– Remus, możemy
pogadać?
Odwróciłem się do Lily, przywołując na
twarz normalny wyraz.
– Jasne. Siadaj. Chłopcy już idą –
klepnąłem Syriusza po plecach, na co niemal wypluł sok dyniowy na stół. Chłopak
spojrzał na mnie zdziwiony z lekko przyprószonymi irytacją tęczówkami.
– Na to wygląda. Chodź, James – William
przeciągnął się, podnosząc się z miejsca. Reszta poszła w jego ślady. Syriusz
obejrzał się jeszcze na mnie, nim zniknął za drzwiami Wielkiej Sali.
Przeniosłem wzrok na Lily, powstrzymując westchnienie.
– Co jest? – spytałem, sięgając po
szklankę soku, by zająć czymś ręce. Dziewczyna przysiadła obok mnie i przez
chwilę nic nie mówiła, najwyraźniej układając wszystko w myślach. Cierpliwie
czekałem, mając nadzieję, że jednak stchórzy.
– Czy ty mnie unikasz, Remi? – jej nieco
przygaszony głos zabrzmiał tuż przy moim uchu, gdy przysunęła się do mnie i
pochyliła, opierając łokieć na stole.
– Nie unikam cię – starałem się wymusić
uśmiech, gwałtownie odwracając w jej stronę twarz i lekko odchylając się w tył.
Zmarszczyła zabawnie nos i ściągnęła brwi, uważnie przyglądając się mojej
twarzy.
– Widzę, że coś jest nie tak. Po przyjęciu
Slughorna myślałam, że wszystko między nami w porządku.
– Bo jest w porządku – pokręciłem głową,
przysysając się do szklanki. Nie wyglądała na zadowoloną.
– Jesteś na mnie zły? – nagle kąciki jej
ust lekko opadły, a jej brwi ułożyły się w żałosnym grymasie. Westchnąłem i
odwróciłem twarz, zaciskając obie dłonie wokół szklanki.
– Nie jestem zły, Lily. Ostatnio wiele się
zdarzyło. Dużo rzeczy mnie męczy.
– Jakich rzeczy? – spytała, a ja przez
chwilę analizowałem wszystkie swoje problemy, by ułożyły się w uporządkowaną
listę.
– Właściwie to ostatnio okazało się, że
wszyscy się w tobie kochają – wypaliłem, nie potrafiąc inaczej ubrać tego w
słowa. Wziąłem kolejny łyk soku, przechylając szklankę do dna, po czym
zerknąłem na nią. Wpatrywała się we mnie zupełnie zawstydzona z uroczo
czerwonymi policzkami i twarzą schowaną w rudych lokach.
– We mnie? To chyba jakieś nieporozumienie
– pokręciła stanowczo głową. – Przecież ja się do tego nie nadaję.
– A jednak – uśmiechnąłem się, nie mogąc
inaczej zareagować na jej słodką mimikę.
– Przecież – uniosła dłonie, jakby chciała
ramionami odepchnąć od siebie tę myśl – to nie ma kompletnie sensu. To w tobie
wszyscy się zawsze kochali, Remus – położyła je nagle na stole, nieco podnosząc
się na barkach i patrząc na mnie oskarżycielsko.
– Teraz to już fantazjujesz, Lily –
pokręciłem głową, nie mogąc powstrzymać wysokiej nuty w moim głosie,
pojawiającej się zwykle w bardzo zawstydzających dla mnie sytuacjach.
– Mówię prawdę – powiedziała już
spokojniej, nie mniej jednak czerwona. – Zaledwie parę tygodni temu Brown
spławił Ann, tłumacząc się tym, że ciągle stara się jakoś zagadać do ciebie.
– Brown? Patrick Brown? – uniosłem brwi i
przeczesałem wzrokiem stół Gryfonów. Siedział prawie po drugiej stronie sali w
towarzystwie swoich kolegów, Dereka i Andrew. – Nie zmyślasz? – spytałem,
uważnie przyglądając się rozbawionej twarzy chłopaka. Nagle nasze spojrzenia
się spotkały. Szybko odwróciłem się w stronę dziewczyny, czerwieniejąc po uszy.
Lily zacisnęła wargi i pokręciła głową.
Przez chwilę wpatrywaliśmy się w siebie zupełnie zażenowani.
– Od kiedy to kujony stały się seksi? –
wydusiłem przez ściśnięte gardło. Uśmiechnęła się lekko, zaraz zakrywając ten
grymas dłonią. Usłyszałem jej uroczy chichot.
– Dzisiaj przygotujemy eliksir, z którym
część z was być może miała już styczność – profesor Slughorn położył obie
dłonie na blacie stołu i uśmiechnął się swoim sposobem, lekko mrużąc jedno oko.
– Przed wami rozłożyłem już wydzielinę korniczaka, muszlę toksyczka, esencję
cykuty, szaleju jadowitego, nalewkę z pięciornika i najważniejsze, smoczą wątrobę.
Zobaczyłem jak Peter lekko się krzywi,
patrząc podejrzliwie na zawartość pobliskiego słoja.
– Wszystkie te składniki – kontynuował
profesor, przesuwając wzrokiem po naszych twarzach – są potrzebne do wykonania…
– …Bahanocydu – usłyszałem nagle obok
siebie. Syriusz postawił swoją torbę na ziemi i zerknął na mnie, uśmiechając
się czarująco. Zacisnąłem wargi stukając się dyskretnie palcem w nadgarstek.
– Zgadza się, panie Black! – głos
profesora sprawił, że nieco podskoczyłem. – Może pan wyjaśnić swoim kolegom, co
to za eliksir?
– Środek do unieszkodliwiania bohanek,
które zalęgają się w zasłonach, zwłaszcza w starych domach. To niegroźne
stworzonka, chociaż ich ukąszenie boli, jak cię mogę – chłopak wzruszył
ramionami, uspokajając szybki oddech, który przyniósł ze sobą z korytarza.
– Tak jest – profesor wyraźnie się
rozpromienił. Splótł dłonie za sobą i zaczął chodzić powolnym krokiem po
klasie. – Tak, jak mówiłem poprzednim razem, niestety obowiązki mnie wzywają i
dzisiaj odbędą się ostatnie zajęcia eliksirów przed przerwą świąteczną, a to
oznacza, że… – zawiesił głos, wyciągając z kieszeni szaty mały flakonik. Po
sali przeszedł szmer, jak zawsze w tych momentach.
Przed świętami i końcem roku profesor
Slughorn zawsze urządzał mały konkurs, którego wygraną był jeden ze
skomplikowanych eliksirów. Zwykle zawartości flakonu wystarczało zaledwie na
jedno użycie, jednak nikogo to nie zniechęcało.
Profesor podszedł do naszego biurka i
odkorkował flakon, podsuwając go pod nos Syriusza.
– A ten eliksir pan rozpozna? – spytał,
mrużąc oczy z niewątpliwą uciechą. Zobaczyłem jak chłopak z lekką obawą
przenosi wzrok na fiolkę, po czym pochyla się i bierze głęboki wdech. Syriusz
przymknął oczy, uśmiechając się nagle szeroko.
– Amortencja – powiedział bez wahania, a w
sali zapanowało wielkie poruszenie, głównie wśród żeńskiej części uczniów.
– Co to jest Amortencja? – spytał nagle
Peter, wyraźnie nie mogąc zrozumieć tego entuzjazmu.
