22. Zaklęcie Drętwoty

Ufam ci”, te słowa zupełnie tu nie pasowały. Jego twarz była spokojna, co odebrałem z nie mniejszym zdziwieniem. To „ufam ci” mnie już zupełnie przekonało i zasmuciło. Może przez to, że liczyłem się z tym, że wybuchnie nagle i szlag trafi romantyczną atmosferę, która dusiła już swoim słodkim odorem. Może dlatego, że chciałem zobaczyć ogniki zazdrości w jego oczach i być trochę bardziej przyciśnięty jego sporą dłonią. A tak, stałem naprzeciw niego i czułem się zupełnie zlekceważony, nieistotny w tej chwili. Jak źle musiałeś ze mną postępować, żeby nauczyć mnie takiego odbierania słów „ufam ci”? „Ufam ci” było teraz obojętne i zimne. Gdybyś wybuchł myślałbym, że kochasz mnie bardziej (i jednocześnie wściekłbym się na ciebie).
Tak więc stałem naprzeciw ciebie smutny przez twój smutek i rzekomą obojętność. A ty przez chwilę też się nie ruszałeś, ale w końcu złapałeś moją rękę i pociągnąłeś mnie w stronę schodów. Nie opierałem się, bo ponure myśli już zupełnie przycisnęły moje ramiona do ziemi. Też milczałeś, co zdradziło trochę twój żal do mnie i całej zaistniałej sytuacji. Ale nagle w twoich oczach pojawiły się małe iskierki. Kiedy zacząłeś zerkać w moją stronę, już wiedziałem, że chcesz o to spytać, ale nie możesz. Bo się dla mnie starasz, bo wiesz, że nie jestem twoją rzeczą, że mogę mieć swoje życie, że może zrobiłem to specjalnie, żeby ci się zrewanżować. Och, jak bardzo nie było to prawdą! I już prawie wycisnąłem z siebie jakieś zupełnie zawstydzające słowa, które miały zobrazować całą tą sytuację i moją całkowitą i jednocześnie praktycznie żadną winę w tym incydencie, ale nie zdążyłem.
– Powinieneś uważać. Jesteś zbyt malutki na takie poważne sprawy.
Miałem wrażenie, że nie tych słów chciał użyć, co tylko zaostrzyło moją irytację. Odwróciłem twarz, zawstydzony i zastanawiałem się, jak wygarnąć mu, że sam też świetnie bym sobie poradził, mimo mojego niewielkiego wzrostu i drobnej postury, ale za to z różdżką w ręce i wybitnym z zaklęć. Ale w tym samym momencie, kiedy już coś wymyśliłem, dotarło do mnie, jak bardzo podobnie martwi się o mnie Regulus i na tę myśl niemalże się uśmiechnąłem, zaglądając w jego oczy.
Zanim zdążyłem go tym podręczyć ciemna, wysoka postać spotkała się z nim. Arystokratyczne czoła cmoknęły się cicho, by później równie arystokratyczne dłonie mogły przejechać po zacnych głowach wyniosłym ruchem. W taki sposób tym razem wpadli na siebie bracia Black.
Niezbyt zadowoleni swoim widokiem, postanowili najwyraźniej przemilczeć swoją obecność i zająć się kontynuowaniem własnych myśli. Na moje nieszczęście Regulus najwyraźniej interesował się mną. Odnalazł mnie spojrzeniem i przyszpilił nim do ściany.
– Jesteś głupi. Szukasz sposobu na skończenie swojego, co tu dużo gadać, nędznego żywota?
Drgnąłem na jego sykliwy ton, wywołujący dreszcze na karku. Spojrzałem w jego oczy i zmroziło mnie już zupełnie. Jakbym biegał nago po Antarktydzie.
– Uważaj, ostrzegam cię, Regi! – Syriusz nagle przytknął dłoń do torsu brata, podtrzymując go w miejscu, jakby ten miał się na mnie rzucić. Co znając jego naturę, było ostatnią rzeczą, jaką by zrobił. Stanęli naprzeciw siebie, unosząc wysoko głowy i prężąc piersi. Byli identyczni, widać było, że wyszli z tego samego domu, nauczeni tymi samymi doświadczeniami, przeżywając większość chwil razem. Skąd ta niechęć?
Na ustach młodszego Blacka wyrósł uśmiech.
– Nie martw się tym tak braciszku. My z Lupinem znaleźliśmy już wspólny język.
Syriusz wciągnął szybko powietrze przez zaciśnięte szczęki, żyła na jego skroni zaczęła niebezpiecznie pulsować, dłonie zacisnęły się, a sylwetka lekko zgarbiła, jakby próbował powstrzymać bestię siedzącą w nim. Jego natura awanturnika walczyła z nim jeszcze trochę, wydrapując pazurami wąski tunel ku wyjściu, jednak zaraz przełknął ją, mrugnął kilka razy, rozluźnił się i na powrót wyprostował.
– Nie obchodzi mnie, co ci się wydaje lub nie wydaje. Przestań odgrywać się na mnie. A już na pewno w ten sposób – odetchnął głębiej, jakby chciał powiedzieć jeszcze dużo, dużo więcej w tym tonie, który nie był ani trochę oskarżycielski. Mówił to spokojnie, bez złości jakby naprawdę nie chciał znaleźć się w tej sytuacji. W końcu złapał moją dłoń i pociągnął mnie dalej wzdłuż korytarza. Zainteresowany i jednocześnie trochę zaniepokojony, poszedłem za nim.
Patrzył w przestrzeń przed sobą i nie mogłem odgadnąć jego myśli. A może w pewnym stopniu mogłem, jednak dawały one więcej pytań, niż odpowiedzi.
– O co chodzi? No wiesz, między wami... Ty w końcu wcale go nie nienawidzisz, nie? – mój wzrok zatrzymał się na naszych złączonych dłoniach i tam pozostał ukojony i spokojny. Czekałem z cierpliwością, jaka jeszcze mi się nie zdarzyła. A Syriuszowi trochę zajęło nim przeniósł swój wzrok z dalekiej otchłani na moją małą osobę i postanowił zastanowić się nad zadanym pytaniem.
– Jasne, że nie. Bardzo kocham mojego brata. Jak nikogo innego w mojej rodzinie.
Zmarszczyłem brwi od tego dziwnego, normalnego, zupełnie nie stylizowanego na nic tonu. Uniosłem spojrzenie, napotykając jego lekki uśmiech. Jego dłoń puściła moją i spoczęła w moich włosach, targając nimi delikatnie.
– To, że mnie zdradził zabolało mnie najbardziej.
– A sądziłem, że to ty jesteś zdrajcą – mruknąłem mimochodem, jedynie tak mogąc skomentować cały jego świat, który nagle stanął przede mną otworem. A przynajmniej pierwszy jego poziom. I to wydało mi się wyjątkowo zabawne w tym momencie, że tak mało on mi o sobie zawsze mówił i tak mało ja o nim słuchałem. To trochę podłe z mojej strony, oceniać go przez te trzy lata, zupełnie go przy tym nie znając. Jestem prawdziwym ignorantem, za mało już we mnie chyba zalet.
– Ciebie nie zdradzę – przygarnął mnie do siebie. – Choćby nie wiem co, nigdy cię nie oddam.
– Oprócz tego, mógłbyś mnie już nie zostawiać, ty skończony idioto – westchnąłem, kręcąc głową na jego kolejne pełne oddania słowa. Sypał takimi tekstami jak z rękawa. Że też tacy ludzie jeszcze istnieją.
W Wielkiej Sali było tłoczno i przyjemnie ciepło. Dla spokoju ducha, odsunąłem się nieco od Syriusza na praktycznie przyzwoitą odległość, mimo jego jak najbardziej zachęcających spojrzeń, bym zbliżył się znacznie, znacznie, ZNACZNIE bardziej. Odchrząknąłem lekko, spoglądając w niebo pod sklepieniem sali.
– Też uważaj. Nie chcę, żeby coś ci się stało przez Szczura Slytherinu – postarałem się przedrzeć przez gwar prowadzonych rozmów. Zerknąłem na Syriusza kątem oka. Uśmiechnął się jednym kącikiem ust, dziękując mi spojrzeniem za troskę i jednocześnie oznajmiając, że zupełnie nic mu nie grozi. Wykreślił palcem znak „x” na swojej piersi, obiecując że będzie uważał. Jasne, jasne, nie potraktował mnie poważnie ani trochę.
Huncwoci siedzieli przy stole parę metrów od nas. Na nasz widok William podniósł się, wychodząc nam na przeciw. Podchodząc, ułożył dłoń na ramieniu Syriusza i ścisnął je.
– To moja wina. Ale zawsze go tak już broń – uśmiechnął się przepraszająco, bez cienia dawnego żalu. Syriusz przymknął oczy i uśmiechnął się, jakby wiedział, że prędzej, czy później uda się mu przekonać do siebie nawet Willa.
– Oczywiście, że będę. Mówiłem ci, że on jest dla mnie najważniejszy.
Odchrząknąłem przywołując swoją zawstydzoną twarz do porządku i przysiadłem na ławie obok Jamesa, który zaraz przygarnął mnie do siebie ramieniem i ścisnął niebezpiecznie mocno moją szyję.
– No i znowu jesteśmy wszyscy razem! Legendarni Huncwoci w komplecie! – zaśmiał się, puszczając mnie i zerkając na Syriusza z wystawionym w jego kierunku kciukiem. – Trzeba to oblać. W weekend? Wieczorem nikomu nie chce się łazić po dormitoriach i sprawdzać obecność. Wpadniemy do Trzech Mioteł.
– E tam – Syriusz usiadł po drugiej jego stronie. – To pełnia, a ja mam już wtedy inne plany – oparł twarz na swojej dłoni i wpatrzył się we mnie z tajemniczym uśmieszkiem, który dla mnie był aż zbyt oczywisty. Spuściłem wzrok w swój pusty talerz. Poczułem, że robi mi się naprawdę słabo. Miałem niedużo czasu, żeby wybić mu to z głowy. I postanowiłem zaryzykować wszystko, żeby go ochronić.
– Remi, dobrze się czujesz? Zbladłeś – szepnął mi do ucha William. Mój uśmiech nie mógł być zbyt przekonywujący.


Leżałem na łóżku, zastanawiając się, jak ubrać myśli w słowa. Jak to przedstawić, żeby nikogo nie przestraszyć i nie wyjść na oszołoma. Zawsze oczywiście mogłem liczyć na Syriusza, który na własne oczy przekonał się jak czasem puchaty i niebezpieczny potrafię być, jednak w tym jednym nie chciałem na nim polegać. Tą sprawę wolałem rozstrzygnąć sam i miałem nadzieję, że nic a nic to nie zmieni między nami. W końcu oni byli moimi przyjaciółmi... co nie?
Zajrzałem wgłąb pokoju, patrząc na Jamesa, który śmiał się z Peterem i Williamem, oglądając jakieś kolorowe pisemko dla dowcipnisiów. Syriusz siedział na swoim łóżku po turecku, patrząc na mnie, jakby wiedział nad czym od dłuższego czasu się zastanawiam. I wyraźnie czekał, aż zdecyduję, trwając w pozie zupełnie nienachalnej, zerkając co jakiś czas na pergamin z pracą domową i dopisując kolejne zdania.
Wstałem, udając, że nie widzę tego spojrzenia i podszedłem do chłopaków.
– Co robicie? – przysiadłem na brzegu materaca i zajrzałem z nieagresywnym zainteresowaniem do gazety.
– Już lepiej się czujesz, Remi? – William otarł kącik oka, pozbywając się niewielkiej łezki śmiechu. Uśmiechnął się ciepło i przechylił lekko głowę na bok. Westchnąłem i odwróciłem twarz, ściągając usta i marszcząc brwi.
– Muszę z wami pogadać. No wiecie, powiedzieć wam coś.
– Gdyby nie ja, teraz nie byłoby tak zabawnie, co dziecinko? – usłyszałem zbliżające się do nas kroki Syriusza.
– Cicho siedź, może wreszcie ktoś przemówi do tego twojego pustego łba i wybije ci z niego parę głupich pomysłów – warknąłem przez zdenerwowanie całą tą sytuacją. Chłopcy wpatrzyli się w nas z zainteresowaniem.
– Po prostu im to powiedz, skoro im ufasz – poczułem jego dłoń na swoim ramieniu. I tyle z mojego powiedzenia wszystkiego samemu, bez Syriusza, który posłuży mi dobrą radą i wsparciem. Ha ha, toś się wpakował, Remus, gratuluję.
– Ja chcę być druhną! – ręka Jamesa nagle wyskoczyła w górę i zaczęła wyprawiać dzikie pląsy, zdradzając podniecenie właściciela. Spojrzałem na niego karcąco, co chyba mi się udało, także dzięki nagłemu zawstydzeniu.
– To wcale nie jest śmieszne, James – strząsnąłem dłoń Syriusza z ramienia i wziąłem głębszy oddech. Zatrzymałem wzrok na zatroskanym spojrzeniu Williama. Nie zostawią mnie, jestem pewny.


Zapadła cisza, niepokojąca, wieczna cisza. Wilkołak – aż dziwne, że udało mi się to przy nich wykrztusić. Oczywiście nie brzmiało to zbyt płynnie. Raczej jak chrząknięcie i jednocześnie dławienie się. Ale chyba moja wypowiedź była dostatecznie klarowna. Łącznie z przeprosinami za to, że im nie mówiłem, prośbą, żeby się nie martwili i chęcią niesprawiania problemów.
– Interesujące – William przerwał cisze, wpatrując się we mnie z błyskiem w oku. Zaraz przeniósł wzrok na Syriusza, o którego pomyślę też nie zapomniałem wspomnieć.
– Naucz mnie też. Będę go chronił razem z tobą.
Moja szczęka łupnęła o ziemię, kiedy jego słowa wbiegły wesoło do mojego ucha i zaczęły odprawiać tańce ludowe. On chyba sobie żartował!
– Ja też! Nie zostawię go!
– W takim razie i ja...
– Czyście do końca postradali zmysły?! Czy któreś z moich słów było niejasne?! „Głupie i stanowczo NIEBEZPIECZNE”! Wydaje mi się, że wyraziłem się wystarczająco jasno! – poderwałem się z miejsca, potrząsając nerwowo czupryną i starając się pohamować wciąż rosnącą twardość swojego głosu. Nie drgnąłem ani trochę, wpatrując się we wstającego z posłania Williama, który wkrótce zmierzył mnie karcącym spojrzeniem.
– Jesteś dzieckiem i bierzesz na siebie stanowczo za dużo. Przestań już na siłę zgrywać bohatera i pozwól sobie pomóc, zamiast w kółko marudzić i łazić z kwaśną miną – powiedział to tak dobitnie, że temperatura mojego ciała spadła do zupełnie normalnej, a brwi straciły swój srogi kształt. Ton jego głosu sprawił, że zacząłem się zastanawiać, czy on aby przypadkiem tez nie należy do jakiejś szlachetnej rodziny rodem z piekła.
– Zresztą chyba nie chcesz popsuć nam zabawy, co nie, Remi? – przed oczami zobaczyłem szeroki uśmiech Jamesa.


Jeszcze raz przypomniałem sobie słowa Jamesa, który zarzekał się, że nie będzie mógł zasnąć, przez to całe zamieszanie, kiedy jego donośne chrapanie nie dawało mi spać o drugiej w nocy, pomimo zasłoniętych kotar i kołdry naciągniętej na uszy. Nie mogłem oczywiście przypisać całej winy jemu, bo byłem dość niespokojny sam z siebie. Teraz zamiast Syriusza, próbującego otoczyć mnie swoimi opiekuńczymi ramionami podczas pełni, dostałem w pakiecie trzech przekonanych o genialności tego pomysłu nastoletnich chłopców. Po raz kolejny powiem – ha ha. Trzeba było trzymać dziób na kłódkę, struć czymś Syriusza i wszystkie problemy z głowy. Ileż plusów miały plany, które wymyślałem, gdy było już za późno...
Drgnąłem, kiedy kotara z prawej strony poruszyła się, a spomiędzy materiału błysnęły na mnie dwa, czarne ślepia.
– Ja śpię, idź sobie – ho ho, tak więc siewca nędzy i zniszczenia postanowił się mi objawić. Byłem na niego wściekły, że wyciągnął do nich pomocną rączkę i skromnie zgodził się zostać ich mentorem w czynieniu tego, co niedobre. A po trochu wcale mi się nie uśmiechało zostać z nim w ciemnościach na miękkim łóżku, odciętym od świata zewnętrznego ścianami kotar. O stanowczo nie było to moim hobby!
– Też nie mogę zasnąć – nie robiąc sobie dosłownie nic z mojej niechęci, wgramolił się na materac. Wąskie przejście do świata zewnętrznego zasunęło się za nim, grzebiąc całą nadzieję, jaka mi pozostała. Zaraz pochylił się nade mną, opierając dłoń na mojej poduszce tuż obok głowy, drugą łapiąc moją rękę, która szykowała się do dość gwałtownego odepchnięcia jego twarzy. Wziąłem głębszy oddech, widząc jego ciepły uśmiech, obejmujący moją twarz.
– Nie każ mi mówić zawstydzających rzeczy. I idź sobie. Nic a nic od ciebie dziś nie chcę, poza spokojem – nerwowo zerknąłem na jego uśmiechniętą twarz, która zbliżyła się nieco.
– Nawet całusa? Tego chyba od jakiegoś czasu nie umiesz sobie odmówić.
Niech mnie piekło teraz pochłonie, bo zaraz zdarzy się coś, co w obecnej sytuacji zrodzi jakieś ogromnie zawstydzające, nieskore do powstrzymania zdarzenia, na jakie dzisiaj z pewnością sobie pozwolić nie mogę. Nie całuj mnie, nie całuj, nie całuj! Drugą dłoń wysunąłem za kotarę, przetrząsając zawartość mojej szafki nocnej po omacku. Kiedy jego usta drgnęły lekko i zaczęły przemierzać drogę do moich, jedynym ratunkiem stał się prezent, który dostałem od Williama z okazji pierwszych świąt w Hogwarcie.
Przycisnąłem kaganiec do szczęki Syriusza, a on samoistnie zapiął się na niej idealnie dopasowując. Obydwoje chyba tak samo zdziwieni, wpatrzyliśmy się w siebie, nie wiedząc, co tak właściwie się stało.
Nie wytrzymałem, widząc jego psi wzrok pełen desperacji, kiedy mnie puścił i zaczął ciągnąć za magiczny kaganiec. Zasłoniłem usta dłonią i zacząłem się śmiać, chowając twarz w poduszce, by nie obudzić innych. W końcu zaczęło brakować mi oddechu, więc uniosłem twarz i spojrzałem na niego zadowolony. W tym samym momencie splótł ręce na piersi i wpatrzył się we mnie z uniesioną brwią i majaczącym w kąciku ust uśmiechem.
– Dobra, jak to się zdejmuje?
– A bo ja wiem – wzruszyłem ramionami. – Spytaj Willa, to zabawka od niego – popchnąłem go ostrożnie kolanem, zsuwając z mojego posłania poza łóżko. Pożegnałem jeszcze uśmiechem jego błyszczące spojrzenie i odwróciłem się do całej sceny plecami, wkrótce zasypiając tak dobrze, jak nigdy.


Nie ukrywam, że następnego dnia nie byłem do końca zadowolony swoim nocnym wybrykiem. Blackowi jak zwykle udało się obrócić wszystko na jego korzyść, tak więc od rana musiałem się z nim użerać obojętnie od miejsca i sytuacji. Otóż po porannym oswobodzeniu z kagańca postanowił nie rezygnować z modnych podobno, zwierzęcych dodatków i od śniadania łaził za mną w ćwiekowej obroży i smyczy, która dziwnym trafem, często lądowała na ramieniu lub wpadała bezpośrednio w mojej ręce. Od posiłków po lekcje miałem, kolokwialnie mówiąc, przesrane.
– Możesz przestać z tym za mną łazić?! – zatrzymałem się i odwróciłem do niego w drodze na obiad, po lekcji wróżbiarstwa. Także stanął i przyjrzał się mi z uśmiechem, dzięki któremu było wiadomo, że ten efekt właśnie chciał osiągnąć. Ignorując rozbawione miny reszty, chwyciłem za syriuszowską koszulę i pociągnąłem go wzdłuż korytarza, za pobliski zakręt.
– Jeśli zaraz nie przestaniesz zachowywać się jak dzieciak, to obiecuję, że wypróbuje na tobie serię niebezpiecznych... Znowu mnie nie słuchasz! – wyrzuciłem z siebie, patrząc na jego uśmiech i ojcowskie rozczulenie. Schwycił koniec smyczy i z rozbawieniem wymalowanym na twarzy, posmyrał mnie nią po policzku. Moją twarz obszedł gryzący zapach lawendy, wpatrzyłem się w jego oczy, by zaraz leniwie zsunąć wzrok na usta. Człowiek obdarzony niebywale podniecającą mimiką i jak tu z takim rozmawiać, jeśli nie przeszkadza ci to, że jest płci takiej samej? Naprawdę to zaczynało być męczące, to całe stawianie się mu. Kiedyś lubiłem się tak z nim bawić, ale aktualnie coś zupełnie innego mogłoby sprawić mi przyjemność. Boże, jak bardzo okropny się stałem, kiedy od niewinnego dziecka przeszedłem już do nieskromnego, niestabilnego hormonalnie nastolatka.
– Póki nikt nam nie przeszkadza, mógłbyś wreszcie...
– Zamknij się, Black – warknąłem na niego i chwytając smycz tuż przy łączeniu z ćwiekową obrożą, przyciągnąłem go do siebie.
Przez chwilę nic nie czułem, ale kiedy mój organizm zdał sobie sprawę z faktu, że właśnie ma niebywałą okazję doświadczyć ust Tego Syriusza Blacka, moje myśli zapętliły się, a ręce zacisnęły w pięści, przygarniające to lawendowe ciało bliżej. Nie miałem siły otworzyć oczu, by zobaczyć emocje przebiegające przez jego twarz. Nie było ważne, czy on to zaplanował, czy to przewidział, czy go zaskoczyłem, czy się ze mnie podśmiewał. Miałem to tak bardzo gdzieś, rozpływając się w tej chwili i w spływającym po mnie słowie „kocham”.
To trwało dla mnie tak krótko, a jednak musiałem się oderwać, ochłonąć z namiętności, która nagle się we mnie zebrała. Odetchnąłem lekko, uchylając powieki, patrząc na jego usta, trwające wciąż w lekkim rozwarciu, trochę mokre od mojej zachłanności. Zbliżyły się do mnie, by znów połączyć się z moimi. Tym razem wolniej, tak jak powinny za pierwszym razem. Dawno nie otrzymałem od niego takiego czułego całusa. Chyba nigdy też nie potrafił całować tak dojrzale. Poczułem szorstkość jego dłoni, wsuwającej się na moje biodro, pod sweter. Przyjemna, duża dłoń, która bez pośpiechu chłonęła centymetry mojej skóry, zacisnęła się parę razy na moim biodrze tak nagle i jednocześnie mocno, że wywołało to u mnie naprawdę przyjemne dreszcze. Kochasz mnie?
Odczepiłem się od niego, przesunąłem dłonią po jego piersi i zajrzałem niepewnie w oczy. W tym samym momencie uśmiechnął się lekko. W jego spojrzeniu było tyle ciepła, ile być powinno, żeby mnie zupełnie rozmiękczyć. Rozejrzałem się niepewnie po korytarzu.
– Nikogo nie ma – poczułem jak jego silne ramię chwyta mnie w pasie, przyciągając do siebie i odrywając moje pięty od ziemi. Utopił mnie w swoim pocałunku, bardziej już pochłaniającym moją świadomość, gwałtowaniejszym. Zacisnąłem dłoń na jego koszuli, mnąc ja na plecach, za każdym jego pełniejszym poruszeniem warg. Przylgnąłem do niego, nie będąc pewnym czy stoję na ziemi, czy on mnie nadal podtrzymuje. Czułem się tak szczęśliwy, że mógłbym zemdleć. Nigdy nie przypuszczałem, że świat może tak bardzo nie istnieć, kiedy jego dłoń sunęła w moich włosach, coraz bardziej je rozplątując, plącząc w nich siebie samą. Usłyszałem nasze głośne oddechy, które tylko dopełniły czary.
Jestem marynarzem kosmicznym, który przemierzał drogę mleczną... I utonął. Widząc Syriusza, gwiazdę, która bywała bazyliszkiem.
– No już dość tego obściskiwania się. Co wy tutaj wyprawiacie? – skrzeczący głos zaczął się do nas zbliżać. Wyrwałem się z okowów chwilowej nieśmiertelności i wpatrzyłem się w skuloną sylwetkę, sunącą ku nam pokracznie. Ciotka Trelawney.
Jestem zgubiony. Całkowicie skończony, a nawet już pogrzebany w wesołej, różowej trumience.
Wszystko spowiła ciemność, kiedy Syriusz stanął przede mną, zasłaniając mnie ciałem. Miałem tylko siłę jeszcze uczepić się jego skórzanej kurtki i przytknąć do niej policzek. Postanowiłem liczyć uderzenia swojego serca, ale czekanie na każde trwało wieki.
– To nie przystoi takiej młodej damie! Panie Black, proszę nie sprowadzać dziewcząt na złą drogę! – zagrzmiał głos, gdy ciotka stanęła naprzeciw nas. Zamarłem, unosząc lekko brwi.
– Przepraszamy, pani profesor, już stąd idziemy – Syriusz odchrząknął, opierając dłoń na moim biodrze i popychając mnie lekko w stronę schodów. Cofnąłem się posłusznie.
– Jak to...?
– Cicho, ruszaj się, bo zakłada okulary...
Na to hasło puściłem się biegiem wzdłuż korytarza i zacząłem zbiegać ze stopni, nie wierząc w ogrom swojego szczęścia. Mój Boże, a było tak blisko.
Na samym dole wpadliśmy w tłum spieszących na posiłek uczniów. Odetchnęliśmy głęboko, starając się wyrównać oddechy. Po chwili Syriusz zaczął się śmiać. Schwyciłem jego policzki i obdarowałem go kolejnym pocałunkiem. Spojrzałem w jego śmiejące się teraz oczy i chwyciłem jego dłoń. Odwzajemnił mój uścisk i pociągnął mnie w stronę Wielkiej Sali.


– Nie zabiorę cię ze sobą – kręciłem głową jak oszołom, podczas kiedy usta Syriusza kładły się na moich raz za razem. Mocniej ścisnąłem jego włosy z tyłu głowy, poirytowany jego leniwym spojrzeniem. Westchnął, kiedy przestałem biernie poddawać się jego pocałunkom i odwróciłem twarz na bok. Wysunął dłoń z moich włosów i oparł się na łokciu, zsuwając z mojego ciała i układając obok. Jego ręka, tkwiąca pode mną wpełzła na moją szyję. Odetchnąłem spokojniej, patrząc przez chwilę w martwe, zaciągnięte kotary.
– I tak za tobą pójdę – uśmiech w jego głosie, przywołał moje spojrzenie. Pokręciłem ponownie głową, nie mając już do niego siły, jednak będąc coraz bardziej wściekłym.
– Ile razy mam powtarzać, że to nie jest zabawa. Że nie powinieneś się w to pakować, bo masz te mecze Quidditcha, na których tak zależy Jamesowi i... – zająknąłem się, kiedy jego brew uniosła się na idiotyzm tej uwagi. – Wiesz dlaczego cię tam nie chcę. Chociaż raz nie rób mi na złość.
Syriusz uśmiechnął się szeroko, po czym znowu się nade mną pochylił, zanurzając mnie w swoim pocałunku i uniemożliwiając ucieczkę dłonią. Wcale nie chciałem uciekać, choćby przez chwilę.
– Chcę to przetestować na sobie, zanim wciągnę w to resztę...
– Nie rozumiesz! Olej mnie i tym razem, a później nie testuj niczego! Wiesz co? Trupy niczego nie testują, nawet zażaleń w sprawie trumien nie wnoszą! Oczywiście o ile będzie co pochować w tej trumnie! Ty bezmózgi pata...!
Syriusz zasłonił mi usta dłonią, siłą powstrzymując się od śmiechu. Chwilę trwaliśmy w zupełnej ciszy, podczas której drążyłem mu dziury w oczodole spojrzeniem. Nagle kotara za plecami Syriusza odsunęła się, a naszym oczom ukazało się stado uśmiechniętych żyraf wymalowane na bokserkach. James bezceremonialnie wtranżolił się między nas, przepychając mnie na bok i wtulił się w mój sweter, kuląc się jak embrion. Obaj z Syriuszem unieśliśmy brwi wysoko, nie wiedząc, czy powinniśmy być zdziwieni, czy zażenowani.
– Gołąbeczku mój bielutki, zamknij buźkę boś malutki – wymruczał sennie Potter, mierząc nas zmęczonym spojrzeniem. Ziewnął przeciągle. – Mamo, tato, dzisiaj nie ma robienia dzieci; dzisiaj wysypiamy się, bo do meczu jeszcze pięć dni.
I basta, nie było kiedy oponować, bo wkrótce ponownie zasnął, trzymając mnie mocno. Spędziliśmy noc we trójkę, leżąc ściśnięci na jednoosobowym łóżku.
– Black, masz własne łóżko...


Przez kolejne trzy dni, które pozostały do mojej przemiany starałem się usypiać czujność Syriusza w każdym możliwym momencie. Zawsze, gdy próbował nawiązać do pełni, zmieniałem temat lub wzruszałem ramionami, co może z początku wywoływało w nim podejrzenia. Jednak nawet on nie mógł przypuszczać, że podczas dwóch lat jego nieobecności wyhodowałem w sobie zdolność do zwodzenia niczego nie spodziewających się osobników takich, jak on. Chyba wciąż trochę widział we mnie Remusa z pierwszego roku. Mimo że głośno mówił o różnicach, jakie dzielą mnie teraźniejszego z tym przeszłym.
Wspominał też czasem o tym, jak nam jest razem, jednak wciąż nie do końca mogłem tego słuchać. Krępowało mnie, jeśli nagle mówił coś czułego, podczas czasu, który spędzaliśmy wspólnie. A coraz więcej i więcej chwil poświęcaliśmy sobie. On poznawał mnie na nowo, na tyle na ile dawałem się poznać, a ja... Ja po prostu zaczynałem widzieć go wyraźniej, tworzyć jego prawdziwy wizerunek, który jak się okazało, nie był tak bardzo niedostępny. Wystarczyło, że chciałem go poznać.
Wieczorami kładliśmy się na moim łóżku, patrzyliśmy w ciemność i pytaliśmy, o co tylko chcieliśmy. O rodzinę, o wspomnienia, o marzenia. To dodatkowo tylko uśpiło jego czujność, a gdy pełnia zbliżyła się na tyle, że mogłem czuć ją w kościach, Syriusz był już zupełnie rozluźniony i niczego nieświadom.
Wieczorem, kiedy słońce powoli chyliło się ku horyzontowi wspólnie opuściliśmy dormitorium, by skierować się w stronę błoni. Był taki podekscytowany, że mogłem usłyszeć to głośne bicie serca, a także szmer krwi, przelewającej się w jego żyłach. Nie mogłem dopuścić, by ze mną gdziekolwiek poszedł. Nie wybaczyłbym sobie.
Zatrzymałem się za kolejnym zakrętem i obróciłem się na pięcie, by spojrzeć na niego. Także przystanął.
– Dziecinko... – westchnął z lekkim uśmiechem i przyłożył dłoń do mojego policzka. – Wiem, że się martwisz, ale jestem pewien, że wszystko będzie w porządku.
– Też jestem o tym przekonany – pokiwałem głową z najserdeczniejszym uśmiechem, na jaki było mnie stać przed przemianą. – Sajonara, panie Black.
Zastygł z brwiami uniesionymi w geście najszczerszego zdziwienia. Opuściłem różdżkę i poprawiłem kołnierzyk jego koszuli, który irytował mnie od kiedy wyszliśmy z dormitoriów.
– Przepraszam, Syriusz, tak będzie lepiej – złożyłem całusa na jego ustach i pognałem w kierunku bijącej wierzby. Parę razy oglądałem się za siebie, by upewnić się, że i tym razem za mną nie poszedł. Błonie były jednak puste. Nie tracąc czasu wszedłem do wąskiego tunelu i zacząłem posuwać się naprzód, wymacując dłońmi ziemiste ściany. Pachniało wilgocią i piaskiem, pamiętam dokładnie ten zapach, który był dla mnie w tych dniach stokroć bardziej intensywny i odurzający. Nie pamiętam za to wiele z tamtego wieczora, jedynie tyle, by stwierdzić, że znów byłem sam, ale tym razem ta samotność dała mi siłę.

* * *

Tyle dobra, tyle emocji, tyle tęczy, ah tęskniłam, Remus
Dla najcudowniejszej Kamili – delikatnego Remusa naszych czasów.

1 komentarz:

  1. James jest taki słodki ^^
    Mam nadzieję, że nic się Remusowi podczas przemiany nie stanie, bo jak widać ma talent do pakowania się w kłopoty ;)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń