Chwila nic. Zupełna pustka, tak jakby świat na chwilę nie istniał.
I miałem wrażenie, że już po mnie. Że mnie ten ocean najzwyczajniej w świecie
wciągnął. A później jego wargi, niczym fale, poruszyły się znowu i wyrzuciły
mnie na brzeg. Dłonie przesunęły się po moich plecach powoli, by uwięzić mnie i unieść bez wysiłku.
Westchnięcie było lekkie i pełne spełnienia,
jakby mówił: „Ach, więc to jest tak”. Jednak jego dłoń, nieposkromiona (może
odłączona od ciała?), wsunęła się na moją szyję i przez chwilę myślałem, że się
na niej zaciśnie, zamknie mnie w dusznym pocałunku. Ona jednak szła dalej,
plącząc się we włosach i potykając o nie. Taki pocałunek sprawił, że
zapomniałem oddychać.
Jego uśmiech był bystry, ale
jednocześnie złośliwy, fałszywy. Właściwie dotarło do mnie, że coś z tego
uśmiechu bracia mają wspólnego. I chyba to sprawiło, że zakręciło mi się w głowie.
Zanim odzyskałem trzeźwość umysłu, zdjął mi szalik i zaczął podziwiać mnie jak
jakieś dzieło sztuki.
Wiedziałem, na co patrzył i chciałem to
zakryć, pchnięty przez wstyd, który nadchodził często, gdy Regulus był w
pobliżu. On jednak złapał mój nadgarstek. Nie delikatnie ani trochę zmysłowo,
do czego byłem przyzwyczajony. Krzyknął tym gestem: „bądź posłuszny!”, a ja
miałem ochotę schować się gdzieś, jak przestraszony zwierzak podczas burzy.
Przyciągnął mnie do siebie zdecydowanie i
pochylił nade mną, szczerząc złowieszczo kły.
Nie mogłem iść na lekcje. I tu nawet nie
chodziło o to, że byłem okropnie spóźniony. Z jakiegoś powodu wierzyłem, że nogi
odmówiłyby mi posłuszeństwa i potoczyłbym się ku ziemi. Już bez tego oddychałem z trudem przez zaciśnięty mocno na szyi szalik.
Nie wiedziałem, co ze sobą zrobić. Krążenie po korytarzach nie było najlepszym pomysłem. Na dodatek mógłbym spotkać gdzieś profesor McGonagall lub innego nauczyciela. Na samą myśl po moich plecach przeszedł dreszcz.
Wcisnąłem się w zimną ścianę, która
częściowo mnie ocuciła. Gdzieś tam w moich przemyśleniach znajdowała się
też mała wzmianka o Syriuszu. Spaliłbym się ze wstydu, gdyby się dowiedział o… O Merlinie! Potrząsnąłem głową, czując nagły przypływ paniki. Cholerni
Blackowie. Czym sobie zasłużyłem na tak przerażająco dziewczęce komplikacje w
moim życiu? Najgorzej!
– A co ty tutaj robisz?
Drgnąłem nagle, otwierając oczy,
przerażony. Nawet nie modliłem się o krótką, bezbolesną egzekucję. Byłem przekonany, że czekają mnie miesiące obrzydliwych prac porządkowych. „Ucieczka z lekcji?” – nigdy nie
chciałbym usłyszeć głosu mamy w tym kontekście. Jednak zanim zdążyłem ułożyć coś
sensownego w głowie, przy okazji nie mdlejąc, pielęgniarka odezwała się znowu:
– Mój Boże, wyglądasz strasznie. Masz
gorączkę? – Przyłożyła wysuszoną dłoń do mojego czoła.
Mogłem wyglądać
blado, co nie byłoby ani trochę dla niej dziwne, gdyby wiedziała, przez co
przechodzę. Mogłem mieć dreszcze i wahania temperatur od myślenia o
tych bezsensownościach. Mogłem nawet pocić się jak szczur, kiedy myślałem co
będzie, jeśli… Albo – gorzej – o tym, co już mi się przydarzyło.
Ale tym razem okazało się, że jestem
najzwyczajniej w świecie chory.
Leżąc w łóżku, nie mogłem wciąż uwierzyć w
ogrom mojego szczęścia. Mogłem zostać zawieszony, ukarany, wyrzucony…? Nie,
nie, to już demonizowanie całej sprawy. Ale czułem się tak strasznie dobrze, że ignorowałem nawet ból głowy. Nieduże przeziębienie, może grypa. Zanim chłopcy się
dowiedzieli, mogłem spokojnie przygotować się na ich atak… I skutecznie zakryć
szyję. Byli trochę zmartwieni, jak zwykle, kiedy przydarzają mi się różne wypadki.
Jednak najbardziej odpowiadała mi reakcja
Syriusza. Był tak zajęty zamartwianiem się o mnie, że cały ten wybryk Regulusa
mógł jeszcze ujść mi na sucho. Wystarczyło grać ofiarę i zagrzebywać się pod
kołdrę, kichać uroczo. Właściwie to leżenie w Skrzydle Szpitalnym było jakimś
śmiesznym nonsensem i pani Collins powoli zaczynała to rozumieć. Powiedziała,
że następnego dnia wracam na lekcje, a ja postanowiłem położyć uszy po sobie.
Wszystko diametralnie się zmieniło przez
jeden bezsensowny wybryk Blacka.
Leżałem w łóżku, w połowie już znieczulony
przez obezwładniający sen, kiedy coś się poruszyło. Drgnąłem niepewnie, podnosząc się na łokciach. W rogu sali
odznaczała się czarna sylwetka. Zmarszczyłem brwi, nie wiedząc, co o tym myśleć.
Chwilę trwało, nim Syriusz zdecydował się podejść do mojego łóżka pełen energii, spowodowanej zapewne jakimś nowym pomysłem. Był jak zwierzątko: mały ratlerek, który coś sobie ubzdurał i
teraz biega wokół stołu.
Ja natomiast już wtedy miałem złe przeczucia i
kuliłem się pod kołdrą, przerażony i zaciekawiony jednocześnie. Drgnąłem, gdy Syriusz napadł
na mnie, wciskając się pod kołdrę. Wtulił twarz w moją koszulę i chwilę się nie
ruszał, drażniąc mnie jakby świadomie swoim słodkim zapachem lawendy. A ja nie
ośmieliłem się nawet drgnąć, modląc się, by nic nie dojrzał w świetle księżyca. I
chyba na początku nie widział wiele, bo zdawał się być zamyślony i taki jakiś
pełen dziecięcego oczekiwania.
– Ty mnie też kochasz, prawda? Nawet
kiedy robię te wszystkie złe rzeczy, które tak ci czasem szkodzą.
W połowie mnie to zezłościło, a w połowie
rozśmieszyło. Od jakiegoś czasu zdawałem sobie sprawę z faktu, że ma wyrzuty sumienia zawsze, gdy widzi, jak zbiera mi się na płacz, że jednak go to rusza.
Ale właściwie to ja nie złościłem się na niego nawet w połowie tak, jak powinienem. Bo
przecież gdybym był normalny, musiałbym go nienawidzić. Zamiast tego byłem zniewolony jak ptaszek w klatce, który śpiewa, ucieszony na widok kota. I to
chyba było we mnie najśmieszniejsze.
Z drugiej jednak strony on nie
miał wątpliwości, że z miejsca mu wybaczę. Że chce się mną rozgrzeszyć z tego całego
samolubstwa i snobizmu. Wiedziałem to – trochę bolało i wszczynało bunt, chociaż wyglądał
tak pięknie. I gdzieś tam we mnie budził się mały czart, który chichotał mi do
ucha i kazał zaśmiać mu się w twarz. Uciszyłem go, jak mogłem najskuteczniej,
ale nie dałem znowu zrobić z siebie ofiary.
– Jak jestem z tobą, nie wiem co myśleć. Wiem, że to się zaraz skończy i że później będziemy dla siebie
wrogami. To przekleństwo kochanków: wiedzą o sobie zbyt wiele, więc nie mogą
żyć osobno, ale znacznie ciężej przychodzi im bycie razem. Amantes amentes –
kochankowie to szaleńcy.
Przez chwilę wydawało mi się, że się
zadławił, bo zbladł nagle i spojrzał na mnie przestraszony. Jednak zaraz
spuścił smutne oczy i zaczął analizować moje słowa w tej błogiej ciszy, która
była między nami zawsze najbezpieczniejsza. Zastanawiałem się nad tym, co myśli, i czy jest jakaś mała szansa, że się zmieni. Sam ten fakt zdawał mi się nieprawdopodobny
i trochę śmieszny. Black… Gdyby siedział na początku w przedziale…
Wszedłem do przedziału, a ich oczy
zwróciły się w moją stronę. Zakręciło mi się w głowie, bo nie lubiłem być w
centrum uwagi. A jednak chłopak o wyglądzie kupidynka wydawał się miły, jak i
ten w okularach, w jaskrawym stroju, uśmiechnięty od ucha do ucha. Inny – o
białych włosach, jak śnieg w grudniu – wstał i zaprosił mnie gestem, bym usiadł.
Zaparło mi dech w piersiach, ale posłusznie zająłem miejsce, spuszczając wzrok.
I wtedy go zobaczyłem. Siedział i wpatrywał się w okno, zamyślony i odległy. I
była taka chwila, kiedy spojrzał na mnie i zarumienił się, patrząc, jak na
kogoś, kogo znał, a może kogoś, kto mu się podobał…?
Och nie, to nie brzmiało zbyt
prawdopodobnie i sam nie wiedziałem, czy chciałbym zmienić choćby moment z tego, co mi
się przydarzyło w Hogwarcie. Zawsze na to narzekałem, ale… Lubiłem siebie takiego,
jakim byłem dzięki wszystkiemu, co mnie spotkało. Nauczyłem się mówić „nie” i złościć na innych. Byłem jak normalny
dzieciak. Tak, to w Hogwarcie zacząłem mieć wrażenie, że jestem zupełnie normalnym chłopakiem.
Zanim doczekałem się odpowiedzi Syriusza, on wpatrzył się we mnie zraniony, zły i tak strasznie zaskoczony, że
wcześniej nie miałem świadomości, że ktoś mógłby tak wyglądać. Spostrzeżenie, na co tak właściwie się gapił, nie zajęło mi długo. Krew odpłynęła mi z twarzy i od razu zacząłem się zastanawiać, co powiem. Dłoń zaraz powędrowała do
szyi, zakrywając ten namacalny dowód zbrodni wykonanej na moim ciele. Zbrodni
przeciwko Syriuszowi, jak pewnie sobie tłumaczył.
Niewiele udało mi się wymyślić, nim
wybuchnął, potrząsając mną i dopytując się o imię. Więc milczałem, wpatrując się
w jego oczy i chcąc płakać nad jego głupotą. Właściwie to nienawidziłem, gdy
pokazywał, jakim był dupkiem. Wolałem żyć w świecie fantazji, gdy zawsze był
tak piękny, jak tamtego wieczoru przy fortepianie. Dla jego dumy zrezygnowałbym
z własnej. Ale on był przecież tylko wyżej wspomnianym dupkiem.
Więc zaczęliśmy na siebie krzyczeć, płakać
i wymachiwać rękami, posyłając groźby. Obaj później żałowaliśmy, ale też ubolewaliśmy nad jego głupotą. On – w ciemnej sypialni, na parapecie. Ja – w
skrzydle szpitalnym, leżąc w poplamionej łzami pościeli.
Rano dotarłem na śniadanie trochę później
niż zwykle. Może nie chciałem trafić na Syriusza, a może sam musiałem się nad
tym wszystkim zastanowić. Jedno było pewne – i tak wszystko prędzej czy
później wróci do normalnego stanu rzeczy. A to wcale nie będzie tak
zbawienne, jak niektórym by się wydawało.
Jednak gdy dotarłem na Wielką Salę, spotkałem
się z kolejną nowością, która wzbudziła mój niepokój. William siedział wyraźnie
zeźlony przy stole razem z Jamesem i Peterem, jedzącymi wyjątkowo śniadanie w
ciszy. Jednak to widok Syriusza oddalonego o kilkanaście miejsc tak mnie zaniepokoił.
Nie pogodziliśmy się oficjalnie, więc zająłem miejsce przy Williamie,
nieprzekonany czy nagle nie wybuchnie. Chwilę milczałem, ale nie mogłem dłużej wytrzymać.
– Will? Coś nie tak między tobą a
Syriuszem, prawda?
Przez chwilę nadal rozgrzebywał jedzenie widelcem, ale
wkrótce westchnął i spojrzał na mnie, jakby ubolewając nad czymś wewnętrznie.
Uśmiechnął się delikatnie, jak to on zawsze umiał, nawet w najbardziej dramatycznej
sytuacji, i otoczył mnie ramieniem, całując w czoło.
– Dobrze, że już ci lepiej. – Wsunął dłoń w moje włosy i coś w nim
puściło, uspokajając go i kojąc. Znowu się uśmiechnął, teraz bardziej do
siebie, i widać było te radosne iskierki w jego oczach.
– Byłeś bardzo niegrzeczny,
Remi – zaśmiał się, zwracając uwagę Jamesa i Petera.
Drgnąłem, naburmuszając się, jak zwykle.
Domyślałem się już sensu tych słów.
– Widzisz, kiedy zabawiałeś się z
kimś w tajemnicy przed Syriuszem, nie myślałeś o tym… Ba! Nawet ja nie
przypuszczałem, że zostanę pierwszym podejrzanym.
Uniosłem brwi, zupełnie rozbrojony, i przez
chwilę zastanawiałem się czy to nie jakiś głupi żart. Ale nie,
cholera! To tylko moje życie znowu przemienia się w jakąś cholerną komedię. Jak
zwykle nie chciał tracić czasu na gadanie, bo po co? Lepiej oskarżyć wszystkich
wokół i siedzieć dumnie, jak ta kwoka na grzędzie. Westchnąłem, opierając twarz
na dłoni.
– I tak nie zgadniesz…
– Jest aż tak
źle? – Uśmiechnął się rozbawiony, i rozczochrał mnie.
Uderzyłem lekko głową w stół i zamknąłem
oczy, wiedząc, że zarówno Will, jak James i Pete oczekują natychmiastowej odpowiedzi. Skrzywiłem się lekko, nie chcąc słyszeć ich reakcji.
– Regulus.
Wybuchli śmiechem.
Po lekcjach od razu skierowałem się do
biblioteki, by zdobyć materiały do eseju z zielarstwa. Przetrząsając półki w
poszukiwaniu potrzebnych książek, myślałem o Williamie. Właściwie to skąd ten
pomysł? Will… O, Merlinie, Will był świetny! Zabawny, taki miły, ciepły i troskliwy. Właściwie to był całkowitym przeciwieństwem Blacka. Taki serdeczny i
zawsze uśmiechnięty. Mógłby być moim bratem. I obojętnie, jak było w rzeczywistości, zdaniem Syriusza zadurzył się we mnie. Ta myśl mnie trochę skołowała, jak zwykle
jeśli chodzi o moje relacje chłopak-chłopak. Nie miałem najmniejszej ochoty zastanawiać się nad takimi rzeczami.
I ktoś mi w tym pomógł. W pewnym sensie.
Regulus sięgnął po książkę z górnej półki i wręczył mi ją bez słowa, a jednak z miną, której nie mogłem dokładnie
zdefiniować. Nie wzbudzała raczej mojego bezwzględnego zaufania. Zastanowił
się, jak to on miał w zwyczaju, i sięgnął bez oporu do moich ust. Cofnąłem się,
skrzywiony, wpatrując się w niego jak zranione zwierze.
– Jesteś wredny.
Zmarszczył brwi, po czym roześmiał się,
odgarniając w roztargnieniu włosy ze swojej twarzy.
– Tak, ale nie bierz tego do siebie,
malutki. – Złapał mój podbródek, zadowolony.
Zdałem sobie sprawę z tego, do jakiej
władzy on jest przyzwyczajony i jakie wpływy musi mieć rodzina Blacków.
Wcześniej te bajeczki o czystości krwi wydawały mi się śmieszne, może nawet
dziecinne, więc jeszcze gorzej przyjąłem do wiadomości fakt, że Regulus
pochodzi z tej lepszej części społeczeństwa czarodziejów. I właśnie dlatego,
niczym król, rządził wszystkimi i wszystkim. I wymagał posłuszeństwa.
Naprawdę nie chciałem tam być. Bałem się i
czułem ten jego niemy rozkaz tak mocno, że niemal się popłakałem. Odtrąciłem
jego dłoń, zachowując właściwie dość hardą minę. Moje serce biło jednak niemiłosiernie,
a płytki oddech energicznie poruszał moją klatką piersiową. Nie czekając na jego choć
najmniejszą reakcję, ruszyłem do wyjścia. Zamarłem jednak wkrótce, widząc
Syriusza stojącego w przejściu. Był tak zaskoczony, że zdawał się być posągiem.
Pięknym, wysokim, greckim posągiem.
Spuściłem szybko wzrok, czując, jak z
paniki oczy zaczynają mi łzawić. Minąłem go bez słowa, obijając się o jego bok.
Odetchnąłem głęboko lawendowym powietrzem. Zaczynałem czuć, że ono staje się
moją pożywką i nie mógłbym z niej tak po prostu zrezygnować.
Na kolacji go nie zastałem i zacząłem się
martwić, bo Regulus już dawno siedział przy stole, dziwnie uśmiechnięty. Minęło
zaledwie kilka godzin, a po szkole już zaczęły krążyć plotki. Podobno rzucali
zaklęcia na oślep, wywracając półki bez opamiętania. Pani Black wpadła do szkoły i
sterroryzowała każdego, kto jej się nawinął. Czułem, jak to wszystko mnie
przytłacza, sprawia, że w środku ogarnia mnie panika, i sam już nie wiedziałem, jak przed tym uciec. Z niecierpliwością czekałem na hasło do odejścia, ale profesor
Dumbledore jeszcze nawet nie wszedł do sali. To była duża sprawa i niepewność mnie zabijała.
Widzę dyrektora. Wchodzi tylnymi drzwiami, zmartwiony, jakby przytłoczony wiekiem. Chwilę rozmawia z profesor
McGonagall i, wstępując na mównicę, wznosi smutne, szare oczy.
– Zapraszam wszystkich do
dormitoriów.
Wypadam na korytarz, przeciskając się
przez tłum uczniów. Rozglądam się wokół, czy aby nie stoi na korytarzu,
patrząc na mnie rozbawiony. Ile dałbym, żeby teraz zobaczyć ten wzrok.
Oddychając głębiej, zacząłem wspinać się po schodach, ciągle niepewny i trochę zbity
z tropu zachowaniem Regulusa. I tymi okropnymi plotkami…
Korytarz dłuży mi się niemiłosiernie.
Postaci z obrazów przyglądają mi się z zaciekawieniem, wymieniając się
szeptami. O nim? Niemal wpadam na zbroję. Potrząsam głową, by pozbyć się tego
roztrzepania. Otrząsnąć się z własnych żałosnych myśli.
Wchodzę do pokoju wspólnego. Ogień w
kominku się pali. Jest ciepło i przytulnie. Jak zwykle. Tak, wszystko musi być
w porządku. Jednak waham się chwilę przed schodami do sypialni. Powtarzam sobie
w myślach, że jest dobrze, że jedynie dostanie karę, na jaką zresztą zasługuje…
Wspinam się po schodach. Powolutku, jak
wtedy, kiedy wracam po pełni. Skradam się jak szczur, by nikt mnie nie
przyłapał. Stoję przed drzwiami – skrzypią. W środku nie pali się światło.
Zaciskam wargi. Nie, nie, to nic nie znaczy. Zaglądam do środka. Światło
księżyca pada na jego łóżko. Opanowuje mnie błogi spokój. Jest mi dobrze w tym
zamyśleniu.
I nagle dociera do mnie, że kufer zniknął.
Że szafka obok łóżka jest pusta. Że na łóżku nie leżą jego brudne skarpetki ani skórzana kurtka.
Dociera do mnie, że wszystko nie wróci do normalnego stanu rzeczy…
…bo on zniknął.
Remi ty debilu ;-;
OdpowiedzUsuńJak on mógł...?
Biedny Syriusz. Naprawdę mi go żal i biedny taki skrzywdzony...
Spłoń Remi ;-;
Nie...O Boże, nie...
OdpowiedzUsuńBrak mi słów ;(
Ale liczę na to, ze Syriusz szybko wróci! :D
Pozdrawiam
Dobra popłakałam się na końcówce tego rozdziału...
OdpowiedzUsuń