9. Bo ze mnie dziki zwierz

Czy tamten wieczór coś dla mnie zmienił? Generalnie – to nie, Black ciągle był Blackiem, niebo niebem, a pełnia przypadała na dzisiejszą noc. Jednak nie można powiedzieć, że żałowałem choćby jednej sekundy poświęconej temu idiocie. Nie mogłem doczekać się kolejnej takiej przejażdżki. Ale mimo to miałem nadzieję, że nikt się o niej nie dowie. Że to pozostanie tylko między nami, jako nasz mały, niegroźny sekret.
Uśmiechnąłem się, ukrywając rumiane policzki pod kołdrą. Odkorkowałem kolorowy flakon, w który wpatrywałem się już od dłuższego czasu. Nie miałem zamiaru zamartwiać się dziś przez cały dzień, ale nieciekawie byłoby znowu wylądować w Skrzydle Szpitalnym. Z babci mógłbym przemienić się nagle w wilka. Wypiłem jaskrawy płyn jednym haustem, tym razem ledwo czując przykry smak. Obróciłem się na plecy, wzdychając. Było mi dobrze, ale nie mogłem wyobrazić sobie powodu mojej euforii. Jedynym, co wpadło mi do głowy, był Black. Jak trudno było się do tego przyznać nawet przed samym sobą. Dotknąłem dłonią swojej szyi, mrużąc oczy i wydając z siebie niekontrolowany pomruk. Zerknąłem na śpiące wciąż sylwetki i zatopiłem się w miękkim materacu.
Ten jeden, słodki pocałunek wypełniał całkowicie moją świadomość. Przyprawiał o przyjemne do nieprzytomności dreszcze i ciepło. To drugie mogłem w bardzo prosty sposób wyjaśnić – wstyd. Wstyd przed samym sobą, że dałem się mu tak łatwo omotać. Wygrał w naszej grze, mimo że wykonywał ruchy na oślep, nie angażując się ani troszeczkę. Irytująca postać – jedna z tych najgorszych, które pokonują wszystkie przeciwności losu zupełnie jak w bajkach dla dzieci. Najgorsze w tym wszechobecnym szczęściu wydawało mi się jednak to niezdrowe podniecenie całą sytuacją. Niemalże gniewałem się właśnie na obiekt Swoich westchnień? Cholera, robi się z tego rozważanie jakiejś kochliwej nastolatki.
Zwróciłem twarz w stronę słońca. Niepokojące. Aż ciarki przechodzą po plecach. Ale także nieprzyzwoicie intrygujące, zakazane jak kradzież cukierków. Uśmiechnąłem się do siebie. Pomyślałem o kapitulacji. Rezygnacji z przeszłości i wszystkich tych nieprzyjemnych wspomnień. A gdyby tak żyć tym, co jest teraz – ulotnym i podniecającym swoim ryzykiem? To trochę jak dryfowanie w powietrzu, unoszenie się w materii czarnych oczu Blacka.

Po porannym prysznicu postanowiłem skorzystać trochę z jesiennego słońca. Usiadłem na murze przy wejściu do sowiarni i uniosłem wzrok, by popodziwiać bezchmurne niebo. Spuściłem nogi w przepaść, napawając się chłodnym wiatrem. Był wtedy tylko mój i znacznie pomógł rozproszyć wstydliwe myśli.
– Hej – miły, chłopięcy głos przerwał moje rozmyślanie. Odwróciłem twarz, szczerze zaskoczony. Shon usiadł obok mnie, przekrzywiając głowę. Nie wierzyłem własnym oczom. Może jednak jest jeszcze dla mnie szansa? – O czym myślisz?
Odchrząknąłem. „O Syriuszu”, tak, to  stanowczo poprawiłoby mój wizerunek. Wzruszyłem ramionami i wbiłem wzrok w iskrzące się jezioro.
– Piękna pogoda.
– Jak na koniec października.
Zerknąłem w jego stronę. Uśmiechnął się miło, machając nogami w powietrzu.
– Więc jak? Masz ciągle ochotę na te lekcje gry? – spytał.
– Tylko do czasu, aż ze mną wytrzymasz. Co jak co, ale ta nauka idzie mi wyjątkowo opornie.
– Nie ma strachu – pochylił się w moim kierunku. – Ale chcę coś w zamian.
Uniosłem brwi zaskoczony. Czemu od razu pomyślałem o czymś wysoce niestosownym? Nie ukrywam, że to tylko mnie zmieszało.
– O co chodzi?
– Eliksiry – westchnął bezradnie, spuszczając wzrok na swoje dłonie.
– Aaaach. – Niemalże czułem jak czerwienieję. – Nie ma sprawy. To uczciwy układ – uśmiechnąłem się, przekrzywiając głowę.
Odgarnął włosy ze swojego czoła i zeskoczył z murku.
– Chodź, nie jadłem jeszcze śniadania.