– Najsilniejszy eliksir miłosny na świecie
– powiedziałem, wpatrując się w miksturę. Miała niesamowicie hipnotyzujący
perłowy odcień. – Ale mimo, że jest tak nazywany nie wzbudza miłości tylko
chorobliwą obsesję. Jego zapach jest zmienny i dostosowuje się do tego, co lubi
osoba, która go wącha – odchrząknąłem, odwracając wzrok. Lawenda, nie miałem co
do tego wątpliwości.
– Dokładnie tak, panie Lupin. Skoro już o
tym mowa, mogę spytać, co pan poczuł, panie Black?
– Goździki, palone drewno i… czekoladę –
powiedział, a ja odruchowo na niego spojrzałem, by przekonać się, że zerka na
mnie z jakąś nieprzyzwoitą przyjemnością wymalowaną na twarzy.
– Jak już powiedział pan Lupin, Amortencja
nie wywołuje trwałego zakochania – profesor Slughorn zakorkował fiolkę i
pomachał nią parokrotnie, doprowadzając zapewne niektórych obecnych w klasie do
zawrotów głowy. – Działa od kilku do kilkunastu godzin. Ta dawka – uważnie
przyjrzał się fiolce, marszcząc brwi – powinna utrzymać swój efekt przez osiem
godzin.
Oglądając się na chłopaków, zaobserwowałem
zupełnie nienaturalne zainteresowanie Jamesa i Petera. Obaj nie mogli odwrócić
wzroku od mikstury, zaciskając swoje dłonie na blatach przed sobą. Przełknąłem
ślinę, przenosząc wzrok na Lily, która rozmarzona z równym uporem utkwiła wzrok
w eliksirze. Na końcu, kątem oka zauważyłem Patricka Browna, który najwyraźniej
już wcześniej mi się przypatrywał. Gwałtownie wyprostowałem się, patrząc na
przeciwległą ścianę szeroko otwartymi oczami. O nie.
Patrick pochodził z domu uzdolnionych
czarodziei i razem ze mną i Lily pojawiał się na przyjęciach Klubu Ślimaka.
Umiał robić eliksiry, a ten nie wydawał się nawet taki trudny. Poczułem, jak
ręce pocą mi się z przejęcia.
– Syriusz. Musimy wygrać ten eliksir –
powiedziałem w momencie, kiedy profesor Slughorn obwieścił rozpoczęcie
konkursu.
– Dlaczego? – spytał, bezrefleksyjnie zaglądając
do podręcznika.
– Jeśli go nie wygramy, nie idę na randkę
do Hogsmeade – pokręciłem głową stanowczo.
– Co ja z tobą mam – usłyszałem
westchnienie chłopaka. Ku mojemu zdziwieniu chwycił jedną z fiolek leżących na
stole i wlał jej zawartość do kociołka. – Czyli jeśli go wygram, będę go mógł
na tobie użyć, tak? – uśmiechnął się, wrzucając małą muszlę do moździerza i
krusząc ją spokojnymi, silnymi ruchami nadgarstka.
– Być może – powiedziałem wymijająco i
zacząłem przerzucać kartki podręcznika w poszukiwaniu przepisu.
– Nie mogę się doczekać – powiedział lekko
rozbawiony.
– Nie mów hop, Syriusz. Wszyscy bardzo
chcą tego eliksiru – przełknąłem ślinę i szybko prześledziłem wzrokiem cały
przepis. Sięgnąłem po fiolkę z korniczakiem, krótko zerkając jeszcze w stronę
chłopaka. – Czemu nie korzystasz z przepisu? – syknąłem, wpatrując się w niego
karcąco. Nie odezwał się ani słowem, przewracając tylko oczami i mrucząc coś
niezrozumiałego dla mnie pod nosem.
Byłem zdany na siebie. Postanowiłem nie
zwracać już więc uwagi na nikogo wokół i poszedłem w ślady Syriusza,
rozcierając muszlę w moździerzu. Zastanawiałem się, czy na pewno dobrze
odczytałem intencje Patricka. Może Lily się coś pomyliło albo chłopak spławił
Ann byle wymówką, ukrywając prawdziwy motyw. Może ona po prostu mu się
najzwyczajniej w świecie nie podobała, nie musiał od razu lubić mnie. Jeśli
jednak, tak jak powiedziała Lily, mnie lubił, to Amortencja w jego rękach z
pewnością spędzałaby mi sen z powiek przez kolejne parę miesięcy.
Jeśli chodzi o Petera i Jamesa – jestem
ciekaw, czy zdobyliby się na podanie eliksiru Lily. Żaden z nich nie miał
odwagi zwykle do niej zagadać i pewnie w ich przypadku mikstura wiele by
zmieniła. Bardziej martwiło mnie, co później pomyśli Lily. No i w końcu, jeśli
jeden z nich wygra eliksir i jakimś cudem wleje go w dziewczynę, to czy drugi
będzie spokojnie na to wszystko patrzył, czy może wywoła to kolejną kłótnię.
Bardziej skłaniałem się w stronę tego ostatniego. Nie mogli więc dostać
Amortencji.
Na końcu zostało Słońce – śliczna Lily
Evans – która wyraźnie zainteresowała się główną nagrodą w konkursie. Jakoś nie
widziałem u niej tak dużego entuzjazmu, gdy pod koniec poprzedniego roku
profesor Slughorn postawił na szali Iskrzący Roztwór. W mojej głowie pojawiła
się ta jedna, nieprzyjemna myśl, którą wciąż usilnie próbowałem zdusić. „Co jeśli Lily chce podać Amortencję Syriuszowi?” – nie, Remus!
Wstydź się!
– Pan Lupin widzę jest na dobrej drodze –
profesor Slughorn pochylił się nad moim kociołkiem z uśmiechem, po czym
wpatrzył się w moje oczy. – Właśnie mi się przypomniało, że ciągle jest mi pan
winny kilka składników z początku roku, jeśli się nie mylę?
– Składników – zamrugałem kilkukrotnie,
starając się sobie przypomnieć moment, kiedy pożyczyłem cokolwiek od profesora.
Po chwili ta wiedza spadła na mnie tak nagle, że nieco mnie rozzłościła. –
Oczywiście, panie profesorze. Chyba rzeczywiście wyleciało mi z głowy. Po
przerwie świątecznej zwrócę wszystko – pokiwałem głową, patrząc jak mężczyzna
uśmiecha się i łapie za bujny wąs, gładząc go.
– Świetnie. Proszę wracać do pracy, hyc
hyc! – klasnął w dłonie, a ja jak na komendę wbiłem wzrok w pożółkłe kartki
książki.
Zupełnie wyleciało mi z głowy. Musiałem
pogadać z chłopakami. W końcu to oni zmusili mnie na początku roku, żebym
pożyczył od Slughorna kilka składników na proszek tęczowy. Krótko zerknąłem w
stronę Syriusza, ale on był zupełnie zaabsorbowany przygotowywaniem eliksiru.
Chyba nigdy go takim nie widziałem. Oczy miał przymknięte, a jego tęczówki
uważnie śledziły ruchy jego rąk. Co jakiś czas poruszał bezgłośnie ustami,
jakby próbował wymówić pojedyncze słowa. Emanował od niego tak melancholijny
spokój, że nie mogłem oderwać wzroku.
– Nic nie wygrasz, jeśli pogapisz się
jeszcze kolejne parę minut, dziecinko – w kąciku ust Syriusza pojawił się
uśmiech, który tylko dodał mu uroku. Potrząsnąłem głową, wracając do pracy. –
Chyba nie muszę ci niczego podawać, bo już robisz do mnie maślane oczy.
– Kto wie, może stałbym się już zupełnie
nieznośny. Zastanów się jeszcze – odchrząknąłem i ostrożnie wrzuciłem smoczą
wątrobę do wywaru. Mikstura zasyczała cicho, a na jej powierzchni pojawiły się
małe bąbelki. Wróciłem wzrokiem do przepisu.
– Zmniejsz temperaturę – szepnął do mnie
Syriusz, trącając mnie łokciem. – Jakiś jesteś dziś nieswój.
– Nos w swój kociołek, Black –
odburknąłem, unosząc książkę i odgradzając się nią od niego. Pokręcił tylko
głową z uśmiechem. Na wszelki wypadek zmniejszyłem ogień. Nie chciałbym, żeby
którakolwiek z tych substancji wybuchła mi w twarz. Obejrzałem się jeszcze na
zamyśloną Lily, która krążyła wzrokiem od przepisu do swojego kociołka wyraźnie
zakłopotana. Chyba nie tylko mi nerwy dawały się we znaki.
Przez chwilę wpatrywałem się tępo w dwie
fiolki w moich rękach. Cykuta czy szalej jadowity? Cykuta czy...
– Zapomniałeś...
– Gęba na kłódkę, Black, bo czeka cię
wieczór w kagańcu – pokręciłem głową i wlałem cykutę do kociołka. Spojrzałem na
Syriusza poirytowany. Z jego miny wyczytałem, że coś jest nie tak. Mikstura
nagle zaczęła się pienić i bulgotać i nim się spostrzegłem cała zawartość
kociołka wyparowała zupełnie. Przytknąłem dłoń do ust. To... pierwszy eliksir,
który mi nie wyszedł.
– Słowo się rzekło, oto Amortencja –
profesor Slughorn uśmiechnął się prostodusznie, ale przytrzymał jeszcze chwilę
flakon przy sobie. – Powodzenia, panie Black.
Paliłem się ze wstydu w rogu sali, kiedy
Syriusz sięgał po flakon z czarującym uśmiechem przylepionym do twarzy. Obok
mnie stała Lily, także zupełnie zażenowana rezultatem swoich poczynań.
Przełknąłem zazdrość dopiero w momencie, kiedy zdałem sobie sprawę, że wszystko
się ułożyło. No może poza moim eliksirem. Ani Peter, ani James, ani Lily, ani
przede wszystkim Patrick nie dostali mikstury. Pozostało mi tylko spytać Syriusza,
co on planuje z nią zrobić.
Wszyscy pozbieraliśmy swoje rzeczy i
zaczęliśmy wychodzić z sali, gdy nagle Slughorn znowu się odezwał:
– Panie Black, mogę zająć panu jeszcze
chwilkę?
– Oczywiście – Syriusz posłał mi zdziwione
spojrzenie, po czym znowu przybrał minę totalnego lizusa. – Dogonię was,
chłopaki.
Zacisnąłem wargi i wyszedłem z sali razem
z Jamesem i Peterem, którzy nieco rozchmurzyli się już po swojej porażce.
– Nie łam się, Remus. Z kociołka Judy Moor
wylazła jakaś glizda, a Joshua Thompson w ogóle zabrał się za Wywar
Dekompresyjny, zamiast za Bahanocyd. Nawet Lily coś tam nie wyszło. Każdemu się
zdarza, nie, Peter?
– Jasne, po świętach nikt nie będzie o tym
pamiętał – Pete skinął głową i poklepał mnie po plecach. Westchnąłem.
– Nieważne. I tak nie zależało mi tak
bardzo.
– No tak. Mnie też niekoniecznie –
przyznał z lekkim wahaniem James. Obaj z Peterem wymienili się spojrzeniami,
zaraz odwracając wzrok. – Czy to rakieta, czy nasz albinos nażarł się
Żelków-Pędzidełków?
Rzeczywiście William biegł ku nam na łeb
na szyję z szerokim uśmiechem na twarzy. Przystanęliśmy, by móc dłużej
przypatrzeć się temu niecodziennemu widokowi. Chłopak zatrzymał się tuż przed
nami i pochylił się, opierając dłonie na kolanach. Przez chwilę milczał,
próbując złapać oddech. Uśmiech nie schodził mu z twarzy.
– OK, co nie mogło zaczekać tych pięciu
minut, w ciągu których spotkalibyśmy się w dormitorium? – spytałem, unosząc
brew. W rzeczywistości byłem bardziej zaintrygowany, niż to okazywałem.
– Słyszałem, jak gadają! To dzisiaj! Gdzie
Syriusz? – spytał na wydechu, prostując się i odgarniając włosy z twarzy
wyuczonym ruchem. Poczułem intensywny zapach jego perfum.
– Na randce ze Slughornem – stwierdził z
uśmiechem Peter. – Kazał nam już iść na błonia.
– Na błonia? – uniosłem brew, przyglądając
się chłopakom. Wydawali się czymś bardzo podekscytowani.
– Pierwsza lekcja animagii – szepnął mi do
ucha William.
– Chyba, że uderzę was wszystkich
mocniejszym oszołamiaczem – spojrzałem na niego spode łba, zaciskając dłonie w
pięści. W odpowiedzi wszyscy trzej wyciągnęli różdżki celując nimi we mnie.
– Nie jesteś zaproszony – James zmrużył
lekko oczy, przesuwając językiem po swoich górnych zębach. Westchnąłem i
odwróciłem się na pięcie.
– A róbcie, co chcecie – warknąłem
przemierzając korytarz szybkim krokiem. Martwiłem się.
Po dwóch godzinach, które spędziłem na
kanapie w pokoju wspólnym, sławni Huncwoci wrócili ze swoich
nieodpowiedzialnych wojaży i postanowili przeszkodzić mi w samym środku
czytania o trollach leśnych. Książka Lily mnie wciągnęła.
– I co? Już skończyliście się wygłupiać? –
spytałem, unosząc wzrok znad stron. Syriusz opadł na fotel obok mnie i
uśmiechnął się do mnie wesoło.
– Wygłupy to dopiero się zaczną – krótko
zerknął na książkę w moich rękach, po czym skrzywił się nieznacznie. –
Wieczorem.
– Tak, słyszałem – westchnąłem i
pogrążyłem się w lekturze.
– Już nie mogę się doczekać, aż będziemy w
stanie wyczarować patronusa – usłyszałem podniecony głos Jamesa.
– To będzie dopiero przedsmak. Mój patronus
zgadza się z formą – Syriusz rozejrzał się na boki dyskretnie – animagiczną.
Ale zanim do niego przejdziemy, musicie nauczyć się innych zaklęć.
– Patronus? – syknąłem, mierząc ich
wzrokiem. – A po jakie Musy-Świntusy wam patronus?
– Chłopcy muszą podnieść swoje kompetencje
magiczne, zanim będą w stanie zmienić swoją postać, Remi – Syriusz zmarszczył
brwi, jakby nie rozumiał, o co się wściekam. Spojrzałem na niego zaskoczony.
Bawi się w nauczyciela na pełny etat? I to nie byle jakiego. Nigdy do głowy by
mi nie przyszło, że umie wyczarować patronusa.
