Czy tamten wieczór coś dla mnie zmienił? Generalnie – to
nie, Black ciągle był Blackiem, niebo niebem, a pełnia przypadała na dzisiejszą
noc. Jednak nie można powiedzieć, że żałowałem choćby jednej sekundy poświęconej temu idiocie. Nie mogłem doczekać się kolejnej takiej przejażdżki.
Ale mimo to miałem nadzieję, że nikt się o niej nie dowie. Że to pozostanie tylko
między nami, jako nasz mały, niegroźny sekret.
Uśmiechnąłem się, ukrywając rumiane
policzki pod kołdrą. Odkorkowałem kolorowy flakon, w który wpatrywałem się już
od dłuższego czasu. Nie miałem zamiaru zamartwiać się dziś przez cały dzień,
ale nieciekawie byłoby znowu wylądować w Skrzydle Szpitalnym. Z babci mógłbym
przemienić się nagle w wilka. Wypiłem jaskrawy płyn jednym haustem, tym razem
ledwo czując przykry smak. Obróciłem się na plecy, wzdychając. Było mi dobrze,
ale nie mogłem wyobrazić sobie powodu mojej euforii. Jedynym, co wpadło mi do
głowy, był Black. Jak trudno było się do tego przyznać nawet przed samym sobą.
Dotknąłem dłonią swojej szyi, mrużąc oczy i wydając z siebie niekontrolowany
pomruk. Zerknąłem na śpiące wciąż sylwetki i zatopiłem się w miękkim materacu.
Ten jeden, słodki pocałunek wypełniał
całkowicie moją świadomość. Przyprawiał o przyjemne do nieprzytomności dreszcze
i ciepło. To drugie mogłem w bardzo prosty sposób wyjaśnić – wstyd.
Wstyd przed samym sobą, że dałem się mu tak łatwo omotać. Wygrał w naszej
grze, mimo że wykonywał ruchy na oślep, nie angażując się ani troszeczkę.
Irytująca postać – jedna z tych najgorszych, które pokonują
wszystkie przeciwności losu zupełnie jak w bajkach dla dzieci. Najgorsze w tym
wszechobecnym szczęściu wydawało mi się jednak to niezdrowe podniecenie całą
sytuacją. Niemalże gniewałem się właśnie na obiekt… Swoich westchnień?
Cholera, robi się z tego rozważanie jakiejś kochliwej nastolatki.
Zwróciłem twarz w stronę słońca. Niepokojące.
Aż ciarki przechodzą po plecach. Ale także nieprzyzwoicie intrygujące, zakazane
jak kradzież cukierków. Uśmiechnąłem się do siebie. Pomyślałem o kapitulacji.
Rezygnacji z przeszłości i wszystkich tych nieprzyjemnych wspomnień. A gdyby tak
żyć tym, co jest teraz – ulotnym i podniecającym swoim ryzykiem? To
trochę jak dryfowanie w powietrzu, unoszenie się w materii czarnych oczu
Blacka.
Po porannym prysznicu postanowiłem
skorzystać trochę z jesiennego słońca. Usiadłem na murze przy wejściu do
sowiarni i uniosłem wzrok, by popodziwiać bezchmurne niebo. Spuściłem nogi w
przepaść, napawając się chłodnym wiatrem. Był wtedy tylko mój i znacznie pomógł
rozproszyć wstydliwe myśli.
– Hej… – miły, chłopięcy
głos przerwał moje rozmyślanie. Odwróciłem twarz, szczerze zaskoczony. Shon
usiadł obok mnie, przekrzywiając głowę. Nie wierzyłem własnym oczom. Może
jednak jest jeszcze dla mnie szansa? – O czym myślisz?
Odchrząknąłem. „O
Syriuszu…”, tak, to stanowczo poprawiłoby mój
wizerunek. Wzruszyłem ramionami i wbiłem wzrok w iskrzące się jezioro.
– Piękna pogoda.
– Jak na koniec października.
Zerknąłem w jego stronę. Uśmiechnął się
miło, machając nogami w powietrzu.
– Więc jak? Masz ciągle ochotę na te
lekcje gry? – spytał.
– Tylko do czasu, aż ze mną
wytrzymasz. Co jak co, ale ta nauka idzie mi wyjątkowo opornie.
– Nie ma strachu – pochylił
się w moim kierunku. – Ale chcę coś w zamian.
Uniosłem brwi zaskoczony. Czemu od razu
pomyślałem o czymś wysoce niestosownym? Nie ukrywam, że to tylko mnie
zmieszało.
– O co chodzi?
– Eliksiry – westchnął
bezradnie, spuszczając wzrok na swoje dłonie.
– Aaaach. – Niemalże czułem
jak czerwienieję. – Nie ma sprawy. To uczciwy
układ – uśmiechnąłem się, przekrzywiając głowę.
Odgarnął
włosy ze swojego czoła i zeskoczył z murku.
– Chodź, nie jadłem jeszcze
śniadania.
Czerpałem z tego wprost niewymowną
przyjemność i siłą musiałem ściągać kąciki moich ust w dół. Plecy paliły mnie
żywym ogniem. Zwróciłem oczy w stronę Shona, zabawiającego mnie rozmową.
Chłopcy patrzyli na mnie zaskoczeni, w zupełnej konsternacji. A ja miałem z
tego powodu radochę dorównującą tej na święta. Zagryzłem wargę, gdy mój nowy
kolega oznajmił, że czas na nas. Bez choćby jednego zerknięcia podniosłem się i
ruszyłem ku wyjściu krok w krok z nim. Oczami wyobraźni znowu zobaczyłem
szeroko otwarte usta Blacka i tę drażniącą konsternację w jego oczach.
Zatrzęsłem się z podniecenia, z trudem powstrzymując śmiech. Shon na mnie zerknął, mówiąc:
– Jesteś w świetnym nastroju.
– O, tak. Niemalże fruwam.
Po dwóch pierwszych lekcjach dobry humor
nie opuścił mnie choćby na sekundę. Moi współlokatorzy zaatakowali mnie już w
momencie, gdy zająłem swoje miejsce w klasie. Tym razem nie powstrzymałem jednak napadu
śmiechu. Chyba byli na mnie nieco źli. Ku uciesze mojego wewnętrznego
rozdarcia, Syriusz nie odezwał się ani słowem. Za to patrzył na mnie tak, iż
byłem święcie przekonany, że obmyśla jakąś gorzką zemstę. Nie
powiem – spodobało mi się robienie mu na złość. Jednak na drugiej
przerwie miałem tego pożałować.
Wychodząc z sali, przeglądałem jeszcze
notatki na zielarstwo. Byłem tak bardzo tym pochłonięty, że pomyliłem
korytarze, w konsekwencji czego droga do szklarni niepotrzebnie się tylko
wydłużyła. Z westchnieniem zbiegłem schodami, by przebiec przez lochy i trafić
do głównego wyjścia na błonia. Wepchnąłem swoje zapiski do torby i wszedłem do
podziemi. Natychmiast jednak zamarłem, otwierając szeroko oczy ze zdumienia. W
powietrzu kilka metrów przede mną lewitowało wiadro pełne mydlin i duża,
druciana szczotka dręcząca jęczące żałośnie, puchate stworzenie. Kotka
woźnego – Georgina. Krew napłynęła mi do twarzy, gdy po chwili
ujrzałem sprawców owego widowiska. Słynni Huncwoci, a któżby inny?!
– Czy wyście
zwariowali!? – zatrzęsłem się ze złości, gdy powoli przenieśli na
mnie pełne zaskoczenia spojrzenia.
– Remi? – William uniósł
brwi, zdziwiony. Chwilę później zostałem uwięziony w pułapce jego ramion.
Zakrył moje usta dłonią. – Nie wydzieraj się tak, bo ten stary
piernik nas przyła…
– Georgi? Georgi, moja
kochana – ochrypły głos zagrzmiał odbijając się od wilgotnych ścian.
Włos zjeżył mi się na karku. Jesteśmy zgubieni!
– Wszystkie okna?!
– Co do jednego, panie
Black. – Profesor McGonagall zmierzyła nas surowym spojrzeniem. Co ja
tu robię?! – Za to pan, panie
Lupin – wbiła we mnie te swoje mrożące krew w żyłach
ślepia – bardzo mnie dziś rozczarował. Proszę zgłosić się do
mnie jeszcze jutro, dam panu specjalne zadanie.
– Ale ja… – Zacisnąłem
dłonie, wpatrując się w nauczycielkę, która nie dała mi się nawet wytłumaczyć.
– Chyba woli pan dzisiaj trochę
wcześniej wyjść z kary, prawda?
