15. Znikandus

Chwila nic. Zupełna pustka, tak jakby świat na chwilę nie istniał. I miałem wrażenie, że już po mnie. Że mnie ten ocean najzwyczajniej w świecie wciągnął. A później jego wargi, niczym fale, poruszyły się znowu i wyrzuciły mnie na brzeg. Dłonie przesunęły się po moich plecach powoli, by uwięzić mnie i unieść bez wysiłku.
Westchnięcie było lekkie i pełne spełnienia, jakby mówił: „Ach, więc to jest tak”. Jednak jego dłoń, nieposkromiona (może odłączona od ciała?), wsunęła się na moją szyję i przez chwilę myślałem, że się na niej zaciśnie, zamknie mnie w dusznym pocałunku. Ona jednak szła dalej, plącząc się we włosach i potykając o nie. Taki pocałunek sprawił, że zapomniałem oddychać.
Jego uśmiech był bystry, ale jednocześnie złośliwy, fałszywy. Właściwie dotarło do mnie, że coś z tego uśmiechu bracia mają wspólnego. I chyba to sprawiło, że zakręciło mi się w głowie. Zanim odzyskałem trzeźwość umysłu, zdjął mi szalik i zaczął podziwiać mnie jak jakieś dzieło sztuki.
Wiedziałem, na co patrzył i chciałem to zakryć, pchnięty przez wstyd, który nadchodził często, gdy Regulus był w pobliżu. On jednak złapał mój nadgarstek. Nie delikatnie ani trochę zmysłowo, do czego byłem przyzwyczajony. Krzyknął tym gestem: „bądź posłuszny!”, a ja miałem ochotę schować się gdzieś, jak przestraszony zwierzak podczas burzy.
Przyciągnął mnie do siebie zdecydowanie i pochylił nade mną, szczerząc złowieszczo kły.

Nie mogłem iść na lekcje. I tu nawet nie chodziło o to, że byłem okropnie spóźniony. Z jakiegoś powodu wierzyłem, że nogi odmówiłyby mi posłuszeństwa i potoczyłbym się ku ziemi. Już bez tego oddychałem z trudem przez zaciśnięty mocno na szyi szalik.
Nie wiedziałem, co ze sobą zrobić. Krążenie po korytarzach nie było najlepszym pomysłem. Na dodatek mógłbym spotkać gdzieś profesor McGonagall lub innego nauczyciela. Na samą myśl po moich plecach przeszedł dreszcz.
Wcisnąłem się w zimną ścianę, która częściowo mnie ocuciła. Gdzieś tam w moich przemyśleniach znajdowała się też mała wzmianka o Syriuszu. Spaliłbym się ze wstydu, gdyby się dowiedział o O Merlinie! Potrząsnąłem głową, czując nagły przypływ paniki. Cholerni Blackowie. Czym sobie zasłużyłem na tak przerażająco dziewczęce komplikacje w moim życiu? Najgorzej!
– A co ty tutaj robisz?
Drgnąłem nagle, otwierając oczy, przerażony. Nawet nie modliłem się o krótką, bezbolesną egzekucję. Byłem przekonany, że czekają mnie miesiące obrzydliwych prac porządkowych. „Ucieczka z lekcji?” – nigdy nie chciałbym usłyszeć głosu mamy w tym kontekście. Jednak zanim zdążyłem ułożyć coś sensownego w głowie, przy okazji nie mdlejąc, pielęgniarka odezwała się znowu:
– Mój Boże, wyglądasz strasznie. Masz gorączkę? – Przyłożyła wysuszoną dłoń do mojego czoła.
Mogłem wyglądać blado, co nie byłoby ani trochę dla niej dziwne, gdyby wiedziała, przez co przechodzę. Mogłem mieć dreszcze i wahania temperatur od myślenia o tych bezsensownościach. Mogłem nawet pocić się jak szczur, kiedy myślałem co będzie, jeśli Albo  gorzej – o tym, co już mi się przydarzyło.
Ale tym razem okazało się, że jestem najzwyczajniej w świecie chory.

Leżąc w łóżku, nie mogłem wciąż uwierzyć w ogrom mojego szczęścia. Mogłem zostać zawieszony, ukarany, wyrzucony? Nie, nie, to już demonizowanie całej sprawy. Ale czułem się tak strasznie dobrze, że ignorowałem nawet ból głowy. Nieduże przeziębienie, może grypa. Zanim chłopcy się dowiedzieli, mogłem spokojnie przygotować się na ich atak… I skutecznie zakryć szyję. Byli trochę zmartwieni, jak zwykle, kiedy przydarzają mi się różne wypadki.
Jednak najbardziej odpowiadała mi reakcja Syriusza. Był tak zajęty zamartwianiem się o mnie, że cały ten wybryk Regulusa mógł jeszcze ujść mi na sucho. Wystarczyło grać ofiarę i zagrzebywać się pod kołdrę, kichać uroczo. Właściwie to leżenie w Skrzydle Szpitalnym było jakimś śmiesznym nonsensem i pani Collins powoli zaczynała to rozumieć. Powiedziała, że następnego dnia wracam na lekcje, a ja postanowiłem położyć uszy po sobie.
Wszystko diametralnie się zmieniło przez jeden bezsensowny wybryk Blacka.
Leżałem w łóżku, w połowie już znieczulony przez obezwładniający sen, kiedy coś się poruszyło. Drgnąłem niepewnie, podnosząc się na łokciach. W rogu sali odznaczała się czarna sylwetka. Zmarszczyłem brwi, nie wiedząc, co o tym myśleć. Chwilę trwało, nim Syriusz zdecydował się podejść do mojego łóżka pełen energii, spowodowanej zapewne jakimś nowym pomysłem. Był jak zwierzątko: mały ratlerek, który coś sobie ubzdurał i teraz biega wokół stołu.
Ja natomiast już wtedy miałem złe przeczucia i kuliłem się pod kołdrą, przerażony i zaciekawiony jednocześnie. Drgnąłem, gdy Syriusz napadł na mnie, wciskając się pod kołdrę. Wtulił twarz w moją koszulę i chwilę się nie ruszał, drażniąc mnie jakby świadomie swoim słodkim zapachem lawendy. A ja nie ośmieliłem się nawet drgnąć, modląc się, by nic nie dojrzał w świetle księżyca. I chyba na początku nie widział wiele, bo zdawał się być zamyślony i taki jakiś pełen dziecięcego oczekiwania.
– Ty mnie też kochasz, prawda? Nawet kiedy robię te wszystkie złe rzeczy, które tak ci czasem szkodzą.
W połowie mnie to zezłościło, a w połowie rozśmieszyło. Od jakiegoś czasu zdawałem sobie sprawę z faktu, że ma wyrzuty sumienia zawsze, gdy widzi, jak zbiera mi się na płacz, że jednak go to rusza. Ale właściwie to ja nie złościłem się na niego nawet w połowie tak, jak powinienem. Bo przecież gdybym był normalny, musiałbym go nienawidzić. Zamiast tego byłem zniewolony jak ptaszek w klatce, który śpiewa, ucieszony na widok kota. I to chyba było we mnie najśmieszniejsze.
Z drugiej jednak strony on nie miał wątpliwości, że z miejsca mu wybaczę. Że chce się mną rozgrzeszyć z tego całego samolubstwa i snobizmu. Wiedziałem to  trochę bolało i wszczynało bunt, chociaż wyglądał tak pięknie. I gdzieś tam we mnie budził się mały czart, który chichotał mi do ucha i kazał zaśmiać mu się w twarz. Uciszyłem go, jak mogłem najskuteczniej, ale nie dałem znowu zrobić z siebie ofiary.
– Jak jestem z tobą, nie wiem co myśleć. Wiem, że to się zaraz skończy i że później będziemy dla siebie wrogami. To przekleństwo kochanków: wiedzą o sobie zbyt wiele, więc nie mogą żyć osobno, ale znacznie ciężej przychodzi im bycie razem. Amantes amentes – kochankowie to szaleńcy.
Przez chwilę wydawało mi się, że się zadławił, bo zbladł nagle i spojrzał na mnie przestraszony. Jednak zaraz spuścił smutne oczy i zaczął analizować moje słowa w tej błogiej ciszy, która była między nami zawsze najbezpieczniejsza. Zastanawiałem się nad tym, co myśli, i czy jest jakaś mała szansa, że się zmieni. Sam ten fakt zdawał mi się nieprawdopodobny i trochę śmieszny. Black… Gdyby siedział na początku w przedziale…