– Mogę przyjść na następną lekcję? –
spytałem, nim zdążyłem ugryźć się w język. Zobaczyłem jak wzrok Syriusza się
rozjaśnia, a jego twarz przyozdabia uśmiech.
– Marzy ci się romans z nauczycielem,
dziecinko? – spytał z wyraźną uciechą w głosie. Jednocześnie patrzył na mnie z
tak radosnym ciepłem w oczach, że nie mogłem odwrócić wzroku. Prychnąłem tylko
więc, oddając mu uśmiech.
– Ciekawe, ile to potrwa? – James głośno
kontynuował swoją myśl, nie oczekując jednak odpowiedzi, która padła:
– Co takiego?
Wszyscy wyprostowaliśmy się i wpadliśmy na
ten sam pomysł „zachowywania się naturalnie”. William zaczął
obserwować swoje paznokcie, James zdjął okulary i zaczął przecierać je brzegiem
swojego swetra, Peter wyciągnął z kieszeni kociołkowe pieguski, a ja tępo
wgapiłem się w książkę na moich kolanach, zerkając dyskretnie na boki. Tylko
Syriusz oparł twarz na dłoni i uśmiechnął się do Lily wesoło.
– Hej, Lilka – powiedział. – Chyba cię
podsiadłem.
– Daj spokój – wyraźnie się speszyła i
spojrzała po nas badawczo. – Coś znowu kombinujecie, prawda?
Uniosłem na nią wzrok i wzruszyłem
ramionami.
– Jak idą ci Runy? – zagaiłem, przesuwając
się, by zrobić miejsce dla Syriusza, który postanowił chyba jednak oddać Lily
jej fotel.
– Dobrze. Już prawie przeczytałam pierwszy
tom – dziewczyna usiadła i przygładziła nieśmiało swoją spódniczkę. Zobaczyłem
jak powoli przesuwa wzrokiem po wszystkich zebranych, czerwieniąc się tym
bardziej, im bliżej jej wzrok znajdował się Jamesa.
– Co tam masz? – spytałem, chcąc zmienić
temat. Szybko odwróciła wzrok od okularnika i uniosła notatnik i pióro,
uśmiechając się do mnie lekko.
– Muszę napisać jakiś artykuł na kolejny
tydzień. Został mi tylko jeden. Pomyślałam, że – zatoczyła oczami półkole, skupiając
wzrok na suficie – że mi pomożecie? Macie zwykle dość ciekawe pomysły.
Prychnąłem i pokręciłem głową.
– Mnie w to nie mieszaj – stwierdziłem,
zanurzając się w lekturze. Przez chwilę przy kominku panowała zupełna cisza.
Postanowiłem jednak nie zmuszać się do jakiejkolwiek interakcji, nim nie
skończę rozdziału. Zostały mi dwie strony.
– No dobra, o czym chcesz napisać? –
odezwał się William.
– Nie wiem, została mi rubryka „z
życia Hogwartu” – usłyszałem ulgę w głosie Lily.
– Może opiszesz plotki o łazience dla
prefektów na trzecim piętrze? – zasugerował James. Dziewczyna przez chwilę nie
mówiła nic, najwyraźniej zbierając się na odwagę. Nie mogłem uwierzyć, że ktoś
tak słodki, jak James może działać na inną osobę w tak petryfikujący sposób.
– Jakie plotki? – usłyszałem ciekawość w
tonie jej głosu. Tą samą, która pojawiała się na lekcjach przy zaczynaniu
nowego działu.
– Nic nie słyszałaś? – pociągnął Syriusz.
– Opowiedz jej, James.
– Przecież po całej szkole krążą plotki,
że po kanalizacji krąży ogromnych rozmiarów wąż – chłopak poprawił się na
siedzeniu trochę zbyt gwałtownie, bo nawet ja, tkwiąc po drugiej stronie
kanapy, poczułem jego nagły ruch.
– Widzieliście go? – Lily brzmiała na
nieco przestraszoną. – Żartujecie sobie ze mnie – skomentowała lekko
naburmuszonym tonem.
– Nieprawda. Spytaj choćby tamtą grupkę
dzieciaków. Powiedzą ci to samo. Nikt nie lubi chodzić do tej łazienki.
Uniosłem wzrok, by zobaczyć, jak James z
przejęciem kręci głową i poprawia okulary na nosie. Nie mogłem powstrzymać
uśmiechu.
– Co prawda, nigdy go nie widziałem, ale
czasem, jak snujemy się z chłopakami w okolicy, słyszymy jakby coś ruszało się
za ścianą. Jakieś wielkie cielsko – powiedział, rozkładając ręce. Trzeba mu to
przyznać, James był świetnym aktorem, tak samo wiarygodnym, jak i naturalnym w
swoim zachowaniu. Lily wyglądała jednak na nie do końca przekonaną. Przymknęła
jedno oko i uważnie zmierzyła chłopaka wzrokiem, chyba pierwszy raz patrząc na
niego zupełnie normalnie bez dziwnych uników.
– Nie musisz robić artykułu opartego na
faktach. Możesz popisać też trochę o plotkach. Ludzie kochają plotki, Lilka –
stwierdził Syriusz. – Popytaj ludzi, wszyscy na pewno będą mieli coś ciekawego
do dodania. Nawet jeśli będzie to zupełna fantazja.
– Chociaż ja to bym się wstrzymał do jutra
z tym artykułem. Coś mi mówi, że znajdą się naoczni świadkowie – zagaił
William, zakrywając usta dłonią i ziewając przeciągle. Pokręciłem głową,
obserwując jego wesoły uśmiech.
– Co wy planujecie? – Lily poprawiła się
na swoim miejscu, siadając na brzegu fotela i lekko pochylając się w przód
podekscytowana.
– Nic przecież. To wąż być może planuje
atak – James uniósł dłonie, co dziewczyna skomentowała śmiechem. Udało mu się
ją rozśmieszyć. Widziałem lekkie poruszenie, które wkradło się na jego twarz,
na chwilę zdejmując teatralną maskę z jego oblicza.
Obok mnie ktoś stanął, wymawiając moje
imię.
– Remus, jest osiemnasta. Umawialiśmy się,
nie? – Shon stał nade mną z założonymi rękami i lekkim uśmiechem.
– Jasne. Pilnowałem czasu, dopóki na głowę
nie zwaliła mi się ta zgraja dzieciaków. A później przyszła Lily i chyba
rzeczywiście wyleciało mi z głowy – wstałem, zatrzaskując książkę.
– Nie ma problemu. Chodźmy – zobaczyłem
jak chłopak krótko zerka w stronę Syriusza, po czym idzie w kierunku wyjścia z
pokoju wspólnego. Black sunął za nim spojrzeniem przez chwilę, a następnie
złapał mnie za dłoń w momencie, kiedy miałem odejść.
– Nie romansuj za długo. Mamy plany na
dziś – powiedział, pocierając kciukiem o moją dłoń. Przewróciłem oczami na tę
niedorzeczną uwagę.
– Nie martw się – pokręciłem głową i
przyspieszyłem kroku, chcąc dogonić Shona.
– Wydaje mi się, czy jakoś inaczej upięłaś
dzisiaj włosy, Lilka? Ładnie wyglądasz – usłyszałem głos Syriusza w momencie
przekraczania progu pokoju. Zacisnąłem zęby.
– Ja ci dam, ładnie wyglądasz...
– Mówiłeś coś? – spytał Shon. Pokręciłem
tylko głową, zaciskając pięści. Cholerny flirciarz. Nie może się powstrzymać w
towarzystwie ładnych kobiet. Co prawda wcześniej mówił w ten sposób tylko do
madame Rosmerty, ale najwyraźniej niewystarczająco dobitnie dałem mu do
zrozumienia, że ani trochę mi się to nie podoba.
Przecież ja nie komentuję przy nim urody
innych. Co prawda, na początku roku parokrotnie starałem się wzbudzić jego
zazdrość, ale nie byliśmy jeszcze wtedy razem. Teraz unikałem jak ognia
wszelkich sytuacji, w których mógłby poczuć się niepewnie. A on? Tak po prostu
komplementował teraz Lily. Gdyby tylko wiedział, co ona do niego czuje, może
wreszcie zamknąłby tę swoją wyperfumowaną jadaczkę.
„Hej, Syriusz, mógłbyś nie prowokować
nadziei Lily na bycie z tobą? Ach, bo widzisz, zapomniałem wspomnieć o tym, że
biedna dziewczyna zupełnie się w tobie zakochała, ty godny pożałowania
przedstawicielu męskiej rasy, zakało swojej rodziny...! ”
– Wszystko w porządku, Remus? – Shon
przyjrzał się mi, stojąc przed drzwiami do sali muzycznej. Potrząsnąłem głową,
starając się ochłonąć.
– Tak, to nieważne. Black mnie czasem za
bardzo irytuje – stwierdziłem, wchodząc do środka i szybko zajmując miejsce
przy pianinie. Otworzyłem klapę i zacząłem rozgrzewać palce, masując swoją
dłoń. Dopiero po chwili zauważyłem, że coś nie gra. Shon stał nadal przy
drzwiach i wpatrywał się we mnie z ręką wciąż tkwiącą na klamce.
– A u ciebie? Wszystko OK? – spytałem.
Chłopak uśmiechnął się lekko i wzruszył ramionami, siadając obok mnie. –
Mógłbyś kłamać w bardziej przekonywujący sposób – zauważyłem.
– I tak jest już późno. Graj. Od początku.
– Shon...
– Bo połamię ci palce – stwierdził z nutą
groźby w głosie, która ostatecznie przekonała mnie do spełnienia jego
polecenia.
– No dobrze... Gdyby jednak coś ci było,
co mogłoby to być? – spytałem po chwili, wpatrzony w nuty, które przede mną
rozłożył.
– Gdyby jednak coś mi było to i tak
wolałbym, żebyś nie marnował czasu na naszych lekcjach gry na gadanie o tym –
stwierdził.
– Powiało chłodem – zauważyłem, co
skomentował milczeniem.
– Muszę przyznać, że chyba powoli nie
jestem ci potrzebny, Remus. Idzie ci świetnie – Shon uśmiechnął się do mnie
lekko, zamykając salę muzyczną. Przyjrzałem się mu podejrzliwie.
– Nie nabijasz się ze mnie?
– Ani trochę. Ćwicząc samemu z pewnością
byłbyś w stanie opanować nowe utwory. Jakie tylko chcesz – skinął głową.
Ruszyliśmy w drogę powrotną do pokoju wspólnego. Przez chwilę szedłem z dłońmi
wciśniętymi w kieszenie, wpatrzony w dywan. Słysząc drażniącą mnie już ciszę,
byłem jednak zmuszony do podniesienia wzroku.
– Wiesz, że z poprzedniego roku zostało mi
trochę Veritaserum, które wygrałem od Slughorna, nie? Znajdę sposób, żeby je w
ciebie wprowadzić, jeśli nie powiesz mi, czemu wyglądasz jak siedem nieszczęść.
Jestem wyższy od ciebie – zaznaczyłem, unosząc brew.
Shon skrzywił się brzydko i złapał się za
kark. Po kilku krokach zatrzymał się i oparł o pobliską ścianę, strapiony.
– Poppy zaprosiła mnie na zabawę
halloweenową – powiedział, przymykając lekko oczy.
– A nie mówiłem? – zmusiłem się, by nie
wykrzyczeć mu tego w twarz. Rozejrzałem się po korytarzu i przysiadłem na
parapecie obok niego. Oparł nogę na kamiennej ścianie i odchylił głowę w tył.
– No mówiłeś. Ale póki nie wypowiedziałem
tego na głos, łudziłem się, że to nieprawda.
– Skądś znam te słowa – uśmiechnąłem się
lekko. – Co jej powiedziałeś?
– Prawdę – powiedział bez zastanowienia,
wpatrując się w tępo w ścianę spod przymkniętych powiek.
– Serio? – uniosłem brwi.
– Wyobraź sobie, że czasem warto mówić
prawdę, Remus – Shon uśmiechnął się zjadliwie, wpatrując się we mnie zmrużonymi
oczami. Obruszyłem się.
– Też mi coś. Bardzo często mówię prawdę.
– Nigdy całej, co? – wymierzył we mnie
palcem i pokręcił głową. – Zresztą nieważne. Średnio to przyjęła. Już jak
odchodziła ledwo trzymała w sobie łzy. Jej koleżanki zabijają mnie wzrokiem za
każdym razem, jak przechodzę korytarzem.
– Nie dziwię im się. Przecież powiedziałeś
prawdę – wystawiłem język w odpowiedzi na jego poirytowane spojrzenie. Nagle do
moich uszu doszedł czyjś chrapliwy głos. Zmarszczyłem brwi i uniosłem palec,
uciszając Shona.
– Co? – spytał, splatając ręce na piersi.
– Słyszysz to?
– Co takiego, Remus? – chłopak westchnął
przewracając oczami.
– Ktoś śpiewa – usłyszałem nawet w swoim
głosie zdziwienie. Podniosłem się z parapetu i zacząłem iść bocznym korytarzem
w stronę źródła dźwięku.
– Niczego nie słyszę, Remus. Coś ci się
wydaje – Shon chwilę później zrównał ze mną krok lekko zaniepokojony. –
Przecież wiesz, że mam świetny słu... och!
– A nie mówiłem? – przyłożyłem palec do
swoich ust i przyspieszyłem kroku.
Zatrzymaliśmy się pod schodami
prowadzącymi na wieżę z zegarem, dokładnie w miejscu, w którym wczoraj James
zderzył się z Lucjuszem Malfoyem.
– Remus, to nie nasza sprawa. Mam co do
tego złe przeczucia – szepnął Shon, kiedy zacząłem wspinać się po schodach.
– A ja jestem strasznie ciekaw. Jak nie
chcesz, to nie musisz iść – stwierdziłem cicho i wpatrzyłem się w rząd
ciągnących się w nieskończoność schodów. Pomyśleć, że wczoraj pokonałem je
wszystkie biegiem.
W miarę, jak zbliżałem się do szczytu,
słowa stawały się bardziej wyraźne.
„For the desired effect
Would you come back August or June, June...”
Piosenka była bardzo senna, śpiewana
niemal od niechcenia. Po każdym wersie następowała długa pauza, podczas której
słychać było wyraźne, chociaż ciche świergotanie. Przylgnąłem do barierki
zakręconych schodów i nieco się skuliłem.
„And I
hate that tomorrow's too soon
But this collision, came mid bloom
Better built to resume
I'll see you August, see you June...”
U szczytu schodów nieśmiało wyjrzałem
spomiędzy szczebli barierki i wpatrzyłem się w wyglancowany na wysoki połysk
czarny pantofel i nogawkę, które poruszały się zgodnie z wyznaczonym przez
chłopaka rytmem. Wspiąłem się jeszcze o jeden stopień, stając na palcach. Nie
wierzyłem własnym oczom.
„I'm building higher than I can see
I want fantasy
Don't rest with the less
I'm burning to impress
It's deep in the middle of me...”
– Remus, zbierajmy się stąd. Nie
powinniśmy tego widzieć – nagle Shon szepnął mi prosto do ucha, na co
zareagowałem gwałtownym odchyleniem się w tył i prawie przypłaciłem to upadkiem
z wysokości. To bardzo pechowe dla mnie schody. Położyłem dłoń na swojej
piersi, czując jak szybko bije mi serce. Przytknąłem szybko palec do ust,
patrząc na chłopaka karcąco.
Na barierce tuż przy wielkim zegarze
siedział Lucjusz Malfoy. W klatce obok niego świergotały dwa małe ptaszki – na
mój gust kanarki – jeden biały, a drugi cytrynowo-żółty. Ślizgon tkwił tam
wpatrzony w szamoczące się ciekawsko stworzonka, nucąc sobie pod nosem. Kanarki
odpowiadały mu w pauzach, wywijając żywo łebkami i skacząc po małej
żerdzi.
Chciałem jeszcze zostać i przyjrzeć się
temu niesamowitemu zjawisku uważniej tak, by wszystko dokładnie zapamiętać,
Shon był jednak innego zdania. Pociągnął mnie stanowczo za rękaw szaty, a gdy
spojrzałem na niego niezadowolony, zacisnął wargi i wskazał zejście ze schodów.
Obejrzałem się jeszcze na Malfoya i podążyłem za Gryfonem, schodząc ze stopni
jak najszybciej i najciszej potrafiłem.
„...I can
be fantasy”*
Gdy szliśmy już korytarzem w stronę pokoju
wspólnego Gryffindoru nie mogłem powstrzymać się od głośnego komentarza.
– Wyglądasz, jakbyś zobaczył ducha –
zaśmiałem się lekko, wpatrując się w Shona.
– Gdyby to był duch, to wcale bym się nie
zdziwił. To było bardziej jak obserwowanie jakiejś mitycznej istoty – przetarł
dłonią twarz, kręcąc głową. – Wszystkiego bym się spodziewał, ale nie tego.
– Ja też – zgodziłem się. – Nie wiem, czy
powinienem mówić chłopakom.
– Narobisz sobie kłopotu, jeśli w jakiś
sposób szkoła się o tym dowie. Znowu.
– Prawda – westchnąłem i pogrążyłem się we
własnych myślach.
Droga do pokoju wspólnego minęła nam w
ciszy. Wchodząc do środka zauważyłem, że chłopcy wciąż siedzą na tych samych
miejscach razem z Lily. Peter i James chętnie rozmawiali z dziewczyną. James
był najwyraźniej w trakcie któregoś ze swoich barwnych monologów. Will i
Syriusz wyglądali jednak na mniej zainteresowanych, a William wręcz na
znudzonego, ze swoją głową ułożoną na zagłówku i oczami wywróconymi ze
zniecierpliwieniem.
– No! Na nas pora, panowie! – widząc mnie
poderwał się z wigorem, o który jeszcze sekundę wcześniej nie śmiałbym go
posądzić. Syriusz wstał, jak na zawołanie i bez ceregieli złożył pocałunek na
dłoni Lily.
– Dzięki za wskazówki dotyczące eliksiru,
dziewczyno. Co ja bym bez ciebie zrobił? – powiedział z rozbrajającym
uśmiechem. Zacisnąłem wargi, cały gotując się w środku.
– To nic takiego, Syriusz, naprawdę –
dziewczyna zamrugała parokrotnie zupełnie buraczejąc. – Gdzie idziecie?
– Na kolację. To już ta pora – William
przewrócił oczami i stanął obok mnie, kładąc mi dłoń na ramieniu. Oczywiście
jako jedyny zauważył moje poruszenie.
– A później... kto wie? – Syriusz
przyłożył palec do swoich ust i puścił Lily perskie oko, które od razu miałem
ochotę mu podbić. Zupełnie nie zauważając mojego nieprzychylnego spojrzenia,
podszedł i objął mnie ramieniem, odwracając i prowadząc do wyjścia. A wydawało
mi się, że każdy w pokoju wspólnym mógł usłyszeć moje zgrzytanie zębów.
– Nieźle ci poszło, James – stwierdził
William, zezując ciągle w moim kierunku, kiedy szliśmy schodami w stronę
Wielkiej Sali.
– Remus, szkoda, że tego nie widziałeś!
Ona normalnie ze mną rozmawiała. Tak szybko zleciał mi cały ten czas – James
złapał się za twarz z ekscytacji i wpatrzył we mnie okrągłe jak spodki oczy.
Skinąłem głową.
– Całe dwie godziny – zauważyłem, wciąż
nie mogąc pozbyć się twardej nuty w swoim głosie.
– Ona jest fantastyczna – stwierdził
zupełnie rozmarzony i wsparł się o Petera, który pozwolił sobie na ciepły
uśmiech. Zobaczyłem lekki dyskomfort w jego spojrzeniu.
Postanowiłem zachować milczenie, by nie
popsuć Jamesowi humoru. Nie jego wina, że miałem nastrój na wetknięcie komuś
różdżki w tyłek. Zająłem swoje miejsce przy stole Gryffindoru przysłuchując się
rozmowie chłopaków przez cały posiłek.
– Co jesteś taki cichy? – Syriusz pochylił
się nade mną, marszcząc brwi. Uniósł je wysoko, kiedy zauważył, że zaciskam
szczęki. – OK, o co chodzi?
Wbiłem gwałtownie widelec w bogu ducha
winny stek, obserwując jak odrobina krwi wycieka z niego na talerz. Black
potrząsnął głową.
– Znowu coś zrobiłem, tak? – westchnął,
kiedy nie odpowiedziałem i odwrócił się, wołany przez Jamesa.
Ponowił swoje próby jeszcze dwa razy nim
skończyłem posiłek. Podczas deseru już nie wytrzymałem.
– O co chodzi z tobą i galaretką? Przecież
zawsze powtarzasz, że nie znosisz galaretki – stwierdził, wspierając twarz na
dłoni i przypatrując się mi zaciekawiony.
– Może i nie znoszę – wypaliłem, zwracając
na niego wzrok – ale czasem mam na nią ochotę! Nie lubię galaretki, ale czasem
jestem w stanie zjeść jej cały talerz! Nie lubię waszych kawałów, ale czasem
zdarza mi się docenić cały ten wasz cholerny wysiłek, który w nie wkładacie!
Może i nie lubię jak jesteś o mnie chorobliwie zazdrosny, ale czasem wściekam
się, jak sobie tak siedzisz, jak dzisiaj przy kominku i flirtujesz z Lily
Evans! – z impetem uderzyłem dłonią w stół, nie zwracając już nawet uwagi na
osoby wokół nas, które przypatrywały się nam zdziwione. Zresztą na pewno
nie wyglądały tak spektakularnie, jak Syriusz w tamtej chwili z rozdziawionymi
ustami i oczami wielkimi jak galeony.
Patrzyłem, jak zdziwienie na jego twarzy
powoli przeistacza się w zmartwienie. Krótko zerknął po uczniach za mną,
najwyraźniej chcąc zniechęcić ich do śledzenia naszej konwersacji. Chyba
podziałało, bo wkrótce spojrzał mi głęboko w oczy i usiadł okrakiem na ławce
przodem do mnie.
– Remus, o czym ty gadasz? Ja... –
westchnął i potrząsnął głową, jakby nie mógł uwierzyć, że ta scena ma miejsce.
– Myślałem, że jesteście przyjaciółmi, więc byłem dla niej miły. Nigdy
wcześniej ci to nie przeszkadzało. Nie zmieniłem do niej podejścia.
– A nie przyszło ci do głowy, że ja mogłem
zmienić do niej podejście? – przerwałem mu, sycząc w przestrzeń między nami.
Chłopak uniósł brwi, po czym wyprostował się i skinął głową.
– Dobrze. Będę trzymał ją w takim razie na
dystans.
– Świetnie – warknąłem i wróciłem do
maltretowania galaretki. Nienawidziłem jej teraz nawet bardziej przez to, jaką
scenę zrobiłem.
Ciemne oczy Syriusza błyszczały, odbijając
światło sączące się przez małą szczelinę do wnętrza tajemnego przejścia
prowadzącego do Hogsmeade. Wpatrywaliśmy się w siebie w milczeniu już od
dobrego kwadransu. Nie wymieniliśmy nawet jednego słowa od kłótni na kolacji i
czułem się coraz bardziej zażenowany swoim zachowaniem. Czemu ja zawsze muszę
ostatecznie zachować się jak najgorszy dzieciak? Zamiast mu powiedzieć,
postanowiłem robić mu awantury o coś, o czym on nie ma bladego pojęcia. Brawo,
dziesięć punktów dla cholernego Remusa Siksy Lupina.
– Nigdy wcześniej nie byłeś o mnie taki
zazdrosny – stwierdził nagle. Jego głos brzmiał głucho odbity w wilgotnych
ścianach niskiego korytarzyka. – Chociaż Wolfram też wydawał się doprowadzać
cię do granic wytrzymałości – w półmroku zobaczyłem, że chłopak uśmiecha się
zadziornie. Właśnie!
– Gdzie się podziała ta pokraka, swoją
drogą? – spytałem, odwracając twarz i patrząc w jasną szczelinę między
kafelkami.
– Wyjechał do rodziny. Pożegnał się z nami tego samego dnia, którego dostał ten list, który
tak chciałeś mieć. Pewnie jak zwykle go nie słuchałeś – Syriusz prychnął
wywracając swoimi nieziemskimi oczami. Przygryzłem wargę. Na pewno to przez ten
list. – Czemu tak się wściekłeś o Lily? – spytał, a gdy upewnił się, że znowu
przemilczę sprawę, znienacka przyparł mnie do chropowatej ściany, łapiąc mój
podbródek w dłoń i zmuszając mnie do spojrzenia mu w twarz.
– Puszczaj – poczułem lawendę, która
pobudziła przyjemne ciepło, które powstając w klatce piersiowej, pompowane było
w dół, kumulując się w okolicach podbrzusza.
– Przestań mnie ignorować – pokręcił
głową, łapiąc mój nadgarstek i zmuszając mnie do wypuszczenia różdżki z dłoni.
– Nawet nie wiesz, jakie to wkurzające. Nie możesz tak po prostu niczego mi nie
mówić, Remus – powiedział chłodno, tonem, który nie znosił sprzeciwu. Jego usta
zacisnęły się w cienką linię, a powieki przymknęły się. Iskierki irytacji
strzelały z jego oczu na moje policzki, przyjemnie łaskocząc mnie po nosie.
– Przepraszam – powiedziałem szczerze i to
był impuls, który go zmiękczył. Pochylił się nade mną jeszcze o zaledwie parę
centymetrów i wpił się w moje wargi, od razu głęboko, bez skradania się. Jego
gorące, pogryzione z irytacji usta przylgnęły do moich, a dłoń z mojego
nadgarstka nagle chwyciła mnie za włosy z tyłu głowy i przyciągnęła mnie do
siebie. Ściśle oplotłem jego ciało ramionami, sunąc dłońmi wzdłuż jego lędźwi,
a następnie w górę w stronę łopatek. Poczułem jak jego mięśnie zaciskają się
mocno pod moim dotykiem. Syriusz był zupełnie niesamowity i piękny. Wspiąłem
się na palce, napierając na niego jeszcze bardziej, gwałtowniej wydzierając od
niego lawendowe pocałunki, łapczywiej mnąc jego koszulkę w palcach. Pociągnął
mnie za włosy, odchylając moją głowę i zagłębiając się bardziej w toń moich
ust. Wbiłem paznokcie w jego łopatki, a on w reakcji oplótł mnie mocniej
ramieniem w pasie, przyciągając do siebie i unosząc lekko tak, że chwiałem się
na palcach, by utrzymać równowagę. Nie wiem, czy równowaga wtedy miała w ogóle
coś do gadania. Świat sprawiał wrażenie jakby wszelkie prawa grawitacji się
odwróciły.
– Regi, co tam robisz?
Zamarliśmy obaj, rozwierając nagle
powieki. Zaczęliśmy wsłuchiwać się w odgłosy dobiegające zza cienkiej
ścianki.
– Coś mi się wydawało – Regulus stał tuż
obok wejścia do tunelu i wyraźnie tak, jak my nasłuchiwał. Nie odważyłem się
wziąć choćby jednego oddechu.
– Daj spokój – dziewczyna roześmiała się i
po chwili usłyszeliśmy szum wody. – Chodź do mnie – powiedziała to już zupełnie
innym tonem, od którego nieco się zawstydziłem. Zwłaszcza, że wciąż tkwiłem w
gorących, napiętych ramionach Syriusza. Regulus pozwolił sobie na krótki
śmiech, który powoli oddalał się od nas wraz z jego krokami. Dopiero teraz
odczepiłem się od Syriusz, biorąc głęboki wdech. Szybko przesunąłem dłońmi po
swojej twarzy, starając się uspokoić. Zerknąłem na Blacka krótko, był tak samo
zażenowany, jak ja. Pochyliłem się, po omacku szukając swojej różdżki. Sekundę
później dołączył do mnie Syriusz. Nasze dłonie spotkały się w tym samym
miejscu, jednak on szybko cofnął się, pozwalając mi podnieść zgubę z ziemi.
Wstałem i wyprostowałem się, biorąc jeszcze jeden głęboki wdech. Tak naprawdę
to żałowałem, że Regulus nam przerwał.
Ostrożnie podsunąłem się do ujścia tunelu,
oddalonego może o niecałe dwa kroki i wyjrzałem na zewnątrz. Nic nie widziałem,
jedynie ścianę kabiny i kropelki wody tryskające z zepsutego sedesu. Machnąłem
różdżką odsuwając kamienną ścianę na bok i przylgnąłem do drzwi kabiny.
Spojrzałem na Syriusza, który oblizywał wargi z oczami wciąż jeszcze zasnutymi
lawendową mgłą. Niedbale poprawił kołnierz swojej koszulki i odwrócił wzrok,
opierając dłoń nad swoją głową, na stropie tunelu.
Wychyliłem się z kabiny, krótko zerkając
na rozbierającą się parę. Naprawdę, jak oni mnie do tego namówili? Z cnotliwej
dziewicy nagle stałem się podglądaczem. Potrząsnąłem głową pozbywając się z
niej niemądrych myśli. Odczekałem jeszcze moment, licząc swoje głębokie
oddechy. Usłyszałem chlupot wody, w której zanurzyły się dwa ciała. Syriusz
wychylił się ostrożnie, po czym skinął głową, dając mi znak.
Machnąłem różdżką w stronę wody
ochlapującej mi buty. Struga powoli zaczęła formować się w pękaty, regularny
kształt. Wkrótce naszym oczom ukazał się łeb olbrzymiego węża. Wodny jęzor
wychynął nagle z jadowitej paszczy, majtając się na boki i ochlapując moją
twarz. Przymknąłem powieki i wytarłem oczy dłonią. Syriusz wyglądał na nieco
rozbawionego. Skarciłem go spojrzeniem i gwałtownym ruchem posłałem wijące się
cielsko w stronę ogromnej wanny w centrum łazienki.
Powoli, jak w naturze, wąż wił się po
podłodze, wydając niepokojący chlupot. Para zajęta sobą zauważyła go dopiero,
kiedy stwór dotarł do mosiężnych kranów i zasyczał przeraźliwie. W oczach
Syriusza zobaczyłem podekscytowane światełka. Przylgnąłem do szpary przy
zawiasach drzwi do kabiny i pokierowałem różdżką, wycofując nieco węża.
Po łazience potoczył się głośny,
dziewczęcy wrzask.
– Wąż! Raveno Ravenclaw, to jednak prawda!
– Scarlett nie wahając się ani sekundy wyskoczyła z wanny i rzuciła się w
stronę drzwi. – Regulus, biegnij! – krzyknęła za sobą.
– Scarlett, na Insygnia Śmierci! – Regulus
rzucił się w pierwszej chwili na jedną ze ścianek wanny, chcąc dosięgnąć
ramienia dziewczyny. Najwyraźniej jej szybkość zaskoczyła także jego. Już
sekundę później tkwił w łazience sam na sam z monumentalnych rozmiarów wężem,
który rozłożył swój kaptur szeroko, sycząc i szykując się do skoku. Regulus
powoli odwrócił się do niego przodem i ostrożnie sięgnął w stronę swojej
różdżki zwiniętej razem z ubraniami leżącymi nieopodal. Machnąłem dłonią, a wąż
rzucił się w kierunku jego ramienia, które w porę cofnął, uskakując w bok.
Syriusz przyciśnięty do drzwi obok mnie zacisnął obnażoną w uśmiechu szczękę z
uciechy.
Uważnie obserwowałem, jak młodszy Black
prostuje się i intensywnie wpatruje w węża, szykującego się do kolejnego skoku.
Nagle Regulus zrobił coś, czego się nie spodziewałem. Pochylił się nagle w
stronę łba węża i wysyczał z siebie coś wyraźnie. Ciarki przeszły po moich
plecach, kiedy obserwowałem, jak wygina usta, wydając z siebie serię
szeleszczących sylab. Odebrało mi mowę.
Po chwili Regulus przerwał, niepewnie
spoglądając na wyczarowaną kreaturę. Znienacka Syriusz popchnął drzwi, za
którymi byliśmy ukryci. Ręce mi opadły z przerażenia i szoku, a wodny wąż
rozleciał się nagle w strugę zimnej wody, która rozlała się z głośnym pluskiem
po całej posadzce.
– Reg – głos Syriusza wyrażał skrajne
zmartwienie, a jego oczy zdały mi się ciemniejsze niż zwykle.
* * *
Rozdział, który ukazał się w rekordowym czasie, bo po
zaledwie tygodniu, dedykuję wszystkim, którzy komentują moją pracę, inspirując
mnie i po prostu ciesząc. Oby w przyszłości było was więcej!
Dziękuję Elizabeth Carter, Jasziru,
Gosiaczkowi, pannie Valdez, Piratowi, Akitshutski, Lindii(Li), bloodiemu,
Cruenti Victorii, Aiwe, ekipie e-Prozaca i niezliczonym anonimom! Co ja bym bez
was zrobiła?
Ściana wraca! Rozdział świetny. Niestety koniec nadszedł zbyt szybko. Twoje rozdziały mają tendencje do kończenia się w nieodpowiednich momentach, kiedy chce się wiedzieć więcej. Czekam na kolejny.
OdpowiedzUsuńŚciana nigdy nie zniknęła. Ściana zawsze była, jest i będzie.
UsuńRozdział jest typowej długości, bo od dłuższego czasu staram się by wszystkie miały mniej więcej tyle samo znaków. Kto wie jednak, kiedy kontynuacja? :D
Powiem szczerze, że sama nieco nakręciłam się na tę końcówkę w momecie, kiedy na nią wpadłam. Co przyniesie przyszłość? Jedno jest pewne - kilka kolejnych ścian. Reszty trzeba się domyślać i cierpliwie czekać ;)
Bardzo dziękuję za komentarz i pozdrawiam cieplutko.
Jezuuuuuuuu. Zawał. Zawał. Jeszcze raz zawał. Genialne w każdym calu. Mam nadzieję, że kolejny pojawi się równie szybko.
OdpowiedzUsuńZamierzam zabrać się za kolejny rozdział na dniach. Niestety ostatnio pisałam coś z okazji urodzin Pirata i zupełnie mnie to pochłonęło. Mam nadzieję, że kolejną część będzie mi się pisało równie przyjemnie :)
UsuńBardzo dziękuję za miłe słowo!
Pozdrawiam serdecznie!
Wróciłam po pewnym czasie. A tu taka niespodziewajka!
OdpowiedzUsuńTyle rozdziałów i jeszcze podziękowania!
Nie masz za co dziękować ^^ To drugie moje ulubione opo o tej parze, więc to ja tobie powinnam dziękować :D
Jak zwykle świetnie!
Ten (jak on tam miał?) Patrick? Chyba tak. A więc, ten Patrick tak mnie wkurzył ;-; Niech on trzyma łapy z dala od Remka!
Syriusz też był wkurzający z tą Lily -_-
Za to Regi rozwalił system! Wężoustny *.*
(Jest jakaś szansa, że Regi nagle okaże się gejem? *;.*;)
Lecę dalej :3
~Strzyga
Prawda jest taka, że do pisania potrzebuję motywacji i czasem, nawet jak jest bardzo ciężko i nie wiem, w co ręce włożyć, czytanie waszych komentarzy i ciepłych słów zagrzewających mnie do pisania dalej, pozwala mi przekraczać własne granice wytrzymałości i rozwijać historię. Bardzo się cieszę, że poświęcacie swój czas na komentowanie mojej pracy.
UsuńPatrick nie jest taki zły. Poza tym Remus potrafi sobie radzić. Moja mała siksa <3
Syriusz jest tak cudownie czarujący, a Lily jest tak naiwnie zakochana, że nie mogę ich winić. Zresztą to także wina Remusa i jego żałośnie nieudanych prób wyrażenia tego, co czuje. Kiedyś się nauczy.
Regulus potrafi zaskakiwać, zobaczysz.
Pozdrawiam serdecznie i życzę udanej zabawy sylwestrowej!
M.P.