Czerpałem z tego wprost niewymowną przyjemność i siłą musiałem ściągać kąciki moich ust w dół. Plecy paliły mnie żywym ogniem. Zwróciłem oczy w stronę Shona, zabawiającego mnie rozmową. Chłopcy patrzyli na mnie zaskoczeni, w zupełnej konsternacji. A ja miałem z tego powodu radochę dorównującą tej na święta. Zagryzłem wargę, gdy mój nowy kolega oznajmił, że czas na nas. Bez choćby jednego zerknięcia podniosłem się i ruszyłem ku wyjściu krok w krok z nim. Oczami wyobraźni znowu zobaczyłem szeroko otwarte usta Blacka i tę drażniącą konsternację w jego oczach. Zatrzęsłem się z podniecenia, z trudem powstrzymując śmiech. Shon na mnie zerknął, mówiąc:
– Jesteś w świetnym nastroju.
– O, tak. Niemalże fruwam.

Po dwóch pierwszych lekcjach dobry humor nie opuścił mnie choćby na sekundę. Moi współlokatorzy zaatakowali mnie już w momencie, gdy zająłem swoje miejsce w klasie. Tym razem nie powstrzymałem jednak napadu śmiechu. Chyba byli na mnie nieco źli. Ku uciesze mojego wewnętrznego rozdarcia, Syriusz nie odezwał się ani słowem. Za to patrzył na mnie tak, iż byłem święcie przekonany, że obmyśla jakąś gorzką zemstę. Nie powiem – spodobało mi się robienie mu na złość. Jednak na drugiej przerwie miałem tego pożałować.
Wychodząc z sali, przeglądałem jeszcze notatki na zielarstwo. Byłem tak bardzo tym pochłonięty, że pomyliłem korytarze, w konsekwencji czego droga do szklarni niepotrzebnie się tylko wydłużyła. Z westchnieniem zbiegłem schodami, by przebiec przez lochy i trafić do głównego wyjścia na błonia. Wepchnąłem swoje zapiski do torby i wszedłem do podziemi. Natychmiast jednak zamarłem, otwierając szeroko oczy ze zdumienia. W powietrzu kilka metrów przede mną lewitowało wiadro pełne mydlin i duża, druciana szczotka dręcząca jęczące żałośnie, puchate stworzenie. Kotka woźnego – Georgina. Krew napłynęła mi do twarzy, gdy po chwili ujrzałem sprawców owego widowiska. Słynni Huncwoci, a któżby inny?!
– Czy wyście zwariowali!? – zatrzęsłem się ze złości, gdy powoli przenieśli na mnie pełne zaskoczenia spojrzenia.
– Remi? – William uniósł brwi, zdziwiony. Chwilę później zostałem uwięziony w pułapce jego ramion. Zakrył moje usta dłonią. – Nie wydzieraj się tak, bo ten stary piernik nas przyła
– Georgi? Georgi, moja kochana – ochrypły głos zagrzmiał odbijając się od wilgotnych ścian. Włos zjeżył mi się na karku. Jesteśmy zgubieni!

– Wszystkie okna?!
– Co do jednego, panie Black. – Profesor McGonagall zmierzyła nas surowym spojrzeniem. Co ja tu robię?! – Za to pan, panie Lupin – wbiła we mnie te swoje mrożące krew w żyłach ślepia – bardzo mnie dziś rozczarował. Proszę zgłosić się do mnie jeszcze jutro, dam panu specjalne zadanie.
– Ale ja – Zacisnąłem dłonie, wpatrując się w nauczycielkę, która nie dała mi się nawet wytłumaczyć.
– Chyba woli pan dzisiaj trochę wcześniej wyjść z kary, prawda?
Zobaczyłem w jej oczach błysk porozumienia. Westchnąłem w duchu. Pokiwałem z wolna głową, a ona znowu objęła nas wszystkich wzrokiem.
– No już, zmykajcie na lekcje! – pogoniła nas.
Domyślałem się, że uwaga pani profesor nie umknęła chłopakom, którzy przyglądali mi się jeszcze, gdy tkwiliśmy w jej gabinecie.
– Dziecino, masz jakieś taryfy ulgowe? Doprawdy ciekawe. – Lawendowe ramię objęło moją szyję, przyciągając moją sylwetkę do siebie.
– Miałeś nie wsadzać nosa w nieswoje sprawy – naburmuszyłem się, odwracając głowę. Ukradkiem zaciągnąłem się jego słodką wonią. Żałosne ze mnie stworzenie.