Zobaczyłem w jej oczach błysk
porozumienia. Westchnąłem w duchu. Pokiwałem z wolna głową, a ona znowu objęła
nas wszystkich wzrokiem.
– No już, zmykajcie na
lekcje! – pogoniła nas.
Domyślałem się, że uwaga pani profesor nie
umknęła chłopakom, którzy przyglądali mi się jeszcze, gdy tkwiliśmy w jej
gabinecie.
– Dziecino, masz jakieś taryfy
ulgowe? Doprawdy ciekawe. – Lawendowe ramię objęło moją szyję,
przyciągając moją sylwetkę do siebie.
– Miałeś nie
wsadzać nosa w nieswoje sprawy – naburmuszyłem się, odwracając głowę.
Ukradkiem zaciągnąłem się jego słodką wonią. Żałosne ze mnie stworzenie.
Nie powiem, odczuwałem pewnego rodzaju
satysfakcję, gdy widziałem jak męczą się z tymi szybami, spełniając zasłużoną
karę. Jednak wiele bym dał, żeby nie musieć siedzieć tu z nimi. Już po pięciu
minutach zaczęły się narzekania, a moja głowa pękała od tego w szwach,
dodatkowo przygnębiona nieuchronnie zbliżającą się przemianą.
– No, ja już nie mogę. Co za pomysł
zabierać nam różdżki?! To sadyzm w najczystszej postaci! – William
opadł na szybę, osuwając się po niej powoli.
– Ale ty jęczysz. Wyrobisz sobie
nadgarstki! – James uśmiechnął się szeroko i rzucił w Willa
nabrzmiałą gąbką. Nie, nie, nie, tego tylko brakowało. Uchyliłem się przed
wracającym przedmiotem, a już chwilę później byłem zmuszony skryć się za
filarem.
– Dziecinkooo…
Głos
Blacka wyjątkowo mnie rozdrażnił, ale tremę zacząłem mieć dopiero, gdy
zobaczyłem, co trzyma w rękach. Szybko zerwałem się do ucieczki. Wszystko,
byleby uniknąć kąpieli. Usłyszałem jego śmiech i szybkie kroki na posadzce.
Pisnąłem, oglądając się za siebie w momencie, gdy fala zimnej wody uderzyła we
mnie z morderczą siłą. Wrzasnąłem, zatrzymując się gwałtownie i tym samym
lądując na tyłku. Przejechałem w tej pozycji dobre kilka metrów po mydlinach,
pokrywających już chyba całą podłogę. Zakryłem głowę dłońmi w obawie, że zaraz
zderzę się ze ścianą lub czymś równie twardym, ale to z góry coś na
mnie upadło.
W duchu prosiłem, bym tylko wyobraził sobie
ten zapach albo chociaż, żeby pachniał tak płyn do szyb. Za nic w świecie, ten
oddech nie mógł być urojeniem. Przycisnąłem mocniej dłonie do oczu, nie chcąc
widzieć nic więcej poza ciemnością. Z daleka dochodziły mnie śmiechy i piski
Petera. Wstrzymałem oddech, gdy gładka dłoń odsunęła moją rękę z czoła.
Uchyliłem jedno oko, spoglądając w te czarne, roześmiane tęczówki. Black
uśmiechnął się i przesunął palcami po moich wargach. Poczułem jak żołądek
podchodzi mi do gardła i zapewne wyglądałem jak jakaś sztywna, czerwona
szczota. Zaśmiał się, wpatrując we mnie z nieukrywaną sympatią.
– Chyba się
poślizgnąłem. – Pochylił się nade mną, stykając nasze nosy. Uderzyło
we mnie gorąco jego oddechu i taka wszechobecna drętwota, uniemożliwiająca
jakikolwiek ruch. Jego długie palce chwyciły mój podbródek, nie zwracając uwagi
na cień protestu w moich oczach. A może w ogóle go tam nie było? Jeszcze tylko
centymetr, kilka milimetrów… Ostatnie promienie słońca oślepiły mnie na
chwilę. Obudzony z odrętwienia, odzyskałem władzę w członkach i odepchnąłem
chłopaka, zrzucając go z siebie. Przez sekundę wpatrywałem się w kamienną
ścianę, licząc swoje głośne oddechy, po czym podniosłem się.
– Muszę iść – znikałem już
na końcu korytarza. Ach, Black, Black, co ty wyrabiasz?! Tego chyba nie wytłumaczysz tak prosto, co? Nagle
wszystko zwaliło się na mnie z siłą dwutonowego, kamiennego bloku. Zadrżałem
znowu, zatrzymując się na parterze i potrząsając głową. Spokojnie, Remus,
spokojnie. To nic, zaraz będziesz miał większe zmartwienie. Znowu puściłem się
pędem przez korytarz i gdy już widziałem główne drzwi, coś chwyciło mnie za
szatę, zatrzymując. Obejrzałem się za siebie cały w nerwach. Przez chwilę
miałem już zacząć się awanturować, gdy dotarło do mnie, przed kim stoję. Regulus
przekrzywił lekko głowę, przyglądając mi się z zaciekawieniem.
– Musimy pogadać.
Jęknąłem w duchu. Właśnie teraz?
– Nie mogę, mam coś ważnego do
załatwienia. Później, później… – Mimo że wciąż to powtarzałem, on
przycisnął mnie z łatwością do ściany i pochylił się nade mną. Zadrżałem i
nagle straciłem całkowicie głos.
– Dlaczego Syriusz tak się tobą
interesuje? – Przyglądał mi się, jakbym był jakimś eksponatem
w muzeum sztuki. Uniosłem brwi, w konsternacji. Czemu? Czemu Syriusz
prześladował właśnie mnie? Sam zadawałem sobie to pytanie od chwili przyjazdu
do tego miejsca. Dlaczego? Odsunąłem dłoń Regulusa od swojej szaty i poprawiłem
kołnierz koszuli. Odszedłem parę kroków, po czym obejrzałem się na niego.
– Bo wyglądam jak
dziewczyna. – Uśmiechnąłem się uśmiechem, który zawsze wprawiał
Syriusza w nastrój do ojcowania. Odgarnąłem włosy za ucho,
przyglądając się uchylonym w wyrazie nienaturalnego zaskoczenia ustach Regulusa.
Odwróciłem się i wypadłem na błonia. Zagryzłem wargę. Och, jaki wstyd
przyznać się do tego. Sam doskonale wiem, jak to wyglądało. Wiem, co sobie
pomyślał. Ale szczerze powiedziawszy – niewiele się pomyli. Ja i
Syriusz… byliśmy takimi pomylonymi kochankami.
Przedzieranie się przez coraz ciemniejszy
z każdą chwilą gąszcz nie sprawiało mi wielkiego problemu. Zbyt wiele miałem
na głowie, by przejmować się małymi zadrapaniami. Chciałem już dać za wygraną,
poddać się bestii drzemiącej we mnie. Nic nie widzieć, nie słyszeć, nie
pamiętać – przecież to takie piękne. Przeskoczyłem przez kłujący
krzak i zatrzymałem się gwałtownie. Jezioro. Bez słowa opadłem na
kolana. Niemalże widziałem nas. Mnie i jego, dryfujących tuż nad taflą wody.
Wpatrywaliśmy się w niebo, które tak naprawdę nie liczyło się dla nas. Bo
przecież obaj chcieliśmy być tu tylko, by odpocząć od melancholijnej samotności. Widziałem powoli gasnące niebo, zapalające się
gwiazdy, księżyc wyłaniający się z ciemności.
Przez moment nic się nie działo. Patrzyłem
w świetliste oblicze, nawet nie wiedząc, kiedy dałem mu swój uśmiech. A chwilę później
nastąpiło uderzenie, rozsadzające mi czaszkę i poruszające obraz przed oczyma.
Kolejne i następne, już nie do zniesienia. Ostre szpony rozrywające klatkę
piersiową, zębaty pysk kąsający moje ramiona. Zgrzyty, głośne pulsowanie
mięśni, odgłos łamanych kości, aż wreszcie głośny ryk, poprzedzony długim,
samotnym wyciem.
Harem Remusa przyjmuje kolejne owieczki...
OdpowiedzUsuńJak już mówiłam (pisałam) Syriusz to pedofil~!
I gwałta Remusika ;-;
Na korytarzu.
Przy ludziach.
Zazdrośnik i zbok jeden ;-;
Remus w tym opowiadaniu jest taaaki słodziutki :')
OdpowiedzUsuń"– Jesteś w świetnym nastroju.
OdpowiedzUsuń– O, tak. Niemalże fruwam." - powiem Ci, droga autorko, że ja również fruwam, jak czytam Twoje opowiadanie ;)
Pozdrawiam