40. Oblicza młodości i miłości

Wyglądasz na szczęśliwego.
Regulus uniósł wzrok i przyjrzał mi się uważnie. Zaledwie trzy dni spotkań w bibliotece wystarczyły, by bez żadnych uników pokazał mi swoje szczere zdumienie.
– Co to za pedalskie gadki? – prychnął i, ignorując to jak przewróciłem oczami, kontynuował: – Nigdy nie przypuszczałem, że notatki z wróżbiarstwa tak wpływają na mimikę mojej twarzy.
– Do tej pory nie przypuszczałem, że istnieje coś takiego jak notatki z wróżbiarstwa – mruknąłem pod nosem, odwracając wzrok. – Miałem raczej na myśli ogół. Wyglądasz na całkiem… Czy ja wiem? Pogodnego?
– Co masz na myśli? – Chłopak obrzucił mnie niechętnym spojrzeniem. Westchnąłem i wsparłem twarz na dłoni.
– Wracasz do domu na święta? – zmieniłem temat, bo wykłócanie się w tym momencie nie było na moje siły po spotkaniu z Quintem.
– Nie – odparł sucho, wracając do notatek. – Rodzice nie mają w tym roku na to czasu. – Zerknął na mnie kątem oka. – Nie patrz tak, są ważniejsze rzeczy od świąt.
– Jakoś trudno mi to sobie wyobrazić.
– Może twoi rodzice są obibokami.
– Co ty możesz wiedzieć o moich rodzicach? – Skrzywiłem się, zaciskając dłonie w pięści.
– Niewiele. Nie jestem zaznajomiony z rodzinami czarodziejów półkrwi. – Wzruszył ramionami, jakby wcale nikogo nie obraził jeszcze przed paroma sekundami.
– Radziłbym z takimi nie zadzierać. Możesz obudzić się kiedyś w łóżku z głową konia.
Po moich słowach zapadła bardzo długa cisza, która zmusiła mnie do uniesienia wzroku znad książki do obrony przed czarną magią. Regulus uważnie mi się przyglądał, a z toni jego spojrzenia nie potrafiłem wyczytać ani jednej myśli. W końcu westchnął ciężko i rozmasował swoje skronie.
– Lupin, naprawdę zwykle staram się ignorować cały nonsens, który wychodzi z twoich ust, ale tym razem przeszedłeś samego siebie – wymruczał zrezygnowany.
– No tak, wy, dzieciaki z bogatych rodzin, nie słyszeliście o Ojcu Chrzestnym. – Machnąłem ręką od niechcenia.
– Ojcu chrzestnym? – Regulus uniósł brew. – Wiem, kto to ojciec chrzestny…
– Nie, nie masz pojęcia, w ogóle widziałeś kiedyś telewizor?
– Wiem, co to odbiornik telewizyjny. – Black wyprostował się, mierząc mnie wzrokiem, ale bez trudu zauważyłem cień zdenerwowania w jego oczach. Mlasnąłem więc i z uśmiechem oparłem twarz na splecionych dłoniach.
– Nigdy nie widziałeś takiego na żywo, co?
Ślizgon zacisnął zęby i machnął ręką, jakby chciał odgonić od siebie wyjątkowo natrętną muchę.
– Czy to ważne? To mugolska technologia, niby czemu miałbym się nią interesować?
– Kino jest fajne. – Uśmiechnąłem się lekko, bo zagubienie w jego oczach nieco mnie rozczuliło. – To trochę jak ucieczka od rzeczywistości. Możesz przez chwilę poudawać, że jesteś kimś innym.
– To jakieś romantyczne głupstwa – prychnął z pogardą i pochylił się nad notatkami, wyraźnie nie chcąc kontynuować tematu. Westchnąłem i także wróciłem do nauki, dodając jedynie:
– Czyli zostaniesz w Hogwarcie sam?
– Nie sam – wymamrotał na wpół przytomnie. – Snape zostaje, poza tym zawsze mogę liczyć na towarzystwo brata.
– Syriusz jedzie ze mną do domu. – Zmarszczyłem brwi i przyjrzałem się Regulusowi uważnie. Ten także odnalazł mnie wzrokiem, zupełnie zbity z pantałyku.
– Słucham?
– Myślałem, że… O Merlinie, oczywiście, że nie ustalił tego z rodzicami. – Westchnąłem, nie wierząc we własną głupotę, i złapałem się za głowę.
– Już to widzę, jak matka i ojciec pozwalają mu spędzić święta u półkrwistych – zakpił Regulus, przyglądając mi się ze złośliwym błyskiem w oku. – Na serio myślał, że nikt się nie dowie? Czasem nie wierzę w to, jaki on jest głupi.
– Czasem nie wierzę w to, że zakochałem się w takim rozmarzonym głupolu. – Pokręciłem głową, drapiąc się po karku. Przygryzłem wargę.
Właściwie to sam byłem idiotą. Przecież powinienem wiedzieć, że Blackowie nigdy by się nie zgodzili, żeby Syriusz spędził ze mną święta. Wątpię, że pozwoliliby mu pojechać choćby do Jamesa, chociaż jego rodzina była znana i szanowana w świecie czarodziejów. Mój pomysł spędzenia wspólnie świąt wydał mi się w danym momencie bardzo naiwny.
– Czyli to przez to zacząłeś być taki ciekawski? Ty i Syriusz zamierzacie trochę pofiglować?
Dokładnie wiedziałem, do czego Regulus pije, więc zacisnąłem tylko dłoń w pięść i uderzyłem go lekko w ramię.
– Wcale nie!
– Gdybyś nie nabrał nagle kolorów, może bym ci uwierzył. – Chłopak uśmiechnął się perfidnie i złapał mój nadgarstek.
– Panowie, czemu znowu widzę was stosujących przemoc? Panie Black.
Przechodząca obok pani Lutz zmierzyła nas spojrzeniem swoich wąskich, szarych oczu i pokręciła głową z dezaprobatą. Ślizgon puścił moją dłoń i schował ręce pod stół.
– Przepraszamy, staramy się jakoś od tego odzwyczaić. – Uśmiechnąłem się lekko w nadziei, że kobieta wróci do własnych zajęć i daruje nam kolejny monolog o atmosferze, która powinna panować w bibliotece. Na szczęście w rękach miała duży stos ksiąg i wyraźnie gdzieś się spieszyła, więc skinęła jedynie głową i zniknęła za drzwiami.
– Chciałeś się spotkać. Z jakiegoś konkretnego powodu? – spytał nagle Regulus, przyglądając się mi uważnie. Spuściłem wzrok na tkwiące na stosie przede mną woluminy i westchnąłem. Wzruszyłem ramionami.
Właściwie to nie wiedziałem, dlaczego zasugerowałem mu dzisiejsze spotkanie. Chyba przywykłem już do cowieczornego spotykania się z nim. Obecność Ślizgona okazała się dla mnie zaskakująco relaksująca. Mimo że co i rusz znajdował powód, żeby trochę się ze mnie ponabijać, widok jego szczerego uśmiechu powodował przyjemny ucisk w moim brzuchu. Dodatkowo gdy zaczepiałem go po którymś z posiłków, zawsze widziałem w jego oczach ulgę, jakby cieszył się z tego, że znowu będzie mógł wyrwać się do biblioteki i posłuchać, jak się przed nim ochoczo ośmieszam głupimi pytaniami. Czasem miałem wręcz wrażenie, że on potrzebuje tego bardziej niż ja.
– Czemu nie pojedziesz na święta do Williama? – zagaiłem z zupełnie innej beczki.
Regulus parsknął śmiechem, który ani trochę nie był serdeczny.
– Dlaczego miałbym chcieć pojechać z nim na święta?
– No, spotykacie się już od paru tygodni. Praktycznie codziennie. Chyba odpowiada wam swoje towarzystwo. – Zacząłem nerwowo bawić się swoimi palcami, starając się nie zerkać na Ślizgona.
– Spotykam się z nim tylko z jednego powodu, Lupin. – Ciężka dłoń Regulusa opadła na moje ramię, zmuszając mnie do spojrzenia na niego. – Przyznaję, seks jest w porządku, ale przestań wreszcie wyobrażać sobie, jak trzymamy się za rączki i patrzymy sobie w ślepka.
– Nie wierzę ci – powiedziałem stanowczo, nabierając powietrza w płuca.
– Na Salazara, Lupin…
– Nie wierzę w spotykanie się z kimś bez jakiegokolwiek zaangażowania uczuciowego. – Strząsnąłem z ramienia jego dłoń i wpatrzyłem się w jego błyskające teraz niebezpiecznie oczy. – Ja nie umiałbym robić takich rzeczy.
– Bo jesteś tylko dzieciakiem, który nic w życiu nie widział. – Black pokręcił głową i rozparł się w krześle. – Powiem więcej, jeśli zacząłbym bardziej kręcić Reagana, pewnie przestałbym się z nim spotykać. Chociaż wątpię w to, że on jest w ogóle zdolny do jakiegokolwiek zaangażowania. Zresztą obaj myślimy podobnie.
– Dlaczego tak to wszystko spłaszczasz? – Przygryzłem wargę, bo zdałem sobie sprawę, że Syriusz spytał mnie kiedyś o to samo.
– Spłaszczam? Och, nie, to bardziej skomplikowane, niż ci się zdaje. Nawet gdybym, jakimś cudem, za… – Regulus zmarszczył brwi i z trudem przełknął ślinę – zakochał się w Reaganie, a on zakochałby się we mnie, zupełnie nic by to nie zmieniło. Jestem z Blacków. Może i Reaganowie pozwalają sobie na odejście od tradycji, ale ja prędzej czy później zostanę skojarzony z czarownicą czystej krwi i będę odpowiedzialny za przedłużenie rodu. Wiesz, co to by oznaczało dla Reagana? Byłby tylko brudnym sekretem, którego obaj byśmy się wstydzili. A dobrze przecież go znasz, nie zniósłby bycia odsuniętym na drugi plan.
Wpatrywałem się w melancholię na twarzy Regulusa, która z każdym słowem wślizgiwała się coraz dalej na jego oblicze, wypełniając głębokie zmarszczki na czole i lekko przymknięte z zamyślenia powieki. Między nami zapanowała cisza, która była jedną z bardziej niezręcznych, jakie wspominam. Black zauważył ją dopiero po dłuższej chwili.
– Litości, Lupin, i tak się w sobie nie zakochamy, tak? Skup się na swoim bajkowym romansie i daj mi święty spokój – obruszył się i pochylił nad notatkami, zaciskając wargi.
Nie pozostało mi nic innego jak porzucenie tematu i powrót do ksiąg. Przynajmniej na razie.
Nagle poczułem, jak Regulus układa rękę na mojej głowie, wsuwając palce we włosy. Spojrzałem na niego pytająco, ale nawet nie przerwał czytania. Uniosłem wzrok i zobaczyłem Williama, który właśnie wszedł do biblioteki i zmierzał w naszym kierunku.
– Jeśli spróbujesz mnie pocałować, wsadzę ci różdżkę w tyłek – szepnąłem, uśmiechając się serdecznie do Gryfona. Odpowiedziało mi tylko ciche prychnięcie.
– Wiedziałem, że coś kombinujecie, ale nie sądziłem, że zastanę was tu razem.
– Spotkaliśmy się już tutaj – skłamałem bez wysiłku, zerkając w stronę Regulusa.
– Jakoś nie brzmi to zbyt przekonująco. – William uniósł brew. – Syriuszowi by się to nie spodobało.
– Znam parę innych rzeczy, które by się mu nie spodobały. – Dzielnie zmierzyłem się z chłopakiem na spojrzenia, mimo że jego kocie ślepia błyskały na mnie rozbawione. – A skoro o tym mowa: ostatnio James z Peterem, Ann i Dorcas prowadzą śledztwo. Powinieneś uważać, jak wychodzisz spotkać się z Regulusem.
– Jak by to powiedzieć? Żadne z nich nie jest na tyle subtelne, żebym nie zauważył.
Skinąłem głową, wracając do lektury. Naprawdę starałem się nie zerkać na Williama, który siadając przy naszym stole, wpatrzył się w zaczytanego Blacka z uśmieszkiem przyklejonym do połowy ust. Chyba Ślizgon czuł na sobie ten palący wzrok, bo wkrótce westchnął i zamknął swoje książki, wstając.
– Lepiej pójdę – oznajmił, wsadzając woluminy pod pachę i kierując się w stronę oddalonego o całą długość pomieszczenia Snape'a, który nie spuszczał z nas wzroku.
– Chyba nie tylko nasi mali Gryfoni bawią się w tajnych agentów. – William odchylił się na krześle, podkładając ręce pod głowę. – Co u ciebie? Ostatnio mało się widujemy. Zwłaszcza wieczorami.
– Mówiłem wam o tych zajęciach dodatkowych z Quintem. No i spotykam się ostatnio z Regulusem, żeby pogadać… O różnych rzeczach. – Przyłożyłem dłoń do policzka, mając nadzieję, że jego kolor mnie nie zdradzi.
– A mówiłeś, że spotkaliście się przypadkowo. – William uśmiechnął się szeroko, pochylając w moim kierunku i odsuwając mi książkę spod nosa. Westchnąłem i spojrzałem na niego obojętnie.
– Przecież sam powiedziałeś, że to kłamstwo. Nie robimy nic złego. Tylko rozmawiamy.
– Nie musisz mi się tłumaczyć. – Chłopak uniósł dłonie w uspokajającym geście. – Chociaż jestem trochę ciekawy, o czym tak codziennie dyskutujecie. Regi nic o tym nie wspominał, chociaż z drugiej strony niewiele rozmawiamy, jak już się z nim spotykam.
– Nie wgłębiajmy się w szczegóły, proszę. – Odchrząknąłem niepewnie, uciekając wzrokiem zawstydzony.
– Jak było u Quinta? – spytał znienacka, splatając ręce przed sobą i przyglądając mi się badawczo. Przez chwilę wpatrywałem się w niego z równym zainteresowaniem.
Tego dnia po skończonych zajęciach zgodnie z umową zostałem w klasie, czekając aż Quint zbierze swoje rzeczy. Niespodziewanie zaczął od przesunięcia ławek pod ścianę i zdjęcia długiego płaszcza. Kazał mi wyjąć różdżkę i się przygotować. Później znienacka rzucił we mnie zaklęciem ogłuszającym, od którego przeleciałem niemal przez całą salę. Na pytanie, czy mu przypadkiem nie odbiło, odpowiedział, że mój refleks jest żałosny. A myślałem, że wcześniej za nim nie przepadałem. Właściwie nasze spotkanie obfitowało we wszelkiego typu próby Quinta zniechęcenia mnie do siebie. Obiłem sobie cały tyłek i lędźwie. Do tego profesor zadbał o to, by do każdego mojego upadku dodać jakąś czarującą uwagę. Pod koniec nie wytrzymałem i nawet skierowałem w jego stronę jedno z zaklęć, ale odbił je w mgnieniu oka i znowu posadził mnie na zimnej, kamiennej podłodze.
Miałem mieszane odczucia, zwłaszcza gdy zaczął mnie wypytywać o Williama. Nie powiem, z jednej strony chciałem usłyszeć, co ma do powiedzenia o Gryfonie, jednak jego obecność i intensywne spojrzenia sprawiały, że nie mogłem wyzbyć się nieprzyjemnego przeczucia, że coś tu nie gra. Więc starałem się unikać odpowiedzi, zwodzić go na różne sposoby i udawać, że nie rozumiem pytania. Na szczęście nie drążył tematu. Nie tym razem.
Nawiązywał też o Ślizgonów. Czasem mówił o Zabinim, czasem o Malfoyu, ale raz wymienił też nazwisko Regulusa. Spytał, czy przyjaźnię się z nim tak blisko, jak z Syriuszem, a kiedy potwierdziłem, że jesteśmy kolegami, zmierzył mnie surowym spojrzeniem, a jego ton zyskał na głębi. Mężczyzna zaczął wtedy rozprawę na temat wyższych sfer świata czarodziejów. Opowiadał, jak zaślepione swoją pychą są rodziny czystej krwi, jak są bezbronne i z góry skazane na wymarcie. Na tym nie skończył, bo wkrótce podobnymi epitetami określił dzieciaki z rodzin mugolskich. Gdy już zaczął irytować mnie zapalczywością swojej wypowiedzi i wibrującym ze złości głosem, nagle zwrócił się bezpośrednio do mnie.
Wycelował we mnie różdżką, przez co od razu zasłoniłem się własną, niepewny czy ponownie mnie nie zaatakuje. Jednak on uśmiechnął się jedynie półgębkiem, rozluźnił swoje ściągnięte srogo brwi i zakręcił witką kółko w powietrzu.
– Ty, Lupin, masz największe szansę na przeżycie w tym świecie wariatów. Pół mugol, pół czarodziej. Dorastałeś, ucząc się prostych zaklęć, poznając historię mugoli, grając w piłkę nożną i w szachy czarodziejów. Masz największe pojęcie o świecie. Wiesz, jak manewrować w obu tych światach, które nigdy nie staną się jednym. I dlatego właśnie skazany jesteś na sukces.
Nie wiedziałem, co dokładnie miał na myśli, ale od jego intensywnego spojrzenia dostałem gęsiej skórki na ramionach. Przez chwilę wpatrywaliśmy się w siebie, nic nie mówiąc, aż do momentu, w którym profesor wstał z ławki, na której przysiadł, i włożył swój płaszcz.
– Dobrze, na dziś wystarczy. Bądź zawsze gotowy na atak od tyłu, Lupin. – Uniósł znienacka różdżkę, a mi serce stanęło, gdy moja witka upadła na kamienną podłogę kilka metrów dalej. – Odezwę się, jak znajdę dla ciebie czas.
Podziękowałem i mógłbym przysiąc, że głos wyraźnie mi drżał, tak jak kolana, kiedy opuszczałem klasę. Cicho prosiłem Merlina, żebym nigdy nie musiał wracać w te cztery ściany. A już na pewno nie na spotkanie z Quintem.
– Potwornie. Było potwornie – wydusiłem z siebie z westchnieniem i wsparłem twarz na dłoni. William milczał przez chwilę, ale z jego miny bez trudu wyczytałem, że takiej odpowiedzi się spodziewał.
– Jest dość specyficzny, prawda?
– To mało powiedziane – prychnąłem. – Mam wrażenie, jakbym był bohaterem jakiegoś thrillera, a Quint miał mnie wkrótce zamordować w jakimś ciemnym korytarzu. Zawsze taki jest? – spytałem wymijająco, chwytając szansę na dowiedzenie się czegoś. Na szczęście zabrzmiałem zupełnie naturalnie, więc William bez zastanowienia pokiwał głową.
– Dla nieznajomych tak. – Przesunął dłonią po swoich włosach, przerzucając je z ramion na plecy. – Ludzie raczej niechętnie z nim gadają.
Przez chwilę wyglądał, jakby zbierał się, by powiedzieć coś więcej. Oblizał swoje blade usta, zmarszczył brwi i zaczął nerwowo stukać palcem w blat stołu. W końcu wyprostował się i delikatnie ułożył dłoń na mojej.
– Cokolwiek on ci powie, nie ufaj mu. Nie wiem, co kombinuje, ale wątpię w jego wyrozumiałość, jeśli dowie się, kim jesteś, Remus.
Chyba zauważył, jak od razu spiąłem się cały, bo ścisnął mocniej moje palce i pochylił się, przykładając czoło do mojego.
– Nie chcę cię straszyć. Może nie mam racji, ale martwię się.
– Will. – Złapałem jego rękę w swoje dwie i spojrzałem mu głęboko w oczy. – Czemu tyle o nim wiesz?
Chłopak uśmiechnął się lekko i westchnął, kręcąc głową.
– Może powinieneś go spytać?
– Nie będę go pytać – powiedziałem stanowczo.
– Dlaczego? – Gryfon uniósł jedną brew.
– Właśnie dlatego, że mu nie ufam.

James wpadł do pokoju wspólnego i zaczął wymachiwać rękami już w momencie, gdy zobaczył mnie, Petera, Williama, Ann, Dorcas i Lily siedzących przy kominku. Krzyknął dopiero po kilku krokach.
– Nie uwierzycie!
– Gadałeś z McGonagall – oznajmiłem, wspierając twarz na dłoni i uśmiechając się lekko. Chłopak zatrzymał się w miejscu, nieco zaskoczony.
– I pewnie wyraziła wątpliwość, czy łapserdak Syriusz będzie dopuszczony do kolejnego meczu Quidditcha – dopowiedział Will, unosząc wzrok znad partyjki piaskowych wiedźm, którą rozgrywały właśnie Ann i Lily.
– Śledziliście mnie? – James obejrzał się za siebie, jakby miał zauważyć nasze sobowtóry w wejściu do pomieszczenia. Zaśmiałem się lekko i zrobiłem mu miejsce na oparciu swojego fotela. – Nie pora na śmiechy, Remus! Syriusz musi z nami zagrać! Loyd nie dorasta mu do pięt. To będzie jakaś porażka.
Okularnik oplótł mnie ramionami i ukrył twarz w mojej szyi, jęcząc niezadowolony. Wymieniłem rozbawione spojrzenia z Williamem, który poklepał Pottera po plecach.
– Zamiast dawać pochłonąć się rozpaczy, musisz zajść go od tyłu i zmusić do przeproszenia Zabiniego – poleciłem mu.
– Chyba żartujesz – obruszył się od razu, prostując się nagle. Poprawił okulary, które przekrzywiły się mu na nosie i wpatrzył we mnie swoje nieprzeniknione spojrzenie. – Zabini nie zasługuje na żadne przeprosiny po tym, co ci zrobił.
– Och. – Uniosłem brwi zaskoczony i spojrzałem po zgromadzonych. O dziwo wszyscy przerwali to, co w danej chwili robili i zwrócili na mnie nieustępliwe spojrzenia. Zamrugałem kilkukrotnie, czując zawstydzenie wślizgujące się na moje policzki. – Dajcie spokój. Przecież tu nie chodzi o mnie. James, tutaj chodzi o Quidditcha!
Złapałem chłopaka za ramię, z nadzieją wypatrując w jego spojrzeniu zrozumienia. Rzeczywiście przez chwilę wyglądał, jakby wewnątrz był rozdarty. W końcu jednak wziął głęboki wdech i pokręcił głową.
– Quidditch Quidditchem, ale nie pozwolę, żeby ktoś cię tak traktował.
– Powinniśmy dać mu nauczkę. – Peter uniósł odważnie podbródek, zaciskając dłonie w pięści.
– Wiecie, że tego nie chcę. Już o tym rozmawialiśmy. – Pokręciłem głową, niechętnie patrząc na lekkie uśmieszki odbijające się na twarzach chłopców.
– Mały psikus nikomu jeszcze nie zaszkodził. – William poklepał mnie po ramieniu.
To był kiepski pomysł. Aktualnie miałem poparcie Regulusa i ono gwarantowało nam bardzo rachityczny, ale stały spokój. Jeśli Huncwoci zaczęliby zadzierać ze Ślizgonami, młodszy Black nie mógłby mnie już bronić w swój nonszalancki sposób. A wtedy pewnie lista nieszczęśliwych wypadków tylko by się wydłużyła.
– Nie możemy zająć się czymś bardziej zabawnym? Na przykład oglądaniem filmów.
– Jakich znowu filmów? – Will uniósł brew i splótł ręce na piersi, patrząc na mnie sceptycznie.
– Na przykład filmów z Marlonem Brando – wypaliłem pierwsze, co przyszło mi do głowy.
– Och, tak! – Dorcas nagle się ożywiła, podskakując na kanapie i odrzucając czasopismo wprost w twarz zaskoczonego jej nagłym ruchem Petera. – Przepraszam – dodała po chwili.
– Kto to taki? – James przyjrzał mi się uważnie. – Mówisz o mugolskiej telewizji, prawda?
Udało się. Wszyscy ­– nawet William – wyglądali na zaintrygowanych. Uśmiechnąłem się więc lekko, starając nie zdradzać, jak bardzo ucieszyła mnie ta zmiana tematu i przytknąłem dłoń do policzka.
– Tak. Marlon Brando to jeden z bardzo popularnych aktorów amerykańskich. Nie tylko świetnie gra, ale też ma bardzo ciekawe poglądy polityczne.
– Nieważne – przerwała mi stanowczo Dorcas, opierając z rozmachem dłoń na moim kolanie. – Facet wyglądał jak marzenie! Juliusz Cezar, Dziki, Na nabrzeżach, Młode Lwy, Tramwaj zwany pożądaniem, no trzymajcie mnie!
Dziewczyna poklepała się parę razy po kolanach i złapała za swoje roztrzepane włosy, po czym opadła na ramię zmieszanego do granic Petera. Pokręciłem głową z uśmiechem.
– Prawda, jest też bardzo przystojny. Żadne z was o nim nie słyszało?
– Ja go bardzo lubię. – Lily odchrząknęła nieśmiało, a z intensywności jej spojrzenia zgadłem, że też ledwo powstrzymuje się, by nie podzielić zapału koleżanki.
– Jak tak teraz o tym myślę… – Dorcas usiadła znowu prosto, przygładzając swoją spódnicę. – To czy Marlon nie wygląda trochę jak nasz cud-chłopiec Syriusz?
– Co takiego? – Zamrugałem kilkukrotnie, zupełnie zaskoczony.
– No wiesz, kurtka ze skóry, przydługie, przydeptane dżinsy. Jak dla mnie wypisz wymaluj Black.
Zmarszczyłem brwi, bo wydało mi się to bardzo niedorzecznym i jednocześnie niesamowicie trafionym spostrzeżeniem. Prawda, że coś w aktorze od razu przemówiło do mnie i musiałem przed mamą ukrywać, jak bardzo przyjemnie patrzyło mi się na Brando, ale nigdy nie zauważyłem, jak bardzo podobnie Syriusz się ubierał i zachowywał. Nagle do głowy wpadła mi bardzo niedorzeczna myśl o tym, że Marlon spodobał mi się tylko dlatego, że wcześniej Syriusz zdążył zupełnie zawrócić mi w głowie. Kątem oka zobaczyłem, jak Lily czerwienieje cała, chyba uświadamiając sobie to samo.
Otrząsnąłem się z tych niewygodnych myśli.
– Nie wiem, o czym mówisz – zgasiłem dziewczynę, dodając szybko: – Mam pomysł, gdzie moglibyśmy obejrzeć film. Jeśli oczywiście macie ochotę na odrobinę czarno-białego kina.
– Masz na podorędziu salę kinową? – spytała z powątpieniem Dorcas.
Nie powinna we mnie wątpić. Przynajmniej nie tym razem.

– Mugolski film?
Syriusz westchnął, oglądając się na mnie. Stał po prysznicu przy umywalce, w świeżej koszulce i dżinsach. Wrócił ze szlabanu cały umorusany błotem i liśćmi. Nawet go o to spytałem, ale tylko warknął coś pod nosem i zabarykadował się w łazience.
– Tak, nie wiem, jakoś tak zeszło na ten temat. James bardzo zapalił się do tego pomysłu.
– Tak. Ale i tak zaatakował mnie w drzwiach i zaczął wypytywać o nadchodzący mecz. – Chłopak przymknął oczy, wspierając się na zlewie, i spuścił luźno głowę.
Przygryzłem wargę i niepewnie podszedłem do niego, opierając czoło na jego łopatce. Objąłem go w pasie.
– Jesteś zmęczony?
– I rozdrażniony. Dawno taki nie byłem. Irytuje mnie to, jak wszyscy mnie traktują.
– Jak cię traktują? – spytałem łagodnie, bo czułem jak jego ciało drży pod moimi palcami.
– Jakbym ich zawiódł. Jakbym sprawiał problemy. Wszyscy nagle zachowują się jak moja matka. – Syriusz pokręcił głową i skierował się w stronę drzwi łazienki. Uniosłem brwi i chwyciłem jego dłoń, zatrzymując go.
– Syriusz.
Zapanowała długa cisza, której ani ja, ani on nie chcieliśmy przerwać. On chyba jak zwykle starał się uniknąć poważnego tematu, w który przez nieuwagę zabrnął, a ja nie wiedziałem, jak sobie poradzić z tą odpowiedzialnością, która nagle spadła mi na barki. Uświadomiłem sobie, że po prostu nie wiem też, od czego zacząć. Syriusz był przecież wspaniały pod wieloma względami i ludzie to widzieli. Lgnęli do niego, bo mu zazdrościli i go podziwiali. Wydawało mi się, że nawet McGonagall z trudnością przychodziło gniewanie się na niego. Już zwłaszcza po tym całym zamieszaniu w Izbie Pamięci.
– To bez sensu, że McGonagall wciąż wymaga od ciebie tych przeprosin, wiem – zacząłem, stając przed nim. Zamknąłem drzwi i oparłem dłonie na jego ramionach. – James jest zły na nią, a nie na ciebie. Ja nie jestem tobą ani trochę zawiedziony. Jak stanąłeś wtedy w mojej obronie, to zmiękły mi kolana. Nie tylko przez Amortencję. Jesteś dobrym człowiekiem i wszyscy o tym wiedzą.
Syriusz przez chwilę wciąż na mnie nie patrzył, tkwiąc w jakiejś odległej rzeczywistości, do której nie byłem w stanie dotrzeć. W końcu przygryzł wargę i uniósł na mnie wzrok. Uśmiechnął się bardzo wymuszenie, ale jednocześnie jego nietęga mina powoli miękła pod wpływem rozczulenia.
– Pewnie dlatego zawodzę matkę. – Nagle oplótł mnie ramionami, wtulając twarz w moje włosy. – Jestem po prostu zmęczony. Robię się w tym stanie jak rozdygotany nastolatek.
– Jesteś rozdygotanym nastolatkiem – wytknąłem mu, na co ze śmiechem zaczął targać moje włosy. Zaśmiałem się z nim, chociaż wiedziałem, że nie powinienem. Że to było tchórzostwo z mojej strony, nie pociągnąć tego tematu. Ale jak zwykle oszukiwałem się, że to nie jest odpowiedni moment na poważne rozmowy.
– Czyli chcesz wiedzieć, jak dostać się do pokoju Przychodź-Wychodź?
Wzruszyłem ramionami, starając się ułożyć włosy na ich pierwotnym miejscu.
– Inaczej nic nie obejrzymy.
– Co dostanę w zamian? To był nasz mały sekret, wiesz? – Black złapał mnie w pasie i wyprowadził z łazienki, kierując się ku wyjściu do pokoju wspólnego.
– Myślałem, że nie lubisz sekretów – mruknąłem wymijająco.
– Bo ty je za bardzo kochasz. – Syriusz trącił nosem moją skroń i uśmiechnął się lekko. Otworzył usta, by powiedzieć coś jeszcze, ale przerwał mu rozentuzjazmowany głos Dorcas, dobiegający z centrum pokoju:
– I są nasze gołąbeczki! Jak zwykle zlepione każdą dostępną częścią ciała.
– Mówiłem, że gołąbeczki się przyjmą. – Black puścił do niej oczko, uśmiechnięty triumfalnie.
– Chociaż co wieczór prosiłem Merlina, żeby tak się nie stało. – Pokręciłem głową i splotłem ramiona na piersi. – Poza tym przesadzasz – zauważyłem.
Dziewczyna uniosła brwi wysoko, ściągnęła usta i ułożyła dłoń na piersi w geście szczerego oburzenia.
– Ja nigdy nie przesadzam, Re. Nigdy, przenigdy. Sam tylko spójrz jak wy chodzicie! – Wycelowała w nas palcem. Wymieniłem się z Syriuszem spojrzeniami.
– Jak chodzimy? – spytał Black.
– No, tylko spójrzcie! – krzyknęła, przyciągając do siebie siedzącą nieopodal Ann.
Oplotła jej biodro ramieniem i przycisnęła jej bok do swojego. Następnie pociągnęła ją za sobą, krążąc kółka po pokoju wspólnym. Zaskoczona Ann ani trochę nie dotrzymywała jej kroku, przeskakując co chwila z nogi na nogę, by nie upaść na twarz. W pewnym momencie wyglądało to tak komicznie, że wszyscy zaczęliśmy chichotać pod nosami. Wtedy dziewczyna zatrzymała się, ku wyraźnej uciesze okularnicy, i rozłożyła ręce, puszczając ją.
– Widzisz?! Zgranie się, by tak chodzić, wcale nie jest proste! Jesteście dosłownie jak jeden organizm, jakie to wkurzające! – burknęła, udając niezadowolenie i tupnęła nogą.
– Napisałaś już o nas w swoim pamiętniku? – zaśmiał się Syriusz, kręcąc głową z rodzicielskim politowaniem. Dziewczyna wymierzyła w niego palcem, pochylając się i przenosząc ciężar ciała na pięty.
– Nieraz.
– Jeśli chcemy coś dzisiaj obejrzeć, to musimy się pospieszyć. Niedługo nie wolno nam będzie przebywać na korytarzach – zauważyła nieco zmartwionym głosem Lily. Wszyscy zwróciliśmy na nią twarze, co tylko dodatkowo ją onieśmieliło.
– Myślę, że i tak dzisiaj złamiemy parę punktów regulaminu szkolnego – szepnąłem do niej, nachylając się dyskretnie.
Minę miała dość nietęgą.

– Dorcas, na Godryka, przestań sapać jak pies. – Ann szturchnęła koleżankę w ramię, starając się nie unosić głosu.
– Nie mogę, wiesz, jak mi skacze adrenalina, jak robię coś nielegalnego.
Z jakichś powodów wiedziałem, że dziewczyna nawet nie stara się nie ekscytować. Odkąd opuściliśmy wieżę Gryffindoru nie przestawała szczerzyć się jak głupia i wymachiwać rękami na boki.
– A często robicie? – zainteresował się Syriusz, ale dziewczyna prawie nie zwróciła na niego uwagi, łapiąc mnie za ramiona.
– Co będziemy oglądać, Re? Mogę wybrać? Czy będą orzeszki do pochrupania?
– Chyba tak. – Zerknąłem na Blacka. Odpowiedział mi krótkim uśmiechem i przeniósł wzrok na koniec korytarza. Domyślałem się, że wciąż coś go dręczyło.
– Obejrzymy Tramwaj, dobrze? – kontynuowała, ignorując uciszania Ann. Skinąłem tylko głową i wsunąłem dłonie w kieszenie spodni.
Powinienem był z nim pogadać.
Na korytarzach spotkaliśmy tylko jakieś dwie Puchonki i Ślizgona, który wyraźnie zabłąkał się gdzieś na wyższych kondygnacjach. Zamek powoli układał się do snu, więc musieliśmy się pospieszyć. Za kwadrans nauczyciele mieli zacząć swoje dyżury i mimo że teoretycznie mogliśmy wciąż przebywać poza dormitorium, na pewno tak duża grupa uczniów zwróciłaby na siebie uwagę. Staraliśmy się więc zachowywać cicho i szybko przemieszczać. I tak jak z drugim nikt nie miał problemu, tak milczenie najwyraźniej zupełnie kłóciło się z naturą Dorcas.
– Czyli nigdy nie byliście w mugolskim kinie? Ja mam bardzo dużo znajomych mugoli, którzy często zabierają mnie do kina i w inne ciekawe miejsca. Ojciec na początku był raczej temu przeciwny, ale ostatecznie mama przekonała go, że mi to nie zaszkodzi.
Ann nagle złapała koleżankę za ramię i zasłoniła jej usta dłonią.
– Chyba ktoś idzie – wyszeptała i dopiero to powstrzymało paplaninę czarownicy.
Wszyscy zamarliśmy, wytężając słuch. Zmarszczyłem brwi, bo do moich uszu nie dotarł żaden niepokojący dźwięk. Już miałem odwrócić się i spytać, czy na pewno się nie pomyliła, ale Syriusz znienacka złapał mnie za dłoń i osłonił ciałem. Jeśli wcześniej staraliśmy się być cicho, to w tym momencie wstrzymaliśmy oddechy. Przynajmniej do momentu, w którym kotka Georginia nie zwróciła na nas swoich błyszczących ślepi i nie rozmiauczała się na dobre.
Zaraz wszyscy ośmioro biegliśmy sąsiednim korytarzem, uciekając przed ścigającym nas zwierzakiem i zbliżającym się głosem woźnego.
– Czemu ty nigdy mnie nie słuchasz? – narzekała Ann, walcząc o oddech po kolejnym zakręcie. Dorcas chyba starała się ją ignorować, bo z tego, co do tej pory zauważyłem, nie lubiła przyznawać się do winy.
Zaczęliśmy zbliżać się do klatki schodowej, kiedy przepchnęła się przede mnie i Syriusza, ciągnąc za sobą Lily i Ann, i wbiegła na rząd stopni.
– Uwaga! – krzyknął William, starając się schwytać Jamesa za kamizelkę.
Gdy dotarliśmy do połowy schodów, a dziewczyny razem z Potterem wskoczyli już na stopień kolejnego piętra, cała konstrukcja zaczęła się przesuwać. Chwyciliśmy się kamiennych poręczy i obejrzeliśmy za siebie na kotkę machającą wściekle ogonem we wnęce na samym dole.
– Nie zatrzymuj się! – Will szturchnął Blacka, tkwiącego niemal na krańcu schodów, i złapał Petera, który wyraźnie zbladł już ze strachu za nadgarstek. Syriusz skinął głową, otrząsając się z letargu i pociągnął mnie za sobą. Wbiegliśmy na szóste piętro, nie oglądając się już za siebie, tylko pędząc w bliżej nieokreślonym kierunku.
– Syriusz, schody są w przeciwnym kierunku – wydyszałem i już chciałem wyrwać dłoń z jego uścisku, ale przytrzymał mnie mocniej.
Zerknął tylko na mnie, ale w sposób, który odwiódł mnie od myśli, że nie wie co robi. Za kolejnym zakrętem zatrzymał się i uderzył różdżką w stary gobelin, przedstawiający Artemizję Lufkin. Zaraz potem pospiesznie odgarnął go na bok i wepchnął mnie do długiego, ciemnego korytarza. Chwilę później William zrobił to samo z Peterem, a następnie zaczął gramolić się na miejsce tuż obok nas, by także Syriusz się zmieścił. Chłopak opuścił gobelin i zamarł, idąc w nasze ślady i wsłuchując się w zbliżające się kroki woźnego. Przez chwilę myślałem, że Georginia i tak nas wyczuje. Miała w końcu nienaganny węch, który już nieraz pokrzyżował plany Huncwotów. Jednak oboje przebiegli tylko obok gobelinu i wkrótce nie było po nich śladu. Pozwoliłem sobie na głęboki oddech.
– Było blisko – szepnął roztrzęsiony Peter. William mruknął tylko na potwierdzenie i wyjrzał zza materiału.
– Wygląda na to, że droga wolna.
– Ostatnio zbyt często znajdujesz się zaskakująco blisko mojego tyłka, Reagan. – Syriusz złapał twarz albinosa i wepchnął go głębiej w tajne przejście, odsuwając od swojej wypiętej pupy. Następnie tyłem wycofał się z tunelu i rozejrzał jeszcze raz po korytarzu, nim dał nam znak do wyjścia. Wszyscy wyczołgaliśmy się z ukrycia i zaczęliśmy strzepywać pył z ubrań.
– Ciekawe, co u pozostałych – zainteresowałem się.
– Piąty korytarz patroluje Flitwick – odparł ponuro William. Popatrzyliśmy po sobie z westchnieniami.
– Czyli co teraz? – spytał Peter.
– Poczekamy na nich na miejscu, ale wątpię, że do nas dołączą. – Syriusz zaczął kroczyć w stronę schodów prowadzących na siódme piętro.
Tym razem droga na miejsce przebiegła bez komplikacji, ale tak jak przypuszczaliśmy, nigdzie w pobliżu nie natknęliśmy się na dziewczyny i Jamesa. Przez parę minut wciąż jeszcze czekaliśmy, z nadzieją, że się zjawią, ale stanie na korytarzu stawało się coraz bardziej ryzykowne. Na dodatek to Quint patrolował siódme piętro, a ja stanowczo nie chciałem go już tego dnia widzieć.
– No dobra. – Syriusz zamknął oczy i zaczął przechadzać się wokół nas, zamyślony. Tak jak na pierwszym roku, nagle w ścianie pojawiły się ogromne drzwi, które natychmiast uchyliły się z cichym pyknięciem. Usta Williama i Petera otworzyły się na znak szczerego zdumienia. – Wchodźcie. Nie potrzeba nam dziś więcej problemów.
Peter od razu pociągnął za kołatkę i zajrzał do środka.
– Niesamowite – wydukał. – Czytałem kiedyś o ukrytych pokojach, ale nie sądziłem, że kiedyś w jakimś będę. A już na pewno nie w Hogwarcie. Skąd o nim wiesz?
– Kiedyś wyciągnąłem informację o jego istnieniu od jednego z domowych skrzatów – wyjaśnił Syriusz, odgarniając grzywkę z twarzy.
Przez chwilę przyglądaliśmy się solidnym drzwiom i słabemu światłu, błyskającemu ze środka. Nagle William pociągnął mocniej nosem i obejrzał się za siebie, unosząc brwi. Spojrzałem na niego pytająco i dopiero wtedy zauważyłem, że patrzy nie na mnie, a przez moje ramię. Jego usta wykrzywiły się w zawadiackim uśmiechu. Obróciłem się niepewnie i ujrzałem Regulusa, stojącego w odległości może metra ode mnie.
Przyglądał się nam ze skrzyżowanymi na piersi ramionami i sceptycznie uniesioną brwią. Dopiero gdy się odezwał, wszyscy zdali sobie sprawę z jego obecności.
– Co wy kombinujecie?
– Mógłbym spytać o to samo. Nie powinieneś siedzieć w lochach? – spytał William, oplatając moją szyję ramieniem. Młodszy Black prychnął jedynie i uniósł lekko podbródek. Mimo wszystkich tych spotkań z Willem, jego wzrok wciąż nie miękł w takich sytuacji, ukazując tylko pogardę. A sądziłem, że już nie potrafił tak na niego patrzeć.
– Chętnie bym pogawędził, ale Quint zaraz tu będzie. – Regulus spojrzał w stronę korytarza, z którego wyszedł. Zacisnąłem wargi i dałem Syriuszowi znak, żeby wprowadził wreszcie blokującego wejście Petera do środka. Zrozumiał od razu, więc wkrótce chwyciłem dłoń młodszego z braci i wciągnąłem go za sobą do ukrytego pokoju. William zatrzasnął za nami wrota.
– Co to? – Regulus wyszarpnął rękę z mojego uścisku i rozejrzał się po pomieszczeniu z nienachalną ciekawością.
Pokój nie był szczególnie duży. Wyglądało na to, że miał pomieścić naszą planowaną ósemkę. Ściany zakrywał czarny materiał, a zaraz obok wejścia stał działający projektor, który rzucał biały obraz na płótno rozciągnięte na przeciwległej ścianie. Na podłodze przed ekranem spoczywały koce i poduszki przeróżnych kształtów i rozmiarów. Po bokach, na niewysokich stolikach, stały miseczki z przekąskami i dzbanki z napojami.
– Sala kinowa – wyjaśniłem, zerkając na patrzącego na mnie ze zdziwieniem Syriusza. – Co? Przecież nie mogłem zostawić go na korytarzu.
– Oczywiście, że mogłeś. To nie twój szczeniak. Jego wina, że pałętał się z dala od dormitorium po ciszy nocnej. – Chłopak zmarszczył brwi, niezadowolony.
– Nie martw się, odczekam chwilę i się stąd zmywam. – Regulus odwrócił twarz dumnie, splatając ramiona na piersi i krótko zerknął na przyglądającego się mu Williama. – Mam coś do załatwienia.
– Daj spokój. Mówiłeś, że też nigdy nie byłeś w kinie. – Złapałem jego dłoń i pociągnąłem go w głąb pomieszczenia. Przez chwilę udawał, że się opiera, ale w końcu się poddał i zaczął badać całą aparaturę ciekawskim spojrzeniem.
– W kinach zawsze się leży? – spytał od niechcenia, zerkając na mnie. Starałem się zignorować pełne oburzenia prychnięcie Syriusza.
– Nie. Ale tak jest wygodniej, chodź. – Usiadłem na jednej z poduszek rozrzuconych po podłodze. Młodszy Black przysiadł tuż obok, rozglądając się niepewnie. Krótko zerknąłem na resztę, zachęcając ich gestem do przyłączenia się. – Chcesz orzeszka?
Wziąłem jedną z miseczek i podsunąłem Regulusowi pod nos. Odsunął moją dłoń od swojej twarzy i odwrócił wzrok, najwyraźniej wciąż dywagując nad tym, czy powinien zostać.
– Co będziemy oglądać? – spytał nieśmiało Peter, usadawiając się obok mnie.
Tramwaj zwany pożądaniem – zdecydowałem szybko. – Dorcas chyba zapłacze się z rozpaczy, że nie mogła go zobaczyć.
– Jesteś sadystą. – Syriusz znienacka objął mnie ramionami i przyciągnął, układając mnie w pozycji półleżącej na sobie. Uniosłem wzrok, by popatrzeć na nieufne spojrzenie, które wbił w brata. – O czym ten film?
– O młodości i miłości.
Wreszcie zwrócił na mnie uwagę. Na początku zdawał się zaskoczony, ale widząc mój lekki uśmiech, sam się rozchmurzył i machnął różdżką, uruchamiając projektor. Przez chwilę nie oglądaliśmy jeszcze filmu, zapatrzeni w zrozumienie i wspólne marzenia tkwiące w głębi naszych spojrzeń.

– Z czego się tak śmiejesz? – spytałem, uśmiechając się lekko.
Odkąd film się skończył, Regulus nie przestawał szczerzyć się pod nosem. Zerkał też co chwila na mnie, co od razu zwróciło moją uwagę.
– Film o młodości i miłości? Coś mi się nie wydaje, Lupin.
– Mów co chcesz. – Wzruszyłem ramionami. – Ja od zawsze widzę się przy boku młodego Marlona Brando w spoconej koszulce i kocham tę myśl.
– Nie był aż taki przystojny – prychnął Syriusz, jakby to, co powiedziałem, było największą niedorzecznością, jaką usłyszał w życiu.
– Ale z ciebie zazdrośnik. Marlon jest dużo ode mnie starszy, i tak nie mam u niego szans. – Splotłem ręce na piersi zniechęcony. – Do tego chyba preferuje kobiety, chociaż zawsze jak na niego patrzę, to nie mogę w to do końca uwierzyć.
– Dlaczego? – spytał William, pochylając się do mojego ucha. Idący obok mnie Regulus podskoczył nagle i odsunął się o parę kroków, zniesmaczony. Mogłem tylko przypuszczać, że dłoń Willa wylądowała w niepożądanym miejscu. Zerknąłem krótko na Syriusza, który na szczęście utkwił wzrok w końcu korytarza, czekając z niechęcią na kontynuację tematu.
– To by była duża strata, prawda? Gdyby ograniczał się tylko do jednej płci. – Rozłożyłem ramiona, zerkając na Williama. Ten prychnął rozbawiony i pokręcił głową.
– Jesteś zachłanny.
– Wcale nie jest. – Syriusz otoczył mnie ramionami, wyglądając na nieco przytłoczonego rozmową. – Przestańcie już mleć ozorami. Jak Quint nas przyłapie, będziemy mieli kłopoty.
Peter, który także zdawał się nie słuchać naszego wywodu, lekko zaczerwieniony z zawstydzenia, skinął jedynie głową. Wzruszyłem ramionami.
Gdy mijaliśmy klatkę schodową, Regulus zatrzymał się i zerknął na mnie krótko. Nie czekając chwili dłużej, odłączył się od nas bez ani jednego słowa. Syriusz obejrzał się jeszcze za nim z jakimś zmartwieniem wymalowanym na twarzy.
– Co on tu robił? – szepnął od razu Peter.
– Nieważne. Nie musiałeś od razu zapraszać go do wspólnego oglądania, Remus – wymamrotał Black, chociaż powiedział to tak bez przekonania, że wszyscy spojrzeliśmy na niego zaskoczeni. Wydawał się bardzo zamyślony i odległy.
Wkrótce znaleźliśmy się w wieży Gryffindoru. Ku naszemu zdziwieniu przy kominku siedziały cztery postaci. Trzy spały przytulone do siebie na kanapie, a jedna tkwiła w fotelu, wpatrzona w zaspane buzie z lekkim uśmiechem.
– Cześć – odezwałem się, wytrącając Lily z zamyślenia.
– Och, jesteście. – Wyprostowała się i odgarnęła burzę loków z twarzy.
Podeszliśmy do niej, by przez chwilę też poobserwować Jamesa, siedzącego między dziewczynami pod kocykiem. Dorcas obśliniła całe jego lewe ramię, ale on wciąż lekko uśmiechał się przez sen.
– Flitwick nas przyłapał i zaprowadził do McGonagall. Nie była zachwycona. – Dziewczyna pokręciła głową i podniosła się, wyciągając z pomrukiem. – A jak wy się bawiliście?
– Dostaliście tylko upomnienie? – zainteresował się Peter. Lily westchnęła lekko, uśmiechając się do niego niemrawo.
– Nieważne. Jestem zmęczona. Jutro pogadacie z Jamesem.
Ułożyła dłoń na moim ramieniu i ucałowała mnie w policzek. Pomachała chłopcom i zaczęła wspinać się do sypialni dziewcząt.
– Damy mu tu spać? – spytał Syriusz.
– Wygląda na dość zadowolonego. – William uśmiechnął się, łapiąc ramiona Petera i popychając go delikatnie w stronę naszego pokoju. – Chodźcie, jestem wykończony.
Następnego dnia dowiedzieliśmy się, że James i dziewczyny dostali szlaban, a ponadto Potter został wykluczony z kolejnego meczu. Nietrudno sobie wyobrazić jego rozpacz, i to, z jaką zapalczywością rwał sobie włosy z głowy.

* * *
Nadszedł wielki dzień, dzień w którym Wbrew Grawitacji doczekało się kolejnego rozdziału. Trochę sama w to nie wierzę. Tak więc na samym początku przepraszam was wszystkich za zwłokę, która jest, co tu dużo gadać, poniżej krytyki. Jak wspomniałam na Facebooku [link], wracam do częstszego pisania.
Dzisiaj nie będę się bardzo rozpisywała, bo kiepsko się czuję. Ostatnio jestem notorycznie chora i nie potrafię się wykurować. Rozdział miał być bardzo lekkostrawny i myślę, że taki mi wyszedł. Weźcie głęboki wdech, bo niedługo zacznie się dziać.
Jak zwykle wkrótce przygotuję dla was nową ankietę na blogu. Dodatkowo zamierzam w niedalekiej przyszłości przygotować listę anglojęzycznych opowiadań wolfstara, które uwielbiam, w razie gdybyście nie mieli co czytać. Do tego myślę też o sporządzeniu listy nieścisłości z kanonem w moim opowiadaniu, ale to może mi zająć trochę czasu. Na pewno o wszystkim będziecie informowani przez Facebooka.
Obecnie jestem w trakcie poprawiania kolejnych rozdziałów, które przysłała mi beta, a także miniaturki „Metoda małych kroczków”, w której błędów jest jak mrówków. Myślę, że uporam się z tym do końca tygodnia.

6 komentarzy:

  1. Weszłam. Przeczytałam I wychodzę z siebie , bo rozdział jak zwykle świetny. :) Byłam zaskoczona spotkaniami Regulusa I Lupina , ale sądzę, że to mogło trochę wynikać z ich kłótni sprzed chyba paru rozdziałów, gdy Remus wygarnął młodemu Blackowi, że jest samotny itp.Jestem swoją drogą ciekawa jak ich relacja potoczy się dalej.
    Kolejną sprawą jest Quint. Co go łączy z Willem? I poco obijał cztery litery Lupinowi zamiast nauczyć go chociaż odbić zaklęcia ( pewnie to mu się przyda przy następnych lekcjach👍) pozatym sam w sobie nauczyciel OPCM wydaje się dziwny i niezdziwiłabym się gdyby doszło do zdemaskowania Remiego 😔 Co do sali kinowej, to czy elektronika przypadkiem nie działa w hogwardzie ? W sumie nie narzekam bo świetny pretekst do spotkania Reagan/ Black ❤
    Na koniec życzę weny i więcej rozdziałów. ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mówisz, że rozdział wyszedł dobry? To może ja też go wreszcie przeczytam… Pisałam i poprawiałam go z taką gorączką, że już nie pamiętam, co się wydarzyło xD
      Też jestem ciekawa jak rozwinie się relacja Regulus/Remus, ale mam już pewne przypuszczenia :')
      Myślę, że Quint byłby ze starej szkoły surowych nauczycieli. Ponadto był aurorem, więc nie należy do najbardziej milusińskich ludzi w szkole. Raczej nie wydaje mi się żeby chciał wyrządzić Remusowi krzywdę tymi zaklęciami. Pewnie trochę cyka się McGonagall, nie? ;)
      Szczerze, to nic mi nie wiadomo o elektronice w Hogwarcie? Dlaczego miałaby nie działać? Jeśli masz jakieś źródła wiedzy na ten temat, koniecznie się nimi ze mną podziel! :)
      Dziękuję bardzo za komentarz i za życzenia!
      Pozdrawiam,
      M.P.

      Usuń
  2. Tyle się wyczekałam, to wypada skomentować :)
    Po pierwsze — jeśli jest na co, to czytelnicy poczekają, tak więc wszystko na spokojnie :)
    No i po drugie — tak, rozdział zdecydowanie wyszedł ci lekki i bardzo przymnie mi się go czytało, zwłaszcza o ostatniej mojej ostatniej lekturze, w której wciąż się coś działo :) No ale mówisz, że już wkrótce zacznie się dziać, więc czekam niecierpliwie :)
    Póki co życzę ci duuużo zdrowia, weny i siły :)
    EKP

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, od razu przeproszę ponownie, bo wstyd mi, że kazałam wam tyle czekać. Problem w tym, że ja naprawdę chcę pisać regularnie, ale czasem moje lenistwo powala mnie na ziemię. Najbardziej zmotywowana jestem jak nie mam czasu albo jestem chora i nie widzę na oczy. Co ze mną nie tak?
      Akcja rozdziału pierwotnie miała toczyć się dwa dni później i miałam wrzucić was na głęboką wodę, ale Śnieżnopióra kazała mi zacząć pisać od wstępu do 'Ojca Chrzestnego' i tak powstał pomysł na milusi, mało fabularny rozdzialik. Cieszę się, że nie złościcie się na mnie, że wracam z tak mało poważną częścią. Pisanie jej trochę pomogło mi wrócić do formy pisarskiej.
      Dziękuję za życzenia zdrowia, bardzo się przydadzą.
      Pozdrawiam,
      M.P.

      Usuń
  3. Ah! W końcu się doczekałam po tylu latach XD
    Warto było czekać, rozdział, mimo że nie zawierał nic konkretnego, był bardzo miły w czytaniu (nieważne, że czytałam go na dwie części xD połowę o 4 rano, a resztę teraz :D).

    Na początku rozdziału miałam wrażenie, że Regulus jakoś zarywa do Remuska :c

    Jak już wspomniałam, rozdział był świetny i jak zwykle czekam z niecierpliwością na następny!

    Pozdrawiam ❤

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Och, och, a dlaczego miałaś wrażenie, że Regulus zarywa do Remusa? Znaczy, jestem bardzo ciekawa. Może robię coś nieświadomie. Albo może świadomie ;)
      Cieszę się, że się podobało. Kolejny rozdział ukaże się do końca tygodnia.
      Pozdrawiam,
      M.P.

      Usuń