Nie powiem, odczuwałem pewnego rodzaju satysfakcję, gdy widziałem jak męczą się z tymi szybami, spełniając zasłużoną karę. Jednak wiele bym dał, żeby nie musieć siedzieć tu z nimi. Już po pięciu minutach zaczęły się narzekania, a moja głowa pękała od tego w szwach, dodatkowo przygnębiona nieuchronnie zbliżającą się przemianą.
– No, ja już nie mogę. Co za pomysł zabierać nam różdżki?! To sadyzm w najczystszej postaci! – William opadł na szybę, osuwając się po niej powoli.
– Ale ty jęczysz. Wyrobisz sobie nadgarstki! – James uśmiechnął się szeroko i rzucił w Willa nabrzmiałą gąbką. Nie, nie, nie, tego tylko brakowało. Uchyliłem się przed wracającym przedmiotem, a już chwilę później byłem zmuszony skryć się za filarem.
– Dziecinkooo 
Głos Blacka wyjątkowo mnie rozdrażnił, ale tremę zacząłem mieć dopiero, gdy zobaczyłem, co trzyma w rękach. Szybko zerwałem się do ucieczki. Wszystko, byleby uniknąć kąpieli. Usłyszałem jego śmiech i szybkie kroki na posadzce. Pisnąłem, oglądając się za siebie w momencie, gdy fala zimnej wody uderzyła we mnie z morderczą siłą. Wrzasnąłem, zatrzymując się gwałtownie i tym samym lądując na tyłku. Przejechałem w tej pozycji dobre kilka metrów po mydlinach, pokrywających już chyba całą podłogę. Zakryłem głowę dłońmi w obawie, że zaraz zderzę się ze ścianą lub czymś równie twardym, ale to z góry coś na mnie upadło.
W duchu prosiłem, bym tylko wyobraził sobie ten zapach albo chociaż, żeby pachniał tak płyn do szyb. Za nic w świecie, ten oddech nie mógł być urojeniem. Przycisnąłem mocniej dłonie do oczu, nie chcąc widzieć nic więcej poza ciemnością. Z daleka dochodziły mnie śmiechy i piski Petera. Wstrzymałem oddech, gdy gładka dłoń odsunęła moją rękę z czoła. Uchyliłem jedno oko, spoglądając w te czarne, roześmiane tęczówki. Black uśmiechnął się i przesunął palcami po moich wargach. Poczułem jak żołądek podchodzi mi do gardła i zapewne wyglądałem jak jakaś sztywna, czerwona szczota. Zaśmiał się, wpatrując we mnie z nieukrywaną sympatią.
– Chyba się poślizgnąłem. – Pochylił się nade mną, stykając nasze nosy. Uderzyło we mnie gorąco jego oddechu i taka wszechobecna drętwota, uniemożliwiająca jakikolwiek ruch. Jego długie palce chwyciły mój podbródek, nie zwracając uwagi na cień protestu w moich oczach. A może w ogóle go tam nie było? Jeszcze tylko centymetr, kilka milimetrów Ostatnie promienie słońca oślepiły mnie na chwilę. Obudzony z odrętwienia, odzyskałem władzę w członkach i odepchnąłem chłopaka, zrzucając go z siebie. Przez sekundę wpatrywałem się w kamienną ścianę, licząc swoje głośne oddechy, po czym podniosłem się.
– Muszę iść – znikałem już na końcu korytarza. Ach, Black, Black, co ty wyrabiasz?! Tego chyba nie  wytłumaczysz tak prosto, co? Nagle wszystko zwaliło się na mnie z siłą dwutonowego, kamiennego bloku. Zadrżałem znowu, zatrzymując się na parterze i potrząsając głową. Spokojnie, Remus, spokojnie. To nic, zaraz będziesz miał większe zmartwienie. Znowu puściłem się pędem przez korytarz i gdy już widziałem główne drzwi, coś chwyciło mnie za szatę, zatrzymując. Obejrzałem się za siebie cały w nerwach. Przez chwilę miałem już zacząć się awanturować, gdy dotarło do mnie, przed kim stoję. Regulus przekrzywił lekko głowę, przyglądając mi się z zaciekawieniem.
– Musimy pogadać.
Jęknąłem w duchu. Właśnie teraz?
– Nie mogę, mam coś ważnego do załatwienia. Później, później – Mimo że wciąż to powtarzałem, on przycisnął mnie z łatwością do ściany i pochylił się nade mną. Zadrżałem i nagle straciłem całkowicie głos.
– Dlaczego Syriusz tak się tobą interesuje? – Przyglądał mi się, jakbym był jakimś eksponatem w muzeum sztuki. Uniosłem brwi, w konsternacji. Czemu? Czemu Syriusz prześladował właśnie mnie? Sam zadawałem sobie to pytanie od chwili przyjazdu do tego miejsca. Dlaczego? Odsunąłem dłoń Regulusa od swojej szaty i poprawiłem kołnierz koszuli. Odszedłem parę kroków, po czym obejrzałem się na niego.
– Bo wyglądam jak dziewczyna. – Uśmiechnąłem się uśmiechem, który zawsze wprawiał Syriusza w nastrój do ojcowania. Odgarnąłem włosy za ucho, przyglądając się uchylonym w wyrazie nienaturalnego zaskoczenia ustach Regulusa. Odwróciłem się i wypadłem na błonia. Zagryzłem wargę. Och, jaki wstyd przyznać się do tego. Sam doskonale wiem, jak to wyglądało. Wiem, co sobie pomyślał. Ale szczerze powiedziawszy – niewiele się pomyli. Ja i Syriusz byliśmy takimi pomylonymi kochankami.
Przedzieranie się przez coraz ciemniejszy z każdą chwilą gąszcz nie sprawiało mi wielkiego problemu. Zbyt wiele miałem na głowie, by przejmować się małymi zadrapaniami. Chciałem już dać za wygraną, poddać się bestii drzemiącej we mnie. Nic nie widzieć, nie słyszeć, nie pamiętać – przecież to takie piękne. Przeskoczyłem przez kłujący krzak i zatrzymałem się gwałtownie. Jezioro. Bez słowa opadłem na kolana. Niemalże widziałem nas. Mnie i jego, dryfujących tuż nad taflą wody. Wpatrywaliśmy się w niebo, które tak naprawdę nie liczyło się dla nas. Bo przecież obaj chcieliśmy być tu tylko, by odpocząć od melancholijnej samotności. Widziałem powoli gasnące niebo, zapalające się gwiazdy, księżyc wyłaniający się z ciemności. 
Przez moment nic się nie działo. Patrzyłem w świetliste oblicze, nawet nie wiedząc, kiedy dałem mu swój uśmiech. A chwilę później nastąpiło uderzenie, rozsadzające mi czaszkę i poruszające obraz przed oczyma. Kolejne i następne, już nie do zniesienia. Ostre szpony rozrywające klatkę piersiową, zębaty pysk kąsający moje ramiona. Zgrzyty, głośne pulsowanie mięśni, odgłos łamanych kości, aż wreszcie głośny ryk, poprzedzony długim, samotnym wyciem.

3 komentarze:

  1. Harem Remusa przyjmuje kolejne owieczki...
    Jak już mówiłam (pisałam) Syriusz to pedofil~!
    I gwałta Remusika ;-;
    Na korytarzu.
    Przy ludziach.
    Zazdrośnik i zbok jeden ;-;

    OdpowiedzUsuń
  2. Remus w tym opowiadaniu jest taaaki słodziutki :')

    OdpowiedzUsuń
  3. "– Jesteś w świetnym nastroju.
    – O, tak. Niemalże fruwam." - powiem Ci, droga autorko, że ja również fruwam, jak czytam Twoje opowiadanie ;)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń