„Ufam ci”, te słowa zupełnie tu nie pasowały. Jego twarz była
spokojna, co odebrałem z nie mniejszym zdziwieniem. To „ufam ci” mnie
już zupełnie przekonało i zasmuciło. Może przez to, że liczyłem się z tym, że
wybuchnie nagle i szlag trafi romantyczną atmosferę, która dusiła już swoim
słodkim odorem. Może dlatego, że chciałem zobaczyć ogniki zazdrości w jego
oczach i być trochę bardziej przyciśnięty jego sporą dłonią. A tak, stałem
naprzeciw niego i czułem się zupełnie zlekceważony, nieistotny w tej chwili. Jak
źle musiałeś ze mną postępować, żeby nauczyć mnie takiego odbierania słów „ufam ci”? „Ufam ci” było teraz obojętne i zimne. Gdybyś wybuchł myślałbym, że kochasz mnie bardziej (i jednocześnie wściekłbym się na
ciebie).
Tak więc stałem naprzeciw ciebie smutny
przez twój smutek i rzekomą obojętność. A ty przez chwilę też się nie ruszałeś,
ale w końcu złapałeś moją rękę i pociągnąłeś mnie w stronę schodów. Nie
opierałem się, bo ponure myśli już zupełnie przycisnęły moje ramiona do ziemi.
Też milczałeś, co zdradziło trochę twój żal do mnie i całej zaistniałej
sytuacji. Ale nagle w twoich oczach pojawiły się małe iskierki. Kiedy zacząłeś
zerkać w moją stronę, już wiedziałem, że chcesz o to spytać, ale nie możesz. Bo
się dla mnie starasz, bo wiesz, że nie jestem twoją rzeczą, że mogę mieć swoje
życie, że może zrobiłem to specjalnie, żeby ci się zrewanżować. Och, jak bardzo
nie było to prawdą! I już prawie wycisnąłem z siebie jakieś zupełnie
zawstydzające słowa, które miały zobrazować całą tą sytuację i moją całkowitą i
jednocześnie praktycznie żadną winę w tym incydencie, ale nie zdążyłem.
– Powinieneś uważać. Jesteś zbyt
malutki na takie poważne sprawy.
Miałem wrażenie, że nie tych słów chciał
użyć, co tylko zaostrzyło moją irytację. Odwróciłem twarz, zawstydzony i
zastanawiałem się, jak wygarnąć mu, że sam też świetnie bym sobie poradził,
mimo mojego niewielkiego wzrostu i drobnej postury, ale za to z różdżką w ręce
i wybitnym z zaklęć. Ale w tym samym momencie, kiedy już coś wymyśliłem,
dotarło do mnie, jak bardzo podobnie martwi się o mnie Regulus i na tę myśl
niemalże się uśmiechnąłem, zaglądając w jego oczy.
Zanim zdążyłem go tym podręczyć ciemna,
wysoka postać spotkała się z nim. Arystokratyczne czoła cmoknęły się cicho, by
później równie arystokratyczne dłonie mogły przejechać po zacnych głowach
wyniosłym ruchem. W taki sposób tym razem wpadli na siebie bracia Black.
Niezbyt zadowoleni swoim widokiem,
postanowili najwyraźniej przemilczeć swoją obecność i zająć się kontynuowaniem
własnych myśli. Na moje nieszczęście Regulus najwyraźniej interesował się mną.
Odnalazł mnie spojrzeniem i przyszpilił nim do ściany.
– Jesteś głupi. Szukasz sposobu na
skończenie swojego, co tu dużo gadać, nędznego żywota?
Drgnąłem na jego sykliwy ton, wywołujący
dreszcze na karku. Spojrzałem w jego oczy i zmroziło mnie już zupełnie. Jakbym
biegał nago po Antarktydzie.
– Uważaj, ostrzegam cię,
Regi! – Syriusz nagle przytknął dłoń do torsu brata, podtrzymując go
w miejscu, jakby ten miał się na mnie rzucić. Co znając jego naturę, było ostatnią
rzeczą, jaką by zrobił. Stanęli naprzeciw siebie, unosząc wysoko głowy i prężąc
piersi. Byli identyczni, widać było, że wyszli z tego samego domu, nauczeni
tymi samymi doświadczeniami, przeżywając większość chwil razem. Skąd ta
niechęć?
Na ustach młodszego Blacka wyrósł uśmiech.
– Nie martw się tym tak braciszku. My
z Lupinem znaleźliśmy już wspólny język.
Syriusz wciągnął szybko powietrze przez
zaciśnięte szczęki, żyła na jego skroni zaczęła niebezpiecznie pulsować, dłonie
zacisnęły się, a sylwetka lekko zgarbiła, jakby próbował powstrzymać bestię
siedzącą w nim. Jego natura awanturnika walczyła z nim jeszcze trochę,
wydrapując pazurami wąski tunel ku wyjściu, jednak zaraz przełknął ją, mrugnął
kilka razy, rozluźnił się i na powrót wyprostował.
– Nie obchodzi mnie, co ci się wydaje
lub nie wydaje. Przestań odgrywać się na mnie. A już na pewno w ten
sposób – odetchnął głębiej, jakby chciał powiedzieć jeszcze dużo,
dużo więcej w tym tonie, który nie był ani trochę oskarżycielski. Mówił to
spokojnie, bez złości jakby naprawdę nie chciał znaleźć się w tej sytuacji. W
końcu złapał moją dłoń i pociągnął mnie dalej wzdłuż korytarza. Zainteresowany
i jednocześnie trochę zaniepokojony, poszedłem za nim.
Patrzył w przestrzeń przed sobą i nie
mogłem odgadnąć jego myśli. A może w pewnym stopniu mogłem, jednak dawały one
więcej pytań, niż odpowiedzi.
– O co chodzi? No wiesz, między
wami... Ty w końcu wcale go nie nienawidzisz, nie? – mój
wzrok zatrzymał się na naszych złączonych dłoniach i tam pozostał ukojony
i spokojny. Czekałem z cierpliwością, jaka jeszcze mi się nie zdarzyła. A
Syriuszowi trochę zajęło nim przeniósł swój wzrok z dalekiej otchłani na moją
małą osobę i postanowił zastanowić się nad zadanym pytaniem.
– Jasne, że nie. Bardzo kocham mojego
brata. Jak nikogo innego w mojej rodzinie.
Zmarszczyłem brwi od tego dziwnego,
normalnego, zupełnie nie stylizowanego na nic tonu. Uniosłem spojrzenie,
napotykając jego lekki uśmiech. Jego dłoń puściła moją i spoczęła w moich
włosach, targając nimi delikatnie.
– To, że mnie zdradził zabolało mnie
najbardziej.
– A sądziłem, że to ty jesteś
zdrajcą – mruknąłem mimochodem, jedynie tak mogąc skomentować
cały jego świat, który nagle stanął przede mną otworem. A przynajmniej
pierwszy jego poziom. I to wydało mi się wyjątkowo zabawne w tym momencie, że
tak mało on mi o sobie zawsze mówił i tak mało ja o nim słuchałem. To trochę
podłe z mojej strony, oceniać go przez te trzy lata, zupełnie go przy tym nie
znając. Jestem prawdziwym ignorantem, za mało już we mnie chyba zalet.
– Ciebie nie
zdradzę – przygarnął mnie do siebie. – Choćby nie wiem co,
nigdy cię nie oddam.
– Oprócz tego, mógłbyś mnie już nie
zostawiać, ty skończony idioto – westchnąłem, kręcąc głową
na jego kolejne pełne oddania słowa. Sypał takimi tekstami jak z rękawa.
Że też tacy ludzie jeszcze istnieją.
W Wielkiej Sali było tłoczno i przyjemnie
ciepło. Dla spokoju ducha, odsunąłem się nieco od Syriusza na praktycznie
przyzwoitą odległość, mimo jego jak najbardziej zachęcających spojrzeń, bym
zbliżył się znacznie, znacznie, ZNACZNIE bardziej. Odchrząknąłem lekko,
spoglądając w niebo pod sklepieniem sali.
– Też uważaj. Nie chcę, żeby coś ci
się stało przez Szczura Slytherinu – postarałem się przedrzeć
przez gwar prowadzonych rozmów. Zerknąłem na Syriusza kątem oka.
Uśmiechnął się jednym kącikiem ust, dziękując mi spojrzeniem za troskę i
jednocześnie oznajmiając, że zupełnie nic mu nie grozi. Wykreślił palcem znak „x” na swojej piersi, obiecując że będzie uważał. Jasne, jasne, nie potraktował mnie poważnie ani trochę.
Huncwoci siedzieli przy stole parę metrów
od nas. Na nasz widok William podniósł się, wychodząc nam na przeciw.
Podchodząc, ułożył dłoń na ramieniu Syriusza i ścisnął je.
– To moja wina. Ale zawsze go tak już
broń – uśmiechnął się przepraszająco, bez cienia dawnego
żalu. Syriusz przymknął oczy i uśmiechnął się, jakby wiedział, że prędzej,
czy później uda się mu przekonać do siebie nawet Willa.
– Oczywiście, że będę. Mówiłem ci, że
on jest dla mnie najważniejszy.
Odchrząknąłem przywołując swoją
zawstydzoną twarz do porządku i przysiadłem na ławie obok Jamesa, który zaraz
przygarnął mnie do siebie ramieniem i ścisnął niebezpiecznie mocno moją szyję.
– No i znowu jesteśmy wszyscy razem!
Legendarni Huncwoci w komplecie! – zaśmiał się, puszczając mnie
i zerkając na Syriusza z wystawionym w jego kierunku
kciukiem. – Trzeba to oblać. W weekend? Wieczorem nikomu nie
chce się łazić po dormitoriach i sprawdzać obecność. Wpadniemy do Trzech
Mioteł.
– E tam – Syriusz usiadł po
drugiej jego stronie. – To pełnia, a ja mam już wtedy inne
plany – oparł twarz na swojej dłoni i wpatrzył się we mnie z
tajemniczym uśmieszkiem, który dla mnie był aż zbyt oczywisty. Spuściłem
wzrok w swój pusty talerz. Poczułem, że robi mi się naprawdę słabo. Miałem
niedużo czasu, żeby wybić mu to z głowy. I postanowiłem zaryzykować wszystko,
żeby go ochronić.
– Remi, dobrze się czujesz?
Zbladłeś – szepnął mi do ucha William. Mój uśmiech nie mógł być
zbyt przekonywujący.
Leżałem na łóżku, zastanawiając się, jak
ubrać myśli w słowa. Jak to przedstawić, żeby nikogo nie przestraszyć i nie
wyjść na oszołoma. Zawsze oczywiście mogłem liczyć na Syriusza, który na własne
oczy przekonał się jak czasem puchaty i niebezpieczny potrafię być, jednak w
tym jednym nie chciałem na nim polegać. Tą sprawę wolałem rozstrzygnąć sam i
miałem nadzieję, że nic a nic to nie zmieni między nami. W końcu oni byli moimi
przyjaciółmi... co nie?
Zajrzałem wgłąb pokoju, patrząc na Jamesa,
który śmiał się z Peterem i Williamem, oglądając jakieś kolorowe pisemko dla
dowcipnisiów. Syriusz siedział na swoim łóżku po turecku, patrząc na mnie,
jakby wiedział nad czym od dłuższego czasu się zastanawiam. I wyraźnie czekał,
aż zdecyduję, trwając w pozie zupełnie nienachalnej, zerkając co jakiś czas na
pergamin z pracą domową i dopisując kolejne zdania.
Wstałem, udając, że nie widzę tego
spojrzenia i podszedłem do chłopaków.
– Co robicie? – przysiadłem
na brzegu materaca i zajrzałem z nieagresywnym zainteresowaniem do gazety.
– Już lepiej się czujesz,
Remi? – William otarł kącik oka, pozbywając się niewielkiej łezki
śmiechu. Uśmiechnął się ciepło i przechylił lekko głowę na bok. Westchnąłem i
odwróciłem twarz, ściągając usta i marszcząc brwi.
– Muszę z wami pogadać. No wiecie,
powiedzieć wam coś.
– Gdyby nie ja, teraz nie byłoby tak
zabawnie, co dziecinko? – usłyszałem zbliżające się do nas
kroki Syriusza.
– Cicho siedź, może wreszcie ktoś
przemówi do tego twojego pustego łba i wybije ci z niego parę głupich
pomysłów – warknąłem przez zdenerwowanie całą tą sytuacją. Chłopcy
wpatrzyli się w nas z zainteresowaniem.
– Po prostu im to powiedz, skoro im
ufasz – poczułem jego dłoń na swoim ramieniu. I tyle z
mojego powiedzenia wszystkiego samemu, bez Syriusza, który posłuży mi
dobrą radą i wsparciem. Ha ha, toś się wpakował, Remus, gratuluję.
– Ja chcę być
druhną! – ręka Jamesa nagle wyskoczyła w górę i zaczęła wyprawiać
dzikie pląsy, zdradzając podniecenie właściciela. Spojrzałem na niego
karcąco, co chyba mi się udało, także dzięki nagłemu zawstydzeniu.
– To wcale nie jest śmieszne,
James – strząsnąłem dłoń Syriusza z ramienia i wziąłem głębszy
oddech. Zatrzymałem wzrok na zatroskanym spojrzeniu Williama. Nie zostawią
mnie, jestem pewny.
Zapadła cisza, niepokojąca, wieczna cisza.
Wilkołak – aż dziwne, że udało mi się to przy nich wykrztusić.
Oczywiście nie brzmiało to zbyt płynnie. Raczej jak chrząknięcie i jednocześnie
dławienie się. Ale chyba moja wypowiedź była dostatecznie klarowna. Łącznie z
przeprosinami za to, że im nie mówiłem, prośbą, żeby się nie martwili i chęcią
niesprawiania problemów.
– Interesujące – William
przerwał cisze, wpatrując się we mnie z błyskiem w oku. Zaraz
przeniósł wzrok na Syriusza, o którego pomyślę też nie zapomniałem
wspomnieć.
– Naucz mnie też. Będę go chronił
razem z tobą.
Moja szczęka łupnęła o ziemię, kiedy jego
słowa wbiegły wesoło do mojego ucha i zaczęły odprawiać tańce ludowe. On chyba
sobie żartował!
– Ja też! Nie zostawię go!
– W takim razie i ja...
– Czyście do końca postradali
zmysły?! Czy któreś z moich słów było niejasne?! „Głupie i stanowczo NIEBEZPIECZNE”! Wydaje mi się, że wyraziłem się wystarczająco
jasno! – poderwałem się z miejsca, potrząsając nerwowo czupryną i
starając się pohamować wciąż rosnącą twardość swojego głosu. Nie drgnąłem ani
trochę, wpatrując się we wstającego z posłania Williama, który wkrótce zmierzył
mnie karcącym spojrzeniem.
– Jesteś dzieckiem i bierzesz na
siebie stanowczo za dużo. Przestań już na siłę zgrywać bohatera i pozwól sobie
pomóc, zamiast w kółko marudzić i łazić z kwaśną miną – powiedział to
tak dobitnie, że temperatura mojego ciała spadła do zupełnie normalnej, a
brwi straciły swój srogi kształt. Ton jego głosu sprawił, że zacząłem się
zastanawiać, czy on aby przypadkiem tez nie należy do jakiejś szlachetnej
rodziny rodem z piekła.
– Zresztą chyba nie chcesz popsuć nam
zabawy, co nie, Remi? – przed oczami zobaczyłem szeroki uśmiech
Jamesa.
Jeszcze raz przypomniałem sobie słowa
Jamesa, który zarzekał się, że nie będzie mógł zasnąć, przez to całe
zamieszanie, kiedy jego donośne chrapanie nie dawało mi spać o drugiej w nocy,
pomimo zasłoniętych kotar i kołdry naciągniętej na uszy. Nie mogłem oczywiście
przypisać całej winy jemu, bo byłem dość niespokojny sam z siebie. Teraz
zamiast Syriusza, próbującego otoczyć mnie swoimi opiekuńczymi ramionami
podczas pełni, dostałem w pakiecie trzech przekonanych o genialności tego
pomysłu nastoletnich chłopców. Po raz kolejny powiem – ha ha. Trzeba
było trzymać dziób na kłódkę, struć czymś Syriusza i wszystkie problemy z
głowy. Ileż plusów miały plany, które wymyślałem, gdy było już za późno...
Drgnąłem, kiedy kotara z prawej strony
poruszyła się, a spomiędzy materiału błysnęły na mnie dwa, czarne ślepia.
– Ja śpię, idź sobie – ho
ho, tak więc siewca nędzy i zniszczenia postanowił się mi objawić. Byłem
na niego wściekły, że wyciągnął do nich pomocną rączkę i skromnie zgodził
się zostać ich mentorem w czynieniu tego, co niedobre. A po trochu wcale mi się
nie uśmiechało zostać z nim w ciemnościach na miękkim łóżku, odciętym od świata
zewnętrznego ścianami kotar. O stanowczo nie było to moim hobby!
– Też nie mogę zasnąć – nie
robiąc sobie dosłownie nic z mojej niechęci, wgramolił się na
materac. Wąskie przejście do świata zewnętrznego zasunęło się za nim,
grzebiąc całą nadzieję, jaka mi pozostała. Zaraz pochylił się nade mną,
opierając dłoń na mojej poduszce tuż obok głowy, drugą łapiąc moją rękę, która
szykowała się do dość gwałtownego odepchnięcia jego twarzy. Wziąłem głębszy
oddech, widząc jego ciepły uśmiech, obejmujący moją twarz.
– Nie każ mi mówić zawstydzających
rzeczy. I idź sobie. Nic a nic od ciebie dziś nie chcę, poza
spokojem – nerwowo zerknąłem na jego uśmiechniętą twarz, która
zbliżyła się nieco.
– Nawet całusa? Tego chyba od
jakiegoś czasu nie umiesz sobie odmówić.
Niech mnie piekło teraz pochłonie, bo
zaraz zdarzy się coś, co w obecnej sytuacji zrodzi jakieś ogromnie
zawstydzające, nieskore do powstrzymania zdarzenia, na jakie dzisiaj z
pewnością sobie pozwolić nie mogę. Nie całuj mnie, nie całuj, nie całuj! Drugą
dłoń wysunąłem za kotarę, przetrząsając zawartość mojej szafki nocnej po
omacku. Kiedy jego usta drgnęły lekko i zaczęły przemierzać drogę do moich,
jedynym ratunkiem stał się prezent, który dostałem od Williama z okazji
pierwszych świąt w Hogwarcie.
Przycisnąłem kaganiec do szczęki Syriusza,
a on samoistnie zapiął się na niej idealnie dopasowując. Obydwoje chyba tak
samo zdziwieni, wpatrzyliśmy się w siebie, nie wiedząc, co tak właściwie się
stało.
Nie wytrzymałem, widząc jego psi wzrok
pełen desperacji, kiedy mnie puścił i zaczął ciągnąć za magiczny kaganiec.
Zasłoniłem usta dłonią i zacząłem się śmiać, chowając twarz w poduszce, by nie
obudzić innych. W końcu zaczęło brakować mi oddechu, więc uniosłem twarz i
spojrzałem na niego zadowolony. W tym samym momencie splótł ręce na piersi i
wpatrzył się we mnie z uniesioną brwią i majaczącym w kąciku ust uśmiechem.
– Dobra, jak to się zdejmuje?
– A bo ja wiem – wzruszyłem
ramionami. – Spytaj Willa, to zabawka od
niego – popchnąłem go ostrożnie kolanem, zsuwając z mojego
posłania poza łóżko. Pożegnałem jeszcze uśmiechem jego błyszczące
spojrzenie i odwróciłem się do całej sceny plecami, wkrótce zasypiając tak
dobrze, jak nigdy.
Nie ukrywam, że następnego dnia nie byłem
do końca zadowolony swoim nocnym wybrykiem. Blackowi jak zwykle udało się
obrócić wszystko na jego korzyść, tak więc od rana musiałem się z nim użerać
obojętnie od miejsca i sytuacji. Otóż po porannym oswobodzeniu z kagańca
postanowił nie rezygnować z modnych podobno, zwierzęcych dodatków i od
śniadania łaził za mną w ćwiekowej obroży i smyczy, która dziwnym trafem,
często lądowała na ramieniu lub wpadała bezpośrednio w mojej ręce. Od posiłków
po lekcje miałem, kolokwialnie mówiąc, przesrane.
– Możesz przestać z tym za mną
łazić?! – zatrzymałem się i odwróciłem do niego w drodze na
obiad, po lekcji wróżbiarstwa. Także stanął i przyjrzał się mi z uśmiechem,
dzięki któremu było wiadomo, że ten efekt właśnie chciał osiągnąć. Ignorując
rozbawione miny reszty, chwyciłem za syriuszowską koszulę i pociągnąłem go
wzdłuż korytarza, za pobliski zakręt.
– Jeśli zaraz nie przestaniesz
zachowywać się jak dzieciak, to obiecuję, że wypróbuje na tobie serię
niebezpiecznych... Znowu mnie nie słuchasz! – wyrzuciłem z siebie,
patrząc na jego uśmiech i ojcowskie rozczulenie. Schwycił koniec smyczy i
z rozbawieniem wymalowanym na twarzy, posmyrał mnie nią po policzku. Moją twarz
obszedł gryzący zapach lawendy, wpatrzyłem się w jego oczy, by zaraz leniwie
zsunąć wzrok na usta. Człowiek obdarzony niebywale podniecającą mimiką i jak tu
z takim rozmawiać, jeśli nie przeszkadza ci to, że jest płci takiej samej?
Naprawdę to zaczynało być męczące, to całe stawianie się mu. Kiedyś lubiłem się
tak z nim bawić, ale aktualnie coś zupełnie innego mogłoby sprawić mi
przyjemność. Boże, jak bardzo okropny się stałem, kiedy od niewinnego dziecka
przeszedłem już do nieskromnego, niestabilnego hormonalnie nastolatka.
– Póki nikt nam nie przeszkadza,
mógłbyś wreszcie...
– Zamknij się,
Black – warknąłem na niego i chwytając smycz tuż przy łączeniu z
ćwiekową obrożą, przyciągnąłem go do siebie.
Przez chwilę nic nie czułem, ale kiedy mój
organizm zdał sobie sprawę z faktu, że właśnie ma niebywałą okazję doświadczyć
ust Tego Syriusza Blacka, moje myśli zapętliły się, a ręce zacisnęły w pięści,
przygarniające to lawendowe ciało bliżej. Nie miałem siły otworzyć oczu, by
zobaczyć emocje przebiegające przez jego twarz. Nie było ważne, czy on to
zaplanował, czy to przewidział, czy go zaskoczyłem, czy się ze mnie podśmiewał.
Miałem to tak bardzo gdzieś, rozpływając się w tej chwili i w spływającym po
mnie słowie „kocham”.
To trwało dla mnie tak krótko, a jednak
musiałem się oderwać, ochłonąć z namiętności, która nagle się we mnie zebrała.
Odetchnąłem lekko, uchylając powieki, patrząc na jego usta, trwające wciąż w
lekkim rozwarciu, trochę mokre od mojej zachłanności. Zbliżyły się do mnie, by
znów połączyć się z moimi. Tym razem wolniej, tak jak powinny za pierwszym
razem. Dawno nie otrzymałem od niego takiego czułego całusa. Chyba nigdy też
nie potrafił całować tak dojrzale. Poczułem szorstkość jego dłoni, wsuwającej
się na moje biodro, pod sweter. Przyjemna, duża dłoń, która bez pośpiechu
chłonęła centymetry mojej skóry, zacisnęła się parę razy na moim biodrze tak
nagle i jednocześnie mocno, że wywołało to u mnie naprawdę przyjemne dreszcze.
Kochasz mnie?
Odczepiłem się od niego, przesunąłem
dłonią po jego piersi i zajrzałem niepewnie w oczy. W tym samym momencie
uśmiechnął się lekko. W jego spojrzeniu było tyle ciepła, ile być powinno, żeby
mnie zupełnie rozmiękczyć. Rozejrzałem się niepewnie po korytarzu.
– Nikogo nie ma – poczułem
jak jego silne ramię chwyta mnie w pasie, przyciągając do siebie
i odrywając moje pięty od ziemi. Utopił mnie w swoim pocałunku, bardziej
już pochłaniającym moją świadomość, gwałtowaniejszym. Zacisnąłem dłoń na jego
koszuli, mnąc ja na plecach, za każdym jego pełniejszym poruszeniem warg.
Przylgnąłem do niego, nie będąc pewnym czy stoję na ziemi, czy on mnie nadal
podtrzymuje. Czułem się tak szczęśliwy, że mógłbym zemdleć. Nigdy nie
przypuszczałem, że świat może tak bardzo nie istnieć, kiedy jego dłoń sunęła w
moich włosach, coraz bardziej je rozplątując, plącząc w nich siebie samą.
Usłyszałem nasze głośne oddechy, które tylko dopełniły czary.
Jestem marynarzem kosmicznym, który
przemierzał drogę mleczną... I utonął. Widząc Syriusza, gwiazdę, która bywała
bazyliszkiem.
– No już dość tego obściskiwania się.
Co wy tutaj wyprawiacie? – skrzeczący głos zaczął się do
nas zbliżać. Wyrwałem się z okowów chwilowej nieśmiertelności i wpatrzyłem
się w skuloną sylwetkę, sunącą ku nam pokracznie. Ciotka Trelawney.
Jestem zgubiony. Całkowicie skończony, a
nawet już pogrzebany w wesołej, różowej trumience.
Wszystko spowiła ciemność, kiedy Syriusz
stanął przede mną, zasłaniając mnie ciałem. Miałem tylko siłę jeszcze uczepić
się jego skórzanej kurtki i przytknąć do niej policzek. Postanowiłem liczyć
uderzenia swojego serca, ale czekanie na każde trwało wieki.
– To nie przystoi takiej młodej
damie! Panie Black, proszę nie sprowadzać dziewcząt na złą
drogę! – zagrzmiał głos, gdy ciotka stanęła naprzeciw nas. Zamarłem,
unosząc lekko brwi.
– Przepraszamy, pani profesor, już
stąd idziemy – Syriusz odchrząknął, opierając dłoń na moim
biodrze i popychając mnie lekko w stronę schodów. Cofnąłem się posłusznie.
– Jak to...?
– Cicho, ruszaj się, bo zakłada
okulary...
Na to hasło puściłem się biegiem wzdłuż
korytarza i zacząłem zbiegać ze stopni, nie wierząc w ogrom swojego szczęścia.
Mój Boże, a było tak blisko.
Na samym dole wpadliśmy w tłum spieszących
na posiłek uczniów. Odetchnęliśmy głęboko, starając się wyrównać oddechy. Po
chwili Syriusz zaczął się śmiać. Schwyciłem jego policzki i obdarowałem go
kolejnym pocałunkiem. Spojrzałem w jego śmiejące się teraz oczy i chwyciłem
jego dłoń. Odwzajemnił mój uścisk i pociągnął mnie w stronę Wielkiej Sali.
– Nie zabiorę cię ze
sobą – kręciłem głową jak oszołom, podczas kiedy usta Syriusza kładły
się na moich raz za razem. Mocniej ścisnąłem jego włosy z tyłu głowy,
poirytowany jego leniwym spojrzeniem. Westchnął, kiedy przestałem biernie
poddawać się jego pocałunkom i odwróciłem twarz na bok. Wysunął dłoń z moich włosów
i oparł się na łokciu, zsuwając z mojego ciała i układając obok. Jego ręka,
tkwiąca pode mną wpełzła na moją szyję. Odetchnąłem spokojniej, patrząc przez
chwilę w martwe, zaciągnięte kotary.
– I tak za tobą
pójdę – uśmiech w jego głosie, przywołał moje spojrzenie. Pokręciłem
ponownie głową, nie mając już do niego siły, jednak będąc coraz bardziej
wściekłym.
– Ile razy mam powtarzać, że to nie
jest zabawa. Że nie powinieneś się w to pakować, bo masz te mecze Quidditcha,
na których tak zależy Jamesowi i... – zająknąłem się, kiedy jego brew
uniosła się na idiotyzm tej uwagi. – Wiesz dlaczego cię tam nie
chcę. Chociaż raz nie rób mi na złość.
Syriusz uśmiechnął się szeroko, po czym
znowu się nade mną pochylił, zanurzając mnie w swoim pocałunku i
uniemożliwiając ucieczkę dłonią. Wcale nie chciałem uciekać, choćby przez
chwilę.
– Chcę to przetestować na sobie,
zanim wciągnę w to resztę...
– Nie rozumiesz! Olej mnie i tym
razem, a później nie testuj niczego! Wiesz co? Trupy niczego nie testują, nawet
zażaleń w sprawie trumien nie wnoszą! Oczywiście o ile będzie co pochować w tej
trumnie! Ty bezmózgi pata...!
Syriusz zasłonił mi usta dłonią, siłą
powstrzymując się od śmiechu. Chwilę trwaliśmy w zupełnej ciszy, podczas której
drążyłem mu dziury w oczodole spojrzeniem. Nagle kotara za plecami Syriusza
odsunęła się, a naszym oczom ukazało się stado uśmiechniętych żyraf wymalowane
na bokserkach. James bezceremonialnie wtranżolił się między nas, przepychając
mnie na bok i wtulił się w mój sweter, kuląc się jak embrion. Obaj z Syriuszem
unieśliśmy brwi wysoko, nie wiedząc, czy powinniśmy być zdziwieni, czy
zażenowani.
– Gołąbeczku mój bielutki, zamknij
buźkę boś malutki – wymruczał sennie Potter, mierząc
nas zmęczonym spojrzeniem. Ziewnął przeciągle. – Mamo, tato,
dzisiaj nie ma robienia dzieci; dzisiaj wysypiamy się, bo do meczu jeszcze
pięć dni.
I basta, nie było kiedy oponować, bo
wkrótce ponownie zasnął, trzymając mnie mocno. Spędziliśmy noc we trójkę, leżąc
ściśnięci na jednoosobowym łóżku.
– Black, masz własne łóżko...
Przez kolejne trzy dni, które pozostały do
mojej przemiany starałem się usypiać czujność Syriusza w każdym możliwym
momencie. Zawsze, gdy próbował nawiązać do pełni, zmieniałem temat lub
wzruszałem ramionami, co może z początku wywoływało w nim podejrzenia. Jednak
nawet on nie mógł przypuszczać, że podczas dwóch lat jego nieobecności
wyhodowałem w sobie zdolność do zwodzenia niczego nie spodziewających się
osobników takich, jak on. Chyba wciąż trochę widział we mnie Remusa z
pierwszego roku. Mimo że głośno mówił o różnicach, jakie dzielą mnie
teraźniejszego z tym przeszłym.
Wspominał też czasem o tym, jak nam jest
razem, jednak wciąż nie do końca mogłem tego słuchać. Krępowało mnie, jeśli
nagle mówił coś czułego, podczas czasu, który spędzaliśmy wspólnie. A coraz
więcej i więcej chwil poświęcaliśmy sobie. On poznawał mnie na nowo, na tyle na
ile dawałem się poznać, a ja... Ja po prostu zaczynałem widzieć go wyraźniej,
tworzyć jego prawdziwy wizerunek, który jak się okazało, nie był tak bardzo
niedostępny. Wystarczyło, że chciałem go poznać.
Wieczorami kładliśmy się na moim łóżku,
patrzyliśmy w ciemność i pytaliśmy, o co tylko chcieliśmy. O rodzinę, o
wspomnienia, o marzenia. To dodatkowo tylko uśpiło jego czujność, a gdy pełnia
zbliżyła się na tyle, że mogłem czuć ją w kościach, Syriusz był już zupełnie
rozluźniony i niczego nieświadom.
Wieczorem, kiedy słońce powoli chyliło się
ku horyzontowi wspólnie opuściliśmy dormitorium, by skierować się w stronę
błoni. Był taki podekscytowany, że mogłem usłyszeć to głośne bicie serca, a
także szmer krwi, przelewającej się w jego żyłach. Nie mogłem dopuścić, by ze
mną gdziekolwiek poszedł. Nie wybaczyłbym sobie.
Zatrzymałem się za kolejnym zakrętem i
obróciłem się na pięcie, by spojrzeć na niego. Także przystanął.
– Dziecinko... – westchnął
z lekkim uśmiechem i przyłożył dłoń do mojego policzka. – Wiem,
że się martwisz, ale jestem pewien, że wszystko będzie w porządku.
– Też jestem o tym
przekonany – pokiwałem głową z najserdeczniejszym uśmiechem, na jaki
było mnie stać przed przemianą. – Sajonara, panie Black.
Zastygł z brwiami uniesionymi w geście
najszczerszego zdziwienia. Opuściłem różdżkę i poprawiłem kołnierzyk jego
koszuli, który irytował mnie od kiedy wyszliśmy z dormitoriów.
– Przepraszam, Syriusz, tak będzie
lepiej – złożyłem całusa na jego ustach i pognałem w
kierunku bijącej wierzby. Parę razy oglądałem się za siebie, by upewnić
się, że i tym razem za mną nie poszedł. Błonie były jednak puste. Nie tracąc
czasu wszedłem do wąskiego tunelu i zacząłem posuwać się naprzód, wymacując
dłońmi ziemiste ściany. Pachniało wilgocią i piaskiem, pamiętam dokładnie ten
zapach, który był dla mnie w tych dniach stokroć bardziej intensywny i
odurzający. Nie pamiętam za to wiele z tamtego wieczora, jedynie tyle, by
stwierdzić, że znów byłem sam, ale tym razem ta samotność dała mi siłę.
* * *
„Tyle dobra, tyle emocji, tyle tęczy, ah tęskniłam, Remus”
Dla najcudowniejszej Kamili – delikatnego Remusa naszych czasów.
James jest taki słodki ^^
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że nic się Remusowi podczas przemiany nie stanie, bo jak widać ma talent do pakowania się w kłopoty ;)
Pozdrawiam