Wszedłem do przedziału, a ich oczy zwróciły się w moją stronę. Zakręciło mi się w głowie, bo nie lubiłem być w centrum uwagi. A jednak chłopak o wyglądzie kupidynka wydawał się miły, jak i ten w okularach, w jaskrawym stroju, uśmiechnięty od ucha do ucha. Inny – o białych włosach, jak śnieg w grudniu  wstał i zaprosił mnie gestem, bym usiadł. Zaparło mi dech w piersiach, ale posłusznie zająłem miejsce, spuszczając wzrok. I wtedy go zobaczyłem. Siedział i wpatrywał się w okno, zamyślony i odległy. I była taka chwila, kiedy spojrzał na mnie i zarumienił się, patrząc, jak na kogoś, kogo znał, a może kogoś, kto mu się podobał…?

Och nie, to nie brzmiało zbyt prawdopodobnie i sam nie wiedziałem, czy chciałbym zmienić choćby moment z tego, co mi się przydarzyło w Hogwarcie. Zawsze na to narzekałem, ale… Lubiłem siebie takiego, jakim byłem dzięki wszystkiemu, co mnie spotkało. Nauczyłem się mówić „nie” i złościć na innych. Byłem jak normalny dzieciak. Tak, to w Hogwarcie zacząłem mieć wrażenie, że jestem zupełnie normalnym chłopakiem.
Zanim doczekałem się odpowiedzi Syriusza, on wpatrzył się we mnie zraniony, zły i tak strasznie zaskoczony, że wcześniej nie miałem świadomości, że ktoś mógłby tak wyglądać. Spostrzeżenie, na co tak właściwie się gapił, nie zajęło mi długo. Krew odpłynęła mi z twarzy i od razu zacząłem się zastanawiać, co powiem. Dłoń zaraz powędrowała do szyi, zakrywając ten namacalny dowód zbrodni wykonanej na moim ciele. Zbrodni przeciwko Syriuszowi, jak pewnie sobie tłumaczył.
Niewiele udało mi się wymyślić, nim wybuchnął, potrząsając mną i dopytując się o imię. Więc milczałem, wpatrując się w jego oczy i chcąc płakać nad jego głupotą. Właściwie to nienawidziłem, gdy pokazywał, jakim był dupkiem. Wolałem żyć w świecie fantazji, gdy zawsze był tak piękny, jak tamtego wieczoru przy fortepianie. Dla jego dumy zrezygnowałbym z własnej. Ale on był przecież tylko wyżej wspomnianym dupkiem.
Więc zaczęliśmy na siebie krzyczeć, płakać i wymachiwać rękami, posyłając groźby. Obaj później żałowaliśmy, ale też ubolewaliśmy nad jego głupotą. On – w ciemnej sypialni, na parapecie. Ja – w skrzydle szpitalnym, leżąc w poplamionej łzami pościeli.

Rano dotarłem na śniadanie trochę później niż zwykle. Może nie chciałem trafić na Syriusza, a może sam musiałem się nad tym wszystkim zastanowić. Jedno było pewne – i tak wszystko prędzej czy później wróci do normalnego stanu rzeczy. A to wcale nie będzie tak zbawienne, jak niektórym by się wydawało.
Jednak gdy dotarłem na Wielką Salę, spotkałem się z kolejną nowością, która wzbudziła mój niepokój. William siedział wyraźnie zeźlony przy stole razem z Jamesem i Peterem, jedzącymi wyjątkowo śniadanie w ciszy. Jednak to widok Syriusza oddalonego o kilkanaście miejsc tak  mnie zaniepokoił. Nie pogodziliśmy się oficjalnie, więc zająłem miejsce przy Williamie, nieprzekonany czy nagle nie wybuchnie. Chwilę milczałem, ale nie mogłem dłużej wytrzymać.
– Will? Coś nie tak między tobą a Syriuszem, prawda?
Przez chwilę nadal rozgrzebywał jedzenie widelcem, ale wkrótce westchnął i spojrzał na mnie, jakby ubolewając nad czymś wewnętrznie. Uśmiechnął się delikatnie, jak to on zawsze umiał, nawet w najbardziej dramatycznej sytuacji, i otoczył mnie ramieniem, całując w czoło.
– Dobrze, że już ci lepiej. – Wsunął dłoń w moje włosy i coś w nim puściło, uspokajając go i kojąc. Znowu się uśmiechnął, teraz bardziej do siebie, i widać było te radosne iskierki w jego oczach.
– Byłeś bardzo niegrzeczny, Remi – zaśmiał się, zwracając uwagę Jamesa i Petera.
Drgnąłem, naburmuszając się, jak zwykle. Domyślałem się już sensu tych słów.
– Widzisz, kiedy zabawiałeś się z kimś w tajemnicy przed Syriuszem, nie myślałeś o tym… Ba! Nawet ja nie przypuszczałem, że zostanę pierwszym podejrzanym.
Uniosłem brwi, zupełnie rozbrojony, i przez chwilę zastanawiałem się czy to nie jakiś głupi żart. Ale nie, cholera! To tylko moje życie znowu przemienia się w jakąś cholerną komedię. Jak zwykle nie chciał tracić czasu na gadanie, bo po co? Lepiej oskarżyć wszystkich wokół i siedzieć dumnie, jak ta kwoka na grzędzie. Westchnąłem, opierając twarz na dłoni.
– I tak nie zgadniesz…
– Jest aż tak źle? – Uśmiechnął się rozbawiony, i rozczochrał mnie.
Uderzyłem lekko głową w stół i zamknąłem oczy, wiedząc, że zarówno Will, jak James i Pete oczekują natychmiastowej odpowiedzi. Skrzywiłem się lekko, nie chcąc słyszeć ich reakcji.
– Regulus.
Wybuchli śmiechem.

Po lekcjach od razu skierowałem się do biblioteki, by zdobyć materiały do eseju z zielarstwa. Przetrząsając półki w poszukiwaniu potrzebnych książek, myślałem o Williamie. Właściwie to skąd ten pomysł? Will… O, Merlinie, Will był świetny! Zabawny, taki miły, ciepły i troskliwy. Właściwie to był całkowitym przeciwieństwem Blacka. Taki serdeczny i zawsze uśmiechnięty. Mógłby być moim bratem. I obojętnie, jak było w rzeczywistości, zdaniem Syriusza zadurzył się we mnie. Ta myśl mnie trochę skołowała, jak zwykle jeśli chodzi o moje relacje chłopak-chłopak. Nie miałem najmniejszej ochoty zastanawiać się nad takimi rzeczami. 
I ktoś mi w tym pomógł. W pewnym sensie.
Regulus sięgnął po książkę z górnej półki i wręczył mi ją bez słowa, a jednak z miną, której nie mogłem dokładnie zdefiniować. Nie wzbudzała raczej mojego bezwzględnego zaufania. Zastanowił się, jak to on miał w zwyczaju, i sięgnął bez oporu do moich ust. Cofnąłem się, skrzywiony, wpatrując się w niego jak zranione zwierze.
– Jesteś wredny.
Zmarszczył brwi, po czym roześmiał się, odgarniając w roztargnieniu włosy ze swojej twarzy.
– Tak, ale nie bierz tego do siebie, malutki. – Złapał mój podbródek, zadowolony.
Zdałem sobie sprawę z tego, do jakiej władzy on jest przyzwyczajony i jakie wpływy musi mieć rodzina Blacków. Wcześniej te bajeczki o czystości krwi wydawały mi się śmieszne, może nawet dziecinne, więc jeszcze gorzej przyjąłem do wiadomości fakt, że Regulus pochodzi z tej lepszej części społeczeństwa czarodziejów. I właśnie dlatego, niczym król, rządził wszystkimi i wszystkim. I wymagał posłuszeństwa.
Naprawdę nie chciałem tam być. Bałem się i czułem ten jego niemy rozkaz tak mocno, że niemal się popłakałem. Odtrąciłem jego dłoń, zachowując właściwie dość hardą minę. Moje serce biło jednak niemiłosiernie, a płytki oddech energicznie poruszał moją klatką piersiową. Nie czekając na jego choć najmniejszą reakcję, ruszyłem do wyjścia. Zamarłem jednak wkrótce, widząc Syriusza stojącego w przejściu. Był tak zaskoczony, że zdawał się być posągiem. Pięknym, wysokim, greckim posągiem.
Spuściłem szybko wzrok, czując, jak z paniki oczy zaczynają mi łzawić. Minąłem go bez słowa, obijając się o jego bok. Odetchnąłem głęboko lawendowym powietrzem. Zaczynałem czuć, że ono staje się moją pożywką i nie mógłbym z niej tak po prostu zrezygnować.

Na kolacji go nie zastałem i zacząłem się martwić, bo Regulus już dawno siedział przy stole, dziwnie uśmiechnięty. Minęło zaledwie kilka godzin, a po szkole już zaczęły krążyć plotki. Podobno rzucali zaklęcia na oślep, wywracając półki bez opamiętania. Pani Black wpadła do szkoły i sterroryzowała każdego, kto jej się nawinął. Czułem, jak to wszystko mnie przytłacza, sprawia, że w środku ogarnia mnie panika, i sam już nie wiedziałem, jak przed tym uciec. Z niecierpliwością czekałem na hasło do odejścia, ale profesor Dumbledore jeszcze nawet nie wszedł do sali. To była duża sprawa i niepewność mnie zabijała.
Widzę dyrektora. Wchodzi tylnymi drzwiami, zmartwiony, jakby przytłoczony wiekiem. Chwilę rozmawia z profesor McGonagall i, wstępując na mównicę, wznosi smutne, szare oczy.
– Zapraszam wszystkich do dormitoriów.

Wypadam na korytarz, przeciskając się przez tłum uczniów. Rozglądam się wokół, czy aby nie stoi na korytarzu, patrząc na mnie rozbawiony. Ile dałbym, żeby teraz zobaczyć ten wzrok. Oddychając głębiej, zacząłem wspinać się po schodach, ciągle niepewny i trochę zbity z tropu zachowaniem Regulusa. I tymi okropnymi plotkami…
Korytarz dłuży mi się niemiłosiernie. Postaci z obrazów przyglądają mi się z zaciekawieniem, wymieniając się szeptami. O nim? Niemal wpadam na zbroję. Potrząsam głową, by pozbyć się tego roztrzepania. Otrząsnąć się z własnych żałosnych myśli.
Wchodzę do pokoju wspólnego. Ogień w kominku się pali. Jest ciepło i przytulnie. Jak zwykle. Tak, wszystko musi być w porządku. Jednak waham się chwilę przed schodami do sypialni. Powtarzam sobie w myślach, że jest dobrze, że jedynie dostanie karę, na jaką zresztą zasługuje…
Wspinam się po schodach. Powolutku, jak wtedy, kiedy wracam po pełni. Skradam się jak szczur, by nikt mnie nie przyłapał. Stoję przed drzwiami – skrzypią. W środku nie pali się światło. Zaciskam wargi. Nie, nie, to nic nie znaczy. Zaglądam do środka. Światło księżyca pada na jego łóżko. Opanowuje mnie błogi spokój. Jest mi dobrze w tym zamyśleniu.
I nagle dociera do mnie, że kufer zniknął. Że szafka obok łóżka jest pusta. Że na łóżku nie leżą jego brudne skarpetki ani skórzana kurtka.
Dociera do mnie, że wszystko nie wróci do normalnego stanu rzeczy…
…bo on zniknął.

3 komentarze:

  1. Remi ty debilu ;-;
    Jak on mógł...?
    Biedny Syriusz. Naprawdę mi go żal i biedny taki skrzywdzony...
    Spłoń Remi ;-;

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie...O Boże, nie...
    Brak mi słów ;(
    Ale liczę na to, ze Syriusz szybko wróci! :D
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Dobra popłakałam się na końcówce tego rozdziału...

    OdpowiedzUsuń