się za nim.
– „Lunatykowałem”? – Syriusz prychnął lekko, kontynuując wędrówkę do dormitorium. Poczułem, że się czerwienię. Spojrzałem na jego wyprostowaną sylwetkę, która już znajdowała się trzy metry przede mną. Black obejrzał się lekko przez ramię, jego oczy się śmiały.
– Kocham cię, Remi – te słowa sprawiły, że zatrzymałem się wpół kroku, jak spetryfikowany. Słyszałem jak mocno bije mi serce w rytm jego wciąż oddalających się kroków. Wypuściłem w końcu powietrze z płuc i puściłem się za nim biegiem. Poczułem, że się uśmiecham i nie mogę przestać, nie chcę.

Nic się nie wydarzyło. Wczoraj było jakoś dziwnie. Tak zupełnie leniwie i (to zabrzmi głupio) magicznie. Bo minuty ciągnęły się w nieskończoność, a żadne z nas nie mówiło nic, nie oddychało, nie żyło, a tak naprawdę przeżywało życie naprawdę, pełną piersią.
Syriusz leżał na boku na swoim materacu, wyglądając pewnie podobnie do mnie. Obaj cisi, ściskający kołdry w dłoniach, wpatrzeni w siebie. Obserwowałem spadające gwiazdy, płynące po nocnym niebie jego oczu, niewielkie zmarszczki, wywołane wiele znaczącym uśmiechem.
Aż w końcu po godzinie, może po trzech (?), jego wargi wygięte w niezmieniającym się wcześniej uśmiechu, poruszyły się, składając w nieme wyznanie. Później zamknął oczy i zasnął, będąc spokojnym jak nigdy. A ja nie mogłem. Więc nie spałem, póki słońce nie wstało.
Rano obudziłem się zupełnie wykończony. Dłoń Williama pogładziła lekko moje czoło. Szepnął moje imię, a ja błagałem o jeszcze chwilę snu.
– Nic z tego – zaśmiał się lekko i wrócił w pobliże swojego łóżka, by założyć granatową koszulę.
Uchyliłem niechętnie powieki, pod które od razu wdarło się słońce. Jęknąłem cicho, podnosząc się na łokciach, niczym bohater. Oczy bolały mnie niemiłosiernie. Cholera, czy ja nie prosiłem o chociaż jedną, dobrze przespaną noc? Zsunąłem się z posłania, niepewnie stając na swoich nogach. Przeciągnąłem się, zerkając na swoją walizkę z niechęcią. Po chwili wyciągnąłem z niej świeże ubranie i ruszyłem w stronę łazienki, iście znużonym krokiem. Zapukałem dwa razy do drzwi, trzymając zwinięte w kłębek ciuchy tuż pod brodą. Oparłem na nich głowę, która zaczęła mi nagle strasznie ciążyć. Dopiero po chwili zobaczyłem, że drzwi od łazienki otworzyły się. Stał w nich Syriusz.
Syriusz z włosami ociekającymi wodą. Syriusz z kroplami wody spływającymi po nagim torsie. Syriusz owinięty tylko ręcznikiem.
Jeśli istnieją jakieś sposoby, żeby rozbudzić niczego nie spodziewającego się, zaspanego człowieka, to z pewnością ten jest najlepszy. Starczyło mi nerwów jedynie na tyle, by otworzyć szeroko oczy i wpatrzyć się w twarz zadowolonego Blacka. Moje wargi drżały. Chciałem coś powiedzieć, ale jakoś nie wiedziałem co. Mój mózg był teraz zmiksowaną papką, którą ktoś ozdobił tęczowy tort, używając wymownego napisu „pedał”.
– Coś nie tak? Wyglądasz jakbyś potrzebował pomocy. Umyć ci plecy?
Jego usta poruszały się sprawnie, ułożone w idealnie kreślone głoski. Ton, z jakim mówił, sprawił, że zakręciło mi się w głowie już zupełnie. Powolnie, dokładnie, dobitnie, hipnotyzująco, bezsprzecznie kusząco. Mówił to tak, jakby nie było odwrotu, jakbym musiał z nim iść. Nie było w tym rozkazu, jednak sprawił, że gorąco chciałem jego pocałunku i...
– MASZ PASTĘ NA POLICZKU! – brawo Remus. Ilość decybeli, jaką z siebie wydusiłeś zapamięta cały zamek i pobliskie pola.
Chłopak podskoczył lekko pod wpływem mojego krzyku. Uniósł lekko brew i przesunął palcem po kąciku swoich ust. Przyjrzał się mu, po czym oblizał palec, uśmiechając się do mnie zadziornie.
Chwyciłem drzwi i trzasnąłem nimi, opierając się o nie. Mój puls wynosił teraz dwieście uderzeń na minutę, a ja sam czułem się jak po przebiegnięciu maratonu. Rozejrzałem się wokół siebie, czując na sobie wzrok wszystkich zebranych. I rzeczywiście.
– Też lubię jeść pastę – James podrapał się po głowie.

Wyszedłem z łazienki, zapinając szatę pod szyją, jednak zaraz zatrzymałem się, chyba cudem nie wpadając na czyjąś klatkę piersiową. Uniosłem lekko wzrok, przymykając lekko oko, jakby bojąc się objąć odważniej spojrzeniem twarz Blacka.
– Nie patrz tak, cholera jasna! – warknąłem po kilku sekundowej ciszy, uderzając lekko otwartą dłonią w jego tors, by się odsunął. Usłyszałem ciche parsknięcie, a po chwili jego dłoń spoczęła na mojej głowie, gładząc i grzebiąc w moich włosach. Lekko drgnąłem przez ten dotyk. Nie pamiętam już, kiedy ostatni raz go czułem. To głupie, ale on głaskał mnie jakoś inaczej. Zresztą każdy głaskał inaczej.
Lily robiła to w bardzo kobiecy sposób – spokojnie, badając gładkość każdego kosmyka, przesuwając palcami po całych pasmach aż do końcówek. William zazwyczaj skupiał się na miejscach wywołujących przyjemne dreszcze, czasem łaskotki, a czasem gęsią skórkę – karku i skórze za uszami. Regulus zazwyczaj mierzwił mi włosy przez parę sekund, tylko po to, żeby podkreślić wagę i serdeczność swojej „dobrej rady”. Chociaż co do drugiego się oczywiście nie przyznawał.
A Syriusz? Syriusz gładził zawsze czubek mojej głowy, układając dłoń na całej jej powierzchni, lekko podskubując włosy, ciągnąc za nie, kciukiem gładząc czoło. Więcej było w tym czułości niż erotyzmu, więcej z brata niż z kochanka. Kiedyś mi to przeszkadzało, ale teraz wydawało mi się to najodpowiedniejsze, najszczersze (co ma głaskanie po głowie do szczerości?). Gubiłem się już powoli w jego ruchach, które czasem jawnie prowadziły do zaimponowania mi, czasem atakowały znienacka, zachodząc serce od tyłu, które mile wystraszone wydawało z siebie coraz głośniejsze uderzenia.
– Czemu podmieniłeś nasze poduszki? – właściwie nie wiem, dlaczego powiedziałem akurat to. Samo cisnęło się na usta, które z niechęcią się poruszały, przytłoczone momentem przyjemności, ciepła i bezpieczeństwa. Wyszło z tego w końcu coś pomiędzy szeptem, a pomrukiem i stanowczo nie było przyzwoite.
– Lubię twój zapach – jego dłoń zsunęła się niespiesznie z mojej głowy, łapiąc pojedynczy kosmyk, który pod wpływem jego ruchów, wysunął się z warkocza. Dotknął lekko wierzchem palców mojego policzka. Uśmiechał się oczami, to był dobry widok. „Dobry” to najlepsze określenie, chociaż mógłbym powiedzieć: niesamowity, czarujący, magiczny, niepowtarzalny, bezsprzecznie idealny. Ale nie, „dobry” było słowem-kluczem.
Pochylił się nade mną, trzymając twarz naprzeciw mojej. Zajrzał mi głęboko w oczy, mrużąc swoje zmysłowo. Zawisł nade mną i wsunął dłoń na moją szyję, gładząc ją ostrożnie, sunąc zaczepnie palcem po moim obojczyku.
– Potrzebowałem go, kiedy o tobie marzyłem.
Bez większego zastanowienia sięgnąłem ostrożnie do jego ust, chcąc sobie je przypomnieć. Jednak kiedy już miałem nadzieję, że moja zachcianka się spełni, na ramieniu poczułem czyjąś dłoń, która w trybie natychmiastowym pociągnęła mnie do drzwi, niemalże wywracając. Gwałtownie ją schwyciłem, by nie pocałować podłogi.
– No no, pora na śniadanie! – miałem wrażenie, że nawet gdybym się zaparł nogami, William i tak „zaprowadziłby” mnie w wyznaczone miejsce. Postanowiłem więc potulnie iść za nim. Obejrzałem się za siebie na nieco wytrąconego z równowagi Syriusza, który w złości mierzwił sobie włosy. Złapałem się za koniec warkocza i uśmiechnąłem się lekko na ten widok.
Wziąłem głębszy wdech dopiero kiedy wyszliśmy z pokoju wspólnego i ruszyliśmy w stronę Wielkiej Sali. Wreszcie przyjrzałem się uważniej Willowi, który zerkał na mnie już od dłuższej chwili, uśmiechając się głupio. Cierpliwie czekałem aż się odezwie, jednak gdy nie nastąpiło to po przejściu kolejnego korytarza, nie wytrzymałem.
– O co ci chodzi? – warknąłem krótko, zatrzymując się i splatając ręce na piersi. Zacisnąłem wargi, kiedy także przystanął, chichocząc cicho i zasłaniając usta dłonią. Zaraz jednak schwycił mój policzek, ściskając go nieprzyjemnie.
– Och, Remi, Remi, Remi... ty łobuzie – pod wpływem jego ciepłego, rozbawionego głosu, poczułem, że się czerwienię. Chwyciłem jego nadgarstek, by przestał mnie tarmosić.
– Nie mów tak! To wczoraj... to wcale nie była moja wina! – zacisnąłem dłonie, patrząc na niego ze stu procentową pewnością. Bo przecież istotnie ten niewielki incydent z Regulusem, nie był do końca i w zupełności moją, prywatną winą. Winne były moje cholerne zmysły i ciało, które znalazły ujście w nie-tym-arystokracie.
– I co zamierzasz z tym zrobić? Ty wiesz, że Książę Ciemności nie przepuści takiej okazji podrażnienia się z bratem. Ma na ciebie haka – jakby na potwierdzenie tych słów, Will uniósł palec wykrzywiony w sierp. Spojrzałem na niego, wyrażając swoje niezadowolenie grymasem. Roześmiał się serdecznie i potrząsnął głową. Zaraz złapał moje ucho i pociągnął delikatnie do siebie, przyciskając do niego usta. – Powiedz mu, zanim sam się dowie.
Jego usta delikatnie musnęły moją skórę. Po moim ciele przebiegł dreszcz.
– Will! – uciekłem pod przeciwległą ścianę, przytykając dłonie do uszu i chowając szyję w kołnierzyku. Zaraz musiałem jednak biec dalej, bo usłyszałem za sobą jego kolejny chichot, a gdy się obejrzałem, już wyciągał do mnie swoje ręce.

Po śniadaniu ruszyliśmy na błonia, gdzie miała się odbyć lekcja Zielarstwa. Dołączył do nas James, który siłował się właśnie z rzemykami, oplątującymi jego ręce.
– Gdzie Peter? – pomogłem mu zawiązać koślawe supełki. Wzruszył ramionami, mrucząc coś o Lily.
– Swoją drogą, chyba ona mu się podoba – Will objął mnie ramieniem, układając dłoń na moim barku, bawiąc się włosami.
– Tak myślę – mruknąłem, kiwając lekko głową. – Wyciągnąłeś mnie tak szybko z dormitorium, że zapomniałem o książkach – zmierzyłem Willa wzrokiem, wykrzywiając usta w grymasie niezadowolenia. Zsunąłem jego dłoń z mojego ramienia, odsuwając się o krok na przyzwoitą odległość. Zagryzłem wargę, spuszczając głowę.
Tak... I co ja mam teraz zrobić? W sensie, że z Syriuszem. Chcę z Nim być? Czy może oddaje się tak po prostu w ramiona wydarzeń, które porywają mnie wciąż naprzód i naprzód. Nigdy z nikim nie chodziłem. Nie można przecież powiedzieć, że to, co działo się na pierwszym roku, można nazwać „chodzeniem z Blackiem”. A jeśli tak? Mój Boże, nie chcę, żeby tak właśnie wyglądały te wychwalane pod niebiosa związki. Przecież to horror.
Nagle poczułem uderzenie w lewym barku, które zwaliło mnie z nóg i posłało w czujne ramiona Williama. Przez chwilę kręciło mi się w głowie z bólu, jednak zaraz złapałem za bolące miejsce i spojrzałem za oddalającą się sylwetką Lucjusza Malfoy'a. Błysnął jeszcze swoimi zimnymi oczami w moim kierunku.
– Cholerny przydupas... – Will powoli cedził słowa przez zęby. Spojrzałem na jego twarz i kły, gotowe ugodzić Malfoy'a.
– Szkoda zachodu. Jest żałosny.
– Ja co nieco o tym słyszałem – James nagle złapał mnie za szatę pod szyją i postawił na nogi. – Idealnie trafiłeś z tą kwoką – spojrzał jeszcze za Ślizgonem.
– „Kwoką” powiadasz? – William zmarszczył brwi i przyjrzał się uważnie mojej twarzy. Uśmiechnąłem się lekko, łapiąc za kark i opowiedziałem wszystko.

Melodyjny śmiech przedarł poranne powietrze. Razem z Jamesem i Williamem staliśmy przed szklarnią. Starszy chłopak był wyraźnie rozbawiony i dumny z moich poczynań. Pogładził moją głowę, uśmiechając się nadal szeroko.
– Niech no tylko reszta się o tym dowie – pokręcił głową, wciąż nie dowierzając. – Chyba czas na mnie. Zaraz zaczynam wróżbiarstwo. Muszę dostać się aż tam – uniósł swoją dłoń, wskazując palcem niebo, co w przenośni miało znaczyć wieżę astronomiczną.
– Poczekaj jeszcze chwilę – nagle tuż przy nas pojawił się Syriusz, niosący przed sobą stos podręczników. – Przyniosłem twoje rzeczy, Remus – wręczył mi książki, pod którymi gwałtownie załamały mi się ręce.
– Dziękuję? – to było dość niepewne podziękowanie, bo znowu stał tuż przede mną. Teraz nieuśmiechnięty, ale jakiś zdeterminowany, spokojny w pewien sposób.
– Mogę jedną na chwilę pożyczyć? – zanim zdążyłem odpowiedzieć, Syriusz schwycił chyba najgrubszy podręcznik od Obrony przed Czarną Magią i bezceremonialnie uderzył nim w tył głowy Williama. Odłożył ją potem, spotykając się z nim spojrzeniami. Nim się obejrzałem, Will chwycił ten sam egzemplarz, wymierzając kolejny cios. Po chwili Black trzymał w ręce podręcznik do Transmutacji.
– To moje książki! – warknąłem nieprzyjemnie, czerwieniejąc ze złości. – Więcej szacunku dla dziedzictwa całych pokoleń czarodziejów! – wydawało mi się, że mnie nie słuchają, walcząc zażarcie dwoma, potężnymi tomiskami i wyglądając przy tym, co tu dużo mówić, śmiesznie. Stałem razem z Jamesem, który zaraz poderwał się z miejsca i zaczął pytać o zakłady w sporym tłumie trzecioklasistów. Westchnąłem zupełnie zrezygnowany, patrząc na całe widowisko bez emocji, jedynie z ustami wykrzywionymi nienaturalnie w podkówkę.
– Jakie to... mugolskie – odwróciłem się nagle, wpatrując w Regulusa, stojącego tuż za mną. Z rękami splecionymi na piersi, uśmiechał się ledwo zauważalnie. Dopiero po chwili postanowił spojrzeć na mnie. Rozłożył ręce, w odpowiedzi na moje spojrzenie pełne pretensji.
– Nie patrz tak, to oni grzmocą się książkami zwyczajem troli – uchylił się przed dwoma książkami, które przeleciały tuż nad jego arystokratyczną głową. Obejrzałem się za siebie, na dwie pary oczu wpatrzone w Ślizgona. Wyrażały coś pomiędzy chęcią mordu a zaserwowaniem mu długiej serii brutalnych tortur. Nic tak nie łączy, jak wspólny wróg.
– Co tu się dzieje? – pani Swan stała nad grubymi tomiskami, leżącymi w lekko wilgotnej ziemi. Bez zastanowienia rzuciłem się, by je uratować.
– To Black i Reagan – Regulus nagle wyprostował się jak struna, uśmiechając półgębkiem. – Zabrali temu biednemu trzecioklasiście podręczniki i zaczęli nimi w siebie rzucać – jego głos aż ociekał jadem. Aż mnie ciary przeszły, kiedy odwróciłem się i zobaczyłem ten jego złośliwy wzrok. Podniosłem się, chcąc już protestować, jednak mój głos zlał się z tymi Williama i Syriusza, którzy z podwójną złością, zaczęli wyrzucać z siebie usprawiedliwienia, złośliwości, czasem gdzieniegdzie przekleństwa.
– Wystarczy tego! Black, Reagan, po lekcji macie zgłosić się do profesor McGonagall! Żadnych „ale”, panie Reagan! Proszę iść na swoją lekcję!

Przynajmniej nie ja tym razem dostałem szlaban. Tak, to był jeden pozytyw tej historii. Na dodatek odnalazłem przyjemność w przyglądaniu się wściekłemu Syriuszowi, który wpatrywał się w pobliską roślinę i niemal smażył ją swoim spojrzeniem przez całą lekcję. Na przerwie zaraz zniknął i pojawił się dopiero w połowie kolejnych zajęć. Przez cały dzień był ze mną właściwie tylko James.
– Regulus nieźle ich załatwił. Nie ma co, sprytna bestyja – powiedział z uznaniem, kiedy szliśmy na obiad. Pokiwałem tylko głową z lekkim uśmiechem. O tak, nie można było odmówić młodszemu z Blacków inteligencji. Chociaż w jego przypadku głównymi cechami były wciąż rosnąca pycha i złośliwość. Był całkiem do zniesienia, kiedy nie praktykował ich na tobie.
– Wiesz, co powiedziała im McGonagall? – właściwie to zagadką było dla mnie, jak James zdobywał wszystkie informacje. Nie spuszczałem z niego oka przez cały dzień, a jego odpowiedź przyszła niemal natychmiast.
– Odjęła nam parę punktów za zakłócanie spokoju. No i powiedziała, że jeśli nabroją jeszcze przed meczem Quidditcha, zawiesi ich. Beznadziejaaa... Jak my sobie poradzimy bez ścigającego i pałkarza. A przecież pierwszy mecz jest ze Ślizgonami – James jęknął przeciągle, przytulając swój policzek do mojego i obejmując mnie ściśle rękami na wysokości ramion. Uniosłem brwi, zaskoczony, ale dalej szedłem przed siebie.
– Przesadzasz. Nie są chyba na tyle głupi – sam się złapałem na tym, że podkreśliłem trzecie słowo w zdaniu. W sumie oni zawsze kiepsko znosili nudę. I byłem niemal pewien, że zamiast zrezygnować z żartów, zechcą zwiedzać zakazane komnaty w zamku o północy. Czego nauczyciele nie widzą, tego... Idioci.
Nagle za naszymi plecami rozniosło się wyraźne gdakanie. Zmarszczyłem brwi i odwróciłem się w tamtym kierunku. Jamesa także to zainteresowało, więc odczepił swoją twarz od mojej, nadal trzymając mnie jednak w uścisku. Korytarzem szedł sztywno Malfoy, chowając całą czerwoną ze złości i zapewne wstydu szyję w kołnierzu szaty. Wpatrywał we mnie swoje stalowe ślepia i zaciskał dłonie w pięści, rozwścieczony do granic możliwości.
Nic dziwnego, bo inni uczniowie, zwłaszcza ze starszych roczników, gdakali tuż za nim, podśmiewając się z wyraźną satysfakcją. Will zdążył już wszystkim rozpowiedzieć? Zanim zdążyłem odpowiedzieć sobie na to pytanie, chłopak schwycił moją szyję, wyrywając mnie z uścisku zszokowanego Jamesa i przycisnął do ściany, odrywając od ziemi tak, że miałem wrażenie, że zaraz mnie udusi. Dyszał wściekle, z jego spojrzenia sypały się białe iskry, paląc moje oczy i policzki. Przyciskał boleśnie różdżkę do mojego gardła, a mnie starczyło jedynie siły, żeby schwycić jego żelazną dłoń i bronić się przed uduszeniem.
– Ty mała szmato, nie ujdzie ci to na sucho – z jego gardła wydobyła się ostra, chrapliwa groźba, która wyjątkowo mnie ugodziła. – Myślisz że możesz sobie pozwalać na takie pianie tylko dlatego, że połowa Hogwartu trzymała cię za tyłek, cholerna zdziro? – jego głos zasyczał mi w głowie, spuścił ze mnie powietrze, rzucił na rozżarzone węgle, które bezceremonialnie mnie trawiły, nie mogąc strawić. W pierwszej chwili nie mogłem wziąć oddechu, a później poczułem, że muszę powstrzymać łzy, cisnące mi się do oczu. Nie wolno mi tak się przed nim obnażyć. Cholerny Ślizgon! To przecież nie była prawda!
– Nauczę cię szacunku, ty gryfońska dziwko! – wbił mocniej różdżkę w moją szyję, a ja zacząłem się krztusić.
Nagle zobaczyłem jak czyjaś spora dłoń wślizguje się na głowę Malfoy'a i po chwili chwyta jego krótko ścięte, srebrne włosy, odciągając do tyłu gwałtownie. Osunąłem się po ścianie, walcząc z omdleniem i łapczywie łapiąc powietrze. Zobaczyłem Syriusza, który bezceremonialnie wymierzył Ślizgonowi uderzenie z otwartej dłoni. Zacisnąłem dłonie w pięści, podpierając się na nich.
– Ty zdrajco! – Malfoy złapał się za policzek, ból niemal wycisnął z niego łzy, głos się w pewnym momencie załamał, jednak chłopak wyprostował się, gotowy do obrony.
A Syriusz wyglądał imponująco. Z grubymi nićmi nienawiści rozciągniętymi w oczach, zaciśniętymi zębami, które było widać z jednej strony jego ust, wykrzywionych w grymasie wściekłości. Włosy opadały mu na oczy, pochylił głowę, patrząc na Ślizgona spode łba. Wyglądał jak sam diabeł, pieprzony anioł zagłady.
Zaraz rozprostowane palce, ścisnął w pięść i odtrącił dłoń z różdżką Malfoy'a, uderzając w nią na tyle mocno, że przedmiot poleciał na przeciwległą ścinę. Wymierzył swoją różdżką w policzek chłopaka, na jego twarzy przez chwilę pojawiło się obrzydzenie, zaraz jednak została tylko wściekłość.
– Sprawię, że będziesz gnił w piekle. Poślę cię do niego w kawałkach, cholerna mendo! – dłoń Syriusza zacisnęła się mocno na szacie Malfoy'a.
– Syriusz! – James nagle podbiegł do chłopaka, chwytając mocno jego ramię i odciągając od Ślizgona. Black wziął głębszy oddech. Kiedy wypuścił powietrze, wyglądał jak smok ziejący ogniem. Malfoy ustąpił z pola, nie spiesząc się jednak, wystarczająco już na dzisiaj upokorzony. Poprawił szatę, patrząc na Blacka z nieukrywaną nienawiścią i mściwym błyskiem w oku. Podszedł powolnym krokiem do swojej różdżki, zebrał ją z ziemi i ruszył w kierunku lochów, ciskając w obserwatorów lodowatymi spojrzeniami. Tyle mi wystarczyło. Musiałem stamtąd uciec.
Zaraz biegłem korytarzem, walcząc wciąż ze swoim oddechem, który powoli nabierał normalnego tempa. Nie do wiary, że Malfoy nie zmiażdżył moich kręgów szyjnych. Z takim uściskiem z pewnością mógłby powalić niedźwiedzia.Wciąż rozmasowywałem swój kark, czując nieprzyjemny ucisk i gorąco. Cholera jasna, on wybitnie chciał mnie zabić! I zapewne wciąż chce.
U arystokratów, rodzin czystej krwi szacunek społeczeństwa i własna duma były niezwykle ważne. Dlatego, kiedy ktoś chciał naprawdę ośmieszyć wyższego pochodzeniem, wystarczyło jedno uderzenie w twarz, takie zarezerwowane dla „głupich, brudnych wieśniaczek”. Pozostałość po dawnych latach. Nic więc dziwnego, że w tej potyczce o zwycięstwie zadecydował szybki, silny ruch. Jednak dla Lucjusza z pewnością wojna się nie skończyła. Cholera, cholera, cholera!
Usiadłem na jednym z szerokich parapetów na korytarzu na trzecim piętrze. Ledwo dosłyszalny harmider z Wielkiej Sali trącał lekko moje ucho. Było cicho, a właściwie głucho. Oparłem czoło o szybę. Przecież on wcale nie musiał się tak złościć. Przecież w pewnym sensie to, co mówił Ślizgon było prawdą. Przecież ja sobie w pełni zasłużyłem na te parę wyzwisk i lekkie poturbowanie. Czasem po prostu porywałem się z motyką na słońce, mówiłem zbyt wiele. On wcale nie musiał się tak gniewać.
Westchnąłem ciężko, kiedy mój brzuch zasygnalizował gotowość do przyjęcia posiłku. Nie zamierzałem pojawiać się na uczcie. Już nigdy najlepiej. Wstyd mi było, że doprowadziłem do tej sceny.
– Jestem beznadziejny – mruknąłem cicho, obejmując nogi ramionami i wtulając twarz w swoje kolana. Zagryzłem wargę, czując się jak ostatni idiota.
– „Beznadziejny”?
Aż podskoczyłem z przerażenia, natychmiast unosząc głowę i wciskając się w ścianę za sobą. Nade mną stał Syriusz, wpatrzony w błonia, rozciągające się za oknem. Był wyraźnie zamyślony, dłonie wcisnął w kieszenie, odgarniając poły szaty na bok.
– Daj spokój, nie broniłbym beznadziejnego osobnika. Nie rozdrabniaj się tak nad sobą – skierował swój wzrok na mnie, sprawiając, że włoski na moim karku stanęły na baczność. Zsunąłem się z parapetu, zawstydzony zupełnie całą tą sytuacją. Wciąż byłem od niego niższy, ale czułem się znacznie pewniej. Odsunąłem się o kilka kroków, patrząc na uczniów, przechodzących po drugiej stronie korytarza.
– Chcę porozmawiać – jego głos nagle się zmienił, a na twarzy wykwitł uśmiech. Odwrócił się do mnie, wysuwając dłonie z kieszeni. Już ja wiem, o czym on chce ze mną rozmawiać. Nie mogłem się powstrzymać od cofania się. Dość powolnego, żeby nie rzucił się nagle na mnie.
– Yyy... Pali się! – nagle obróciłem się o sto osiemdziesiąt stopni i już chciałem zerwać się do biegu, kiedy on złapał mnie za kołnierz szaty, zatrzymując w miejscu. Objął moje ciało od tyłu, układając dłonie na mojej klatce piersiowej ze śmiechem. Poczułem jak powoli całuje moją skroń, delikatnie ją muska, przerywając zaledwie na sekundę swój chichot. Złapałem jego dłonie, mając wrażenie, że miażdżą moje wnętrzności. Błądziłem wzrokiem po korytarzu, czekając na jakieś wybawienie znikąd. Wargi drżały jednak nie potrafiłem ich poskromić, będąc już na granicy szaleństwa.
Cholera, ja go kocham. Tak myślę. Dlatego nie chcę, żeby się narażał Malfoy'owi, nie chcę, żeby stracił coś przez znajomość ze mną, dlatego cały czas zachowuję się jak zakochana nastolatka na koncercie rockowym jakiejś seksbomby. Jeszcze tylko brakuje tego, żebym myślał o naszej wspólnej przyszłości w jakimś wiejskim domku z psem i trójką dzieci. Nie wytrzymując poziomu własnej głupoty i idiotyzmu moich aktualnych rozmyślań, rozsmarowałem dłoń na swojej twarzy, wydając z siebie jęk bezsilności.
Zaraz znowu usłyszałem wesoły śmiech Syriusza, który przygarnął mnie do siebie, odwracając i tuląc do swojego torsu.
– Już wystarczy tych rozmyślań. Chodź do mnie, dziecinko.
Pachniał pięknie, lawendowo, słodko i ciepło. Jedną dłoń oparł na moich plecach, drugą objął mój policzek, gładząc go delikatnie. Po chwili wczepiłem się w jego koszulkę, wtulając twarz w jej materiał, mnąc ją nieprzyzwoicie. Lekko ocierałem się o niego policzkiem. Było mi dobrze, a gdy spojrzałem na jego twarz, moje serce zabiło mocniej, porażone dawką szczęścia, jakie od niego biło.
Pochylił się lekko nade mną, wiedząc że musi w tej sytuacji zachować się, jak przystało na kochanka. Ale kiedy tylko poczułem jego oddech na twarzy, słowa Williama rozbrzmiały mi w głowie. Spanikowany, otworzyłem szeroko, przed chwilą jeszcze zamglone oczy i zasłoniłem swoje usta.
– Całowałem się wczoraj z Regulusem! – wypaliłem nagle, wpatrując się na grę emocji, przewijającą się przez jego twarz. Nie odważyłem się nawet na najmniejszy oddech. Zwłaszcza kiedy zamiast złości na jego twarzy zobaczyłem uśmiech. Smutny, odległy, delikatny. Syriusz podniósł dłoń, po czym przyłożył palec do moich dłoni, wciąż chroniących usta.
– Ufam ci, dziecinko.

1 komentarz:

  1. Remus ty to jednak masz talent do niszczenia chwili ;) I za to cię wielbię :D
    "Ufam ci, dziecinko" - Kurde Syriusz to faktycznie IDEAŁ! Takiego chłopa mieć w domu - marzenie każdej kobiety *.*
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń